Nowa Wielka Brytania

Brytyjczycy decydują w tych dniach nie tylko o nowym parlamencie, ale też o przyszłości swojego państwa.

09.12.2019

Czyta się kilka minut

Zwolennicy opozycyjnej Partii Pracy w oczekiwaniu na wiec wyborczy z udziałem jej lidera Jeremy’ego Corbyna. Whitby, Wielka Brytania, 1 grudnia 2019 r. / STRINGER / EPA / PAP
Zwolennicy opozycyjnej Partii Pracy w oczekiwaniu na wiec wyborczy z udziałem jej lidera Jeremy’ego Corbyna. Whitby, Wielka Brytania, 1 grudnia 2019 r. / STRINGER / EPA / PAP

W tej kwestii politycy z różnych partii i komentatorzy są zgodni jak nigdy: podkreślają, że to „przełomowe wybory”, „jedyne takie na całe pokolenie”. Inaczej rzecz wygląda, gdy posłucha się zwykłych Brytyjczyków. „Tylko nie o polityce”, „nie oglądam już telewizji”, „staram się trzymać z daleka” – mówią, zmęczeni tym, co dzieje się od kilku lat w ich kraju.

Wygląda na to, że poruszanie w prywatnych rozmowach kwestii polityczno-wyborczych albo, co gorsza, tych dotyczących brexitu, stało się na Wyspach jakby trochę niestosowne. Już w sondażu z końca marca 2019 r. – kiedy to ostatniego dnia tego miesiąca zgodnie z planem miał nastąpić brexit – aż 83 proc. ankietowanych wyznawało, że czuje mdłości, słysząc codziennie o brexicie w wiadomościach. 64 proc. uważało już wtedy, że związana z nim niepewność źle wpływa na zdrowie psychiczne ludzi, 84 proc. nie miało dobrego zdania o poczynaniach żadnej z głównych partii, a 70 proc. było przekonanych, że przyspieszone wybory nic by nie zmieniły.

A jednak – nadszedł grudzień i oto Brytyjczykom znów przyszło wybierać swoich reprezentantów w Izbie Gmin. Głosowanie w czwartek, 12 grudnia – to już trzecie wybory parlamentarne, licząc od 2015 r. W tym czasie były też wybory do Parlamentu Europejskiego (maj 2019 r.) i oczywiście referendum w sprawie wyjścia z Unii Europejskiej (czerwiec 2016 r.). Znużenie i zniecierpliwienie polityką można więc zrozumieć.

Slogany i przemilczenia

Poprzednie przedterminowe wybory parlamentarne rozpisała w 2017 r. ówczesna premier Theresa May, licząc na zwiększenie przewagi swojej Partii Konserwatywnej w ławach poselskich. Plan nie wypalił, a jej rząd stracił większość. Teraz szczęścia próbuje premier Boris Johnson – podobnie jak May, liczy na silną większość, która pozwoli mu przepchnąć porozumienie z Unią w sprawie brexitu.

Jednak choć to brexit był faktycznym powodem rozpisania wyborów i tematem, który dominuje od kilku lat w tutejszej polityce, w istocie w tych wyborach chodzi nie tylko o relacje z Unią. – Wyraźny jest brak szczegółowej dyskusji o brexicie. Konserwatyści nie zrobią nic poza powtarzaniem ich mantry, że „dokończą brexit”. To efektowny slogan, ale wprowadza w błąd, bo nie będzie to żadne dokończenie: Zjednoczone Królestwo spędzi zapewne lata, negocjując porozumienie handlowe z Unią – mówi „Tygodnikowi” prof. Tim Bale z Uniwersytetu Queen Mary w Londynie.

– Z kolei opozycyjna Partia Pracy nie chce mówić o brexicie, bo jej strategia – wynegocjować nowe porozumienie z Unią i przedstawić je w referendum, w którym byłaby opcja pozostania w Unii – nie jest popularna. W rezultacie wiele mówi się o tym, jak dofinansować usługi publiczne, przede wszystkim służbę zdrowia i policję – dodaje Bale.

I rzeczywiście, z sondażu Ipsos MORI wynika, że dla Brytyjczyków państwowa służba zdrowia jest ważniejsza niż brexit (59 proc. do 54 proc.). Natomiast imigracja, która odegrała tak wielką rolę dla wyniku brexitowego referendum w 2016 r., ma wpływ na wyborcze decyzje tylko 29 proc. wyborców. Dla podobnego odsetka istotna jest ochrona środowiska i walka ze zmianami klimatu – to nowy temat, którego waga rośnie.

