Nie lubię szeryfów

rys. M. Owczarek

01.08.2006

Czyta się kilka minut

ANNA MATEJA: - "Ewidentny dowód ciężkiego kryzysu sądownictwa", "haniebna decyzja", "sąd raczył sobie żartować" - tak przy okazji sprawy lustracyjnej Zyty Gilowskiej decyzje sądu komentowali przedstawiciele i zwolennicy rządu. Czy monteskiuszowski podział władz na ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą jeszcze w Polsce obowiązuje?

STANISŁAW WALTOŚ: - To, co się dzieje, jest zawłaszczaniem państwa przez jedną partię, z radykalnym ograniczaniem kontroli ze strony innej władzy niż wykonawcza. Kiedy obserwowałem kilkutygodniowe zmagania o to, aby nawet urząd rzecznika praw dziecka objęła właściwa z partyjnego punktu widzenia osoba, pytałem siebie, czy jesteśmy już w totalnym panoptikum, czy dopiero wkraczamy do jego przedsionka.

- Rządzący liczą jednak, i to nie bezpodstawnie, na poparcie społeczne - wreszcie pojawiła się władza, która, jeśli trzeba, nawet sądowi powie, że się myli.

- Nasze społeczeństwo ciągle nie jest dostatecznie dobrze wyedukowane, nawet liczba 2 mln studiujących o niczym nie świadczy. Po przejściu do coraz bardziej masowego systemu edukacyjnego będziemy mieli co najwyżej wielką grupę ludzi jako tako wykształconych. Na dodatek najlepsi już opuszczają Polskę, bo wielu z nich za granicą znajduje ciekawsze zadania niż borykanie się z nieudolną władzą w kraju.

Społeczeństwo jest przekonane, bo wmawiają mu to politycy, że znajduje się w kryzysie gospodarczym, mimo że wszystkie dane makroekonomiczne świadczą o czymś przeciwnym, i że żyje w kraju, w którym jest niebezpiecznie. A to też nieprawda: w 2005 r. lokalne poczucie bezpieczeństwa wzrosło do 63 proc. - zasadnicza różnica w porównaniu z tym, co było jeszcze dziesięć lat temu. Do świadomego dezinformowania dołączają media opierające dziennikarstwo na bad news. Trudno się więc dziwić popularności niektórych polityków występujących w roli szeryfów. Takie podejście to frommowska ucieczka od wolności: konieczność samodzielnego podejmowania decyzji i liczenia się z wolą innych stają się zbyt niewygodne, więc lepiej "wziąć za twarz". Oczywiście innych, nie siebie.

Po co bronić III RP?

- PiS wydaje się odwoływać do przedwojennych wzorców sprawowania władzy, szczególnie tych z lat po zamachu majowym. Przejawia się to zarówno w dążeniu do zapewnienia dominacji władzy wykonawczej i wzmocnienia państwa przez przeprowadzenie sanacji moralnej, jak w symbolach: Prezydent otacza czcią Józefa Piłsudskiego, po zaprzysiężeniu złożył kwiaty na grobie Ignacego Mościckiego. Czy na pewno tamte lata powinny być dla nas wzorcem?

- Na pewno nie całe Dwudziestolecie. Konstytucja Marcowa z 1921 r. powstała z myślą o zagwarantowaniu Sejmowi rozstrzygającej roli w państwie (pisana była z myślą o przeciwstawieniu się Piłsudskiemu, gdyż większość polityków była przekonana, że zostanie on pierwszym prezydentem). By system w niej zawarty mógł funkcjonować, potrzeba było ogromnej dojrzałości i siły charakteru posłów i członków rządu, co w dużym stopniu było oczekiwaniem na wyrost. To, co się później działo w Sejmie i poza Sejmem, łącznie z zabójstwem prezydenta Narutowicza, musiało zasiać w społeczeństwie nieufność do demokracji parlamentarnej. Wielu ludzi, nawet nieinteresujących się polityką, odebrało tamte wydarzenia jako przełom - konieczny, by ratować państwo przed bezhołowiem. Ale jakim wzorcem może być dla nas proces brzeski rozprawiający się z opozycją czy rosnący autorytaryzm władzy? Nie dziwię się silnemu wówczas myśleniu propaństwowemu - trosce o dobro dopiero co odzyskanego państwa; ale nie zapominajmy, że władza samorządów była ograniczona, wojewodą musiał być piłsudczyk, a miastami często rządzili nie prezydenci i burmistrzowie, ale komisarze.

