Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Na pierwszy rzut oka czas tu stanął. Schodzone schody starej kamienicy w centrum Słupska przy Filmowej 2 wyglądają, jakby dobrze pamiętały pierwszych właścicieli. Tylko szyldy mieszkańców kolejnych kondygnacji nie pozwalają zapomnieć, że wiatr historii przemieszał tu powietrze. "Bella Napoli" - pizzeria, kebab, miejscowe radio, biuro nieruchomości i developer, przedsiębiorstwo handlowo-usługowe, miejsce spotkań tych, którzy kochają Jezusa, aż wreszcie, pod samym dachem, Centrum Inicjatyw Obywatelskich.
55+
"Nic bardziej nie odmładza człowieka niż towarzystwo starszych od siebie" - głosi hasło z tablicy wiszącej w sąsiedztwie biurka Barbary. Zawsze zachodziła w głowę, dlaczego do Polski przyjeżdżają autokarami uśmiechnięci seniorzy z Niemiec, a nasi zwiedzają świat oglądając telenowele. Dlaczego seniorzy w Holandii pływają kajakami, a w Polsce przespacerują się najwyżej do przychodni?
- Można oczywiście powiedzieć: "Bo tamci mają pieniądze", ale to słabe wyjaśnienie - nie ma wątpliwości Barbara Paszkiewicz, kobieta o niespożytej energii, której - jak przyznaje bez skrępowania - brakuje tylko kilku lat, by spełnić warunki formalne i zostać seniorem, czyli przekroczyć magiczny wiek 55 lat. - To problem mentalności, wpisywania się w stereotyp, że starsze osoby powinny siedzieć przed telewizorem albo opiekować się wnukami. A prawda jest taka, że jeśli tylko człowiek chce, może się nigdy nie zestarzeć.
Granice fantazji Barbary ogranicza jedynie liczba krzeseł w sali wykładowej. Zwiększająca się zresztą, jak choćby ostatnio, dzięki dobroci pani wójt z zaprzyjaźnionej gminy. W 2000 r. los sprawił, że Barbara zakończyła pracę w usteckim magistracie, gdzie przepracowała ćwierć wieku, przechodząc drogę od referenta po dyrektora zakładu budżetowego. Po odejściu założyła Ustecki Uniwersytet Trzeciego Wieku, dziś zrzeszający 140 osób. Seniorzy uczestniczą w cotygodniowych wykładach z różnych dziedzin nauki, seminariach, warsztatach, lektoratach, chodzą na basen, choreoterapię i gimnastykę. Uczą się obsługi komputera i opieki nad starszymi od siebie, współpracują z dziećmi z klasy integracyjnej, prowadzą kabaret, systematycznie chodzą do kina i teatru, jeżdżą na wycieczki.
- Dzięki nam ożyły w Ustce sklepy, krawcowe i fryzjerzy - śmieje się Barbara Paszkiewicz, opowiadając, jak wyjście do teatru staje się okazją do zaprezentowania nowej kreacji. - Budowanie pozarządowej organizacji pomocowej to moja pasja. Unia Europejska dysponuje ogromnymi pieniędzmi na projekty, dzięki którym można zrobić wiele dobrego - spełniać marzenia, własne i innych ludzi. Każdemu mogę powiedzieć: "Rób to, o czym marzysz". I wcale nie musisz przymierać przez to głodem - spełnianie marzeń nie musi być drogie.
Zośka wielkości mandarynki
"Zośka" waży pięćdziesiąt gramów i wygląda tak, jakby zeszło z niej powietrze. W piłeczce wielkości mandarynki, zszytej z trzydziestu dwóch łatek, jak piłka do nogi, swobodnie przesypują się ołowiane i plastikowe kuleczki.
- Profesjonalną "zośkę" potrafi uszyć tylko zawodnik - opowiada Kamil Wysocki, dwukrotny mistrz Polski, student piątego roku wychowania fizycznego na Akademii Pomorskiej w Słupsku, wyjmując z kieszeni własnoręcznie uszytą piłeczkę, z zamszowych łatek w kolorze czerwonym i groszkowym.
