Eksperyment na ustawie

W tle sporu o zwierzęta doświadczalne można dostrzec lęki. Badacze boją się oskarżeń o bezduszność, obrońcy zwierząt – oskarżeń o działanie przeciw nauce. Awanturę zażegnało Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Na jak długo?

09.11.2014

Czyta się kilka minut

Centrum Medycyny Doświadczalnej, Białystok 2013 r. / Fot. Anatol Chomicz / FORUM
Centrum Medycyny Doświadczalnej, Białystok 2013 r. / Fot. Anatol Chomicz / FORUM

Żeby wejść do pomieszczeń tzw. zwierzętarni UJ – w piwnicach budynku Wydziału Biochemii, Biofizyki i Biotechnologii, na terenie kampusu – trzeba spełnić dwa warunki. Najpierw odpowiedzieć przecząco na pytanie o kontakty z gryzoniami (jeśli miały miejsce w ciągu ostatnich dni, odwiedzający może stanowić zagrożenie dla zwierząt laboratoryjnych), później założyć specjalny strój.

Kiedy wraz z prof. Józefem Dulakiem – kierownikiem Zakładu Biotechnologii Medycznej – przekraczamy progi laboratoriów zwierzętarni, widzimy tylko swoje oczy. Obowiązkowy strój – chroniący nie ludzi, lecz tutejsze myszy i szczury przed zarażeniem – to kombinezon z kapturem, plastikowe okulary i maseczka osłaniająca usta i nos, lateksowe rękawiczki i obuwie ochronne.

Zanim w takim rynsztunku obejrzymy pomieszczenia laboratoryjne, badacz opowie o tym, co dzieje się w bezpośrednim sąsiedztwie zamkniętego na cztery spusty rewiru. O tym, że kilka tysięcy gryzoni dostarczanych z wyspecjalizowanych laboratoriów na świecie trafia tutaj przez specjalne okna podawcze; że klatki ze sterylnym powietrzem są regularnie czyszczone; że nikt przypadkowy nie może wejść do środka.

Powód? Te zwierzęta to specjalnie dobrana grupa pozbawiona chorobotwórczych patogenów. A wybudowana w 2011 r. zwierzętarnia spełnia najbardziej wyśrubowane międzynarodowe standardy ochrony. Nie tylko gryzoni, ale też badań, które na nich bazują.

Dyskomfort badacza

W Polsce do badań laboratoryjnych używa się w ostatnich latach od dwustu do trzystu tysięcy zwierząt rocznie. Ponad 70 proc. z nich to myszy i szczury, 10 proc. – inne gryzonie, podobnie ryby i kurczęta. – Jest też kilka tysięcy zwierząt gospodarskich – świń, owiec i krów – które bada się jednak głównie weterynaryjnie. Na świniach prowadzi się też doświadczalne zabiegi na sercu, bo najbliżej im do modelu ludzkiego – mówi prof. Krzysztof Turlejski, przewodniczący Krajowej Komisji Etycznej ds. Doświadczeń na Zwierzętach.

– Czy dzisiejsza nauka jest w stanie obyć się bez zwierząt doświadczalnych? – pytam prof. Turlejskiego, jednocześnie neurobiologa z Instytutu Biologii Doświadczalnej im. M. Nenckiego PAN.

– W pewnych kategoriach badań takie doświadczenia dają się zastąpić eksperymentami na organach czy komórkach. Ale one pochodzą tak czy owak od zwierząt, które trzeba zabić. Są też kategorie badań, których nowoczesnymi metodami, jak in vitro, zastąpić się nie da, bo sprawdzamy reakcje całego organizmu – odpowiada prof. Turlejski.

Przykłady badań, w których doświadczenia na zwierzętach są nieodzowne? Badacz przywołuje głośną ostatnio sprawę częściowo skutecznych starań o uzdrowienie pacjenta z uszkodzeniem rdzenia kręgowego. – Lekarz, który tego dokonał, latami studiował wyniki doświadczeń na zwierzętach, a następnie sam przeprowadził 150 eksperymentów na szczurach – mówi prof. Turlejski.

