Nieobecni – obecni

Dla Boltanskiego historia wiąże się z biologią, fizyką i metafizyką... Sprowadza ją do najprostszych - i najbardziej ludzkich - emocji.

22.02.2011

Czyta się kilka minut

Christian Boltanski od 2005 r. zaprasza gości do różnych galerii i tam nagrywa bicie ich serc, tworząc gigantyczne archiwum. Ci, którzy odwiedzają teraz Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, godzą się, by dźwięk ich serc został zachowany i - wraz z tysiącami innych - umieszczony na maleńkiej japońskiej wyspie Teshima, która ma w ten sposób przerodzić się w swoistą "świątynię pamięci". Druga kopia stanie się własnością Centrum Sztuki Współczesnej, trzecią (za niewielką opłatą) może otrzymać każdy uczestnik projektu.

Do czego zdolny jest artysta

Pomysł francuskiego twórcy jest realizowany systematycznie pod różnymi szerokościami geograficznymi (m.in. w Paryżu, Londynie, Sztokholmie czy Mediolanie). Jeśli projekt 67-letniego klasyka współczesnej sztuki francuskiej będzie kontynuowany (Boltanski chce, by pracy nie przerywano po jego śmierci), dźwięk ten, od prawieków symbolizujący życie, wśród wielu podobnych, opisanych imieniem i nazwiskiem, przetrwa, gdy jego "dawców" już nie będzie.

Pomysł francuskiego artysty jest ryzykowny, posługuje się bowiem prostą, a zarazem archaiczną symboliką (serce, wyspa tak odległa, że niemal nieistniejąca...), dzięki czemu nabiera ni to baśniowego, ni to parareligijnego charakteru. Tworzy się pewnego rodzaju wspólnota, na czele której stoi artysta, zdolny, jak mogło by się zdawać, wyprowadzić "życie poza życie". Jednak nie ma w tym zamierzeniu krzty artystycznego zarozumialstwa: "Archiwum serc" to dzieło, które w gruncie rzeczy nie ma jednego autora. Od odbiorcy wymaga współuczestnictwa daleko wykraczającego poza klasyczną definicję, zgodnie z którą wartość dzieła objawia się w oku odbiorcy. Ten ostatni, decydując się na zarejestrowanie, a więc upublicznienie intymnego bądź co bądź gestu, staje się zarówno budowniczym, jak i budulcem. Adresat nie staje przed dziełem sztuki, ale tkwi w nim głęboko.

Problem polega też na tym, że nasze myślenie o pamięci - zbudowane na traumie XX-wiecznej historii i kluczowe dla całej powojennej refleksji europejskiej (zwłaszcza w rejonach dotkniętych doświadczeniem totalitaryzmów) - bardzo różni się od tego, jak pojmuje ją Francuz, urodzony pod koniec II wojny światowej w rodzinie rosyjskich Żydów, od urodzenia mieszkający na przedmieściach Paryża (nota bene jego sąsiadką w Malakoff jest Anette Messager, artystka o porównywalnej sławie, której twórczość pokazała niedawno warszawska "Zachęta").

Wydaje się, że Boltanski bardziej niż z Historią (pisaną wielką literą) wiąże kwestię pamięci z biologią i fizyką, poszukując w tych dziedzinach swoistej "metafizyki" (która nie musi oznaczać Boga). Kiedy śledzi się tę twórczość, przychodzi na myśl słynna Horacjańska fraza "non omnis moriar" - rozumiana bardzo dosłownie, by nie powiedzieć: rzeczowo. Rzymska sentencja zdaje się decydować o sposobie, w jaki współczesny artysta odnosi się nie tylko do (auto)biografii, relacji międzyludzkich, ale także do Zagłady, która po raz pierwszy otwarcie pojawia się jako temat jego twórczości w połowie lat 80.

Temat stary jak sztuka

Boltanski lubi opowiadać o sobie i swojej działalności (warto poszukać w internecie rozlicznych wywiadów, przeprowadzonych z nim przy różnych okazjach). W tych wypowiedziach nie używa abstrakcyjnych terminów, nie sili się na prywatne szyfry. Jego siłą jest prostota emocji (a może nawet odwaga sentymentalizmu?). Nie boi się pojęcia "średnia smaku", które wprowadził do obiegu już w latach 70. Swoją twórczość adresuje nie tylko do wybranych, obeznanych z językiem sztuk wizualnych. Od jej odbiorców oczekuje w gruncie rzeczy tylko jednego: empatii. I okazuje się, że to wymaganie skutecznie broni go przed banalnością.

Artysta mówi wprost: "W sztuce istnieje dość ograniczony zestaw tematów: szukanie Boga, śmierć, miłość i seksa. Ja zajmuję się tematem vanitas, który jest dość szeroko eksploatowany w sztuce". Albo: "Każdy jest jedyny i ważny. Choć Napoleon, widząc swoich żołnierzy poległych na polu bitwy, miał stwierdzić, że wystarczy jedna noc w Paryżu i miłość, aby ich zastąpić". I dalej: "Jest u Prousta piękna historia: człowiek przeżywający żałobę po zmarłej żonie widzi, że jego przyjaciel zamierza popełnić samobójstwo. Pokazuje mu kwiaty w ogrodzie, błękitne niebo, aż wreszcie przyjaciel zapomina się zabić. Przeżył, bo zapomniał. Czasem musimy zapomnieć". Wreszcie szczególne credo artysty: "Sztuka jest próbą powstrzymywania upływu czasu". Komunikaty tak proste, że dziś coraz mniej oczywiste...

