Nimrod z Mazowsza

Między nami mówiąc, tę forsę trzeba było wypłacić. Parę złotych w tę czy we w tę, cóż szkodziło?

18.02.2019

Czyta się kilka minut

Widać, że koszty tej szarpaniny przekraczają z sufitu wzięte założenie oszczędności. Trzeba było spróbować zbić trochę cenę. Przecież to kupiec. Austriak pewnie by trochę kwękał, ale rabat by po znajomości dał. Lepiej byłoby mieć go dziś sytego i cicho siedzącego w Wiedniu niż strzykającego jadem w gabinecie prokuratora.

Kolejny błąd biznesowy – mniemamy – wynika z wprost dziecinnego zaniedbania. Jak można było kręcić lody z człowiekiem odpornym na nasze zwyczaje operacyjne, jakże skuteczne w tutejszym klimacie? No bo jak tego gościa zahaczyć? Babunia była w Wehrmachcie? Dziadek w żydowskiej młodzieżówce austriackich komuchów? Kogóż to obchodzi, kto to zrozumie? Byłyby to wrzutki nieprzylegające, zwłaszcza że człowiek spokrewnił się z Gospodarzem, który nie podlega rysowaniu tego typu szpikulcami. Słowem, takie biznesy robić należy tylko z ludźmi miejscowymi, a priori skompromitowanymi genealogicznie w oparciu o miejscowe papierzyska. Po to mamy przecież – do diaska – IPN, bo po cóż innego? Po to mamy prasę i telewizję pracujące na klasyczne „do nogi”. Oto kombinowanie z osobnikami spoza rejestrów naszych bohaterskich esbeków, ostoi historycznej prawdy, powinno być surowo zakazane.

Idźmyż dalej. Rozjuszony Austriak, jak słyszymy, grozi – ustami swego adwokata – sprzedaniem tej nieszczęsnej wierzytelności. Każdy, kto miał do czynienia z windykacją, próbuje być mądry po szkodzie. Każdy bez wyjątku. Firmy ściągające długi to nie są drogerie czy cukiernie – mówiąc delikatnie. Pudry i cukry są tam używane wyłącznie jako elementy podpuchy. W windykacji zasada „frontem do klienta” jest pojmowana dosłownie, a polityka personalna tych przedsiębiorstw wyklucza chorych na dyskalkulię, podobnież też nie zatrudnia się tam empatycznych nadwrażliwców. Otóż kontakt z przedstawicielem instytucji tego segmentu zaczyna się smutnym komunikatem: „rozmowy z naszymi konsultantami są nagrywane”, i zaprawdę cóż tu dalej tłumaczyć bądź parabolizować? Każdy wie, że na próby wykrętów i maskowania za pomocą naszej tzw. „kryształowej uczciwości” windykatorzy reagują rechotem i okrzykiem zdumienia „Ja cię nie mogę!”, jak – za przeproszeniem – emeryci na podarte gacie. Słowem: warto tych ludzi unikać, co jest prawdą banalną i uniwersalną.

Jedźmy dalej, bowiem nikt nie woła. Oto prowadzenie biznesu w poczuciu własnej nieomylności to dziecinada. W nieomylności można sobie tkwić aplikując do ścisłego kierownictwa Stolicy Piotrowej, choć i to jest zdaje się niemodne. Taki na przykład Nimrod w swej pysze chciał postawić zaledwie jedną skromną wieżę i dostał po nosie, bo inwestycja ta, jak wiemy, nie była skonsultowana z kim trzeba, skończyła się spektakularną katastrofą budowlaną i kłopotami natury administracyjnej i narracyjnej. Sprawa się wlecze do dziś, dość rzec, że przez tę źle zaplanowaną inwestycję w najgłupszej sprawie trzeba korzystać z tłumacza. Warto czytać książki, choćby stare, by mieć orientację, jak kończą się pyszne sny o nieomylności. Przedsiębiorczość jest jednak rodzajem grzybobrania, tkwienie w nieomylności prowadzi w najlepszym razie do płukania żołądka.

W ogóle konsultowanie się jest dobrym obyczajem w interesach, pod warunkiem, że zaiste jest się z kim naradzić. I tu takoż mamy do czynienia z problemem. Nie ulega kwestii, że najbliższe kompetentne otoczenie w biznesie to połowa sukcesu. A co tutaj mamy? Teoretycznie wszystko gra, bo zaledwie jeden stary komuch, jeden sześciorzędny esbek i jeden były ksiądz jako doradcy winni dawać rękojmię jako takiego powodzenia w interesach. Niestety, by słuchać doradców, trzeba się wyzbyć nie tylko nieomylności, ale też skłonności do bycia zawsze, przy każdej okazji, złotoustym. To po prostu onieśmiela ludzi, nawet fachowców z górnej półki, a co dopiero skromnego agenta Służby Bezpieczeństwa, który w dodatku – jak powiadają – nic nigdy złego nikomu nie zrobił. Stąd, poza kłopotami natury kodeksowej, mamy wysyp szydery i heheszek. Szkoda, bo było do zarobienia to i owo, a szykują się grube straty. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 8/2019