Mój rozmówca wykorzystuje do własnych badań myszy i oposy – zajmuje się m.in. wpływem wczesnego stresu na funkcjonowanie w późniejszym okresie życia. – Pracuję na modelach, które nie do końca odzwierciedlają rzeczywistość ludzką, ale mają z człowiekiem wiele wspólnego – mówi prof. Turlejski. – Badam np. wpływ pozostawienia nowo narodzonego osobnika z dala od matki i gniazda.

– Czy zwierzęta cierpią w czasie doświadczeń? – pytam.

– Więcej niż połowa doświadczeń polega na humanitarnym uśmierceniu lub procedurach lekko tylko uciążliwych dla zwierząt, jednak inne doświadczenia sprawiają zwierzętom różnego stopnia cierpienie. Wszyscy odczuwamy w związku z tym dyskomfort. Np. kiedy wstrzykuję samicy w ciąży wyciąg z bakterii powodujący wysoką gorączkę. Ludzie też przechodzą takie stany, dlatego badamy ich skutki.

Kontrolowany zawał

Klatka przypomina kształtem i wielkością niewielką szufladę. Jest przezroczysta, w środku przebywa od jednej do pięciu myszy – w jednym z pomieszczeń laboratoryjnych zwierzętarni UJ prof. Dulak pokazuje duże urządzenie służące do rekonwalescencji gryzoni (wyższa temperatura, wymiana powietrza). W jakich sytuacjach jest wykorzystywane? Choćby do przechowywania gryzoni, które w tutejszych laboratoriach są doprowadzane do zawału serca.

Prof. Dulak prowadzi do pomieszczenia zabiegowego. Kilkanaście metrów kwadratowych, lampy bakteriobójcze, mikroskopy, urządzenia do monitorowania organizmu, „wirówka” do pozyskiwania surowicy z pobranej krwi.

Jaką drogę przechodzi mysz doprowadzana sztucznie do zawału? Najpierw poddaje się ją całkowitemu znieczuleniu. Kiedy badacz podwiązuje jej – w celu wywołania zatoru – tętnicę, zwierzę śpi.

Tak, bywa, że mysz takiego zawału nie przeżywa. Nie, podobnych zabiegów nigdy nie przeprowadza się bez znieczulenia. Tak, zdarza się, że mimo przeżycia zabiegu mysz już się nie wybudza. Nie, nie jest poddawana powtórnemu eksperymentowi. Prof. Dulak odpowiada cierpliwie na podobne pytania, ale niechętnie reaguje na prośbę o podanie wymiernych efektów doświadczeń.

– Laboratorium badawcze to nie piekarnia, którą się buduje, a nazajutrz z pieca wychodzi chleb – mówi. I dodaje, że naukowcy prowadzą w laboratoriach badania podstawowe, a więc nieposiadające bezpośredniego przełożenia na praktyczne zastosowanie. A choć ścisłe rozróżnienie na badania służące poznawaniu fizjologii organizmu i te „praktyczne” nie jest możliwe, zwierzętarnia prowadzi też eksperymenty mogące w przyszłości przyczynić się do postępu medycznego.

Choćby właśnie obserwację przebiegu zawału serca u myszy, a także procesu rekonwalescencji. Chodzi np. o sprawdzenie, czy aktywność jednego z zawartych w organizmie tak gryzoni, jak ludzi enzymów ma wpływ na choroby serca. W laboratoriach zwierzętarni UJ bada się też przebieg nowotworów i testuje potencjalne leki, a także prowadzi eksperymenty na myszach pod kątem dystrofii mięśniowej Duchenne’a, śmiertelnej, genetycznej choroby, na którą zapadają chłopcy w wieku kilku lat.

Prof. Dulak prowadzi do kolejnego pomieszczenia zabiegowego. Młoda badaczka obserwuje dwie myszy biegające na ruchomej minibieżni. – Porównujemy, jak funkcjonują w takich warunkach myszy „dystroficzne” i te zdrowe – prezentuje prof. Dulak.

