Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Według ostatniej nowelizacji ustawy o doświadczeniach na zwierzętach, kontrolę nad eksperymentami będą sprawowali wyłącznie inspektorzy weterynaryjni, już bez udziału komisji etycznych. Sejm zdecydował, że przedstawicieli nauki (m.in. humanistyki) oraz towarzystw opieki nad zwierzętami trzeba odsunąć od oceny traktowania zwierząt doświadczalnych, ponieważ żądają opłat za pracę (Katarzyna Turzańska z krakowskiej komisji etycznej podważyła tę “oszczędność", argumentując, że jej komisja nigdy gratyfikacji nie żądała) oraz nie sprecyzowano warunków współpracy komisji z inspekcją (dlaczego więc ich nie opracowano przy okazji nowelizacji?). Tworzenie komisji bioetycznych przy uczelniach i labolatoriach jest zgodne z wymogami europejskiej konwencji o ochronie zwierząt doświadczalnych z 1986 r. Trudno dociec, na jakie zapisy prawa europejskiego powoływali się posłowie, uzasadniając nowelizację właśnie wymogiem dostosowywania prawa polskiego do unijnego.
W niektórych rzeźniach, które też powinny być kontrolowane przez weterynarzy, wrzuca się żywe świnie do wrzątku i sprawą zaczyna się ktoś zajmować dopiero po nagłośnieniu jej przez media. Czego można się spodziewać po kontrolach inspekcji weterynaryjnych w laboratoriach? Wiele z nich dotychczas w ogóle nie zdawało sobie sprawy, że ma taki obowiązek, a losem zwierząt de facto interesowała się grupa zapaleńców z komisji etycznej właśnie.
I jeszcze jedno: w katalogu sytuacji, w jakich ustawa dopuszcza doświadczenia na zwierzętach, uwzględniono też cele dydaktyczne. Czy naprawdę studenci biologii albo medycyny muszą kroić zwierzęta pod narkozą, aby zobaczyć pracę ich narządów wewnętrznych? Uczyć się na nich pobierania krwi czy wprowadzania sondy? Poza przytępieniem wrażliwości nie nauczą się chyba więcej, niż gdyby zobaczyli eksperyment, np. korzystając z prezentacji komputerowej.