Nieważne, że „większość tak robi”

Uważam, że z homoseksualizmem jest trochę tak, jak przed Soborem było z ekumenizmem – różnych nieładnych słów używaliśmy, mówiąc o prawosławnych czy ewangelikach. Z kard. Kazimierzem Nyczem, metropolitą warszawskim, rozmawia Artur Sporniak

26.10.2014

Czyta się kilka minut

ARTUR SPORNIAK: Jakie Ksiądz Kardynał ma wrażenia po Synodzie?

KARD. KAZIMIERZ NYCZ: Patrzę spokojnie na to, co się dzieje, ponieważ jako kardynałowie zostaliśmy wprowadzeni w skomplikowane tematy rodziny podczas lutowego konsystorza. Choć obrady były tajne, za zgodą papieża opublikowano referat kard. Waltera Kaspera, a w związku z tym wiele rzeczy wyszło na zewnątrz i stało się przedmiotem publicznej dyskusji. I dobrze.

Pomogła też nowa formuła przygotowania Synodu w postaci ankiety, która trafiła nie tylko do episkopatów. W diecezji warszawskiej zorganizowałem to w ten sposób, że rozprowadziłem ankietę na poziomie dekanatów, prosząc o spotkania z dziekanami przedstawicieli rad parafialnych. Podczas takich spotkań-debat zredagowano odpowiedzi. Do podsumowania ankiet zaprosiłem UKSW i moją Radę Diecezjalną, której członkami jest 30 świeckich, w tym fachowców od zagadnień związanych z rodziną, i tylko kilku księży. Oni zrobili z wyników ankiety syntezę, dokładając swoje przemyślenia. I taki dokument wysłaliśmy do Sekretariatu Synodu. Ten etap dał nam wyobrażenie, w którym kierunku Synod pójdzie.

Synod pracował w sposób typowy: najpierw odbyły się dyskusje, w których każdy z uczestników może się wypowiedzieć, potem był etap podsumowania tych dyskusji, a następnie praca w grupach, która ma pogłębić wyłonione tematy. Nowością było opublikowanie pierwszej relacji, moim zdaniem niepotrzebnie. Ona musiała być relacją szczegółową, zawierającą wszystkie poruszone problemy. W niej ujawniło się całe spektrum dyskusji i z góry można było przewidzieć, że zainteresowanie mediów będzie skupione na tych kilku gorących tematach. To ukierunkowało również dyskusję w grupach, a z końcowego „Relatio Sinodi” na 62 punkty dyskutowane w mediach są tylko trzy: o komunii dla osób żyjących w ponownych związkach, o komunii duchowej i o homoseksualistach. To moim zdaniem istotne zubożenie dyskusji – bo w mediach zostały pominięte tak ważne tematy, jak np. przygotowanie do małżeństwa czy formuła kursów przedmałżeńskich. Liczę, że nadrobimy to teraz, przygotowując się przez ten rok do zwyczajnego synodu o rodzinie.


Niektórych katolików zaskoczyła ostrość dyskusji biskupów.

Ale tak działo się także na wcześniejszych synodach, z tym że taka dyskusja nie przedostawała się do mediów. Na zewnątrz publikowano owoce synodów, nie pokazując synodalnej kuchni.


Czy lęk, jaki wyzwolił spór uczestników Synodu, nie pokazał jednak słabości naszej wiary – jak się okazuje, uzależnionej od poglądów biskupów?

Dla mnie znakiem zapytania stał się, ujawniony przez obie strony – progresywną i konserwatywną – brak wiary w powołanie Piotra w Kościele. Niekiedy padały w tej dyskusji takie głosy, jakbyśmy mieli wątpliwość, po której stronie stanie papież. Sam papież się o to swoje miejsce na koniec upomniał, gdy i jednym, i drugim powiedział, żeby nie przesadzali w socjologicznym traktowaniu doktryny i wymiaru pastoralnego nauczania o małżeństwie. Powiedział: ostatecznie ja tu jestem, cytując dokładnie kanon o roli papieża w Kościele.

Spokój patrzenia na małżeństwo, na rodzinę, na perspektywę nowego synodu moim zdaniem może w nas uratować tylko głęboka wiara w obecność Ducha Świętego w Kościele, który umacnia papieża i który pozwoli mu przeprowadzić Kościół bezpiecznie przez ten czas dla dobra małżeństw i rodzin.


