Nierząd konstytucyjny

Naczelna zasada konstytucjonalizmu polega na ustanowieniu reguł życia zbiorowego ponad polityką. Planowane przez PO zmiany w Konstytucji czeka jednak przeprawa polityczna.

19.05.2008

Czyta się kilka minut

Zamysł Platformy Obywatelskiej jest dwustopniowy. W pierwszym etapie zmiany w Konstytucji miałyby dotyczyć spraw relatywnie mało kontrowersyjnych, takich jak pozbycie się przestępców z Sejmu i Senatu czy ograniczenie immunitetu parlamentarnego. W drugim etapie Platforma zabiega już o korektę ustrojową: dryf w stronę systemu jednoznacznie parlamentarno-gabinetowego.

Konstytucjonalizacja polityki

Jednak - jak to w polityce - nawet ten pierwszy zakres zmian nie będzie łatwy do przeprowadzenia. Gdy chodzi o propozycję usunięcia z życia parlamentarnego przestępców, jest oczywiste, że łatwość sejmowych karier takich ludzi jak Andrzej Lepper każe coś z tym problemem zrobić. Kwestia, jak daleko się posunąć w ograniczaniu biernego prawa wyborczego, pozostaje jednak otwarta. Opozycja ma rację, gdy wskazuje, że przyjęta w projekcie PO formuła (ograniczenie ma dotyczyć osób skazanych za przestępstwa umyślne, ściganych z oskarżenia publicznego) jest zbyt szeroka.

Propozycja zniesienia immunitetu formalnego (czyli tego, który uzależnia karne ściganie parlamentarzystów za czyny niezwiązane z wykonywaniem mandatu od zgody izby lub ich samych), przy zachowaniu immunitetu materialnego (chroniącego ich działalność w ramach wykonywania mandatu) wydaje się natomiast uzasadniona. Obiekcje opozycji w tej sprawie nie trafiają w sedno. Argument, że immunitet formalny trzeba utrzymać, ponieważ za rządów PiS prokuratura i służby specjalne nadużywały władzy w stosunku do opozycji, nie ostoi się wobec faktu, że ostatecznie o wszystkim decydują sądy. Dopóki uważamy, że sądy w Polsce stoją na straży wolności obywatelskich, dopóty nie ma powodu chronić parlamentarzystów tak, jak to robiono w rodzących się demokracjach przed kilku wiekami. Niemniej trzeba zauważyć, że PO natrafia w tej sprawie na silny opór i nie wiadomo, jak sprawy dalej się potoczą.

Zmiany w Konstytucji wymagają większości 2/3 w Sejmie i większości bezwzględnej w Senacie. To otwiera szansę przed opozycją, a opozycja zamierza ją jak najściślej wykorzystać. Niezależnie od wspomnianego wyżej sporu merytorycznego, PiS powiada, że mogłoby poprzeć propozycje PO, ale w zamian za uznanie przez Platformę pomysłów partii Jarosława Kaczyńskiego. PiS wraca tu do swojej tradycyjnej linii konstytucjonalizacji pewnych postulatów programowych: lustracji i tzw. deubekizacji (osłabienia wpływów dawnych funkcjonariuszy PRL-owskich służb specjalnych, co miałoby przybrać postać odebrania im przywilejów emerytalnych oraz pozbawienia ich biernego prawa wyborczego).

Pozycja PiS jest jednak trudna do obrony z punktu widzenia zasad tworzenia prawa, nawet jeśli te postulaty same w sobie nie są pozbawione racji. To prawda bowiem, że 4 czy 5 tys. zł emerytury dla byłych oficerów SB jest szyderstwem z ludzi niegdyś przez nich prześladowanych, a dziś pobierających jakąś bieda-emeryturę. To prawda również, że sensownie pomyślana i do końca przeprowadzona lustracja oczyściłaby nieco atmosferę życia publicznego.

