Jak malowane

Przeszkód jest więcej niż w innych miastach: zabytki, brak funduszy, urzędnicza ostrożność. A jednak ściany Krakowa mają się wkrótce zapełnić muralami.

28.07.2014

Czyta się kilka minut

Praca nad muralem przy ul. Lwowskiej, lipiec 2014 r. / Fot. 101 murali dla Krakowa
Praca nad muralem przy ul. Lwowskiej, lipiec 2014 r. / Fot. 101 murali dla Krakowa

W połowie lipca przy ulicy Lwowskiej w krakowskim Podgórzu stworzyli malowidło nawiązujące do charakterystyki miejsca: na jednej ścianie połączyli przedchrześcijańską symbolikę kopca Kraka, motywy z kultury łużyckiej, ornamenty kamieniarki kościoła św. Józefa, rekwizyty nawiązujące do lokalnego odpustu na Rękawce oraz „duchy przyrody nieożywionej”, symbolizujące m.in. kamieniołom Liban, Krzemionki i park Bednarskiego.

Mural Marcina Wierzchowskiego i Mikołaja Rejsa jest pierwszą pracą sygnowaną przez fundację Świadoma Przestrzeń: grupę przyjaciół, którzy za cel stawiają sobie zmianę mentalności krakowian i zwiększenie świadomości oddziaływania przestrzeni publicznej. W czerwcu 2013 r. uruchomili inicjatywę „101 murali dla Krakowa”.

Projekt z Lwowskiej sfinansowała lokalna restauracja i szwajcarski producent farb. Marketing zapewnił Facebook i strona internetowa, na której znaleźć można informacje o konkursie na projekt kolejnego muralu, przy rondzie Mogilskim. Nagroda: 5 tys. zł.

Przed Świadomą Przestrzenią trudne zadanie: Kraków nie należy do miast sprzyjających miejskim wizjom artystycznym.

Za talerz zupy

Muralista uprawia sztukę o tymczasowym charakterze, której blisko do performance’u. Jego twórczość w każdej chwili może zniknąć pod tynkiem, za ścianą po przebudowie kwartału lub w gruzach zburzonego budynku. To także zajęcie trudne technicznie. – Czasami liczę na pomoc przy gruntowaniu ściany akrylem i noszeniu wiader z farbą, ale praca z puszką to już czas tylko dla mnie. 10–12 godzin na dobę, niekiedy przez 7 dni z rzędu, wyczerpuje. Często jeszcze pracę utrudniaja pogoda, ale dopiero burze z piorunami potrafią mnie zmusić do zaprzestania – tak romantycznie opisuje swój fach muralistka Natalia Rak.

W Polsce sztuka ulicy pozostaje bardziej hobby niż sposobem na utrzymanie. Najlepsi albo ciułają nagrody na festiwalach organizowanych przez miasta i liczą na odwagę urzędników, albo godzą się na zamówienia korporacyjnych art directorów. Ci ostatni traktują muralistów jak rzemieślników – zlecają banalne wzory, które trzeba tylko wiernie przerzucić na ścianę.

Problemem nie jest też dostęp do przestrzeni: urzędnicy chętnie oddają zdewastowane ściany, szukając szansy na rewaloryzację zaniedbanych dzielnic. – Najtrudniejsza w uzyskaniu jest swoboda wypowiedzi. Ktoś, kto podejmuje się finansowania projektu, ma konkretne oczekiwania: okolicznościowe, programowe lub najzwyczajniej promocyjne – komentuje Artur Wabik, kurator krakowskiej Arteteki i dyrektor artystyczny fundacji Świadoma Przestrzeń. Malowanie muralu przypomina zatem autocenzurowaną transakcję. Artyście pozostawia się kontrolowaną dowolność: projekt musi przedstawić na papierze do zatwierdzenia. – Trzeba się liczyć z tym, że to jednak przestrzeń publiczna. Nie pokazujemy nagości, motywów śmierci czy innych mogących urazić – kwituje Natalia Rak.

Jest jeszcze trzecia droga – mecenat artystyczny. Ale ten wciąż jest ubogi. Najlepszy przykład to Ekomural przy ulicy Lipowej na Zabłociu: zielona abstrakcja, łącząca motyw unerwienia liścia z planem dzielnicy. Dysponująca murem właścicielka bistro ze zdrową żywnością zapłaciła malującym… posiłkami.