Ważne jest też działanie Ducha Świętego w życiu każdego wierzącego. Rozumiem, że właśnie tę prawdę chce przypomnieć rozpoczęty w archidiecezji warszawskiej cykl katechez dla dorosłych na temat sumienia. Czy dorośli potrzebują katechezy?

Wszystkie posoborowe dokumenty dotyczące katechezy najpierw wskazują na katechezę dorosłych. Tak było od samego początku: Jezus nauczał dorosłych i błogosławił dzieci, a myśmy w naszych czasach ten porządek odwrócili: nauczamy dzieci i błogosławimy dorosłych.

Drugim powodem jest fakt, do którego nikogo dzisiaj nie trzeba przekonywać: w dobie szybko rozwijającego się świata, błyskawicznych mediów, nie da się przekazać katechezy na całe życie (nigdy się nie dało, ale dziś jest to szczególnie trudne). Niektórzy katecheci żyją złudzeniem, iż w klasie drugiej szkoły podstawowej uda się tak „rozebrać” Dekalog, że starczy to na całe życie. Mówią więc dzieciom szczegółowo o wszystkich możliwych grzechach łącznie z przykazaniem VI, nie tylko popełniając błąd negatywnego nauczania, ale także błąd uczenia „na zapas”, ocierający się niekiedy o granicę zgorszenia.

Zatem katecheza musi być dostosowana do wieku. Jeśli skupimy się tylko na katechezie szkolnej, to po 9 czy 12 latach nauczania zostawiamy bez wsparcia młodego człowieka w najbardziej kreatywnym czasie jego życia, kiedy wybiera zawód, zakłada rodzinę, staje przed różnymi dylematami moralnymi. I dla nich właśnie proponujemy katechezy – na razie w kościele św. Anny.

Trzecim powodem jest przekonanie, że bez takiego pozytywnego, katechetycznego wskazywania na fundament będziemy ciągle skazani na gaszenie pożarów. Zawsze coś stanie się nagle problemem: jak nie sprawa in vitro, to sprawa klauzuli sumienia, jak nie sprawa aborcji, to sprawa eutanazji czy eksperymentów biomedycznych. Do tych niezwykle ważnych problemów musimy ludzi przygotowywać, nie tylko dając gotowe odpowiedzi, ale także poprzez propozycję katechetyczną: wskazując na Ewangelię i Katechizm Kościoła Katolickiego.


Dlaczego zaczynacie od sumienia, a nie od Katechizmu?

Rozpoczynamy cyklem cotygodniowych sześciu katechez jesiennych. Podobny cykl odbędzie się na wiosnę. Takich cykli planujemy dużo, by dotknąć wszystkich ważnych tematów poruszanych przez doktrynę Kościoła. Rozpoczynamy od sumienia, gdyż wymienione przeze mnie problemy etyczne mają wspólny mianownik wskazujący na kłopot z sumieniem: albo niepoprawnym jego rozumieniem, albo z brakiem formacji sumienia.


W Polsce problemem jest chyba to, że wychowywani jesteśmy raczej do posłuszeństwa niż do kształtowania mocnego sumienia.

Już w okresie pierwszej przekory dziecko intuicyjnie upomina się o wolność i szanowanie jego osoby, choć nie jest jeszcze tego świadome. Myślę, że głównym naszym problemem – nie chcę powiedzieć: chorobą – jest złe zdefiniowanie sumienia. Sumienie rzeczywiście jest autonomiczne, mówimy o wolności sumienia, natomiast nie tworzy ono norm moralnych, tylko je odkrywa. Przypomniała o tym encyklika „Veritatis splendor” Jana Pawła II.

Prawda o dobru jest ponad nami i poza nami. Człowiek jest rzeczywiście w sumieniu wolny, bo może powiedzieć Panu Bogu „nie” i właśnie na podstawie takiego wolnego wyboru możliwa jest ocena moralna. Ale sumienie nie jest w tym sensie sędzią, że sądzi wedle własnych kryteriów, jest sędzią autonomicznym w wydawaniu wyroków, ale opierając się na zbiorze praw moralnych, tak jak rzeczywisty sędzia sądzi na podstawie kodeksu. Inne rozumienie sumienia prowadzi do subiektywizmu i relatywizmu. Kościół katolicki nigdy nie zgodzi się, by np. poddawać socjologicznej weryfikacji prawo do życia nienarodzonego dziecka. Tu sąd sumienia powinien być jasny.