A jednak propozycja konstytucjonalizacji tych polityk jest bezsensowna. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego właśnie, że PiS próbuje dokonać konstytucjonalizacji polityki, co kłóci się z naczelną zasadą konstytucjonalizmu polegającą na czymś zgoła odwrotnym: na ustanowieniu pewnych reguł życia zbiorowego ponad polityką. Jest rzeczą partii, a koniec końców - rządzących większości parlamentarnych, by decydowały w kwestiach politycznych, które wszelako pozostaną do końca świata sporne. Konstytucja zaś ma umożliwić funkcjonowanie państwa, pomimo że spory polityczne nigdy się nie skończą.

Cóż bowiem wynika z faktu, że przywileje emerytalne dla b. oficerów SB są dla prawie wszystkich rażące, skoro pozostaje rozległe pole sporu o zakres i tryb ewentualnych zmian?

Jeszcze gorzej rzecz ma się w przypadku ewentualnego pozbawienia tych ludzi biernego prawa wyborczego, jako że wchodzimy tu na teren praw obywatelskich - w demokracji święty. Niemal na pewno próba tego rodzaju konstytucyjnego ograniczenia okazałaby się sprzeczna z normami europejskimi - byłoby to bowiem pozbawienie praw pewnej kategorii obywateli ze względu na ich pracę w opresywnej instytucji dawnego reżimu, co jest - mimo wszystko - zbyt słabą przesłanką do odstąpienia od zasady równości praw.

Nie ma to nic wspólnego z proponowanym przez PO pozbawieniem praw osób prawomocnie skazanych. Problem jest zresztą dość wydumany: polski parlament nie jest zasiedlony przez byłych oficerów SB. Niemniej gdyby chcieć się zabiez­pieczyć przed ich ewentualnymi karierami parlamentarnymi, lepszym rozwiązaniem niż zakaz kandydowania byłoby takie zaostrzenie reguł kampanii wyborczej, aby dokładniej prześwietlać życiorysy kandydatów.

Podobnie nieoczywista jest sprawa konstytucjonalizacji lustracji. Stosowny przepis musiałby z natury rzeczy być ogólnikowy. W jego ramach dalej musielibyśmy rozwiązywać spór między tymi, którzy opowiadają się za lustracją jako ujawnianiem nader złożonych ludzkich historii, a tymi, którzy widzą ją jako sądowe rozstrzyganie, kto był, a kto nie był tajnym współpracownikiem SB. Wciąż musielibyśmy też rozstrzygać o tym, czy chcemy obligować IPN do publikacji lakonicznych z konieczności informacji o zasobach archiwalnych dawnych służb, czy uznajemy to działanie - przez ową lakoniczność - za pozbawione sensu. Wpisanie lustracji do Konstytucji nie zamknie sporów - będzie, podobnie jak w kwestii "deubekizacji", działaniem raczej na pokaz.

Trzy punkty widzenia

Co się tyczy dalej idących postulatów konstytucyjnych PO, należałoby pokazać ten projekt z trzech perspektyw. Z perspektywy samej PO, z perspektywy PiS-u, a w końcu z perspektywy opiniotwórczej - z reguły liberalno-lewicowej - inteligencji, którą od PiS-u dzielą lata świetlne, ale nie jest jej też bynajmniej blisko do PO.

Z perspektywy PO sprawa nie jest oczywista o tyle, że choć ważne osobistości tej partii mówią o systemie kanclerskim, to sam przewodniczący, premier i być może kandydat na prezydenta w roku 2010 powiada, że jest mu to dokładnie obojętne. Jedno z dwojga: albo Donald Tusk jest tu ignorantem, albo świadomie kluczy, bo nie wie jeszcze, czy będzie startował w 2010 r. i co mu się będzie politycznie opłacać. Pierwsze wyjaśnienie źle by świadczyło o jego kompetencjach politycznych. Drugie sytuo­wałoby go pośród legionu polskich polityków-krętaczy, którzy podporządkowują wizję ustrojową państwa politycznym interesom.