Życie zachowywane jest w najprostszych przedmiotach (zwróćmy uwagę, że Boltanski definiuje je zupełnie inaczej niż np. starsi o pokolenie Kantor czy Szajna, dla których zużyta materia oznaczała śmierć). To dlatego, dla "podtrzymania życia", francuski artysta używa w swoich dziełach fotografii nieżyjących już ludzi, nekrologów, świadectw szkolnych, starych ubrań, zużytych opakowań po słodyczach, zardzewiałych puszek - wszystkiego, co towarzyszy nam w codzienności, a gdy odchodzimy, staje się dla innych balastem. Czasem nadaje status dzieła sztuki wyposażeniu wnętrza, które straciło właściciela albo funkcję, czasem wychodzi poza przestrzeń tradycyjnie zarezerwowaną dla sztuki, wybierając dworzec kolejowy albo kościół. Zawsze jest w tym sporo nostalgii, której nierzadko towarzyszy element ciepłego humoru - jak w przypadku "Pomników" (cyklu realizowanego od 1985), instalacji fotograficznych, w których portrety zwykłych, nieznanych ludzi zamieniają się w ołtarze.

Chęć zatrzymania czasu (a może nawet pokonania śmierci?) poprzez zamienienie przedmiotu w dzieło sztuki ma u Boltanskiego charakter totalny. W paryskim Palais de Tokyo można było kiedyś zobaczyć podwójną instalację: z "garderoby" z szafami wypełnionymi starymi ubraniami (jakże charakterystycznymi dla tego artysty!) przechodziło się do dziwacznej "biblioteki", w której zgromadził... książki telefoniczne z różnych czasów i różnych miejsc. Kto z abonentów, których tam znajdziemy, jeszcze żyje, a kto już zmarł? I czy nie słyszymy aby w tej pracy echa pradawnych wierzeń, zgodnie z którymi człowiek trwa tak długo, jak długo trwa jego imię?

"Nie przestaję być malarzem"

Myślenie o pamięci jest u Boltanskiego głęboko zakorzenione we wspomnieniu dzieciństwa - bo przecież "każdy dorosły nosi w sobie zmarłe dziecko". Sam wychowywał się w paradoksalnym środowisku: żydowsko--chrześcijańskim, między burżuazją a bohemą, między tęsknotą za "przeciętnym życiem" a koniecznością tworzenia. Artysta cieszący się dziś międzynarodową renomą (szczególnie jest popularny w Niemczech, Japonii i USA), oficjalną edukację przerwał w wieku 12 lat, wiedząc już - wykonawszy pierwszy plastelinowy przedmiot - że zostanie artystą. Samodzielnie uczył się rysunku i historii sztuki. Zaczynał od malarstwa i choć szybko porzucił je dla innych mediów, uważa, że nadal pozostaje malarzem - bo ta dziedzina ma w sobie coś kosmicznego. Jego zdaniem, każde dzieło sztuki, niezależnie od medium (także w kinie czy muzyce), może objawić się albo w konfrontacji z przestrzenią (przynależy wtedy malarstwu), albo w konfrontacji z czasem (co oznacza teatr). Natomiast w przypadku jego własnych prac zadaniem przestrzeni zawsze jest próba pokonania czasu.

Wyraźnie pokazała to wielka wystawa Christiana Boltanskiego w paryskim Grand Palais, zrealizowana przed rokiem w ramach prestiżowego cyklu "Monumenta", w którym wcześniej na zaproszenie francuskiego Ministerstwa Kultury i Komunikacji wzięli udział Anselm Kiefer i Richard Serra. Kluczem do jej zrozumienia jest sprzeczność zawarta w tytułowym słowie "personnes", które w zależności od kontekstu można przetłumaczyć jako "osoby" (artysta użył liczby mnogiej) albo jako "nikt". Wydaje się, że cała ekspozycja podporządkowana została znalezieniu elementu wspólnego, łączącego oba te znaczenia. Mając do dyspozycji ponad 13 tys. metrów kwadratowych powierzchni, i tym razem Boltanski ustawił widza niejako we wnętrzu dzieła sztuki. Zwiedzający, słysząc bicie serca (trwał już projekt "Archiwum serc"), znajdywał się nagle wśród równoległych i prostopadłych korytarzy, między którymi w równych rytmach artysta rozmieścił prostokąty wypełnione kolorowymi plamami starych ubrań. Z boku wyrósł stos, który równie dobrze mógłby być piramidą, co wysypiskiem śmieci. Niektórym to uporządkowanie naturalnego bałaganu przywodzi na myśl pozostałości po obozie zagłady - pytanie, czy słusznie.

O wiele istotniejsze jest to, że sztuka przestała być w tym projekcie obiektem kontemplacji, że odbiorca musiał przez nią przejść - niczym Dante przez kręgi piekielne, że musiał pochylić się nad detalem, wiedząc, że całość pozostanie nie do ogarnięcia. A zarazem zmienna i efemeryczna, bo Boltanski - jak ma w zwyczaju - po zakończeniu paryskiej wystawy poddał jej elementy recyklingowi.

***

Temu artyście (który podkreśla, że praca nie czyni go szczęśliwym i że - choć nigdy nie chciałby tego zrealizować w praktyce - marzył o tym, by prowadzić piekarnię w Bratysławie) nie chodzi ani o poszukiwanie odpowiedzi na pytanie o życie i śmierć, ani o konstruowanie intelektualnych teorii dotyczących sensu bądź bezsensu egzystencji. Interesują go emocje, których doświadczamy, przeczuwając Los. Interesuje go nasz gniew, lęk, współczucie, a nawet obojętność, która okazuje się pozorem...

CHRISTIAN BOLTANSKI, "ARCHIWUM SERC", Warszawa, Centrum Sztuki Współczesnej, projekt realizowany do 8 marca 2010 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2011