Nowe życie Międzymorza

Region Europy Środkowej nabiera znaczenia w polskiej polityce, a idea sojuszu państw między Bałtykiem, Adriatykiem i Morzem Czarnym znów jest nośna. Czy jest realna?

31.01.2016

Czyta się kilka minut

Prezydent Andrzej Duda i zespół ludowy Sołonczanka podczas spotkania z rumuńską Polonią. Bukareszt, listopad 2015 r. / Fot. Jacek Turczyk / PAP
Prezydent Andrzej Duda i zespół ludowy Sołonczanka podczas spotkania z rumuńską Polonią. Bukareszt, listopad 2015 r. / Fot. Jacek Turczyk / PAP

Budowa silnego sojuszu tzw. Międzymorza – to dla Prawa i Sprawiedliwości, a zwłaszcza dla otoczenia prezydenta Andrzeja Dudy, kluczowy pomysł na miejsce Polski w Europie.

W miniony piątek, podczas debaty o polskiej polityce zagranicznej, minister Witold Waszczykowski wyraźnie podkreślał szczególne położenie Polski, która łączy „szeroko pojęty region Morza Bałtyckiego i Europę Środkową z państwami bałtyckimi po Morze Adriatyckie”. Region ten, zdaniem ministra, powinien stać się obszarem większej aktywności polskiej polityki, zaś celem ma być budowa sojuszu obronnego, wzmacnianie więzi gospodarczych, a nawet stworzenie „nowej tożsamości regionalnej w ramach Unii Europejskiej”.

Idea zyskuje też na popularności w kręgach intelektualnych, głównie związanych z centroprawicą (choć nie tylko). Powszechna jest opinia, że poprzedni rząd zaniedbał ten region.
 

Od inteligenckiej utopii...
Idea Międzymorza nie jest nowa: sięga początków XX w. Przed I wojną światową Piłsudski postulował utworzenie federacji państw leżących między „Morzami ABC” (Adriatyk, Bałtyk, Czarne). Nawiązywała ona do jagiellońskiej tradycji Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Ale dla Litwinów czy Białorusinów kojarzyło się to wtedy raczej z polską dominacją.

Region ten, teraz pod nazwą Europy Środkowej, zyskał nowe życie w latach 80. XX w. Intelektualiści z państw satelickich Związku Sowieckiego zwrócili uwagę na wspólnotę losów politycznych i kultury. Fundamentalne znaczenie miał esej Milana Kundery „Zachód porwany albo tragedia Europy Środkowej”, w którym czeski pisarz stwierdzał, że „geograficznie Europa Środkowa jest środkiem, kulturalnie – Zachodem, a politycznie – od 1945 r. – Wschodem”. Wspólny los połączył wtedy środowiska intelektualne od Adriatyku po Bałtyk, a twarzami ruchu stali się, prócz Kundery, Václav Havel, Adam Michnik czy Słoweniec Drago Jančar.

Jančar pisał później: „Europa Środkowa stała się legitymacją tego komicznego klubu, a jednocześnie kartą wstępu do Europy, zgodą na ambiwalentne bogactwo i urodę świata. McDonaldy i defilady na placu Czerwonym były w naszych oczach dokładnie tak samo monotonne i nudne jak wielkie i wspaniałe. Dla małych środkowoeuropejskich narodów (...) wizja Europy Środkowej błysnęła szansą wyjścia z izolacji, do której sami dążymy również z uporem, z jakim nas inni do tego zmuszają. W sensie ideologicznym, narodowym, a nawet twórczym Europa Środkowa stała się synonimem możliwości i nadziei, krótko mówiąc – utopią”.

Ale utopia ta nie szła w parze z rzeczywistością. Projekty zachodnioeuropejskie były atrakcyjniejsze politycznie i ekonomicznie. Stąd idea Europy Środkowej zagnieździła się bardziej w kawiarniach i eseistyce, a nie na szczytach politycznych czy w relacjach handlowych. Tenże Jančar stwierdzał też, że powszechne „gadanie o Europie Środkowej” zaczęło go nudzić, bo choć Europa ta „pojawia się na ustach wielu profesjonalnych krasomówców”, to rzeczywistość „nie zmieniła się ani na jotę”.
 

