Nowe starcie dynastii

Jeśli nie teraz, to już nigdy. Dla Jeba Busha i Hillary Clinton wybory prezydenckie w 2016 r. będą ostatnią szansą, aby zaistnieć na amerykańskiej scenie politycznej. Ich wyścig już się zaczyna.

29.11.2014

Czyta się kilka minut

Hillary Clinton i Jeb Bush, 2014 r. / Fot. Danny Johnston i John Minchillo / AP / EAST NEWS
Hillary Clinton i Jeb Bush, 2014 r. / Fot. Danny Johnston i John Minchillo / AP / EAST NEWS

Gdyby wyrocznią wszystkich sądów miał być dziś portal społecznościowy Facebook i wyrażane tam emocje internautów, wówczas ponowne starcie rodzin Clintonów i Bushów o Biały Dom nie miałoby szans: profil „Clinton-Bush 2016” polubiło zaledwie kilkaset osób. Ale wiele wskazuje, że w styczniu 2015 r. Hillary i Jeb obwieszczą światu początek swych zmagań. Dlaczego w styczniu? Bo po Nowym Roku mogą zacząć zbierać pieniądze na swe kampanie.

Trudno przecenić, jakie piętno te dwie rodziny – i zarazem dwie polityczne dynastie – odcisnęły na scenie politycznej Stanów Zjednoczonych. Czy to w rządzie, czy na stanowisku prezydenta kraju – od 34 lat nazwiska Bush i Clinton pojawiają się wymiennie na najwyższych szczeblach amerykańskiej administracji.

Wprawdzie od ostatniego bezpośredniego starcia obu dynastii minęły już prawie dwie dekady – w 1992 r. Bill Clinton pokonał George’a H.W. Busha, walczącego o reelekcję (ojca George’a W. Busha) – ale pojedynek w 2016 r. na pewno ponownie rozpali politycznie Amerykę.

Billary

W Stanach krąży taki dowcip: Bill i Hillary Clintonowie jadą samochodem przez głęboką amerykańską prowincję. Zatrzymują się na stancji benzynowej, której właścicielem okazuje się dawny chłopak Hillary. Tankują, robią zakupy. „Widzisz, gdybyś za mnie nie wyszła, byłabyś teraz żoną właściciela stacji benzynowej” – mówi Bill, gdy odjeżdżają. „Gdybym za ciebie nie wyszła, najdroższy, to ten człowiek byłby prezydentem Stanów Zjednoczonych” – odpowiada Hillary.

Dowcip być może jest już trochę czerstwy. Ale dobrze pokazuje, jak ważną figurą polityczną była zawsze Hillary Clinton. – Pani Clinton istnieje jako samodzielny byt polityczny już od lat 70. XX wieku. Tak naprawdę tylko niezaliczony egzamin do palestry w stołecznym Dystrykcie Columbia odsunął w czasie jej karierę – mówi dr Maciej Turek, amerykanista z UJ.

Obojgu udało się za to zdać egzamin w rodzinnym stanie Arkansas, dokąd Hillary – przyjmując oświadczyny Billa – pojechała za mężem. Zrezygnowała tym samym z zamiaru kandydowania do Kongresu, choć wielu wróżyło jej powodzenie. W Arkansas Bill został prokuratorem stanowym, a Hillary zaangażowała wszystkie swoje siły w karierę akademicką i prawniczą (w 1973 r. ukończyła prawo na prestiżowym Yale). W 1978 r. Bill postanowił, że wystartuje w wyborach na gubernatora tego stanu. Wygrał – w dużej mierze również dlatego, że miał na to pieniądze, bo na stanowisko gubernatora ludzi biednych w Stanach po prostu się nie wybiera. Skąd miał pieniądze na kampanię? No właśnie...

Pozycję „pierwszej damy” stanu Arkansas Hillary Clinton przyjęła z pokorą. Zakasała rękawy i zaczęła zgłębiać sektor opieki zdrowotnej (później przyniesie jej pierwszą polityczną porażkę). Wiele decyzji Billa jako gubernatora przypisuje się właśnie jej. Niektórzy analitycy polityki stanowej zaczęli nawet mówić o nich: „Billary”, bo nigdy nie było wiadomo, czyj pomysł jest akurat realizowany. Faktem jest, że dzięki jej radom Bill zreformował szkolnictwo i opiekę zdrowotną tego biednego rolniczego stanu. Obywatele Arkansas nigdy nie zapomnieli jej też, że walczyła o dodatkowe fundusze na opiekę medyczną dla dzieci.

Bezalternatywna

Rzecz znamienna: pierwszy tekst po zaprzysiężeniu Billa na prezydenta USA prestiżowy dziennik „New York Times” poświęcił właśnie jej. „Jest bardzo elokwentna, czego wyraz dawała wielokrotnie, broniąc męża na forum publicznym” – pisał „NYT” w styczniu 1993 r.

