Dziedzic liczy na tron

Mówią o nim „Bush numer trzy”, bo jeśli wygra, będzie trzecim prezydentem wywodzącym się z tej amerykańskiej dynastii politycznej.

09.08.2015

Czyta się kilka minut

Jeb Bush w uścisku brata, byłego prezydenta USA George’a W. Busha. Po lewej syn Jeba, George P. Bush. / Fot. Larry Downing / REUTERS / FORUM
Jeb Bush w uścisku brata, byłego prezydenta USA George’a W. Busha. Po lewej syn Jeba, George P. Bush. / Fot. Larry Downing / REUTERS / FORUM

Polityczne lato w Stanach Zjednoczonych rozgrzał ekscentryczny miliarder, niejaki Donald Trump – kiedy ogłosił swoją chęć walki o prezydenturę, od razu poszybował w sondażach przed prawyborami, które na początku przyszłego roku wyłonią kandydata Partii Republikańskiej do jesiennej walki z Hillary Clinton, w zasadzie pewną kandydatką Partii Demokratycznej. Ale biznesmen Trump, który nie zwykł przebierać w słowach, popełnił błąd. Obraził największą świętość Ameryki – weteranów. I czar prysł.

Zza pleców Trumpa szybko wyłania się za to zrównoważony i dojrzały lider – syn i brat byłych prezydentów, Jeb Bush. To właśnie jemu eksperci i bukmacherzy z firmy Ladbrokes dają największe szanse na nominację Partii Republikańskiej.

– Nikt dotąd nie zakwestionował jego dorobku i zalet charakteru. Pytanie tylko, czy przez żmudne miesiące kampanii Jeb Bush będzie w stanie popisać się charyzmą, która uwiedzie tyleż umiarkowanych, co ultrakonserwatywnych wyborców – mówi „Tygodnikowi” Frank Luntz, analityk od lat badający nastroje wśród Republikanów.

Ze srebrną łyżeczką

Faworyt wspomnianych rankingów urodził się w Midland w Teksasie w 1953 r., w już wtedy bardzo bogatej i wpływowej rodzinie Bushów. Czyli – jak to mówią Amerykanie – „ze srebrną łyżeczką w buzi”. Pierwszy z jego pradziadków po mieczu, Samuel P. Bush, zbił fortunę na produkcji stali. Drugi, George Herbert Walker z St. Louis, był wpływowym bankierem. Z kolei rodzina ze strony matki pochodzi od Franklina Pierce’a – 14. gospodarza Białego Domu, w latach 1853–1857. Dalej: dziadek Jeba, Prescott Bush, zrobił karierę na Wall Street, potem zaś mieszkańcy stanu Connecticut wybrali go na senatora. Ojciec, George Herbert Walker Bush, to wiadomo: kongresman, ambasador przy ONZ i potem w Chinach, szef CIA, wiceprezydent za czasów Ronalda Rea- gana, wreszcie 41. prezydent USA (w latach 1989–1993).

Zdrobnienie „Jeb” jest po prostu akronimem jego pełnego nazwiska: John Ellis Bush. Uczył się podobno słabo i jak większość rówieśników w epoce dzieci kwiatów popalał marihuanę, do czego dziś przyznaje się bez wahania. W ogólniaku zasłynął z przewodzenia lokalnej drużynie tenisowej. W wieku 17 lat wyjechał w ramach szkolnej wymiany do małej wioski w Meksyku, gdzie uczył młodzież angielskiego. Tam poznał swoją rówieśniczkę Columbę Garnica Gallo, z którą cztery lata później się ożenił. Do wojska w czasie wojny wietnamskiej nigdy nie trafił. W przeciwieństwie do większości mężczyzn z rodziny, którzy poszli na Yale, Jeb wybrał Uniwersytet Teksański w Austin i ukończył na nim studia latynoamerykańskie.

Zdecydował się na pracę w biznesie, ale zamiast realizowania american dream, czyli kariery od zera do milionera, wolał postawić na koneksje rodzinne – i przyjął od startu wysokopłatną posadę w Texas Commerce Bank, należącym do rodziny Jamesa Bakera, późniejszego ministra spraw zagranicznych w rządzie prezydenta Busha seniora. Na początku lat 80. za zarobione miliony wykupił część udziałów w należącej do kubańskiego imigranta Armanda Codiny firmie deweloperskiej, która wkrótce stała się potentatem na rynku nieruchomości na Florydzie.