Zdarzają się jednak tak skomplikowane sytuacje, że trudno zaaplikować do nich jasną normę.

Owszem, są w życiu sytuacje, które wymagają heroizmu, i nie jest tak, że wszyscy są do niego zdolni i muszą być męczennikami. Dla mnie wspaniałym przykładem takiego heroizmu jest decyzja św. Joanny Beretty Moli, by donosić ciążę, mimo rozpoznania w drugim miesiącu raka. Jako lekarka dokładnie zdawała sobie sprawę, czym to grozi.


Są jeszcze trudniejsze przypadki, np. dylemat lekarza, czy ma usunąć zagrażającą życiu podwójną ciążę spowodowaną gwałtem na 9-latce. Co mają robić ludzie, którzy doświadczają konfliktu między własnym sumieniem a wskazaniami Kościoła?

Jeżeli występuje rozbieżność między Ewangelią czy Katechizmem a moim sumieniem, to może być poważny sygnał, że jest potrzeba tego, co się nazywa samowychowaniem sumienia. Chrześcijaństwo podsuwa wiele sposobów takiej pracy, począwszy od modlitwy, poprzez rozmowy, kierownictwo duchowe aż do spowiedzi. Jeżeli głos sumienia rozchodzi się z tym, co Kościół naucza, to może być sygnał nie tylko tego, że ktoś mnie błędnie nauczył, ale że moje sumienie zaczyna chodzić własnymi drogami poza prawdą i dobrem, które są ponad nami.

Katechezy, które proponujemy, mają pokazać, czym jest sumienie, pozwolić je rozróżnić od psychologicznego czy socjologicznego widzenia świata, także od wyczucia i intuicji. Np. często słyszę od ludzi argument, a nawet sam się czasem nad nim zastanawiam, że „większość tak robi”. To klasyczny przykład wchodzenia socjologizmu na teren kwalifikacji moralnych.


Czy tu nie jest ważna gradacja prawd głoszonych przez Kościół? W analogicznej sytuacji, gdy teolog dochodzi do wniosków sprzecznych z dotychczasową doktryną, „Instrukcja o powołaniu teologa w Kościele” wprowadza rozróżnienie: poważny jest konflikt z prawdami uznanymi za niezmienne. Jeśli natomiast kwestionuje się prawdy podlegające rozwojowi, sytuacja jest mniej dramatyczna.

Moje pokolenie czegoś takiego doświadczyło. Przed Soborem niektórzy wybitni teolodzy byli piętnowani przez Kongregację Świętego Oficjum, a nawet zawieszani w nauczaniu. A potem byli współautorami reform soborowych.

Jakieś napięcie zwykle istnieje w tym nieustannym procesie korzystania przez Magisterium z dorobku teologów. Nieufnie początkowo przyjmowane tezy teologiczne z czasem stają się elementami nauczania. W mojej dziedzinie – katechetyce – przed Soborem były wątpliwości, czy np. wolno odejść od trydenckiego schematu katechizmowego w stronę teologii kerygmatycznej. A potem na Soborze okazało się to oczywiste.


Czy możemy w życiu stosować tę analogię ze sporami teologów z Magisterium?

W jakim sensie?


Na synodzie para świeckich audytorów wspominała o znajomych, których dorosłe dziecko jest homoseksualistą. Mają oni dylemat, czy zapraszać go razem z partnerem na święta – czy to nie będzie akceptacją związku homoseksualnego sprzeczną z dotychczasowym nauczaniem? Z drugiej strony to ich dziecko, które powinno być przez nich jako rodziców bezwarunkowo akceptowane.

Ten konkretny kazus nie jest moim zdaniem problemem. Kościół nie akceptuje przecież związków cywilnych, jeśli nie ma przeszkód do zawarcia sakramentu małżeństwa, a przecież rodzice przyjmują na święta dzieci tak żyjące. Tak jak powiedział kard. Schönborn, nie widzę przeszkód, by podejść z miłością do takich ludzi. Czym innym jest odniesienie do tego typu relacji, a czym innym jej akceptacja moralna i prawna. Kościół nazywa grzechy po imieniu, ale każe kochać grzesznika. Natomiast analogia związków homoseksualnych z małżeństwem jest niedopuszczalna – i to powtórzył Synod.


