Nowa sprawa Dreyfusa

Aresztowanie Polańskiego wzbudza emocje. Impulsem do wypowiedzi o jego ewentualnej ekstradycji jest bardziej to, że się w tej sprawie coś czuje, niż to, że się coś myśli. Spróbujmy jednak pomyśleć.

06.10.2009

Czyta się kilka minut

Ekstradycja obcokrajowca (państwa w zasadzie nie wydają swoich obywateli wymiarowi sprawiedliwości innych państw) dokonuje się na podstawie dwustronnej umowy. Państwo demokratyczne nie podpisuje tego rodzaju umowy z byle kim. Szwajcaria nie ma takiej umowy z Iranem czy z Koreą Północną. Nie ma, bo przyjmuje się domniemanie, że w krajach o tak niskich standardach ochrony praw człowieka ekstradowany nie znalazłby sprawiedliwości, lecz zemstę. Skoro Szwajcaria podpisała ze Stanami Zjednoczonymi umowę o ekstradycji, to znaczy, że uznała USA za kraj w tej mierze cywilizowany (ale podczas procedury ekstradycyjnej konkretna sprawa musi być pod tym względem zbadana). Dlatego gdy Roman Polański po wyjściu z samolotu na lotnisku w Zurychu zgłosił się do kontroli paszportowej, okazało się, że jest poszukiwany w ramach międzynarodowego nakazu aresztowania. Policja szwajcarska nie mogła zrobić nic innego, jak tylko go aresztować.

***

Polscy filmowcy napisali w liście protestacyjnym, że Polański ma w Szwajcarii dom i bywa tam kilka razy w roku, a zatem fakt "aresztowania artysty w drodze po nagrodę za całokształt twórczości podczas festiwalu filmowego w Zurychu" jest prowokacją. Pomyślmy: Polański został aresztowany, aresztowanie zaś (wyjąwszy taki przypadek, że ktoś zostaje mu poddany po wyroku sądu) jest z definicji czynnością dokonywaną z zaskoczenia. Bez zaskoczenia aresztowanie przeważnie nie mogłoby dojść do skutku. Przecież Polański od 31 lat unikał sytuacji, o których sądził, że wystawiają go na ryzyko aresztowania w związku ze sprawą Samanthy Gailey. Czy amerykański prokurator miał napisać do niego: "Szanowny Panie, uprzejmie informuję, że podczas Pańskiej najbliższej bytności w Szwajcarii zamierzam Pana aresztować?"

Procedura ekstradycyjna jest złożona. Państwo występujące o ekstradycję musi w określonym terminie przedstawić zatrzymanemu motywy i formalną podstawę prawną. Jeśli ten warunek nie zostanie dotrzymany, następuje automatyczne zwolnienie takiej osoby z aresztu. Jeśli formalnościom stanie się zadość, powstaje kwestia, czy zatrzymany godzi się na ekstradycję, czy też takiej zgody odmawia. Gdy odmawia, składa zażalenie do sądu. Jeśli sąd pierwszej instancji (tu: Federalny Sąd Karny) nie przyzna mu racji, może się odwołać do sądu kolejnej instancji (tu: do Federalnego Sądu Najwyższego). Osoba zatrzymana może kwestionować stronę formalną nakazu aresztowania (choćby banalny brak daty wystawienia pisma). Może też powołać się na względy odnoszące się do zarzucanego mu czynu, takie jak: jego polityczny charakter; niekaralność tego czynu w kraju, gdzie dokonano zatrzymania; okoliczność, że była już za ten czyn sądzona w innym kraju. Może w końcu podnieść argument, że kara, jaka ją ewentualnie czeka w kraju, który domaga się ekstradycji, nie jest akceptowana w kraju, w którym nastąpiło zatrzymanie (np. gdyby Polańskiemu groziła w USA kara śmierci, szwajcarski sąd byłby na ten argument czuły).

Jeśli w toku tej procedury Polański nie przekona szwajcarskich sądów, zostanie ekstradowany. Chyba że ekstradycja nie dojdzie do skutku z powodu jej wstrzymania przez Amerykanów. Polański w ostatnich dniach wynajął kolejnego prawnika, Reida Weingartnera, zaprzyjaźnionego z amerykańskim sekretarzem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym - prasa spekuluje, że Weingartner ma za zadanie wymóc poniechanie tej sprawy.