Działał jednak organ, który był niezależny od władzy wykonawczej, także po 1926 r. (nie licząc sądów) - Komisja Kodyfikacyjna RP, zajmująca się opracowywaniem nowych kodeksów. Uznano, że gronu znakomitych prawników (z karnistów byli tam m.in. profesorowie Juliusz Makarewicz i Wacław Makowski) trzeba zapewnić autonomię. Minister sprawiedliwości miał odpowiadać jedynie za kształtowanie podstawowego zrębu prawa i organizacyjno-strukturalne funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości. Odpowiadał też za dobór ludzi, ale nie pod kątem ich poglądów politycznych. Nic bowiem tak nie szkodzi wymiarowi sprawiedliwości i autorytetowi jego organów, jak wplątywanie ich w bieżącą politykę. Obecnie rządząca partia, niestety, nie toleruje takiej niezależności. Dlatego nie istnieje już Komisja Kodyfikacyjna Prawa Karnego w pierwotnym składzie, dlatego według wszelkiego prawdopodobieństwa rolą nowej, posłusznej Komisji będzie jedynie grzeczna kosmetyka projektów Ministerstwa Sprawiedliwości.

Trzeciej RP należy się niejedna uwaga krytyczna, ale porównując ją do II RP, nie można jej nie bronić: powstał system demokratycznego państwa prawa z - jak na razie - nieprzekraczalnymi granicami wchodzenia w wolności człowieka, uporządkowano zasady gospodarki, dzięki przystąpieniu do UE i NATO niepodległość i integralność Polski została wreszcie w pełni zagwarantowana, powstał samorząd terytorialny z realną władzą (choć na poziomie powiatów brakuje mu pieniędzy), a w sprawach karnych jest nieporównanie lepiej, niż by to mogło wynikać z opinii polityków o wymiarze sprawiedliwości. Od 2001 r. spada rejestrowana przestępczość i jest to tendencja stała. Sądy działają coraz sprawniej: jeżeli w sądach rejonowych ze wskaźnika czasu trwania sprawy powyżej sześciu miesięcy zeszliśmy do wskaźnika 4,4 miesiąca w 2005 r., a w niektórych sądach, np. w okręgu tarnobrzeskim, osiągnięto przeciętny czas trwania postępowania sądowego 1,5-2 miesiące, to są to lepsze wskaźniki niż w Niemczech! Problemem jest postępowanie przed sądami apelacyjnymi, które nadal trwa długo.

Udało się zakorzenić zawieranie porozumień między oskarżonym a oskarżycielem publicznym, dzięki czemu już ponad jedną trzecią spraw w sądach załatwia się bez rozprawy lub w ciągu jednego dnia, unikając żmudnego postępowania dowodowego. W bagatelnych sprawach zapadają z powrotem wyroki nakazowe (to ok. 13-15 proc. wszystkich spraw karnych w sądach rejonowych). Wychodzenie wymiaru sprawiedliwości w sprawach karnych z kryzysu jest więc widoczne, ale nie widzę w tym zasługi PiS-owskiego kierownictwa ministerstwa sprawiedliwości.

Nie ma, namiętnie podnoszonego przez niektórych polityków, zagrożenia ciągle rosnącą przestępczością. Nie ma powodu ani do zaostrzania za liczne przestępstwa ustawowego wymiaru kary, ani do obejmowania właściciela mieszkania swoistym immunitetem w przypadku obrony koniecznej, co ostatnio proponował minister sprawiedliwości. Wystarczyłoby rozwiązanie, jakie pojawiło się w tzw. projekcie prezydenckim z 2000 r.: w przypadku przekroczenia granic obrony koniecznej z powodu strachu lub usprawiedliwionego wzburzenia, wszczęcie postępowania karnego miało być niedopuszczalne. Tak samo nadużyciem jest twierdzenie o konieczności wprowadzenia w dużej liczbie spraw karnych postępowania przyspieszonego, korzystającego ze środków nadzwyczajnych.

- Nie ma takiej potrzeby nawet wówczas, gdy, jak w połowie maja, pseudokibice demolują centrum Starego Miasta w Warszawie?