...do politycznych efemeryd
Po 1989 r. najtrwalszym z pomysłów na polityczne zagospodarowanie tej idei okazała się Grupa Wyszehradzka: powołana w 1991 r. dla zacieśnienia współpracy między trzema, a po rozpadzie Czechosłowacji czterema państwami byłego bloku wschodniego, miała wspierać ich drogę na Zachód. Po wejściu do NATO i Unii bodziec dla istnienia Grupy zatem osłabł, a postrzeganie swych interesów przez jej członków często okazywało się odmienne.

Co ciekawe, podczas gdy idea Europy Środkowej osłabła w państwach, które można uznać za rdzeń regionu, to ożyła ona na jego peryferiach – głównie na Ukrainie. We Lwowie, Iwano-Frankiwsku i Czerniowcach Europa Środkowa stała się ważnym czynnikiem tożsamościowym dla tamtejszej inteligencji, czego znamienitym przykładem było pisarstwo Jurija Andruchowycza, Tarasa Prochaśki i innych przedstawicieli tzw. fenomenu stanisławowskiego.

Tymczasem politycznie Grupa Wyszehradzka budziła ciągłe pytania o sens takiej współpracy. Rozbieżność w postrzeganiu interesów i zagrożeń najsilniej uwidoczniła się po rosyjskiej aneksji Krymu i agresji na Ukrainę. Stało się jasne, że optyka Warszawy jest odmienna niż Budapesztu, Pragi i Bratysławy, gdzie inaczej postrzega się kwestię bezpieczeństwa regionu.

Potem uchodźcy/imigranci przybywający do Europy na moment ożywili wspólnotę Wyszehradu. W 2015 r. przez chwilę cztery państwa mówiły jednym głosem, ale finalnie rząd Ewy Kopacz zdecydował się przyjąć unijne porozumienie o relokacji uchodźców. Ówczesna opozycja, a zaraz potem partia rządząca, uznała to za zdradę wspólnoty regionalnej, choć nowy rząd zaakceptował zobowiązania poprzedniego.

Ale oczywiście to nie stosunek do kryzysu imigracyjnego w Europie jest tym fundamentem, na którym – wedle autorów koncepcji Międzymorza – miałby się oprzeć ów sojusz.
 

Sojusz obronny
Dla prezydenta Dudy kluczowa jest tu współpraca w kwestii obronności i wspólne stanowisko w sprawie wzmocnienia wschodniej flanki NATO. Jak dotąd to główny wątek aktywności międzynarodowej prezydenta, który urzędowanie zaczął od wizyty w Estonii, tj. na krańcu Międzymorza. Kolejnym ważnym dla prezydenta wydarzeniem był miniszczyt NATO w Bukareszcie, z udziałem przywódców dziewięciu państw regionu należących do NATO: Polski, Rumunii, Czech, Węgier, Słowacji, Bułgarii, Litwy, Łotwy i Estonii. Jego celem było rozpoczęcie prac nad wspólnym stanowiskiem przed lipcowym szczytem NATO w Warszawie.

Współpraca w zakresie obronności to w ogóle istota koncepcji Międzymorza dla większości jej orędowników. Często podnosi się też argumenty geopolityczne, odwołując się do morskich i lądowych szlaków handlowych: region Europy Środkowej miałby być zwornikiem między Chinami i Zachodem oraz między różnymi światowymi sferami geopolitycznymi, a współpraca w regionie miałaby pomóc w wykorzystaniu jego potencjału.