Zresztą gdy idzie o kondycję służby zdrowia, akurat brexit może mieć duże znaczenie. Jedną z bolączek jest tu bowiem brak personelu. Tymczasem wiele pielęgniarek i lekarzy pracujących w Wielkiej Brytanii pochodzi z kontynentu. Teraz część już wyjechała, nowi przyjeżdżają rzadziej. Premier Johnson zapowiada dla nich szybką ścieżkę wizową po brexicie. Była to jedna z wielu obietnic wyborczych…

Obietnice i straszaki

Premier Theresa May – podobnie jak inni konserwatyści – chętnie powtarzała, że nie ma magicznego drzewa, na którym rosną pieniądze. Tymczasem sądząc po deklaracjach z kampanii wyborczej, można by sądzić, że właśnie je znaleziono. Johnson zapowiadał zwiększenie wydatków budżetowych, których największa część miałaby pójść właśnie na służbę zdrowia, m.in. na zatrudnienie o 50 tys. pielęgniarek więcej. Media od razu bezlitośnie wykazały błędy w tej arytmetyce: deklarowana liczba zawierała już pracujące pielęgniarki.

Tym nośnym tematem zajmował się też lider Partii Pracy Jeremy Corbyn, co rusz ostrzegając, że po brexicie konserwatyści „sprzedadzą” państwową służbę zdrowia Amerykanom i ich farmaceutycznym koncernom. Podobnie jak konserwatyści, Partia Pracy obiecuje tu obfite inwestycje: zwiększenie wydatków na zdrowie o 4,3 proc. rocznie. A także inne działania prospołeczne, jak wydłużenie urlopów macierzyńskich, podniesienie pensji minimalnej i darmowy internet szerokopasmowy.

Zdawałoby się, że problemy w sektorze usług publicznych i lata oszczędności z czasów rządów konserwatystów powinny działać na korzyść opozycji, zwłaszcza Partii Pracy. Nie do końca tak jest. Dlaczego? – Bo Partia Konserwatywna też deklaruje zwiększenie wydatków. I ponieważ wyborcy nie wierzą, że Partia Pracy wyda te pieniądze mądrze lub zyska je bez podniesienia podatków zwykłym ludziom – twierdzi prof. Bale.

Z sondażu Ipsos MORI rzeczywiście wynika, że aż 63 proc. ankietowanych nie wierzy lewicy w sprawie obiecywanych wydatków. Jednocześnie 56 proc. nie ufa też konserwatystom.

A jednak brexit…

Ale choć w kampanii eksponowano tematy społeczne, to brexit pozostaje głównym czynnikiem – także wyborczym. W ankiecie ośrodka YouGov aż 86 proc. pytanych zdecydowało się zidentyfikować poprzez swój wybór dotyczący brexitu (za lub przeciw). Przy czym okazuje się, że nadal jest to podział niemal pół na pół, uwzględniając wahnięcia i błąd statystyczny (w tym sondażu: 41 proc. za brexitem, 45 proc. przeciw). Tylko 68 proc. z nich potrafiło wskazać „swoją” partię polityczną. Odpowiadając na inne pytanie, większość przyznała, że nie identyfikuje się mocno lub wcale z żadną z partii.

Zatem to stanowisko danej partii w sprawie relacji z Unią może być decydujące dla składu Izby Gmin po 12 grudnia. Np. w przemysłowej północnej Anglii – tradycyjnym bastionie Partii Pracy, gdzie jednak dominują ­zwolennicy ­brexitu – mogli wygrać konserwatyści. Komentatorzy oceniali bowiem, że ci, którzy chcą brexitu, zagłosują za konserwatystami. Przeciwnicy wyjścia z Unii mieli teoretycznie większy wybór. Liberalni Demokraci zapowiadali anulowanie decyzji o brexicie, a Partia Pracy – jak już powiedziano – nową umowę z Unią i referendum, które miałoby ją zatwierdzić. Zdecydowanie antybrexitowym ugrupowaniem była Szkocka Partia Narodowa (SNP), ale na nią mogli głosować jedynie wyborcy w Szkocji.

Na nieprzewidywalność tych wyborów wpływa też ordynacja oparta na okręgach jednomandatowych (mandat zyskuje kandydat z największą liczbą głosów; głosy oddane na kontrkandydatów przepadają). Analitycy sądzili, że wielu Brytyjczyków może głosować taktycznie, bardziej „przeciw” niż „za” – wspierając ugrupowanie, które w danym okręgu ma największe szanse, by wyeliminować kandydata z nielubianej partii.

Szkockie dylematy…

Obywatele na północy kraju mają jeszcze jeden dylemat: szkocką niepodległość.

Szkocka Partia Narodowa, rządząca w tej części Zjednoczonego Królestwa i licząca na miażdżące zwycięstwo w Szkocji 12 grudnia, określiła się jasno jako formacja antybrexitowa, prounijna i proniepodległościowa. Tymczasem około jednej trzeciej zwolenników brexitu w Szkocji to zarazem zwolennicy SNP. Dla nich głosowanie oznaczało wybór tego, co najistotniejsze: wyjście z Unii czy wyjście ze Zjednoczonego Królestwa (po ewentualnym referendum niepodległościowym, którego domaga się dziś SNP). Konserwatyści mogli więc tu zyskać na głosach szkockich unionistów, których przeraża wizja rozpadu Zjednoczonego Królestwa. Nawet jeśli mieliby oni głosować na partię Johnsona z zaciśniętymi zębami.

