Norma i sumienie

Nie mogę oprzeć się odczuciu, że "wrażliwość", o której mówi o. Mirosław Pilśniak, jest przede wszystkim wrażliwością na literę kościelnej normy. Czasem daje to w efekcie już nie tylko metafizykę, lecz wręcz scholastykę seksualności.

29.07.2008

Czyta się kilka minut

Dwa teksty na ten sam temat, pisane przez autorów należących do tego samego Kościoła, a jednak ich lektura pozostawia zupełnie różne wrażenia

(ks. Jacek Prusak "Milcząca schizma" i "Pielęgnowanie seksu" - rozmowa z Mirosławem Pilśniakiem OP w "TP" 29/08). Z jednej strony to krzepi, bowiem dobrze, że z Kościoła dobiegają nas głosy w rozmaitych tonacjach; dobrze także, że znajduje się pismo określające się od początku jako "katolickie pismo społeczno-kulturalne", które głosom tym udziela gościny (choć pewnie myliłby się ten, kto chciałby w piśmie tym widzieć typowy przykład polskiego czasopisma katolickiego).

Szereg spraw odróżnia szkic ks. Jacka Prusaka od wywiadu z o. Mirosławem Pilśniakiem: pierwszy jest prezentacją problemu antykoncepcji, przypomnieniem stosownych dokumentów watykańskich, rozważaniem efektu zderzenia teoretycznych norm i racji ze stanem społecznej świadomości i praktyki. Druga publikacja wynika przede wszystkim z duszpasterskiej praktyki rozmówcy Tomasza Ponikły, mniej skupia się na teoretycznych rozważaniach, bowiem jego ambicją jest nawiązanie do konkretnych sytuacji życiowych, w jakich znajdują bądź znajdowali się korzystający z porady o. Pilśniaka.

Można by oczekiwać, że teksty te będą wzajemnie się uzupełniać, na czym każdy z nich zyska jakieś nowe światło. Nic bardziej mylnego. Obydwa artykuły zdają się mówić na przekór sobie: pierwszy opowiada się za stawianiem pytań i drążeniem wątpliwości przynoszącym w efekcie zmiany sprzyjające ludzkiemu rozwojowi, drugi kategorycznie formułuje odpowiedzi, zakładając, że autonomiczność jednostki odsłaniająca się w bólu poszukiwania jest niczym więcej jak pokusą, a w konsekwencji - grzechem.

Tonację tekstu ks. Prusaka wyznacza fragment następujący: "Statystyki nie są źródłem sądów etycznych, ale mówią coś o ludziach i ich problemach. Bardzo wielu katolików samodzielnie decyduje o swoim życiu seksualnym, a kolejne badania opinii publicznej w krajach rozwiniętych potwierdzają, że tendencja ta utrzymuje się od 40 lat i nic nie wskazuje, by uległa zmianie".

Tymczasem dla o. Pilśniaka to właśnie "statystyka" ekshortacji papieskich odgrywa rolę podstawową: "Jeżeli Kościół głosem pięciu kolejnych papieży odrzuca antykoncepcję, to - jak podkreśla bp Andreas Laun - nie jest możliwe, żeby Duch Święty dopuścił, aby wprowadzali wiernych w błąd". Samo sformułowanie tej tezy jest ryzykowne, zakłada bowiem swoistą czarno-białą wizję świata, w której nie do pomyślenia jest to, że instytucja, nawet jeśli jest nią Kościół, może się mylić, nie podpadając przy tym pod zarzut świadomego wprowadzania w błąd. Dyskutanci (także wewnątrz samego Kościoła) nie starają się wykazać istnienia jakiegoś antykoncepcyjnego "spisku", którego celem jest działanie w złej wierze, a jedynie podnosząc różne racje starają się zwrócić uwagę na problematyczność obowiązujących rozwiązań. Można uczciwie opowiadać się za pewnym sądem, lecz po latach dyskusji zmienić zdanie pod wpływem już to przekonujących argumentów, już to ewolucji dokonującej się w rzeczywistości (np. w nauce). Kościołowi zdarzyło się przecież uznawać własne pomyłki, a gest ten jedynie zjednywał mu przychylność i życzliwość.

W tekście ks. Prusaka znajduję zapowiedź zatroskania o to, że tego rodzaju stanowisko prowadzi do coraz dalej idącej alienacji człowieka świeckiego w Kościele: nie tylko dlatego, że jego refleksyjne poszukiwania spotykają się tam z nieufnością ("katolickim małżonkom nie brak inteligencji, a jednak argumenty z prawa naturalnego do nich nie przemawiają"), ale przede wszystkim dlatego, że ludzie tacy spychani są na pozycje wewnętrznych schizmatyków ("wygląda na to, że w Kościele mamy do czynienia z »milczącą schizmą«"). Gdy o. Pilśniak pragnie urzędowym, kurialnym autorytetem papieskim rozwiązać dramatyczne dylematy ludzi najintymniej związanych ze sobą, połączonych więzią i oddaniem, których głębia musi zatrwożyć wszelkie normy i encykliki, z obawą wyczuwam w Jego wypowiedzi Kościół przemawiający w duchu "nulla alio nomine" czy "salus extra ecclesiam non est".