Najważniejszą porażką w karierze Hillary był upadek reformy zdrowia w całym kraju – była odpowiedzialna za jej przygotowanie na poziomie merytorycznym i programowym. Chciała wzorować ją na tej przeprowadzonej wcześniej w Arkansas. Mimo większości, którą Demokraci – macierzysta partia małżeństwa Clintonów – uzyskali wówczas w Kongresie, ze względów wizerunkowych Bill musiał porzucić projekt swej żony. Ale wizerunek Hillary jako „nie tylko pierwszej damy” pozostał (kilka lat później historia zamieniła „Hillary Care” w „Obama Care”).

Po tym epizodzie jej kariera polityczna już tylko krzepła. Będąc „pierwszą damą”, Hillary zwiedziła świat i nabrała doświadczenia. Gdy druga kadencja jej męża dobiegła końca, wystartowała w wyborach do Senatu. Wygrała. W Kongresie spędziła pełną kadencję, a następnie wygrała reelekcję w 2006 r. Po czym postanowiła powalczyć o Biały Dom.

– Prawybory w Partii Demokratycznej w 2008 r. były wyrównane – wspomina Maciej Turek. – Hillary wygrywała w dużych stanach, podczas gdy Barack Obama zbierał te mniejsze. Dziś o tamtych „primaries” nie mówi się w kategoriach przegranej Clinton, ale bardziej jako o zwycięstwie Obamy. Z machiną, którą stworzył wówczas Obama, przegrałby każdy.

O sile politycznej Hillary niech świadczy też to, że po wygranych wyborach Obama szybko mianował ją szefem dyplomacji (tj. sekretarzem stanu) w swej administracji.

Dziś, gdy za dwa lata dobiegnie końca druga kadencja Obamy, dla Hillary Clinton nie ma alternatywy w Partii Demokratycznej – Demokratom nie udało się wykreować innego wyrazistego polityka. W sondażach, w których wyborcy sami mają podać nazwisko przyszłego kandydata, bije ona na głowę pozostałych. Czasem pojawia się w nich też nazwisko Joe Bidena (dziś wiceprezydenta), innym razem Johna Hickenloopera, gubernatora stanu Colorado. Ale Demokraci wiedzą, że na te wybory potrzebne jest zbudowanie sprawnej organizacji. A tę zapewniają Clintonowie, którzy w Białym Domu już byli. Znają odpowiednich ludzi, którzy wesprą w najważniejszym momencie. Nie bez znaczenia jest też medialność Hillary, będącej na świeczniku od 40 lat. I jej wiek: w 2016 r. Hillary będzie mieć 69 lat. Kiedy, jeśli nie teraz?

Amigo Jeb

Dużo bardziej dynamiczna wydaje się prawa strona sceny politycznej USA.

Jeb Bush, zgodnie z wolą swego ojca, przymierzany był do startu w kampanii prezydenckiej już w 2000 r. – prawdopodobnie zostałby wtedy prezydentem USA w miejsce swego brata. Na swoje nieszczęście przegrał wybory o fotel gubernatora Florydy w 1994 r. Gdy udało mu się sięgnąć po to stanowisko cztery lata później, było już za mało czasu na przygotowanie do kampanii. Dalszy ciąg rodzinnej sagi jest znany: po Billu Clintonie prezydentem USA został George W. Bush, na dwie kadencje.

Dziś Jeb Bush ma co prawda kilku kontrkandydatów, którzy są młodsi i bardziej energiczni – Rand Paul i Paul Ryan mogą być kandydatami Republikanów. Dla Jeba Busha któryś z nich może być gwoździem do politycznej trumny – bo jeśli Jeb nie zdecyduje się wystartować w 2016 r., a któryś z tych młodszych Republikanów wygra, wówczas szansa odsunie się nie na osiem lat, ale potencjalnie na znacznie dłużej. Tymczasem dla Jeba Busha, jak i dla Hillary Clinton, czas nie jest sprzymierzeńcem.

Jebowi nie brak atutów. Republikanie od lat mają kłopoty z zebraniem głosów wśród Latynosów. Tymczasem on swoją karierę zaczął od tego, że pomógł pierwszemu Latynosowi w zdobyciu fotela gubernatora Florydy (Bob Martinez, w 1987 r.), a następnie pierwszej Kubance z pochodzenia w dostaniu się do Kongresu (Ileana Ros-Lehtinen, w 1989 r.). Ponadto żona Jeba jest z pochodzenia Meksykanką, a on sam też płynnie mówi po hiszpańsku. Stąd jego start, nawet jeśli nie gwarantuje, to przynajmniej daje szansę na zmianę w tym sektorze wyborczym. Na jego korzyść przemawia też, podobnie jak u Clinton, łatwość w zbieraniu funduszy na kampanię jeszcze przed jej oficjalnym rozpoczęciem. W środowisku Republikanów słowo „dynastia” wręcz elektryzuje i ma dużo większy wymiar niż pieniądze. Z drugiej strony, w przeciwieństwie do Hillary, nazwisko Jeba Busha nie pojawia się (jeszcze) w sondażach.