Nie rozumiem jednak, dlaczego oprotestowane zostało ciepłe odniesienie do homoseksualistów jako ludzi. Zdanie ze wstępnego dokumentu: „Osoby homoseksualne mają przymioty i dary do zaoferowania wspólnocie chrześcijańskiej” zostało wykreślone. Dlaczego?

Ponieważ za bardzo otwierało furtkę do uznania związku homoseksualnego na podobieństwo związku małżeńskiego. Dlatego Synod musiał tę furtkę lekko przymknąć.

Niezależnie od finału drugiego Synodu i od tego, co papież uzna jako zobowiązanie dla Kościoła – bo tak to się będzie odbywać – uważam, że z homoseksualizmem jest trochę tak, jak przed Soborem było z ekumenizmem. Różnie mówiliśmy na temat prawosławnych i ewangelików. Różnych nieładnych słów używaliśmy. Przez Sobór przeszedł prąd akceptacji ekumenizmu i wcale nie stało się tak, jak się niektóry obawiali, że się połączymy na zasadzie irenistycznej, czyli okroimy prawdę i wyzbędziemy się tożsamości. Natomiast niewątpliwie nauczyliśmy się ze sobą być, rozmawiać i mówić o sobie inaczej.

Synod w tej otwartej dyskusji pokazał, że ludzie Kościoła – nie tylko biskupi i księża, ale również świeccy, np. ci rodzice, o których pan wspomniał – rzeczywiście czasem nie potrafili mówić do pewnych ludzi i o pewnych ludziach językiem miłości czy podchodzić z postawą otwartości i miłosierdzia. To się będzie zmieniać, oczywiście z zastrzeżeniem, że w granicach, które nie podważą nauczania Kościoła o małżeństwie, jego nierozerwalności i celach. Uważam, że to się już w pewnym sensie stało. I to miał chyba na myśli papież, gdy w kazaniu podczas mszy beatyfikacyjnej Pawła VI powiedział: posialiśmy ziarno, będziemy towarzyszyć wzrostowi.

Nie odkryję Ameryki, jeśli powiem, że do czegoś podobnego zachęcał św. Jan Paweł II w końcowych punktach adhortacji „Familiaris consortio”. Wtedy też niektórzy mówili, że przesadza np. w otwartości na ludzi rozwiedzionych. Zatem widziałbym cały proces w nurcie kontynuacji, która ma granice, tzn. która głosi Ewangelię miłości w taki sposób, żeby człowiek do tej Ewangelii dorastał, a nie żeby mu tę Ewangelię przykroić. Tego nam w Kościele robić nie wolno.


Czy Ksiądz Kardynał czuje się zagrożony manipulacją, jeżeli miałby powiedzieć zdanie: „Osoby homoseksualne mają przymioty i dary do zaoferowania wspólnocie chrześcijańskiej”?

Jeżeli miałoby to być powiedziane w takim duchu, w jakim teraz rozmawiamy, nie bałbym się tego powiedzieć. Nie można oceniać innych z pozycji własnej świętości, bo też jesteśmy grzesznikami. Jeszcze raz powtórzę, trzeba grzech nazwać grzechem, ale widzieć dobro także w grzeszniku. Pozytywne spojrzenie ratuje przed wieloma problemami, także tymi najtrudniejszymi.


Mamy rok do następnego Synodu o rodzinie. Co w Polsce świeccy mogą w tym czasie zrobić?

Już to przerabialiśmy przed pierwszym Synodem. Owe 62 wypracowane punkty prześlę na poziom parafii do dyskusji. Zastanowię się tylko, w jakich gremiach, gdyż nie da się dyskutować w gronie kilkuset osób w kościele. Uruchomię także diecezjalne gremia ludzi świeckich, czyli Papieski Wydział Teologiczny, UKSW, spróbuję również dotrzeć do środowisk akademickich innych uczelni, gdyż mam niezłe kontakty z ich rektorami. Niezależnie od tego Rada Kapłańska i Rada Duszpasterska. Liczę też na takie środowiska jak KIK, „Więź”, Centrum Bożej Opatrzności.


Na naszej stronie internetowej (tygodnik.onet.pl) jako pierwsi w Polsce opublikowaliśmy tłumaczenie dokumentu końcowego Synodu wraz z wynikami głosowania każdego z jego 62 punktów. „Relatio Sinodi” to dokument do dyskusji w ramach przygotowania do następnego synodu, który ma obradować w październiku przyszłego roku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2014