Niedziela pracująca

Kościół katolicki, obok sfery budżetowej, jest największym pracodawcą w Polsce. Jak wygląda od kuchni kościelny „zakład pracy”?

29.07.2013

Czyta się kilka minut

Maciej Skoczyński, organista w kościele pw. św. Kazimierza. Kraków, lipiec 2013 r.  / Fot. Bartosz Siedlik dla „TP”
Maciej Skoczyński, organista w kościele pw. św. Kazimierza. Kraków, lipiec 2013 r. / Fot. Bartosz Siedlik dla „TP”

Ksiądz Piotr niedzielną Mszę o 7 rano odprawia na czczo. Uwijają się z kościelnym i organistą w 48 minut. Na siódmą w niedzielę rzadko jakiś ministrant się zerwie, więc kościelny, pan Grzegorz, wszystko robi sam. – To lepiej nawet. Jak młodzi ministranci przyjdą, wszystko się rozwleka. A tak, sam wszystko obskoczę aż miło – mówi. Organista, pan Jan, też jest zadowolony: – Jak wszystko przygotuję w sobotę wieczorem, to na niedzielę rano na chór mogę wpaść nawet za dziesięć siódma.

Ale dzień na plebanii zaczyna się znaczne wcześniej. Gospodyni, pani Maria, przychodzi na 6.30. Przygotowuje śniadanie. Jedzą je potem wszyscy, cała parafialna drużyna: ks. proboszcz Kazimierz, wikary ks. Piotr, organista pan Jan, kościelny pan Grzegorz i gospodyni pani Maria.

Są tu pracownikami. Mają podpisane umowy zgodnie z prawem. Płacą podatki, odprowadzają składki i domagają się urlopu. Gdy pytam, czy istnieje związek zawodowy polskich kościelnych, śmieją się wszyscy. – My tu jesteśmy z powołania, tworzymy rodzinę – takie zdanie często można usłyszeć od świeckich pracowników polskich parafii.

CASTING NA GOSPODYNIĘ

Parafia, w której spędzam tę niedzielę, znajduje się w diecezji kieleckiej. Około 10 tys. mieszkańców. Na plebanii mieszkają proboszcz i wikary. Gospodyni, pani Maria (lat około 50), mieszka w bloku, kilkaset metrów od kościoła.

To już trzecia parafia, gdzie ks. Kazimierz jest proboszczem, a pani Maria gospodynią. Od 14 lat są w ten sposób razem. W tym czasie oboje nasłuchali się, że mają razem dzieci, że ona kocha jego, a on ją... Teraz pracują w dużym mieście, więc ks. Kazimierz wynajął pani Marii mieszkanie w bloku (dwa pokoje, kuchnia, łazienka). Proboszcz płaci za wszystko: tysiąc zł czynszu i opłaty za media, ale tych jest mało, bo pani Maria do mieszkania przychodzi w zasadzie tylko na noc. Całe dnie spędza na plebanii. – Przynajmniej ludzie nie gadają – przyznają oboje.

W niedzielę pani Maria zamienia się w jednoosobową restaurację. Do trzynastej są trzy Msze. Po każdej do proboszcza przychodzą goście, więc pani Maria przygotowuje kawę i ciasto, wyrzuca popiół z popielniczki. Po trzynastej obaj księża, kościelny i organista, a także goście proboszcza schodzą się na obiad. Dziś jest rosół, filet z kurczaka z ananasem, młode ziemniaki, mizeria. Jabłko na podwieczorek.

Udaje nam się porozmawiać dopiero między obiadem a pierwszą Mszą wieczorną.

Ksiądz Kazimierz poznał panią Marię na swojej pierwszej proboszczowskiej parafii. Ona wspomina, że ksiądz zrobił „casting na gospodynię”. – Przyszło kilka dziewczyn. Ja się wcześniej udzielałam w kościele, a to posprzątałam świątynię, a to jakąś pielgrzymkę zorganizowałam. Z wykształcenia jestem nauczycielką. W zasadzie dopiero na plebanii uczyłam się gotować i oporządzać plebanię – mówi.

Na początku relacje obojga były bardzo formalne. Co prawda mieszkali pod jednym dachem, ale byli cały czas „per pani”, „per ksiądz”. Bez spoufalania. Mniej było wtedy obowiązków, bo proboszcz był sam; parafia wiejska. – Dostawałam wtedy jakieś pieniądze od proboszcza. Wtedy nie było tam mowy o żadnych umowach itd. Byłam samotna, mąż zmarł, bez dzieci byliśmy. Nie było na co wydawać tych pieniędzy. A mieszkałam na plebanii, więc w zasadzie zero wydatków – wspomina.