- Nie jestem przeciwnikiem trybu przyspieszonego jako takiego, tak jak i działająca do 1 lutego Komisja Kodyfikacyjna Prawa Karnego. Tryb przyspieszony powinien być jednak ograniczony do spraw o wandalizm, zakłócanie porządku publicznego, stwarzanie zagrożenia życiu, uszkodzenia ciała podczas imprez masowych. Tymczasem propozycje MS mogą spowodować, że prawie 80 proc. spraw w sądach rejonowych będzie kwalifikować się do postępowania uproszczonego. Taki tryb nie może też pociągać za sobą zaostrzania kar - nie ma takiej potrzeby. Odstrasza wszak natychmiastowa reakcja, a nie jej surowość. Twierdzenie zaś, że kodeks karny z 1997 r. nadmiernie zliberalizował odpowiedzialność karną i doprowadził do obniżenia stopnia surowości kary, jest nieuzasadnione. Wykazały to skrupulatne badania Teodora Szymanowskiego, z których wynika, że sędziowie w praktyce wcale często wymierzają surowe kary.

Dylematy młodego sędziego

- Kodeks karny z 1997 r. zlikwidował też karę śmierci. Możemy się spodziewać jej przywrócenia, skoro ma zwolenników i w Rzeczniku Praw Obywatelskich, i w ekipie rządzącej?

- Ale po co? W sytuacjach, w których kiedyś można było orzec karę śmierci, najczęściej wymierzano 25 lat lub do 15 lat pozbawienia wolności. Teraz często skazuje się na dożywotnie pozbawienie wolności. Gdy była kara śmierci, trudno było się zdecydować na jej orzeczenie (ostatni wyrok wykonano w 1988 r.), tym bardziej że nie było dożywotniego pozbawienia wolności. Teraz, jeśli pojawia się konieczność wymierzenia surowej kary, można pozbawić wolności tak dożywotnio, jak na 25 lat. Sąd może też zastrzec, że zwolnienie warunkowe będzie dopuszczalne znacznie później, niż przewiduje to kodeks karny (parę miesięcy temu sąd uchwalił, że zabójca skorzysta z warunkowego przedterminowego zwolnienia nie wcześniej jak po 50 latach pobytu w zakładzie karnym). Te dane mówią same za siebie, dlatego gdy słucham polityków przekonujących o nieodwołalności zaostrzenia kar, burzy się we mnie krew. Tym bardziej że projektu ministra sprawiedliwości z 19 grudnia 2005 r., dotyczącego zaostrzania z tego powodu odpowiedzialności karnej i tzw. 24-godzinnych sądów, nie poprzedzono analizą kryminologiczną ani rzetelną kalkulacją finansową.

- Nie ukrywa Pan jednak, że sądownictwo karne potrzebuje zmian, m.in. innych zasad nominowania sędziów.

- Wiele wyroków w sądach rejonowych wydają młodzi asesorzy, bez większego doświadczenia tak zawodowego, jak życiowego, orzekający jednoosobowo, bez ławników. Ci ostatni są potrzebni chociażby po to, by w ich obecności sędzia lub asesor musiał "głośno myśleć", odpowiadając na pytanie ławnika: "dlaczego?". Sześć lat temu, kiedy tworzono nowe prawo o ustroju sądów powszechnych, proponowano wprowadzenie po 10-letniej karencji zasady, zgodnie z którą sędziami zostawałyby osoby z wykształceniem prawniczym, ale po odbyciu staży w innych zawodach, np. w administracji lub biznesie. Ten jeden ruch nie zaradziłby wszystkim bolączkom, ale bardzo by pomógł. Nie w liczbie sędziów tkwi rozwiązanie, ale w ich jakości zawodowej i etycznej. Kto zdaje sobie sprawę, że mamy jeden z najwyższych w Europie wskaźników liczby sędziów przypadających na 100 tys. mieszkańców?

- To by znaczyło, że dostęp obywatela do wymiaru sprawiedliwości nie powinien być trudny, tymczasem...