Zestawiam to z figurą Chrystusa, przed którym stoi jawnogrzesznica i tłum prawowiernych, domagających się wypełnienia normy prawa. On pisze coś na piasku, za chwilę odpuści jej przewinę, zawiesi prawo. Zostaną sami. Odczytuję słynną przypowieść jako wezwanie do poszanowania ludzkiej samotności; także, a może przede wszystkim, samotności, jaka otacza czasem dramatyczne decyzje podejmowane przez jednostkę decydującą się na przekroczenie normy.

W zastanawiający sposób o. Pilśniak dokonuje tego, co niezrównany Stanisław Jerzy Lec nazywa "wyrzutnią sumienia". Oto wina człowieka definiuje się przede wszystkim wobec nauki Kościoła, moralna wrażliwość jednostki natomiast zostaje postawiona w stan podejrzenia. Czytajmy stosowny fragment: "Istnieje dylemat winy wobec przekraczania normy nauki Kościoła, a nie sumienia, bo w sumieniu często nie rozpoznaje się tego [antykoncepcji - T.S.] jako zło".

Proszę wybaczyć śmiałość sformułowania: cierpienie moralne człowieka nie dokonuje się w Kościele i jego nauce, lecz w ludzkim sumieniu. Wystarczy sięgnąć do sąsiedniego tekstu, aby przekonać się, że jest dokładnie odwrotnie, niż to przedstawia o. Pilśniak. Skoro, jak pisze ks. Prusak, badania wykazują, że spośród chodzących do kościoła jedynie 20 proc. akceptuje nauczanie Kościoła na temat antykoncepcji, wszystko wskazuje na to, że dramat człowieka rozgrywa się głównie w sumieniu, a przekroczenie normy kościelnej konflikt ów zaognia miast łagodzić. I nie chodzi tu wcale o żaden permisywizm, lecz o postawę poszanowania dla ciężkich dylematów człowieka, o sposób mówienia z nim o świecie, o język, który nie jątrzy ran, nie rozdziera blizn, lecz pozwala im z czasem goić się i zabliźniać.

Człowiek jest przede wszystkim człowiekiem poranionym; bliskość słów "blizna" i "bliźni" jest tu znamienna. Dlatego nie mogę dać wiary, że ludzie poszukujący porady

u o. Pilśniaka czynią to głównie z powodu "przekroczenia normy nauki Kościoła". Chcą rozmawiać, bowiem w sumieniu stoczyli ciężką debatę, ich sumienie - sumienie właśnie, ta najbardziej wewnętrzna istota człowieka, która oczy ma zawsze otwarte i nigdy nie zasypia, która (wbrew opinii o. Pilśniaka) nie daje się na dłuższą metę uwieść żadnej propagandzie i doskonale rozpoznaje zło - ich sumienie cierpi, nieraz na miarę bohaterów greckiej tragedii, a nie znajdują sposobów rozwiązania, często i nazwania natury owego cierpienia. Poczucie winy wobec normy Kościoła jest wtórne i, jak powiedzieliśmy, czyni dylemat jeszcze trudniejszym do rozwikłania. I nie pomożemy im surowym napominaniem i przypominaniem zdania "pięciu papieży"; pomożemy im, zachęcając do dalszych pytań i odpowiedzialnych poszukiwań. Nie sądzę, by to o normę nauki miał głównie troszczyć się kapłan; jego troską niech będzie nieustająca troska o wrażliwość sumienia.

To zatem podstawowa rozbieżność: jakkolwiek by nie patrzyć, katolicyzm o. Pilśniaka - chcę wierzyć, że bez woli Jego samego, a może nawet wbrew najlepszym intencjom - jest wiarą, której przełożenie na praktykę życiową opiera się na dwóch filarach. Pierwszym jest niekwestionowane posłuszeństwo doktrynie, drugim przekonanie, że człowiek jest bytem nie tyle czerpiącym siłę ze swych ułomności i słabości, lecz przeciwnie - są one dla niego źródłem najpierw zniechęcenia, a potem potępienia i winy. Skaza ludzka, wielki dystans dzielący nas, jakimi jesteśmy, od tych, jakimi chcielibyśmy być, nie jest tutaj początkiem bolesnego, lecz także i twórczego napięcia konstytuującego jednostkę ludzką, lecz jest traktowany jedynie jako "pokusa".

Skutki takiego stanowiska mogą przynieść coś, co można by określić atrofią zmysłu etycznego. Skoro na otwierające wywiad pytanie, czy antykoncepcja jest zła, o. Pilśniak odpowiada, owszem jest zła, bowiem tak powiedziało pięciu papieży, zwalnia nas tym samym od konieczności zastanowienia się nad pytaniem, rozważaniem różnych racji, jednym słowem - od refleksyjności będącej drogą doskonalenia się człowieka. Etyka nie jest kwestią dotykających nas do żywego pytań, lecz zbiorem gotowych instrukcji do zastosowania.