Pokazu wielkiego dziś nie będzie, bo Kamil nie ma na nogach specjalnych butów, po których można poznać zośkowca - butów do tenisa "zepsutych" dwoma przecięciami u czubka i sznurowadłami związanymi tak, by powstał koszyczek. Ale i tak robi z "zośką" rzeczy niewyobrażalne.
Kamil poznał chłopaków grających w "zośkę", kiedy ci przyjechali na wakacje do Ustki. Sam zaczął się bawić, podczytywać w internecie. Footgabowcy to w Polsce mała społeczność, wszyscy się znają. W USA mają po 60 lat i nadal podrzucają "zośkę". Kamil miał 21 lat, gdy wpadł na pomysł, że może z innymi podzielić się radością z podrzucania piłeczki. Tak powstało Słupskie Stowarzyszenie Footbagowe, dziś zrzeszające dwudziestu członków.
- Bez pomocy stowarzyszenia i Centrum Inicjatyw Obywatelskich nie potrafilibyśmy pozyskiwać funduszy - przyznaje Kamil. - Organizujemy zajęcia dla dzieci, pokazy. To wielka satysfakcja, kiedy okazuje się, że w szkole, gdzie byliśmy, powstała sekcja kilkunastu graczy.
Młodość pełna ideałów
Barbara Aziukiewicz nawet księdzu potrafi powiedzieć: "Zwierzęta stworzył ten sam Bóg, który stworzył człowieka".
- Oczywiście, gdybym spotkała głodne dziecko i głodnego psa, nakarmiłabym dziecko, a psu dała tylko okruszek - dopowiada.
Jest prezesem Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Słupsku, które od 25 lat pracuje tylko społecznie. Biuro Towarzystwa mieści się w mieszkaniu pani Barbary; nie ma etatów, wynagrodzeń, dotacji, jedynie składki członków. Najwięcej czasu i zachodu wymagają interwencje, głównie na wsi. Nieraz witano ją z widłami i słowami raczej obraźliwymi.
- Zdarza się, że by zostać "swoją", odwzajemniam się tym samym językiem - przyznaje, choć jakoś trudno to sobie wyobrazić, patrząc na drobną, subtelną kobietę o wilgotnych oczach, wyglądającą niczym bohaterki XIX-wiecznych powieści.
Towarzystwo prowadzi zajęcia z dziećmi, ucząc je wrażliwości na los zwierząt. Szuka sponsorów dla tych, którzy opiekują się zwierzętami, a mają problem z ich utrzymaniem.
- To pomysł na całe życie. Udaje mi się go realizować dzięki sponsorowi, mojemu mężowi. Brak pieniędzy to wielka bolączka wszystkich pracujących społecznie - śmieje się pani Barbara. - Żeby działać, trzeba mieć wsparcie w rodzinie. Mąż, córka, wnuk, dzięki nim wciąż znajduję siłę.
Kamila Łukomska mówi śpiewnym, dźwięcznym głosem. Miała 12 lat, kiedy jej rodzina przeprowadziła się z Kielecczyzny do Słupska. Tutaj chodziła do szkoły, ukończyła studia. Dziś wie, że to jej miejsce, i nie będzie szukać innego. Przed południem uczy języka polskiego w gimnazjum i liceum, po południu wciela się w rolę instruktora teatralnego. W październiku 2006 r. zawiązała z przyjaciółmi Stowarzyszenie "Grupa Formalna", bo grupa działała nieformalnie - od niepamiętnych czasów przy Klubie Osiedlowym "Kwadrat" w Słupsku - dzięki pasji teatralnej pani instruktor, czystej formie Witkacego i garstce zapaleńców, którzy przez lata z dzieci stali się dorosłymi ludźmi.
- Stowarzyszenie pozwala nam rozwinąć skrzydła, pozyskiwać fundusze i wyjść do miasta, poza mury osiedla - opowiada Łukomska. - Przeświadczenie, że robię coś ważnego dla drugiego człowieka, daje dużą satysfakcję. To jak przeciąganie w nieskończoność czasu młodzieńczego, kiedy nie tylko mówi się o ideałach, ale i próbuje wcielać je w życie. Mam wpływ na własne życie i szansę wpływania na życie innych ludzi. Tak tworzy się wspólnota.
A w domu? W domu czeka, niekręcący nosem, a życzliwie wspierający mężczyzna o praktycznym wykształceniu inżyniera.
