Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Rząd odłożył prezentację strategii wyjścia z kryzysu pandemicznego, ale ze strzępków informacji na ten temat ekonomiści próbują już budować pierwsze szacunki jej kosztów. Kluczowe pytanie brzmi: czy zmiany systemu podatkowego, które PiS chce wprowadzić wraz z pakietem Nowego Ładu, poskutkują przerzuceniem obciążeń z jednych podatników na innych? Odpowiedzi, niestety, łatwo się domyśleć.
Podwyższenie kwoty wolnej do 30 tys. zł, wymieniane wśród składowych pakietu, oznaczać będzie dla budżetu stratę rzędu 60 mld zł rocznie. Z symulacji ekonomistów wynika, że do 8 procent tej kwoty budżet może odzyskać za sprawą rosnących wpływów z VAT (więcej gotówki w portfelu na pewno zachęci do konsumpcji, zwłaszcza przy rekordowo niskich stopach procentowych). Resztę fiskus będzie jednak musiał pozyskać w jedyny znany sobie sposób – czyli zwiększając daniny innym.
O zwiększeniu progresji podatkowej, która działa w Polsce na niekorzyść najgorzej zarabiających, politycy PiS mówią od lat, nigdy jednak nie odważyli się wskazać tych, którzy mieliby dopłacić. Z przecieków, które zapewne służą sprawdzeniu reakcji wyborców, wynika, że obecnie rozważaną cezurą między płacącymi niższe i wyższe podatki miałaby być mediana zarobków, wynosząca ok. 4 tys. zł brutto. Dokładnie połowa Polaków zarabia mniej od tej kwoty i dokładnie połowa inkasuje od niej więcej. Dodatkowe obciążenia miałyby być nałożone właśnie na tę drugą grupę, zapewne progresywnie.
Postulowane od dawna podniesienie kwoty wolnej nie likwiduje jednak kluczowych problemów polskiego systemu podatkowego, na czele z relatywnie nisko ustawionym drugim progiem i brakiem kolejnych, które obowiązywałyby najbogatszych. W 2009 r. – kiedy zlikwidowano trzeci próg podatkowy – w drugi wpadało ok. 350 tys. podatników. W tym roku – już ponad 1,5 mln. ©℗