Kiedy wracamy na piętro, do niewielkiego gabinetu, profesor dzieli się swoimi obawami. Niektórzy naukowcy, mówi, boją się radykalizacji nastrojów na modłę niektórych krajów Zachodu. Jako przykład podaje próbę zniszczenia zwierzętarni w Oksfordzie.

– Rok temu rozmawiałem z koleżanką z Anglii – opowiada prof. Dulak. – Byliśmy w miejscu publicznym, opowiadaliśmy sobie o naszych badaniach. Poprosiła, by za głośno nie wypowiadać słowa „animal”, ze względu na panujący tam klimat wokół eksperymentów.

Pytany o konflikt wartości, naukowiec odpowiada: – Tak, zdajemy sobie sprawę, że zwierzęta czują, cierpią. I wielokrotnie się zastanawiamy, czy jakaś procedura ma sens. Bez wątpienia eksperymenty na zwierzętach wymagają kontroli. A oprócz tego ogromnej odpowiedzialności badaczy. Jednak nowych, skuteczniejszych i bezpiecznych leków nie uzyskamy bez badań na zwierzętach. Choć wszyscy zgadzają się co do tego, że cierpienie zwierząt trzeba minimalizować.

O co tyle hałasu

Pewnie wokół tego ogólnie słusznego stwierdzenia panowałaby jeszcze długo niezwerbalizowana zgoda, gdyby nie pewien kontrowersyjny projekt legislacyjny.

Zacząć jednak wypada od roku 2005. To wtedy wchodzi w życie ustawa o ochronie zwierząt poddawanych doświadczeniom – dokument znacznie poprawiony przez działaczy broniących praw zwierząt. W 2010 r. powstaje dyrektywa unijna w tej samej sprawie, w niektórych punktach wprowadzająca co prawda dodatkowe przepisy ochronne dla zwierząt, w innych będąca jednak krokiem wstecz (np. dyrektywa w definicji doświadczenia nie uwzględnia uśmiercania zwierząt w celu pobrania ich organów). Z kolei projekt nowej krajowej ustawy – mającej przystosować polskie prawo do europejskiej dyrektywy – idzie jeszcze dalej w kierunku liberalizacji.

Przygotowane przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego – i zaakceptowane przez rząd – nowe prawo nie zapewnia odpowiednich mechanizmów kontrolnych (w komisjach etycznych mogą, ale nie muszą być przedstawiciele organizacji broniących praw zwierząt), przemilcza zawartą w dyrektywie górną akceptowalną „granicę cierpienia” zwierzęcia i ułatwia powtórne eksperymenty na tym samym osobniku.

Kiedy organizacje pozarządowe zaczynają straszyć manifestacją pod Sejmem (miała się odbyć 5 listopada), a media nagłaśniają sprawę, minister nauki zgadza się na pertraktacje. Rozmowy idą nadspodziewanie gładko – strona rządowa przyjmuje większość postulatów strony społecznej.

– Ten projekt był po prostu okazją, by pod pretekstem przystosowania polskiego prawa do europejskiego zepsuć przepisy po myśli eksperymentatorów – ocenia prof. Andrzej Elżanowski, zoolog, ekspert strony pozarządowej. – Pani minister nie zdawała sobie chyba sprawy, co jej urzędnicy robią.

Prof. Elżanowski zastrzega, że choć jest zadowolony z efektu rozmów, wszystkie ustalenia odbyły się jedynie „na gębę”. Nie mogło być zresztą inaczej: resort nauki przestał już być gospodarzem projektu – ten przejdzie teraz przez sejmowe komisje, by na końcu zostać poddany pod głosowanie parlamentu. Nie ma więc pewności, czy wypracowany kompromis nie zawali się jak domek z kart na dalszym etapie prac.