Gdy potem biskup posyłał ks. Kazimierza na kolejne parafie, pani Maria jechała razem z nim. – Teraz wynajmujemy mieszkanie. Przede wszystkim dlatego, że ludzie lubią gadać. A tak jest bezpiecznie. Mam umowę, żeby składki odprowadzać. Zarabiam ponad tysiąc zł. Ale w zasadzie nie wydaję z tego wiele.

DZIEŃ, ZWYKŁY DZIEŃ

Dla pani Marii jej dzień pracy – nie tylko w niedzielę – zaczyna się około 6.30.

W dni powszednie przynosi proboszczowi poranne gazety, przygotowuje śniadanie.

Potem sprząta w kuchni, w sypialni proboszcza, w salonie.

Dba o wszystko. – Powołanie to za duże słowo – zastanawia się. – Ale z drugiej strony, jak tak sobie myślę, to nie mam w zasadzie swojego życia. Wszystko z księżmi. Już od prawie 15 lat. Dobrze mi z tym.

Zna wszystkie „zachcianki” księdza. Wie, że rano nie wyjdzie z plebanii bez mocnej kawy, papierosa i gazety.

– To jest służba, ale nie można tego mylić z jakimś służalczym poddaństwem. Widzę, jak księża reagują na to, co teraz mówi nowy papież. W Polsce to nie przejdzie. Księża chcą mieć gospodynie i będą je mieć – wtrąca się do rozmowy ks. Kazimierz.

Pani Maria: – Kobieta powinna być w kuchni. Ja się tu realizuję. Poza tym, jest mi z tym dobrze.

Oboje są umówieni, że będą już pewnie zawsze razem.

Pani Maria pełni również rolę kogoś w rodzaju sekretarki księdza proboszcza – albo: sekretarki parafii. Np. gdy trzeba, odbiera telefony na plebanii.

Twierdzą, że dużo z sobą rozmawiają. Dopiero na tej parafii przeszli na ty. Ale ciągle bez spoufalania.

AAA... ORGANISTĘ ZATRUDNIĘ

Można odnieść wrażenie, że najbardziej docenianym przez hierarchię świeckim zawodem w Kościele jest organista. Organiści mają swoje duszpasterstwo i specjalne komisje w kuriach, które dbają o właściwe zatrudnienie kościelnych muzyków.

Pan Jan na parafii pod Kielcami jest od trzech lat. Prowadzi scholę, przygotowuje liturgię w dni powszednie i niedziele. Ma żonę i dwoje dzieci. Mówi, że ledwo wiążą koniec z końcem. – To jest taka specyfika pracy. Jestem tu zatrudniony przez proboszcza na pół etatu. Ale żeby wziąć jeszcze gdzieś indziej etat, to graniczyłoby z cudem – zaczyna rozmowę.

Żona pracuje w urzędzie miasta i w zasadzie to ona utrzymuje rodzinę. Pan Jan: – Czasem udzielam lekcji gry na fortepianie, gram też na gitarze. Dużo czasu spędzam w kościele, bo mam na to czas. Miesięcznie zarabiam w sumie ze wszystkim, z lekcjami gry, niecałe 2 tys. zł.

To, że organiści nie mają tak sielankowego życia, potwierdza Maciej Skoczyński, organista z dużej parafii w Krakowie. – To specyficzna praca. Zaczynając naukę do zawodu organisty, w dużej mierze pracowałem w takim charakterze w ramach praktyk. Była to praca łączona ze studiami. Oczywiście, będąc organistą, można pracować w różnych miejscach – mówi Skoczyński. Podobnie jak pan Jan spod Kielc, Maciej dorabia udzielając lekcji gry.

W większości polskich diecezji powstały specjalne regulaminy zatrudnienia organistów. Pracownicy krakowskiej kurii – skądinąd również świeccy – nie podejmują się komentarza w tej sprawie. – Wszystko jest ustalone w regulaminie, nic tu nie trzeba dodawać – słyszę w kurii.

Organistą może więc zostać absolwent studiów organistowskich. To prawie jak seminarium. Każdy student może czuć się tu wyjątkowo, bo księżom zależy na wykształceniu odpowiednich muzyków. Gorzej z pracą dla nich: jest jej tyle, ile kościołów, trudno tu o konkurencyjność.

– To coś w rodzaju wspólnoty. Nie każdy absolwent trafia od razu na parafię. Można jednak znaleźć takie parafie, gdzie da się zarobić. Widać też, że starsi i bardziej doświadczeni organiści zwalniają pola tym młodszym. Są też możliwości do zastępstw, dokształcania się – opowiada Skoczyński.

