Niewinne oko nie istnieje

Ta wystawa jest manifestacją nowej siły artystycznej. Potwierdza pojawienie się fenomenu o bardzo szerokim, jak się wydaje, zasięgu: "nowych dokumentalistów.

14.08.2006

Czyta się kilka minut

Jak czytamy w katalogu, fotografia dokumentalna przez wiele lat PRL-u nie istniała, bo gazetowy fotoreportaż nie jest tym samym, czym dokument fotograficzny. Jest w tej opinii sporo przesady, nie będę jednak polemizował ze specjalistami. Przyznam jedynie, że zadziwia mnie fascynacja młodych ludzi estetyką minionej epoki. To właściwie wystawa trzydziestolatków (dziewiętnastu spośród dwudziestu dwóch autorów urodziło się w latach 70.) - a w ich pracach widać poszukiwanie trwałości reliktów estetyki PRL. Bierze się to, jak się zdaje, trochę z młodzieńczej przewrotności, a trochę z chęci odnalezienia siebie w naszych czasach, gdy wolno już niemal wszystko.

Z jednej strony pogoń za oryginalnością spojrzenia albo tematu, z drugiej - utrwalanie banalności (tego drugiego jest może nawet więcej). Taka postawa wydaje się słuszna. Niejednokrotnie przekonaliśmy się, że nic nie znika tak szybko, nieodwracalnie i bezapelacyjnie, jak zwykłe, codzienne światy. Łapanie ich fotograficznie, szczególnie teraz, w dobie fotografii cyfrowej, staje się coraz łatwiejsze. Ryzyko spadło właściwie do zera. Nieudany kadr w jednej chwili może zniknąć albo też niewielkim nakładem pracy można go komputerowo poprawić.

"Nowi dokumentaliści" przyglądają się rzeczywistości na różne sposoby. Największym w tym gronie estetą okazuje się najstarszy - Wojciech Wilczyk, utrwalający w klasycznych fotogramach odchodzące piękno śląskiego pejzażu przemysłowego. Żadnemu z młodszych nie przychodzi już do głowy takie kadrowanie, monumentalizująca symetria, czerń i biel, świadome nawiązania do klasyków gatunku - Bernda i Hilli Becherów.

Już dla Ireneusza Zjeżdżałki ta sama technika służy do, owszem, monumentalizowania, ale także do pokazania rozpadu prowincjonalnej dekoracji. Kadry Agnieszki Brzeżańskiej czy Alberta Zawady zdają się kwintesencją przypadkowości i brzydoty, a jeśli urody, to tylko niezamierzonej: ot, weszło w obiektyw ładne, więc zostało.

Emblematyczna - i to chyba zasadnie - stała się jedna z prac Zuzanny Krajewskiej, portretującej ludzkie defekty: plakatowa fotografia bezzębnej dziewczyny. W innych pracach z serii "Urazy" defekty są mniej oczywiste, a przez to bardziej intrygujące. Niekiedy rozpoznać można znane postaci medialne. Najczęściej to jednak zwykli śmiertelnicy, naznaczeni cierpieniem, bliznami, ranami. Daleko tym fotografiom do mistrzostwa Diane Arbus, choć Amerykanka na pewno pozostaje ich patronką.

Dokumentalizm - stary czy nowy - nie zmienia jednego: kreacyjności. Wiara w niewinność oka (a jak sądzę, warszawska wystawa jest kolejnym wcieleniem tej wiary) pozostaje utopijno-postulatywna. Niewinne oko nie istnieje. Te kadry są świadome. Obiektyw najczęściej mumifikuje, chyba że podgląda fotografowanych ludzi w ich nieświadomości - jak to czynił np. Cartier-Bresson.

Nawet przedmioty martwe - choć w tym przypadku łatwiej zachować prawdę czasu - budynki, wnętrza czy samochody, podlegają niezliczonym zabiegom autorów. Gdy obejrzymy cykl Igora Przybylskiego, możemy dojść do wniosku, że najpopularniejszym autokarem naszej cywilizacji pozostaje autosan. Może tak było przez całe lata 80., ale przecież nie teraz. A zatem dokumentowanie nieuchronnie musi być tworzeniem. Nierozwiązywalny paradoks fotografowania, obecny od narodzin gatunku, nie stracił nic ze swej niepokojącej aktualności.

W rozmowie opublikowanej niedawno w "GW" Michał Witkowski (rocznik 1975), autor "Lubiewa", książki również mającej znamiona dokumentu, głosi pochwałę brzydoty. Wielu "nowych dokumentalistów" wpisuje się w chór chwalców naszego syfu codziennego, od którego nie ma ucieczki. A skoro tak, to najlepiej jakoś go oswoić. Blokowe wnętrza z byłego NRD znalazły się już w albumach. Dlaczego nie miałoby to spotkać znakomitego cyklu Andrzeja Kramarza i Weroniki Łodzińskiej pt. "Hobbyści", albo portretów z serii "Matki", "Laski", "Siłaczki" innego duetu - "Zorka Projekt" (Moniki Redzisz i Moniki Bereżeckiej)?

A jeśli ktoś mnie zapyta, czy jest to sztuka zaangażowana społecznie, bo tak by się mogło zdawać, odpowiem stanowczo: nie! To sztuka zaangażowana artystycznie, traktująca rzeczywistość jako rodzaj trampoliny, od której chciałaby się odbić wysoko - ku światowej karierze. Nie darmo tytuł warszawskiej wystawy świadomie nawiązuje do sławnej prezentacji Johna Szarkowskiego z nowojorskiego MoMA z 1967 roku, na której pokazano prace Gary'ego Winogranda, Lee Friedlandera i Diane Arbus. I trudno doszukiwać się w tym czegoś złego.

"NOWI DOKUMENTALIŚCI"; Centrum Sztuki Współczesnej. Zamek Ujazdowski, 13.06 - 30.08.2006; kurator: Adam Mazur; projekt katalogu: Grzegorz Laszuk.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2006