Chociaż o. Pilśniak pragnie patrzeć na seksualność człowieka jako na moment szczególnej wrażliwości, punkt wyjścia Jego rozumowania zdaje się spoczywać w przeświadczeniu, że to niewrażliwość, lub może raczej nie-do-wrażliwość, zawsze uprzywilejowująca wskazania doktryny, a nie doznania człowieka, jest źródłem etycznego postępowania. Nie wiem, dlaczego akt seksualny z użyciem prezerwatywy, na który godzą się obaj małżonkowie, miałby sprawić, że "seks staje się znakiem nieporozumienia". Czy też odnosząc się do innego przykładu z wywiadu o. Pilśniaka: jeśli kobieta w dniach płodności pragnie w pełni świadomie płodność ową zawiesić (choćby dlatego, że traktuje swoją seksualność jako głęboki psychologiczny związek z partnerem, a nie jedynie biologiczną zdolność do prokreacji; podkreślam, że moje uwagi w żadnej mierze nie tyczą się praktyk o charakterze poronnym czy aborcyjnym), nie sądzę, by - jak czytam - "odrzucała część prawdy [o sobie - T.S.]". Przypuszczam, że jest odwrotnie - uczy się ową prawdę akceptować i wpisywać ją w całość swojego bycia.

Nie mogę oprzeć się odczuciu, że "wrażliwość", o której mówi o. Pilśniak, jest przede wszystkim wrażliwością na literę kościelnej normy. Czasem daje to w efekcie już nie tylko metafizykę, lecz wręcz scholastykę seksualności. Oto nie wystarczy bowiem śledzić rytm dni płodnych i niepłodnych, ale należy to czynić z należytego, przepisanego doktryną, punktu widzenia. Jeśli mężczyzna stosuje prezerwatywę dla pewności, że "nie pojawi się dziecko", "wtedy obserwacja symptomów płodności staje się antykoncepcją". Idąc śladem tego myślenia seksualność człowieka nie ma nic wspólnego z bezwarunkową i najdalej idącą, radykalną akceptacją drugiego człowieka, o której mówi sam o. Pilśniak, podając swoją definicję seksu: "wzajemna akceptacja i bezwarunkowe przyjęcie osoby. Takiej, jaką ona jest".

Cóż z tego jednak, skoro tok rozumowania rozmówcy "Tygodnika" zdaje się przeczyć temu pięknemu sformułowaniu; większość Jego wypowiedzi to lista właśnie uwarunkowań i warunków wstępnych, jakie ma spełniać druga osoba. Już w następnym zdaniu czytamy: "antykoncepcja wyklucza część prawdy o osobach", a dalej o "psuciu wartości gestu" (jakim jest akt seksualny) oraz o przykładach par, którym techniki antykoncepcyjne miały zniszczyć małżeństwo.

Otrzymujemy tutaj wysoce jurydyczną wizję seksualności człowieka: podporządkowana jest nie autonomicznej etycznej rozwadze i odpowiedzialności jednostki, lecz liście kodeksowych przepisów i norm stanowiących warunki (przed)wstępne, jakie partnerzy muszą nieustannie wobec siebie formułować i wypełniać. "Zwiążę się z Tobą, jeżeli...": nie sądzę, aby był to dobry punkt wyjścia dla intymnej relacji, która zaczyna się od wyznania: "zwiążę się z Tobą, bo niezależnie od wszystkiego, to jesteś Ty...".

Ostatni przykład podany przez o. Pilśniaka wskazuje także na ideologizację seksualności, w której wszelkie decyzje podejmowane przez partnerów interpretowane są nie przez pryzmat wrażliwości etycznej, lecz jako wynik namysłu nad literą normy. Nie przypuszczam, by małżonek poważnie chorej kobiety wstrzymywał się od aktu seksualnego dlatego, że wykazuje posłuszeństwo zakazowi stosowania prezerwatywy; czyni tak, gdyż lęka się uczynić krzywdę jej ciału i zdrowiu, i tym sposobem wyraża swoje dla niej oddanie i szacunek.

Lękam się niewiary w inteligencję i prostomyślność człowieka, jaką znajduję w wypowiedziach o. Pilśniaka. Innym założeniem takiej postawy jest milczące przekonanie o tym, że pozostawiony samemu sobie człowiek zawsze uda się w złą stronę, dokona niedobrego wyboru, opowie się za tym, co podejrzane. Ciało wydaje się tu zbiorem pokus, kłopotliwym dodatkiem do ducha, i - niczym u Orygenesa - jest traktowane jako utrudnienie na naszej drodze w stronę Boga. Seksualność jawi się tutaj mniej jako źródło głębokiego radosnego przeżycia, a głównie jako szaniec, na którym człowiek zmaga się ze światem pokus.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Literaturoznawca, eseista, poeta, tłumacz. Były rektor Uniwersytetu Śląskiego. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Członek Komitetu Nauk o Literaturze PAN, Prezydium Komitetu „Polska w Zjednoczonej Europie” PAN, Prezydium Rady Głównej Szkolnictwa… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2008