O pozycji PiS-u można powiedzieć tyle, że jest ona ściśle związana ze strategią obrony prezydentury Lecha Kaczyńskiego - teraz i w 2010 r. Tezę tę łatwo udowodnić w pięć minut, ale tym razem nie warto.

Z kolei pozycja tej grupy inteligencji, o której wspomniałem, naznaczona jest syndromem politycznego sieroctwa i pewną ustrojową dezorientacją. Mam na myśli sposób rozumowania, który ostatnio wyraził Jacek Żakowski w "Gazecie Wyborczej" ("Zmęczeni demokracją", 5 maja 2008 r.). Najkrócej mówiąc, zarzuca on propozycjom ustrojowym PO marsz na skróty, niebezpieczny dla demokracji, a w szczególności dla sfery praw i wolności obywatelskich.

Kłopot, jaki na poziomie prasowej polemiki ma ktoś, kto podważa to myślenie, jest taki, że Żakowski et cons. odwołują się do podstawowych wartości demokratycznych, i to odwołują się szczerze. Dlaczego zatem się mylą? Bo rozumują kategoriami "archeo". Tak jak ich ideowi antenaci sprzed II wojny światowej bronią demokracji na oślep. Naturalnie, trudno nie zagrzewać do boju obrońców demokracji, tyle że w latach 30. XX w. problem polegał na tym, iż broniono także ewidentnych słabości ówczesnego kształtu demokracji. W Polsce była to postawa antysanacyjna. Oczywiście, trudno nie popierać tej postawy, gdy idzie o sprzeciw wobec Berezy Kartuskiej. Szkopuł w tym, że przeciwnicy sanacji okazali się kompletnie niezdolni do zauważenia ewidentnych niedomagań ustrojowych Konstytucji Marcowej i po 1926 r. nie byli skłonni myśleć o wzmocnieniu władzy wykonawczej, bo każde jej wzmocnienie kojarzyło im się z wyborami brzeskimi i z Berezą.

Dzisiaj kłopot jest - toutes proportions gardées - ten sam. Inny jest na szczęście kontekst, polska demokracja jakoś trwa, ale nie ma się całkiem dobrze: to i owo wymaga w jej mechanizmie remontu. Kto tego nie widzi i pod hasłem obrony wolności nie godzi się na usprawnienie władzy wykonawczej, jest "archeo". Sama szlachetność, niestety...

Obrona wolności przez podział władzy wykonawczej to pomysł przedwojenny. Po wojnie generalny kierunek naprawy demokracji był inny: władza musi być silna, ale ograniczona. Ograniczone jest pole jej stosowania, a na straży tego ograniczenia stoją nowe instytucje (sądy konstytucyjne, ombudsmani, prawo europejskie...). Od napuszczania na siebie różnych członów władzy wykonawczej, co tak się podoba Żakowskiemu, Europa odeszła już dawno.

***

Gołym okiem widać, że konflikt na linii prezydent Kaczyński-większość parlamentarna nie służy państwu. Może to po trosze kwestia osobowości prezydenta, może innych czynników, ale jest faktem, że mamy w Polsce taką sytuację, iż rząd mający świeży mandat demokratyczny i wciąż wysokie poparcie, nie może rządzić (nawet jeśli by chciał), bo mu to uniemożliwia głowa pań stwa. Już w momencie uchwalania Konstytucji, w 1997 r., kiedy jeszcze nikomu się nie śniło, że dożyjemy prezydentury Lecha Kaczyńskiego, było oczywiste, że tworzymy mechanizm potencjalnie paraliżujący egzekutywę. Obrona tego stanu rzeczy pod hasłem obrony wolności obywatelskich niewiele różni się od hasła szlachty-warchołów z XVIII w.: że Polska nierządem stoi.

Polska potrzebuje ustrojowej korekty - tu PO ma rację. Czy tę rację przeforsuje w parlamencie, to rzecz inna. Szkoda tylko, że nawet tak zdroworozsądkowa refleksja o państwie nie może się przebić w opinii publicznej przez złogi politycznych uprzedzeń i ustrojowego niemyślenia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2008