Gubernator od oświaty

Tymczasem jego starszy o siedem lat brat George W. Bush, wówczas pijak i utracjusz, bardzo zawodził oczekiwania rodziców. Ci zatem przekierowali swoje ambicje na uporządkowanego Jeba i wywarli na syna presję, by zainteresował się polityką. Junior włączył się w prace lokalnych struktur Partii Republikańskiej w Miami, a w nagrodę gubernator stanu Floryda, Bob Martinez, powołał go na stanowisko stanowego ministra ds. handlu.

Tymczasem George rzucił alkohol oraz bójki w przygodnych barach i wrócił do mieszczańskiej rzeczywistości. Odniósł ogromny sukces finansowy, zarządzając drużyną baseballową Texas Rangers – i także postanowił zwrócić się ku polityce.

Tamten dzień, 8 listopada 1994 r., musiał być dla rodziny Bushów niemal szeks- pirowskim doświadczeniem. George W. Bush kandydował na gubernatora Teksasu, a Jeb – na gubernatora Florydy. Rodzice dalej wierzyli w młodszego, więc wieczór wyborczy spędzili w jego sztabie. Tymczasem Jeb nieznacznie przegrał, podczas gdy niedawna czarna owca – wygrał.

Jeb nie przejął się porażką i cztery lata później jeszcze raz podjął to wyzwanie. Tym razem zwyciężył. Głównym celem jego rządów była reforma systemu edukacyjnego. W ciągu kilku lat poziom alfabetyzacji wzrósł na Florydzie o 11 proc., podczas gdy w reszcie kraju średnio o zaledwie 2 proc. Jako gubernator Jeb nieco rozluźnił zasady rejonizacji i dał większe prawo rodzicom do decydowania, do jakiej szkoły wysłać dziecko, szczególnie uprzywilejowując młodzież niepełnosprawną i mającą trudności z nauką. To rozsławiło go na całą Amerykę, a media zrobiły z niego permanentnego kandydata na ministra oświaty w każdym potencjalnym republikańskim rządzie federalnym.

Jeb Bush uelastycznił też zasady zatrudniania urzędników w administracji, dzięki czemu o wiele łatwiej można było ich zwolnić. Pragnął również chociażby częściowego zalegalizowania pobytu nielegalnych imigrantów – głównie tych kubańskiego pochodzenia – poprzez przyznanie im możliwości zdobycia prawa jazdy. Ale projekt tej ustawy upadł w stanowej legislaturze.

Religia, polityka, Polska...

Jeb Bush jest gorliwym katolikiem – w przeciwieństwie do reszty rodziny, należącej do raczej liberalnego protestanckiego Kościoła episkopalnego. Wyznanie zmienił pod wpływem latynoskiej żony, katoliczki.
Dlatego też np. surowo sprzeciwia się aborcji. – Przerywanie ciąży jest dopuszczalne w Stanach od 1973 r., kiedy zdecydował o tym Sąd Najwyższy. Ale jako gubernator Jeb Bush próbował ograniczać to prawo na miarę swoich prawnych możliwości. Nakazał m.in., aby każda klinika wykonująca zabieg u nastolatki najpierw poinformowała o tym jej rodziców – mówi „Tygodnikowi” Dante Scala, politolog z Uniwersytetu New Hampshire.

Oczy całego świata zwróciły się na Florydę w 2005 r., kiedy jej włodarz sprzeciwił się odłączeniu od aparatury podtrzymującej życie Terri Schiavo, będącej w trwałym stanie wegetatywnym. Kwestię zakończył wyrok sądu, na mocy którego kobietę odłączono od respiratora. Polityk stał się wówczas ikoną amerykańskich konserwatystów.

Ale w jego postawie jako polityka katolickiego jest, rzec można, także pewien poważny znak zapytania – w każdym razie, gdyby za punkt odniesienia w tej materii traktować stanowisko ostatnich papieży. Chodzi o karę śmierci: za jego dwóch kadencji na Florydzie wykonano 21 wyroków, wśród nich na seryjnej morderczyni Aileen Wuornos (znanej dzięki filmowi „Monster”, z Charlize Theron w roli głównej).