***

Liczni obrońcy talentu i osoby Romana Polańskiego (koniunkcja jest tu ważna, bo z racji talentu broni się jego posiadacza) podnoszą, że Samantha Geimer (w 1977 r. Samantha Gailey) wycofała skargę. Zapominają, że z punktu widzenia obowiązującej procedury niczego to nie zmienia, ponieważ przestępstwo Polańskiego jest ścigane z urzędu.

Powołują się też na przedawnienie. Wydaje się, że przez "przedawnienie" rozumieją prosty fakt, że spotkanie Polańskiego z panną Gailey odbyło się dawno. To prawda: 10 marca 1977 r., ale przedawnienie jest ściśle określoną instytucją prawną, a nie ulotnym wrażeniem. Przedawnienie w odniesieniu do przestępstwa, do którego przyznał się Polański, gdy zawarł ugodę z prokuraturą w 1978 r. (współżycie seksualne z nieletnią), wynosi 10 lat, ale stosuje się je tylko wtedy, jeśli w ciągu 10 lat od popełnienia czynu wymiar sprawiedliwości jest bezczynny w stosunku do oskarżonego. W tym przypadku tak nie było, gdyż prokuratura kalifornijska od czasu do czasu podejmowała działania w tej sprawie. Może ślamazarnie, może bez przekonania, ale działania w tym sensie prawnie skuteczne: sprawa nie jest przedawniona.

W głośnym filmie dokumentalnym z ubiegłego roku (Marina Zenovich, "Roman Polanski: Wanted and Desired") prokurator David Wells mówi, że to on (nie będąc stroną w procesie) namówił w 1978 r. sędziego Laurence’a Rittenbanda do zerwania ugody obrońców Polańskiego z prokuraturą. Byłoby to dużym uchybieniem ze strony sędziego. Teraz jednak prokurator Wells oświadcza, że skłamał w filmie. Jak było naprawdę, nie wiemy. W każdym razie i ten argument obrońców Polańskiego został nadwątlony.

***

Słuchając obrońców Polańskiego, odnoszę czasem wrażenie, że marzą, by wreszcie, w naszych czasach, powtórzyła się jakaś "sprawa Dreyfusa". Kiedy zaś prawdziwej "sprawy Dreyfusa" nie ma, usiłują ją wykreować. Co jakiś czas poszukują kandydata do takiej roli, teraz padło na autora "Noża w wodzie".

Swoisty "front obrony Polańskiego" (mądre słowa Ewy Wanat, "Gazeta Wyborcza", 1 października) posługuje się głównie podwójnym argumentem z autorytetu. Po pierwsze, Polańskiego trzeba uwolnić, a tym samym nie dopuścić do orzeczenia winy i kary, bo mówią tak autorytety. Po drugie, Polańskiego trzeba uwolnić etc., bo on sam jest autorytetem w dziedzinie sztuki filmowej. Zwykle ta mowa jest nieco zakamuflowana, jak w apelu filmowców polskich, ale jej sens jest zrozumiały. Filmowcy napisali m. in.: "wydarzenia rozgrywające się w innej kulturze społecznej i obyczajowej, które w europejskim systemie prawnym byłyby już przedawnione, nie mogą być sądzone po tylu latach w sposób, który przekreśla życie człowieka i - co najważniejsze - życie jego rodziny".

Ale bywa, że pisze się to samo wprost. Komentator "Gazety Wyborczej" Seweryn Blumsztajn stwierdził bez ogródek, że choć wszyscy ludzie są równi wobec prawa, to niektórzy (tacy jak Roman Polański) "są równiejsi. (...) Apeluję (...) o pokorę wobec wielkiego talentu. To dar, wobec którego jesteśmy bezradni w osądach moralnych" ("Gazeta Wyborcza", 30 września).

I ja mam ochotę przyznać się do bezradności. Bo już nie wiem, czy w ogóle istnieją granice zaślepienia w obronie przed demokratycznym prawem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2009