„Mieliśmy już dość Bushów”

O tym, że dynastia Bushów ma nadal wiele do powiedzenia, świadczy historia wyborów z 2012 r. – Podczas prawyborów Partii Republikańskiej języczkiem u wagi stał się w pewnym momencie rodzinny stan Mitta Romneya, Michigan. Ewentualna przegrana z Rickiem Santorumem byłaby dla niego równoznaczna z koniecznością wycofania się z rywalizacji. Gdy w sondażach Santorum zaczął doganiać Romneya, czołowe postaci Partii Republikańskiej sondowały, czy Jeb zgodziłby się nagle włączyć do kampanii i w domyśle powalczyć o Białym Dom z Obamą. Miałoby to przynieść partii większe korzyści, niż gdyby prezydencką nominację uzyskał Rick Santorum – wspomina Maciej Turek. Historia potoczyłaby się wtedy inaczej.

Paradoksalnie jedynym, co może powstrzymać Jeba od startu, są opinie kobiet w jego najbliższym otoczeniu. Od dawna wiadomo, że żona Busha jest temu przeciwna. Podobnie jego matka: „Mieliśmy już wystarczająco wielu Bushów, są przecież jeszcze inne rodziny w tym kraju” – mówiła w 2013 r. Barbara Bush, była „pierwsza dama”. Innego zdania są bracia (prócz eksprezydenta Jeb ma jeszcze trójkę rodzeństwa) i ojciec Jeba. Pokusa, aby ich nazwisko jako jedyne trzykrotnie pojawiło się na liście prezydentów USA, jest silne.

Czy Republikanie pogrillują?

Kampania oficjalnie jeszcze się nie zaczęła, ale Clinton i Bush liczą szable. Pod koniec października oboje zjawili się w Colorado, gdzie trwał bój o fotel gubernatora.

Kto z tej dwójki ma większe szanse? Maciej Turek wskazuje, że ważnym elementem kampanii prezydenckich jest doświadczenie w polityce międzynarodowej. Tu przewagę ma Clinton. Z drugiej strony, niedawne miażdżące zwycięstwo Republikanów w wyborach do Kongresu zapewni im kierownictwo w senackiej komisji ds. międzynarodowych. Republikanie lubią „grillować” – i może pokuszą się o zaproszenie Hillary Clinton, jako byłą sekretarz stanu USA, na przesłuchanie, by ją zdyskredytować, przypisując jej błędy Obamy (powstanie Państwa Islamskiego; Syria; błędna idea „resetu” w stosunkach z Rosją). Za to kwestia płci nie ma znaczenia. Dr Turek: – To się zmieniło po 2008 r., gdy wybór w prawyborach Demokratów był między kobietą i Afroamerykaninem. Zdawało się, że wybiorą białą kobietę, ale wygrał człowiek o nazwisku, które raczej nie przypominało typowo amerykańskiego.

Historia starć Bushów z Clintonami pokazuje, jak nieprzewidywalna jest amerykańska polityka. Gdy w 1992 r. Bill Clinton startował przeciw urzędującemu prezydentowi Bushowi seniorowi, niewielu dawało mu szanse. George H.W. Bush miał wszystkie atuty w ręku: niskie bezrobocie, znaczący wzrost gospodarczy, kontynuację polityki zagranicznej Reagana, która przyspieszyła upadek Sowietów. Na koniec kadencji wygrał wojnę w Iraku i zmusił reżim Saddama Husajna do odwrotu z okupowanego Kuwejtu (1990-91). Ale w zaledwie kilka miesięcy Clinton z kilku procent poparcia wystrzelił w sondażach – i pokonał Busha.

Dziś Clintonowie są w odwrocie. Przed wyborami do Kongresu odwiedzili 25 stanów, gdzie popierali wszystkich tych kandydatów, którzy potem przegrali. Ucierpiał na tym ich wizerunek. Ale, powtórzmy: inaczej niż Jeb Bush, Hillary nie musi się martwić o konkurencję w swej partii.

Co będzie oznaczać pojedynek Busha z Clinton, jeśli do niego dojdzie? Amerykanie staną przed wyborem między kimś, kto miał swą szansę dawno temu, ale ją zmarnował (to Hillary), a kimś, kto szans miał w życiu wiele, ale nigdy ich nie skrystalizował (to Jeb). Łączy ich jedno: dla obojga to pewnie ostatnia szansa w ich karierze.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2014