Organistę powinno się zatrudnić na umowę o pracę: takie są zasady w większości polskich diecezji. – Umowę podpisuje się z proboszczem. On jest moim bezpośrednim pracodawcą, odprowadza składki i jak się zasłuży, to daje podwyżkę – wyjaśnia pan Jan.

KOPERTA PO ŚLUBIE

Płaca organisty zależy oczywiście od miejsca pracy: więcej zarobi pracownik dużej miejskiej parafii, znacznie mniej ten z parafii wiejskiej. Oprócz stałej kwoty, ustalonej w umowie, organista może liczyć na osobne honoraria za śluby czy pogrzeby. Sposób rozliczania tych pieniędzy uzależniony jest od umowy z proboszczem.

– To on zazwyczaj bierze całą kwotę za taką uroczystość. Potem się rozlicza. Około sto zł można za to wziąć – mówi pan Jan. Dodaje, że czasem ktoś z rodziny biorących ślub wchodzi na chór po Mszy i wręczy kopertę. Podobnie jest przy okazji wspólnej kolędy z księżmi. – Są takie dni, że ludzie też dają koperty dla organisty. Ale teraz to się dzieje coraz rzadziej – zdradza pan Jan.

Maciej Skoczyński zwraca uwagę, że dziś zatrudnienie organistów jest zgodne z obowiązującym prawem. Za pracę w niedzielę przysługuje jeden dzień wolny. – Normalnie w ten dzień można z przyjaciółmi grillować albo wyjechać gdzieś razem. A tutaj specyfika pracy jest taka, że niedzielę ma się całą zajętą – mówi.

Oprócz pracy w niedzielę, dochodzą jeszcze nabożeństwa: majowe, czerwcowe, różaniec w październiku i inne uroczystości, przewidziane bądź nieprzewidziane. – Rzadko się zdarza, żeby księża płacili za to jakieś nadgodziny. Bywa więc, że pracujemy więcej, a kwota jest taka sama. Choć przez ostatnie lata czasem za to dostaję wynagrodzenie – mówi Maciej Skoczyński.

OSTATNI POGASI ŚWIATŁA

Kościelny, pan Grzegorz, jest tu na parafii od przeszło 15 lat. Przeżył już dwóch proboszczów i kilkunastu wikarych. Pracuje tylko na parafii. Zarabia podobnie jak organista: blisko 2 tys. zł miesięcznie.

Również jego zatrudnienie szczegółowo opisuje regulamin diecezjalny. – Mam umowę o pracę. Po 15 latach pracy dostałem 10 proc. podwyżki. Nie narzekam i lubię to robić. To moja pasja – zaznacza pan Jan.

Pan Jan ma żonę, która jest już na emeryturze, i dwoje dorosłych dzieci. Jak wygląda jego dzień?

– Wstaję około 6 rano, przygotowuję poranne Msze. W ciągu tygodnia też służę do Mszy, bo ministranci są zazwyczaj w szkołach. W ciągu dnia coś tam naprawię, jak trzeba to proboszcza do kurii zawiozę. Można powiedzieć, że taka ze mnie druga ręka księdza. Jestem wszędzie ostatni, więc i ostatni gaszę w kościele światło.

Podobnie jak organista, pan Grzegorz może liczyć na większy zastrzyk finansowy podczas ślubów i pogrzebów.

W Polsce zdarza się również, że kościelni pełnią rolę grabarzy.

Cała trójka parafialnych pracowników świeckich zgodnie przyznaje, że spełnia się w swojej pracy. – To nasze powołanie. Przy okazji dostajemy za to pieniądze. Żyć, nie umierać – mówią zgodnie.

PONIŻEJ ŚREDNIEJ KRAJOWEJ

Księża nie chcą otwarcie mówić o finansach parafii. Na temat wydatków i zatrudnienia pracowników kościelnych rozmawiałem z dwoma proboszczami. Obaj chcieli pozostać anonimowi.

Proboszcz niewielkiej parafii w centrum Krakowa twierdzi, że jego roczne przychody sięgają 300 tys. zł. W tym znajdują się zarówno pieniądze z tacy, jak z kolędy czy z innych zbiórek prowadzonych w kościele. Opowiada, że wypłaty dla pracowników stanowią niewielki procent wydatków. – Reszta to prąd, gaz, dzierżawa gruntów, staram się też wysyłać najbiedniejsze dzieci z parafii na wakacje – mówi.