- Musi być ktoś, kto fruwa, i ktoś, kto umie w porę ściągnąć na ziemię - śmieje się Kamila.
Społecznicy do kącika
Losy dwóch Barbar, Kamili i Kamila połączyła stara kamienica w centrum Słupska, gdzie znalazło schronienie Centrum Inicjatyw Obywatelskich.
Jest już po siedemnastej, ale przy wszystkich komputerach wciąż siedzą ludzie i wcale nie wyglądają na spieszących się do domu. Co chwilę odzywa się dzwonek telefonu. Ktoś przyszedł po książki. Z kuchni, przy każdym otwarciu drzwi, roznosi się woń frytek.
- Żyjemy trochę jak w komunie - żartuje Marcin Dadel, 26-letni "skończony" inżynier i "nie skończony" magister informatyk, prezes Centrum. - Idea potrzebuje przyjaciół. Samemu niewiele można zrobić, musi być grupa ludzi z pasją i realizująca wspólny cel.
Miał sześć lat, kiedy życie pozalekcyjne zdiagnozował jako nudne samo w sobie i zaczął przesiadywać w bibliotece miejskiej. Szybko stał się pupilkiem pań bibliotekarek, które pozwalały mu przystawiać pieczątki na kartach bibliotecznych, przynosić książki z regałów. Od czwartej klasy szkoły podstawowej do 21. roku życia grał w teatrze amatorskim (amatorskim tylko z nazwy, bo poważnym w intencjach i zaangażowaniu tworzącego go zespołu). Potem były studia w Warszawie i pierwsza praca w Stowarzyszeniu Klon/Jawor, wspierającym działalność i współpracę organizacji pozarządowych.
Kiedy w 2005 r. Marcin wrócił do Słupska - a wrócił nie tyle z sentymentu, ile z przekonania, że "przecież nie mogą wyjechać wszyscy" - po raz pierwszy zajrzał do Centrum. Wionęło pustką, budżet wielkości 60 tys. złotych na zbyt wiele nie pozwalał. Teraz CIO zarządza budżetem wysokości 850 tys. złotych, zatrudnia jedenaście osób, współpracowników i wolontariuszy.
Inkubator Inicjatyw Obywatelskich, Letnia Szkoła Liderów, wolontariat, poradnictwo, szkolenia, gazeta i wiele, wiele realnych owoców. Jak choćby ten, powstały w ramach projektu "Obywatelski Słupsk" (Rada Słupska ma się nim zająć na dniach): jeśli pod projektem uchwały podpisze się przynajmniej czterystu mieszkańców miasta, Rada Miasta będzie musiała się nim zająć, i to w ciągu trzech miesięcy.
Marcin spędza w biurze na poddaszu dziesięć-dwanaście godzin dziennie: - Po tym, co robię teraz, jedyną sferą, w której mógłbym się odnaleźć, jest samorząd - tam istnieją wielkie, wciąż niewykorzystane narzędzia do zmiany rzeczywistości.
Najwięcej trudności bowiem nie przysparza pozyskiwanie pieniędzy z funduszy unijnych, ale drzemiące w wielu ludziach przekonanie, że społecznicy to niegroźni wariaci. W imię poprawności politycznej mogą coś tam sobie robić w kąciku, byle nie przeszkadzali...
- Termin "społeczeństwo obywatelskie" brzmi strasznie. Wszyscy go używają, a niewielu wie, co naprawdę znaczy - zauważa Marcin Dadel. - Wolę mówić: wspólnota ludzi odpowiedzialnych za siebie wzajemnie i każdego z osobna. To ci, którzy biorą odpowiedzialność. Ludzie związani z miejscem, gdzie żyją i robią wszystko, by uczynić je lepszym.
Takim miejscem może stać się Słupsk, mimo że jest tu bezrobocie, a szanse na pracę czy wysokie zarobki raczej niewielkie. Może jednak powstać "dobra wspólnota" - dobre miasto, gdzie chce się żyć.
---ramka 519655|strona|1---
KATARZYNA ŻELAZEK jest dziennikarką, współorganizatorką Forum Dialogu "Gdański Areopag", przygotowującego co roku debaty publiczne na ważne społecznie tematy.