Nie do opowiadania

"Robotniczy protest przeciw wygórowanym podwyżkom, który był wyrazem postawy niemal całego społeczeństwa, pociągnął za sobą brutalne prześladowania. W Ursusie, Radomiu i innych miastach bito, kopano i masowo aresztowano demonstrantów. Najszerszy zasięg miało wyrzucanie z pracy, co obok aresztowań szczególnie uderzyło w rodziny represjonowanych - pisali 23 września 1976 r. Jerzy Andrzejewski, Stanisław Barańczak, Ludwik Cohn, Jacek Kuroń, Edward Lipiński, Antoni Macierewicz, Piotr Naimski, Antoni Pajdak, Józef Rybicki, Aniela Steinsbergowa, Adam Szczypiorski, ks. Jan Zieja i Wojciech Ziembiński, informując w "Apelu do społeczeństwa i władz PRL o powstaniu Komitetu Obrony Robotników. Przypominali, że ofiary represji z Czerwca 1976 nie mogą liczyć na żadną obronę oraz deklarowali chęć przyjścia im z pomocą: prawną, finansową, lekarską... Wkrótce sami stali się ofiarami represji. Niektórzy, jak Jacek Kuroń, nie po raz pierwszy.Zbliża się 30. rocznica powołania KOR-u, a osoba Jacka Kuronia znów, jak w czasach PRL, stała się przedmiotem ataków przedstawicieli obozu rządzącego. Warto więc przedstawić opis wydarzeń widzianych jego oczami; opis dość wyjątkowy, bo zarejestrowany przez dwóch młodych historyków niemal na gorąco. Poniższa rozmowa stanowi fragment zbioru niepublikowanych dotąd wywiadów z członkami i współpracownikami KOR, przeprowadzonych w latach 1980-81 przez Andrzeja Friszke i Andrzeja Paczkowskiego (całość ukaże się wkrótce nakładem wydawnictwa Znak). Przedstawiając ją, chcemy równocześnie wyrazić naszą wdzięczność. "Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą... - pisał ks. Jan Twardowski. Jacek się spieszył. Czasami może aż za bardzo.

12.09.2006

Czyta się kilka minut

fot. A. B. Bohdziewicz /
fot. A. B. Bohdziewicz /

- Jaki moment możesz uznać za akt poczęcia Komitetu Obrony Robotników?

- Mam tu dość istotny kłopot, jak z początkiem wszystkiego: każda rzecz odsyła do innej, ta znowu odsyła wstecz...

Odpowiadając na pytanie o początek KOR-u, zaczynam zawsze od zajść w czerwcu 1976 r. Przy czym należałoby opowiedzieć, jak to się stało, że w Warszawie ukształtowało się kilka środowisk, które się ze sobą kontaktowały, krzyżowały, łączyły; które chciały siebie widzieć jako środowiska działania opozycyjnego; które myślały o tym, czy nie należałoby, jak należałoby i co należałoby zrobić. Ludzie nie tylko się zbierali i rozmawiali, ale więcej: te środowiska próbowały podejmować jakiś typ działań.

Co robiono? Kiedy zaczęła się sprawa "Ruchu"1 (w 1971 r., akurat wyszedłem wtedy z więzienia), staraliśmy się o adwokatów, staraliśmy się rozpowszechnić informację o tym, że ktoś siedzi i za co, staraliśmy się dotrzeć do rodzin i udzielić im finansowej pomocy. Ta pomoc miała charakter wszechstronny, był to właściwie KOR w miniaturze. Podobnie postąpiliśmy, gdy wybuchła sprawa Kowalczyków.2 Dowiedzieliśmy się o niej z gazety. Trzeba było dotrzeć do tych ludzi, co nie było łatwe, a potem zorganizowaliśmy kampanię listów indywidualnych do Rady Państwa, żeby temu z braci, który dostał karę śmierci, tę karę darowano.

- "My" - to znaczy kto?

- Środowiska ukształtowane na skutek burzliwej historii PRL-u: postmarcowe, postpaździernikowe, postakowskie itd. A kto personalnie? Jan Józef Lipski, Jan Olszewski, ja, bardzo różni ludzie - wszyscy mieliśmy poczucie, że do naszych obowiązków należy pewien typ występowania w obronie praw człowieka i obywatela w Polsce. Była nawet taka kasa, przed-KOR-owska jeszcze - włączyłem się do jej działań, ale ona funkcjonowała wcześniej, bo już nam i naszym rodzinom pomagała, zwłaszcza po Marcu.