Jeb Bush odchodził ze stanowiska gubernatora w styczniu 2007 r., ciesząc się zaufaniem 64 proc. mieszkańców stanu. Na początku trochę poleniuchował, potem przez chwilę poważnie rozważał ofertę objęcia stanowiska komisarza Narodowej Ligi Futbolowej. Zdecydował jednak, że woli pozostać w polityce.

Kampanię prezydencką 2012 r. odpuścił, bo Barack Obama od początku był faworytem do reelekcji. „Bush numer trzy” postawił na wybory w 2016 r. Długie miesiące przygotowań zwieńczył, podróżując po Europie Środkowo-Wschodniej. W Warszawie spotkał się z Andrzejem Dudą, wtedy jeszcze prezydentem elektem. „Obaj panowie bardzo podobnie myślą o świecie i polityce międzynarodowej. Złapali też między sobą bardzo dobry, ludzki kontakt” – mówił po spotkaniu Krzysztof Szczerski, dziś doradca nowego prezydenta ds. międzynarodowych. Dzień później niemiecka stacja Deutsche Welle podała, że amerykański polityk zaapelował o zwiększenie amerykańskiego kontyngentu wojskowego w Polsce.

Ameryka w świecie 

Niedawno wybiła godzina zero: spadkobierca najpotężniejszego amerykańskiego klanu politycznego oficjalnie swój start ogłosił 15 czerwca w auli Miami Dade College – lokalnej uczelni w jego ulubionym mieście. I od razu ruszyła znakomicie naoliwiona maszyna Bushów do zbierania pieniędzy. Na konto samego kandydata oraz wspierających go tzw. Super PAC (komitetów akcji politycznej) w ciągu kilku tygodni wpłynęło blisko 115 mln dolarów. Tymczasem Hillary Clinton – główna „kandydatka do kandydatury” po stronie Partii Demokratycznej – od początku roku zebrała 60 mln, zaś pozostali republikańscy pretendenci nie więcej niż 20 mln na głowę.

– Największym atutem, ale zarazem obciążeniem jest dla Jeba polityka zagraniczna. Bo z jednej strony jest najlepiej przygotowany do roli globalnego dyplomaty, ale z drugiej wadzi mu dziedzictwo, które pozostawił starszy brat George – mówi „Tygodnikowi” Anthony Champagne, politolog z Uniwersytetu Teksańskiego. W gronie doradców Jeba są przykładowo wszyscy architekci uderzenia na Irak w 2003 r.

„Jestem niezależny i będę podejmować decyzję na podstawie własnych sądów. Jedno jest pewne: Ameryka nie może wycofać się z zaangażowania w świecie” – mówił podczas jednego z przedwyborczych spotkań w Chicago. I od razu zaatakował Baracka Obamę, zarzucając prezydentowi, że zawiódł nie tylko w sprawie Libii, tzw. Państwa Islamskiego i Ukrainy, ale także Kuby. Tu trzeba przypomnieć, że Waszyngton i Hawana nawiązały ostatnio stosunki dyplomatyczne, zerwane po tym, jak wyspę opanowali komuniści, a USA wsparły nieudany desant kubańskiej zbrojnej opozycji w Zatoce Świń.

Jeb uważa, że nawiązanie stosunków z Hawaną było błędem. To dlatego, że trzonem jego wyborczej koalicji są naturalizowani obywatele USA, którzy uciekli przed barbarzyńską tyranią braci Castro – a oni są stanowczo przeciwni jakiejkolwiek polityce sanacji stosunków z reżimem. Były gubernator Florydy, gdzie mieszka szczególnie dużo uchodźców z Kuby, opowiada się też za odrzuceniem porozumienia, które dyplomaci Obamy wynegocjowali niedawno z Iranem. Zakłada ono, że Teheran ograniczy swój program nuklearny w zamian za zniesienie międzynarodowych sankcji.

Inaczej niż Obama, Jeb Bush nie wierzy też w globalne ocieplenie. Uważa, że konieczność ograniczania emisji gazów cieplarnianych – o co zabiega dziś Obama – to humbug. Dlatego z irytacją zareagował na papieską encyklikę „Laudato si” poświęconą ekologii. „Nie biorę pod uwagę żadnych rad w tych sprawach od biskupów i kardynałów, a wobec tego nie posłucham i Franciszka. Religia jest po to, by zrobić z nas lepszych ludzi, a nie po to, aby wyznaczać ramy politycznej debaty” – mówił podczas wiecu w stanie Iowa.