73 tys. zł rocznie wydaje na wynagrodzenie pracowników. – Zatrudniam kościelnego, organistę i gospodynię. Ich pensje zależą od nakładu pracy. To wychodzi miesięcznie jakieś 6 tys. zł. Najwięcej zarabia organista – blisko 3 tys. zł – twierdzi.

Mała parafia w diecezji radomskiej ma roczne dochody sięgające 200 tys. zł. Proboszcz spod Starachowic mówi, że jego pracownicy (kościelny, organista i sprzątaczka) zarabiają po tyle samo. – Jest komunia, nikt nie może być lepszy albo gorszy. Cała trójka dostaje po 2 tys. zł – mówi.

Na początku 2012 r. Katolicka Agencja Informacyjna opublikowała raport o finansach kościołów w Polsce. Audyt odpowiada przede wszystkim na pytania o źródła dochodów parafii, a także na co proboszczowie wydają pieniądze. Biorąc pod uwagę cały budżet parafii, lwią część pożera diecezja, która dostaje od parafii niemal całą tacę z każdej pierwszej niedzieli miesiąca.

We wstępie do raportu Marcin Przeciszewski pisze, że sytuacja materialna polskich parafii z roku na rok jest coraz gorsza: „Analiza budżetów instytucji kościelnych wskazuje, że poza nielicznymi wyjątkami z trudem bilansują się one, jeśli chodzi o pokrycie bieżącej działalności, a coraz większym problemem jest wygospodarowanie funduszy na działalność inwestycyjną czy szerzej pojęty rozwój”.

KAI przedstawia wydatki kilku parafii w zależności od ich położenia i liczby wiernych. I tak – w podlubelskiej Końskowoli (8200 parafian) pensje dla czterech pracowników wynoszą rocznie 65 tys. zł. Samo utrzymanie budynków zaś około 160 tys. zł – czytamy w raporcie.

Należy jednak pamiętać, że instytucjami kościelnymi są nie tylko parafie. Sporą część dochodów archidiecezji poznańskiej w 2012 r. pożerały pensje dla ponad stu pracowników kurii diecezjalnej, muzeum, archiwum, domu rekolekcyjnego. Chociaż są to pensje zdecydowanie poniżej średniej krajowej (ok. 2500 zł brutto), to w sumie wydatki z tego tytułu stanowią ponad 3 mln zł rocznie.

Kuria w Lublinie zatrudnia 20 pracowników. Jak mówi ekonom diecezji ks. Tadeusz Pajurek, średnia pensja jej świeckiego pracownika wyniosła w 2010 r. 1540 zł.

MIEJSCE DLA ŚWIECKICH

Mateusz Ochman – jeden z autorów vloga „Bez Imprimatur” (vlog to rodzaj bloga w internecie, którego treść stanowią głównie pliki filmowe) – postulował kiedyś, aby w każdej większej parafii zatrudnieni byli nie tylko kościelny i organista, ale też człowiek odpowiedzialny za PR.

Zapytałem ks. Kazimierza, czy zatrudniłby takiego pracownika. – Ja ledwo wiążę koniec z końcem. Sama gospodyni mnie dużo kosztuje. Poza tym proszę nie mylić parafii z zakładem pracy. Bóg nie potrzebuje promocji – przekonuje.

W instytucjach kościelnych znajdzie się jeszcze wiele stanowisk dla świeckich. O tym, jak wygląda ich zatrudnienie, niewiele wie Danuta Rutkowska, rzecznik prasowy Głównego Inspektora Pracy. – Nie posiadam żadnych danych na temat zatrudnienia osób świeckich w instytucjach kościelnych. Być może otrzymujemy skargi od osób świeckich, ale jeśli tak, to trafiają one do okręgowych inspektoratów pracy – mówi Rutkowska.

W okręgowych inspektoratach twierdzą jednak, że żadnych skarg nie ma. – Nikt tu się nie będzie skarżył. Większość spraw da się załatwić z proboszczem – mówi organista pan Jan.

Świeccy są potrzebni w Kościele. Ksiądz Kazimierz przekonuje, że bez nich by sobie nie poradził. – Pełni zaangażowania, oddani pracy. Zasługują na godne wynagrodzenie. Taka już rola świeckich, że intensywnie pracują. Nam, księżom, pozostaje „robienie Jezusa”, i tak powinien wyglądać Kościół.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, autor wywiadów. Dwukrotnie nominowany do nagrody Grand Press w kategorii wywiad (2015 r. i 2016 r.) oraz do Studenckiej Nagrody Dziennikarskiej Mediatory w kategorii "Prowokator" (2015 r.). 

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2013