Dla SNP istotne jest nie tylko to, jak zdecydowane będzie w Szkocji ich zwycięstwo (a co za tym idzie: mandat do planowania nowego referendum niepodległościowego), ale też, jaki będzie ogólnokrajowy wynik konserwatystów i Partii Pracy. Od poparcia Szkotów może zależeć przyszły rząd. Z kolei to poparcie będzie zależeć od zgody Londynu na referendum niepodległościowe. Konserwatyści zdecydowanie to wykluczają. Partia Pracy jest bardziej zniuansowana: według niej szkockie referendum nie byłoby możliwe „w pierwszych latach rządu”. A potem? To nie jest wykluczone... Labou­rzyści zapowiadają jednak inwestycje w Szkocji (100 mld funtów w ciągu 10 lat) i najwyraźniej liczą, że separatystyczny ferwor osłabnie.

…i irlandzka łamigłówka

Irlandzki „backstop” w umowie rozwodowej z Unią – rodzaj gwarancji, że po brexicie nie będzie „twardej” granicy między Irlandią Północną (częścią Wielkiej Brytanii) a Republiką Irlandii – był głównym powodem kłopotów z jej przegłosowaniem. Choć w kampanii sprawa irlandzkiego „bezpiecznika” przycichła, to także w Irlandii Północnej głównym czynnikiem określającym to głosowanie jest brexit. Pod znakiem zapytania stoi utrzymanie dotychczasowej liczby mandatów irlandzkich unionistów z DUP, opowiadających się za wyjściem z Unii. Co jest o tyle istotne, że konserwatyści Johnsona polegali dotąd na ich wsparciu w Izbie Gmin.

Irlandia Północna ma też własne problemy, bo od prawie trzech lat z powodu braku porozumienia między głównymi tu partiami – republikańską Sinn Fein i unionistyczną DUP – nie ma regionalnego rządu, a północnoirlandzki parlament jest zawieszony. Kampania i związane z nią emocje nie ułatwiają ponownej współpracy między tymi partiami. Sprawa ta zapewne wróci zaraz po wyborach.

Dla Irlandczyków ważne mogą się okazać też wyniki w Szkocji. Silny mandat SNP i ewentualne szkockie referendum niepodległościowe być może przyspieszą rozmowy dotyczące irlandzkiego referendum o zjednoczeniu Irlandii Północnej z Republiką Irlandii – o nim już się mówi, choć jeszcze bardzo, bardzo delikatnie. Sinn Fein twierdzi, że takie referendum to już nie pytanie „czy”, ale „kiedy”. ­Miałoby to też – według manifestu wyborczego tej partii – być odpowiedzią na brexit i związane z nim problemy.

Płynny krajobraz

Wyłoniona 12 grudnia nowa Izba Gmin być może będzie w stanie rozstrzygnąć sprawę wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii. Bo choć znana jest kolejna data brexitu – 31 stycznia 2020 r. – to przecież termin ten przekładano już kilka razy. Czy więc ostatniego dnia stycznia nastąpi brexit? To kolejna niewiadoma…

Wiadomo natomiast, co już się stało: ostatnie trzy lata, a zwłaszcza ostatni rok, zmieniły polityczny krajobraz kraju. Nadal dominują dwie duże partie – konserwatyści i labourzyści, ale nie są już one takie jak wcześniej. Zmianę widać przede wszystkim u torysów, których znakiem charakterystycznym była przez lata dyscyplina budżetowa. Teraz w deszczu obietnic wyborczych nie ma po niej śladu. – Partia Konserwatywna jest na dobrej drodze, by stać się czymś zbliżonym do formacji prawicowo-populistycznej – uważa prof. Bale. – Choć niekoniecznie będzie to zmiana na stałe – dodaje. Jego zdaniem, za sukcesami konserwatystów stoi ich umiejętność „wymyślenia siebie na nowo”, nawet jeśli wiąże się to z odłożeniem na bok pewnych zasad i wartości.

Wiadomo już także, że brexit wywołał na nowo kwestię szkockiej niepodległości i teraz bardzo trudno będzie ją zamknąć. Zależnie od warunków, na jakich Wielka Brytania wyjdzie z Unii, mogą nasilić się żądania zjednoczenia Irlandii (twardy brexit bez porozumienia je wzmocni). A nawet jeśli odsunięta zostanie groźba rozpadu Zjednoczonego Królestwa, to będą potrzebne głębokie zmiany systemowe, umożliwiające dalsze funkcjonowanie w jednym państwie Anglików, Szkotów, Walijczyków i Irlandczyków.

Boris Johnson zapowiada, że po brexicie stworzy „Nową Wielką Brytanię”. Jaką? Tego być może on sam jeszcze nie wie. Jednak bez względu na to, kto będzie premierem, najtrudniejszym wyzwaniem nowego rządu mogą się okazać nie zawiłości brexitowe czy spełnianie szczodrych obietnic, lecz zjednoczenie ludzi – teraz bardzo podzielonych. I bardzo zmęczonych. ©℗

Tekst ukończono w czwartek 5 grudnia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2019