Jeb w ogniu krytyki

Znakomicie rozpoczętą kampanię Jeba Busha nieco zmąciła pewna wpadka. Na początku lipca Jebowi wymknęło się, że Amerykanie powinni dłużej pracować – czym ściągnął na siebie krytykę mediów i polityków Partii Demokratycznej. Dziennikarze przypomnieli od razu, że kiedy walczący o Biały Dom Mitt Romney powiedział podczas prywatnego spotkania ze sponsorami swojej kampanii, iż 47 proc. obywateli USA nie chce się pracować i żerują na tym, co do budżetu wpłacają biznesmeni, w tym momencie pogrzebał swoje szanse na prezydenturę.

Tymczasem „Bush numer trzy” brnął dalej. Podczas spotkania z mieszkańcami Hudson w stanie New Hampshire lamentował, że zbyt wysokie koszty ubezpieczeń zdrowotnych i inne ukryte obciążenia fiskalne zabijają przedsiębiorczość. „Ktokolwiek uważa, że Amerykanie nie pracują wystarczająco ciężko, ten chyba nie spotkał wielu ludzi pracy” – komentowała skwapliwie słowa Jeba jego główna rywalka, Hillary Clinton.

Problemem dla jego kampanii może być także i to, że od czasów prezydentury jego brata i ojca Partia Republikańska przesunęła się mocno „w prawo” i po piętach drepcze dziś Jebowi mnóstwo radykałów, którzy nawołują do kompletnego izolacjonizmu USA albo postulują obniżenie podatków o połowę. – W toku walki o republikańską nominację Jeb będzie musiał wrócić do swoich konserwatywnych korzeni, najlepiej tych ze zwycięskiej kampanii na gubernatora Florydy w 1998 r. – mówi „Tygodnikowi” Robert Crew, politolog ze Stanowego Uniwersytetu Florydy.
Tymczasem sympatyzujący raczej z lewicą satyrycy nie zostawiają na Jebie suchej nitki. „Były gubernator Florydy chce zostać prezydentem. No cóż. Ktoś musi ułaskawić starszego brata, gdy ten zostanie skazany za przekręty i wywołanie niepotrzebnej wojny” – ironizował niedawno David Letterman, komik i gospodarz talk-show „Late Night with David Letterman”. „Kolejny Bush chce walczyć o Biały Dom. Według maszyn, które liczą głosy Miami, podobno już wygrał” – wtórował mu znany z prowadzenia „The Tonight Show” Jay Leno. Było to nawiązanie do nieprawidłowości w przeprowadzeniu wyborów w 2000 r., kiedy to po dwumiesięcznych sporach dopiero Sąd Najwyższy musiał w końcu zdecydować, że prezydentem zostanie George junior.

Dynastia trwa

Dzisiaj, jeśli wierzyć sondażom, Jeb Bush ma duże szanse na wygranie republikańskich prawyborów. Wtedy jesienią 2016 r. zmierzy się z Hillary Clinton – i będzie to kolejne starcie dwóch wielkich politycznych dynastii Ameryki.

A jeżeli Jebowi się nie powiedzie na jednym bądź drugim etapie tego wyścigu? Wówczas rodzina postawi podobno na jego najstarszego syna. 39-letni George Prescott Bush – dla odróżnienia go od dziadka i stryja przezywany „P” – jest dziś wschodzącą gwiazdą Partii Republikańskiej. Po matce jest pół-Latynosem, do ogólniaka chodził w Miami, razem z piosenkarzem Enrique Iglesiasem. W Teksasie założył stowarzyszenie Republikanów pochodzenia latynoskiego i chce mobilizować politycznie tę najszybciej rosnącą dziś mniejszość etniczną w Ameryce.

– George Prescott Bush jest przystojny, co ma w dzisiejszych czasach znaczenie, świetnie przemawia, zna się na prawie i potrafi zarządzać prywatną firmą – mówi „Tygodnikowi” Timothy Pachirat, politolog z The New School for Social Research w Nowym Jorku. – No i, o czym nie można zapominać, ma zaplecze rodzinne.

I nie tylko: podobno „P” jest ulubionym spośród siedemnaściorga wnucząt George’a Busha seniora. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zajmuje się polityką zagraniczną, głównie amerykańską oraz relacjami transatlantyckimi. Autor korespondencji i reportaży z USA.      więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2015