Wielu zwolenników idei Międzymorza podnosi też wątek podmiotowości państwa na arenie międzynarodowej. Budowa takiego ścisłego sojuszu miałaby pozwolić państwom regionu na tworzenie własnej polityki międzynarodowej, uwzględniającej ich interesy i niebędącej jedynie reakcją na interesy wielkich graczy, głównie Moskwy i Berlina. Oczywiście dla polskich zwolenników tej idei najważniejsza jest podmiotowość państwa polskiego, która miałaby się realizować w większym stopniu niż w ramach obecnej formuły – tj. obecności w Unii Europejskiej. Podkreśla się też, że taki sojusz spotkałby się z pozytywnym przyjęciem USA, dla których mówiąca jednym głosem Europa Środkowa miałaby być wygodniejszym partnerem w układaniu relacji z Rosją niż miękka i eklektyczna Unia Europejska.
 

Gorący i chłodni
Ciekawy głos w dyskusji o potencjale współpracy w Europie Środkowej zabrał jesienią 2015 r. Marek A . Cichocki na łamach „Rzeczpospolitej”. W artykule „Kłopoty Berlina, walka Londynu, szansa Warszawy” stwierdzał, że sytuacja, w której znalazła się Europa – kryzys przywództwa Berlina, wizja Brexitu i walka Londynu o nowy kształt Unii – może być szansą dla państw naszego regionu, które akurat w sprawie kształtu Unii jadą na jednym wózku.

„Nie chodzi o tworzenie iluzji, że państwa Europy Środkowej zaczną mówić jednym głosem. To jest niemożliwe i niepotrzebne. Mogą jednak, wykorzystując kryzys, forsować swój regionalny punkt widzenia na główne kierunki rozwoju UE w taki sposób, aby ich własna specyfika rozwojowa została usankcjonowana. (...) UE jest wprawdzie jednym europejskim rynkiem, ale składają się na niego różne społeczno-ekonomiczne modele rozwoju. W Europie Środkowej powinniśmy wspólnie nad takim modelem pracować” – pisał Cichocki.

Ten wyważony głos jest raczej wyjątkiem w dyskusji, w której dominują z jednej strony gorący orędownicy Międzymorza, a z drugiej niezwykle chłodni sceptycy. Wśród tych pierwszych łatwo znaleźć takich, dla których wzorem są Węgry Orbána, i którzy postrzegają współpracę Warszawy i Budapesztu jako rdzeń wspólnoty środkowo-europejskiej. Inni, jak Tomasz Terlikowski, postrzegają Międzymorze jako potencjalną wspólnotę państw i społeczeństw przywiązanych do chrześcijaństwa i na tej podstawie budującą własny model, odmienny od laickiej Europy Zachodniej; Terlikowski mówił o tym w wywiadzie na łamach „Tygodnika” [nr 46/15 – red.].

A sceptycy? Oni podkreślają – widoczną gołym okiem – rozbieżność interesów państw regionu i brak silnego ośrodka przywódczego. Argumentację tę dosadnie wyraził brytyjski historyk Edward Lucas. W artykule „Sen o Międzymorzu”, opublikowanym na łamach portalu Centrum Analiz Polityki Europejskiej (CEPA) jesienią 2015 r., pisał on, że to idea „niewykonalna i kontrproduktywna. Kraje Międzymorza są zbyt podzielone, by stworzyć wspólny front. (...) Problemem Polski jest to, że nie posiada ona wystarczającej liczby sojuszników domniemanego Międzymorza, by stworzyć masę krytyczną dla solidarności i decyzyjności. (...) Oczywiście gdyby Polska była krajem 80-milionowym, a nie 40-milionowym, i gdyby miała gospodarkę wielkości niemieckiej, a nie holenderskiej, szanse byłyby większe. Ale tak nie jest”.
 

Podobni, ale różni
Faktycznie, podziałów w tej części Europy nie brak, a głównym jest stosunek do Rosji. Dla Polaków, Bałtów i Rumunów polityka Kremla to dziś zagrożenie dla narodowego bezpieczeństwa. Z kolei Węgrzy, Czesi i Słowacy stawiają na pierwszym miejscu interesy gospodarcze, rosyjską ekspansję postrzegając nawet jako (w miarę) uprawnioną realizację własnych interesów.