Zbiornik czystej wiedzy

O co – poza kilkoma ustępami feralnego projektu – chodzi działaczom broniącym praw zwierząt? – Zdaję sobie sprawę, że mamy klasyczny konflikt dwóch wartości – deklaruje prof. Elżanowski. – Ale istnieje też mit absolutyzacji wartości, jaką jest wiedza. Wiedza musi czemuś służyć. Oczywiście nie znaczy to, że musi być natychmiast do czegoś zastosowana, ale musimy zdać sobie sprawę, że nie ma czegoś takiego jak „zbiornik czystej wiedzy”, z której emanuje samo dobro. Istnieją doznania wspólne dla kręgowców, które są źródłem wszystkich prawdziwych wartości, takich jak szczęście, nieszczęście czy cierpienie. Wartości te są nadrzędne w stosunku do „czystego poznania”.

– Co jeśli poznanie służy właśnie szczęściu, zdrowiu, łagodzeniu cierpienia ludzi? – pytam prof. Elżanowskiego.

– Jeśli służy… Ale powiedzmy sobie jasno: jeśli takie wartości ograniczymy do gatunku ludzkiego, wpadniemy w niekonsekwencję. Dla mnie wiele odbywających się, również w Polsce, eksperymentów to pogwałcenie wartości uniwersalnych przez grupowe. Wywiady z eksperymentatorami pokazał, że większość z nich nie jest zdolna do jakiejkowiek refleksji etycznej. Na studiach biologicznych, medycznych i weterynaryjnych zdobywają więcej kompetencji rzeźniczych niż etycznych.

Gdzie leży więc owa górna granica cierpienia zwierzęcia? A może jest nie do ustalenia? – To cierpienie ma być mierzalne, skończone i podlegające kompensacie na zasadzie wymuszonego kontraktu moralnego: „ja cię krzywdzę, ale za to jestem ci coś winien” – mówi prof. Elżanowski.

Również przedstawiciele organizacji pozarządowych deklarują: nie postulujemy likwidacji wszystkich eksperymentów na zwierzętach. – Po prostu obawiamy się, że to, co nie było najgorsze, zostanie zepsute – mówi Jacek Bożek, założyciel i prezes Klubu Gaja.

I dodaje, że w podtekście sporu są również lęki po stronie działaczy pozarządowych. – Nikt nie chce spotkać się z zarzutem, że działa przeciw nauce – mówi. – Bo na koniec ktoś może wytoczyć i takie działo: „Dzieci umierają na raka, a wy protestujecie”. Tymczasem nam chodzi o niepotrzebne cierpienie zwierząt. Tak jest np. wszędzie tam, gdzie eksperymenty służą wygodzie i konsumpcji człowieka, np. wyprodukowaniu lepszej jakości kremu. Na to nie może być zgody.

Rodzi się ruch?

Pewnie łatwiej byłoby prowadzić dialog świata nauki ze światem obrońców zwierząt, gdyby niektórzy ich przedstawiciele nie pokazywali oponentów karykaturalnie. Po jednej stronie pozbawieni empatii, oszalali eksperymentatorzy w laboratoriach, którzy wyłapują bezdomne psy, rażą je prądem, zalewają żrącym kwasem. Z drugiej strony równie szaleni „zieloni” – głusi na jakiekolwiek argumenty, powtarzający mantrę o „braciach mniejszych”.

Karykatury żywią się spektakularnymi przykładami z życia: z jednej strony wpadkami przedstawicieli świata nauki, którzy na okrutnych eksperymentach nie tylko niczego nie zyskali, ale wręcz zaszkodzili ludziom; z drugiej – najbardziej radykalnymi akcjami organizacji pozarządowych. Ale przykłady te nie dotyczą Polski, w której ruch sprzeciwu wobec eksperymentów dopiero kiełkuje. I w której obie strony nie są od siebie oddalone aż tak bardzo, jak można by wnioskować z emocjonalnego miejscami sporu wokół rządowego projektu. Dowód? Poprzednia ustawa regulująca ochronę zwierząt doświadczalnych nie wywoływała poważniejszych tarć.

Jeśli afera wokół projektu ustawy przyczyni się do profesjonalizacji ruchu pozarządowego z jednej strony i do większej wrażliwości świata nauki z drugiej, będzie to krok w dobrym kierunku. O ile przy okazji do głosu – po którejkolwiek ze stron – nie dojdą radykałowie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2014