Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wszystko w świecie przemija. Słowo Jezusa trwa. Paradoks? Cóż szybciej przemija niż słowo? Czyż nie wydaje się ono najbardziej ulotne? I słabe? Liturgia przypomniała nam niedawno to Jezusowe zdanie wraz ze stanowiącym pierwsze czytanie fragmentem proroctwa Daniela, mówiącym o czterech bestiach, podobnych – pierwsze trzy – do lwa, niedźwiedzia, pantery; czwarta zaś „okropna i przerażająca, o nadzwyczajnej sile, miała potężne zęby z żelaza i miedziane pazury... i miała dziesięć rogów” (Dn 7, 2-14). Egzegeci zgodnie identyfikują owe bestie jako następujące kolejno po sobie historyczne potęgi: Babilończyków, Medów, Persów i Greków Aleksandra Macedońskiego.
Wszystkie przeminęły. Podobnie jak te, które w historii biblijnej nastąpiły po nich: Syria Seleucydów i Rzym. Rzym! Wieczne Miasto nie okazało się wieczne...
„Słowa moje nie przeminą” – mówi Jezus. Dlaczego? Bo nie są to słowa ludzkie, ale Słowa Boże. Jako takie są niezmienne i nieodwołalne („Bóg nie jest jak syn ludzki, by się wycofywał [ze swoich słów]”; Lb 23, 19). Nigdy się nie dezaktualizują. Rzucają światło na każdą z możliwych sytuacji. W każdej przynoszą nie tylko poczucie sensu, ale także doświadczenie siły. Są stwórcze (Bóg słowem stworzył – wciąż stwarza – cały świat). Nie tylko informują. Formują! A wszystkie – wszystkie słowa Boga, wypowiedziane i wcielone w Jezusie – sprowadzają się zasadniczo do dwóch, które brzmią: „kocham cię”.
Właśnie to jest to słowo, z którego Bóg nigdy się nie wycofa. Słowo przynoszące sens. I poczucie siły. Słowo nieprzemijające. Na Nim można się oprzeć. Jest jak skała, na której można zbudować życie – osobiste i wspólne.
Czytałem to słowo na Eucharystii koncelebrowanej z polskimi księżmi studiującymi w Rzymie – koło dwudziestu doktorantów z różnych dziedzin: biblistyki, prawa, nauki społecznej, dogmatyki itd. Za dwadzieścia lat będą ludźmi tworzącymi polski Kościół: profesorami, rektorami seminariów, oficjałami, biskupami...
Nie mogłem nie postawić im pytania: w oparciu o co będą go budować? O którą bestię? Babilońskie bogactwo? Perską władzę i bezwzględność? Siłę Aleksandra? Jakie koneksje – z jaką polityczną formacją i władzą – pozwolą im współtworzyć Kościół, którego „nie przemogą bramy piekielne”?
Czy nie lepiej budować na Słowie? Zamiast rezygnować z Niego czy brać Go w nawias, z racji na równie doraźny, co wymierny skutek?
Czy można budować Kościół w oparciu o inne słowo skierowane do człowieka niż to „kocham cię”?
Odpowiedź wydaje się oczywista. A przecież ciągle nie brakuje takich momentów, kiedy ustawiamy się na dystans do Słowa – że naiwne, że nieżyciowe, że zbyt radykalne, że łatwe do zmanipulowania, że owocuje za wolno. ©