Nie można zapominać o konfliktach narodowościowych. Prawa litewskich Polaków są kością niezgody między Wilnem a Warszawą. Węgierska polityka wobec rodaków mieszkających za granicą drażni Słowaków i Rumunów. Ci ostatni przez wiele lat spierali się o prawa swych mniejszości z Ukraińcami. Spory te mają swe okresy zaognienia i łagodzenia, ale wciąż są podatne na manipulacje i powodują nieufność. Wydaje się też, że społeczeństwa Europy Środkowej nie są tak podobne, jak mogłoby się wydawać. Jak porównać rolę Kościoła w państwie i podejście do kwestii obyczajowych w katolickiej Polsce i laickich Czechach?

Problemem jest też różnica potencjałów: gospodarczo i demograficznie Polska dominuje nad partnerami z regionu. Była to jedna z przyczyn, dla których niemożliwe było przyłączenie do Grupy Wyszehradzkiej Rumunii, która jest drugim państwem regionu pod względem gospodarki i liczby ludności. W Pradze i Budapeszcie obawiano się, że Warszawa i Bukareszt wspólnie zdominują Grupę, zwłaszcza że na wiele kwestii te dwa kraje patrzą podobnie. Ale z drugiej strony Polska nie ma potencjału, dającego siłę przyciągania porównywalną do Berlina czy Moskwy – co brutalnie, lecz szczerze zauważył Lucas.

Czy więc między wizją potęgi Międzymorza z jednej strony a totalną obojętnością wobec regionu z drugiej jest miejsce na „trzecią drogę” – czyli na realistyczną i dającą pozytywne efekty politykę w Europie Środkowej? Bez wątpienia tak. Ale przede wszystkim warto zadbać o odpowiednie rozłożenie akcentów.
 

Między wizją i obojętnością
Położenie przez prezydenta Dudę nacisku na sojusz z Rumunią to dobre posunięcie: z Rumunią łączy Polskę nie tylko wizja ładu światowego, ale też świetnie rozwinięte relacje biznesowe. Trudno też znaleźć drugi kraj w Europie, w którym Polska miałaby tak znakomitą markę. Warto też zacieśniać więzi z krajami bałtyckimi: nie ma drugiego kraju w regionie wspierającego Ukrainę tak jak Litwa, a Estonia i Łotwa mogą się chwalić innowacyjnością swych gospodarek. Wszystkie trzy kraje podobnie do nas patrzą też na Rosję. A współpraca bałtycka jest też drogą do zacieśniania więzi ze Skandynawią, która również została ostatnio zaniedbana przez Warszawę (choć Polacy są już największą mniejszością w Norwegii). Tworząc regionalną „układankę”, nie można oczywiście zapominać o Ukrainie. Głównie ze względu na jej potencjał i znaczenie geopolityczne, ale też na fakt, że właśnie w kwestii ukraińskiej państwa Europy Środkowej mogłyby wspólnie najwięcej zdziałać.

Niemniej, prowadząc politykę w Europie Środkowej, nie można zapominać o zasadniczych różnicach między krajami regionu. Dlatego cele tej polityki powinny być szyte na miarę. Tylko wtedy będzie ona skuteczna. Europa Środkowa nie powinna być traktowana jako alternatywa dla Europy Zachodniej, w tym dla Unii. Tymczasem istnieje niebezpieczeństwo powstania, nazwijmy to, środkowoeuropejskiego „klubu wzajemnej adoracji”, w którym dyplomatyczne niepowodzenia w Berlinie czy Paryżu będą rekompensowane deklaracjami o wzajemnej przyjaźni. Choć przecież trudno sobie wyobrazić, aby Czesi, Słowacy czy Rumuni faktycznie przedkładali relacje z Polską nad inwestycje niemieckie czy francuskie.

Polskę – duże państwo Europy, pragnące dbać o swą podmiotowość – stać na prowadzenie „wielowektorowej” polityki zagranicznej. Europa Środkowa powinna zajmować w niej należne jej miejsce, ale nie zastępując aktywności na innych kierunkach. Zarówno ignorancja, jak też sny o potędze byłyby tu równie szkodliwe. ©

Autor jest redaktorem naczelnym portalu EastWestInfo, współpracuje z „Nową Europą Wschodnią” i „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2016