Kosmetyka i festiwalówka

Przełomem dla polskiego street artu był program Europejska Stolica Kultury, z wpisanym punktem o działaniach artystyczno-obywatelskich. – Nasze miasta nie miały wyboru, musiały dorównać swoim europejskim partnerom, fundując sobie szybki face lifting. Malarstwo wielkoformatowe stało się popularnym zabiegiem kosmetycznym – mówi Marcin Płocharczyk, etnolog, znany bydgoski aktywista. – Program ESK uwolnił budżety, środki trafiły w ręce NGOsów, firm i artystów. Ci pokazali, że są skuteczni: przy niedużych pieniądzach stworzono produkt kulturalny na poziomie europejskim.

W przypływie pieniędzy i optymizmu często zapominano o formie. Na wyścigi tworzono ładne, kolorowe, skrojone na miarę, ale bezpłciowe obrazki. Ściany blokowisk pokryły się bezpiecznymi motywami bez szerszego kontekstu, które po latach zaczęły straszyć.

Krakowskie murale trzymały się z dala od centrum. Żeby podziwiać te najefektowniejsze, współtworzone przez duet Wabik-Toborowicz, trzeba pojechać do Podgórza z kimś, kto wie, gdzie je znaleźć. Inne miasta, przykładem Gdańsk i jego Zaspa, od lat promują się malarstwem wielkoformatowym i organizują ścieżki kulturowe. – Przodują Katowice i Łódź. Mają odpowiednie warunki przestrzenne: mnóstwo miejsc po wyburzonych kamienicach, które odsłoniły boczne ściany sąsiednich. Sprzyja też brak regulacji prawnych. A centrum Krakowa wpisane jest na listę UNESCO. To sporo utrudnia – tłumaczy Wabik.

Na przeszkodzie często stają też mieszkańcy, którzy mylą mural z wulgarnymi kibolskimi bohomazami. Ze szkodą: paradoksalnie, tych ostatnich powstaje mniej w miejscach ozdobionych muralami. – Nie wiem, czy w Krakowie ciężej jest z pieniędzmi, czy ze ścianą. Najlepiej gdy jej właścicielem jest jedna osoba, gorzej gdy wspólnota. Takie głosowania przeciągają się niekiedy miesiącami, bo nigdy nie zbiera się wymagana większość – mówi Michał Pałasz, menedżer kultury, doktorant Instytutu Kultury UJ, pomysłodawca zrealizowanego przy ulicy Józefińskiej muralu, nawiązującego do wykonanej przez Majów inskrypcji zapowiadającej koniec świata. – Przy Mayamuralu pozwolenie dostaliśmy od Zarządu Budynków Komunalnych, ale dopiero wtedy, kiedy pod swoje skrzydła wzięło nas Krakowskie Biuro Festiwalowe.

Muraliści narzekają również na „sztalugową” wizję urbanistyczną miejskich plastyków. Mało jest w Krakowie realizacji, które można uznać za odważne. Wreszcie: wejście artystów w sferę samorządową przysparza napięć. Rodzi się pytanie o sens wydawania pieniędzy. Wabik: – Czasami muralista otrzymuje do dyspozycji budżet, powiedzmy 10–20 tys. złotych, ale sam organizuje materiały – farby, pędzle, logistykę – noclegi, sprzęt wysokościowy, pozwolenia.

Ambitne projekty wymagają także wsparcia merytorycznego. – W przypadku Mayamuralu należało skonsultować glify, które pojawić się miały na ścianie. Te uniwersyteckie ekspertyzy to też praca, za którą należałoby zapłacić – dolicza Pałasz. Na koniec okazuje się, że kwota staje się dla artysty nie do udźwignięcia.

Artystom, którzy nie mają sił na przechodzenie przez urzędowe procedury, pozostają festiwale. W Krakowie to Artboom, kilkutygodniowa impreza połączona z warsztatami. – Badacze tematu określają to wręcz mianem „festiwalizacji” street artu. To efektowna i względnie tania forma promocji, czasem stanowiąca oficjalną strategię rewitalizacji dzielnicy – mówi Wabik. W trakcie festiwali maluje się zwykle od kilku do kilkudziesięciu murali. Liczy się przede wszystkim liczba, a w konsekwencji – status stolicy murali.

Czy dzięki akcji „101 murali” Kraków ma szansę rywalizować o ten tytuł? – Walka zaczyna się robić śmieszna. Na czoło wysuwają się metropolie z dużymi budżetami. Urzędnicy starają się wmanewrować w to dziennikarzy. Ale dla mnie liczenie pogłowia nie ma sensu. Ważniejszy jest koncept. Niech samorządy skupią się na tym, do czego mural można wykorzystać. Poza promowaniem prezydenta czy burmistrza – puentuje Płocharczyk.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2014