- Jest inaczej, bo sędziego, niepotrzebnie, obciąża zbyt wiele spraw. Może warto byłoby skorzystać z doświadczeń zachodnich sąsiadów. W Niemczech niewiele spraw karnych rozpatruje się podczas rozprawy, bo sędziowie, znacznie częściej niż w Polsce, korzystają z możliwości konsensualnego załatwienia sprawy. Czas także już najwyższy zastąpić protokołowanie zeznań zwięzłym zapisem tego, co działo się podczas rozprawy.

Klęską są konwoje. Ponieważ po wojnie przy sądach nie budowano aresztów, a nie ma też jednostki powołanej wyłącznie do konwojowania oskarżonych, ich doprowadzenie do sądu obciąża przede wszystkim policję. Ta poświęca na to siły, zamiast prowadzić dochodzenie, a jeśli, co często się zdarza, konwoju zabraknie, sprawa spada z wokandy.

Błędem było skasowanie przepisów dyscyplinujących adwokatów i radców prawnych, które pozwalały obciążyć ich kosztami nieusprawiedliwionej nieobecności na rozprawie. Sędziowie, notariusze, adwokaci i radcowie powinni należeć do korporacji, których przedstawiciele zasiadaliby w jednym składzie sądu dyscyplinarnego. Znacznie trudniej zatuszować wówczas sprawę np. nieetycznego postępowania. Sprzeciwiam się natomiast oddawaniu tego orzecznictwa sądom państwowym i przyznawaniu prokuratorowi prawa oskarżania. Uzdrowienie postępowania dyscyplinarnego - jak widać, inaczej, niż chce tego minister sprawiedliwości - być może sprawiłoby, że częściej wracalibyśmy do powiedzenia, które w praktyce daje kapitalne rezultaty: "nie wypada". Zaś w przypadku kolizji norm, sąd zawsze powinien wybierać rozwiązanie Antoniego Słonimskiego: "gdy nie wiesz, jak masz się zachować, wybierz zachowanie bardziej przyzwoite".

Narkotyczny zapach władzy

- Polskie ustawodawstwo wydaje się opierać na przekonaniu, że wystarczy uchwalić przepisy, a problemy znikną. A czym jest dzisiaj "duch praw"?

- To, co się dzieje w Polsce, jest niczym innym jak pukaniem od dołu postszlacheckiego ducha indywidualizmu narodowego.

- W takim razie powinniśmy być przywiązani do demokracji i poszanowania cudzych praw.

- Jesteśmy przywiązani przede wszystkim do wolności siebie samego. Także ukończenie studiów prawniczych nie uodparnia na myślenie antydemokratyczne czy podważanie nienaruszalności praw i wolności obywatelskich. To kwestia kultury politycznej i światopoglądu: jeżeli na prawo patrzy się wyłącznie jako na instrument sprawowania władzy i środek osiągania wyznaczonych celów politycznych, gwarancje wolnościowe będą odsuwane na plan dalszy. Łatwo też wówczas o epitet "zgniłego liberalizmu".

Taki nurt myślenia dawał o sobie znać przed 1939 rokiem, kiedy w publikacjach niektórych prawników pojawiało się co najmniej zaciekawienie, a nawet sympatia dla wielu elementów systemu nazistowskiego. Niektórzy profesorowie jeździli na parteitagi, a podczas trzeciego zjazdu prawników w Katowicach w 1937 r. pojawiły się postulaty zdecydowanego ograniczenia gwarancji praw człowieka w procesie.

- A gdzie podziało się doświadczenie historyczne, które powinno strzec przed tego rodzaju błędami?

- Historia wielu niczego nie nauczyła. Przyczyna, dla których cele polityczne stają się ważniejsze od praw obywatelskich, jest oczywista - to fascynacja władzą. Zapach władzy jest jak narkotyk i rządzące ugrupowanie polityczne nie jest na niego odporne. Chęć osiągnięcia wyimaginowanych celów, np. silnego czy odnowionego moralnie państwa, zawsze brzmi dla mnie podejrzanie, bo za tym kryje się z reguły walka o władzę i zamiar zmarginalizowania tych, którzy odważają się myśleć inaczej.

Prof. STANISŁAW WALTOŚ (ur. 1932) jest prawnikiem, specjalistą w historii prawa i postępowania karnego, wykładowcą Uniwersytetu Jagiellońskiego i Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. Współtworzył projekt kodeksu postępowania karnego z 1997 r. Z jego inicjatywy wprowadzono instytucje świadka anonimowego i świadka koronnego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2006