Kiedy wyszedłem po drugim wyroku,3 przyszedłem więc jak gdyby na gotowe. Trwały dyskusje ideologiczne, rozwijały się działania pomocowe. Mieliśmy świadomość, że trzeba dawać głos, być obecnym, a wkrótce pojawiła się idea "Listu 59"4, który stanowi zwieńczenie procesu zbliżania się do siebie różnych środowisk inteligencji polskiej. Oprócz tego ludzie się zbierali, bankietowali, pożyczali sobie książki paryskiej "Kultury", dyskutowali o nich. Adam [Michnik] bardzo wyraźnie ulokował swoją aktywność właśnie w sferze rozpowszechniania tej literatury.

"List 59" był taką deklaracją o podstawowych wartościach, która zarazem przypominałaby to, co musi być zrobione, jeśli nie chcemy nieszczęścia (myśmy się tam wprost odwoływali do Grudnia 1970), i wspominała o sprawie związków zawodowych. A jako że miał szeroki rezonans w kraju i za granicą, uznano, że tę formę działania trzeba podjąć. Przy czym dla mnie nie kwestia zmian w Konstytucji była celem "Listu"4, tylko to, żeby dać głos, pokazać własne istnienie. (Zresztą w tym czasie Antek Macierewicz również uznał, że trzeba robić list masowy, i zorganizował pismo podpisane chyba przez studentów5, które ukazało się trochę wcześniej niż "List 59", ponieważ zebranie podpisów tylu intelektualistów to potworna praca.)

Myśmy mieli kaca pogrudniowego. Kac mój i Karola [Modzelewskiego] to było trochę bicie się w cudze piersi, bo w Grudniu 1970 r. siedzieliśmy w więzieniu - ale uważaliśmy, że koledzy spaprali całą tę historię. Skoro powstał ruch robotniczy, należało natychmiast rozpocząć rewindykację inteligencką, bez której nie ma mowy o procesie demokratyzacji. Tymczasem proces demokratyzacji się załamał, bo inteligencja milczała. Myśleliśmy więc, że tym razem przy pierwszym wybuchu robotniczym trzeba dać głos. Stąd w czerwcu 1976, jak tylko stało się jasne, że ten wybuch nastąpił, zjechaliśmy się, sporządziliśmy jakiś tekst i ogłosiliśmy go6.

Mnie to jednak nie wystarczało: uważałem, że trzeba iść dalej, za ciosem, toczyły się dyskusje w tej sprawie, i nagle przyszła wiadomość, że wytoczono proces robotnikom oskarżonym o to, iż weszli na tory kolejowe w Ursusie7. Poszliśmy na ten proces w kilkadziesiąt osób. Okazało się, że sprawa toczy się nie tylko przy drzwiach zamkniętych, ale i przy zamkniętym korytarzu, więc nawet nie można obejrzeć wokandy. Kogoś jednak udało się wepchnąć, już nie pamiętam kogo8, ale jakieś wiadomości z procesu mieliśmy. Wiedzieliśmy, że dzieje się tam rzecz skandaliczna, bo tych ludzi sądzi się za sabotaż, za co grozi nawet kara śmierci. Przy czym w ogóle nie mówi się o podwyżce cen, o społecznym tle protestu: wygląda to tak, jakby siedmiu czy ośmiu facetów weszło na tory, zatrzymało pociąg, zepchnęło elektrowóz z szyn bez powodu.

Spotkaliśmy tam ludzi z Ursusa, a oni zaczęli nam opowiadać, co się u nich dzieje: o biciu, o "ścieżkach zdrowia". Rewelacyjni w nawiązywaniu kontaktów z tymi ludźmi okazali się Henio Wujec i dwie dziewczyny: Małgosia Łukasiewicz i druga, przyjaciółka Henia z fizyki, Ewa. Nawiązaliśmy więc te kontakty, uzyskaliśmy od sądzonych podpisy na pełnomocnictwa, ściągnęliśmy Olszewskiego, zaczęliśmy wprowadzać adwokatów (już na procesy rewizyjne, bo do Sądu Wojewódzkiego nie było mowy) i zbierać pieniądze. I wtedy Antek Macierewicz wpadł na pomysł, żeby ludzie z "Gromady Włóczęgów"9 zaczęli jeździć do rodzin represjonowanych i pomagać. Działo się to wszystko w lipcu.

W tym czasie dostałem wezwanie do wojska na trzy miesiące. Wiedziałem, że wzywają mnie po to, żeby mnie schować, ponieważ wcześniej przeszedłem już wiele różnych szkoleń, byłem nawet oficerem, choć potem zostałem zdegradowany w związku z utratą praw publicznych po wyroku. W mojej relacji pojawia się więc dziura, choć na podstawie rozmów z kolegami, którzy przyjeżdżali do mnie do wojska, odniosłem wrażenie, że oni nie rozumieją tego, co się dzieje w tej akcji pomocy.

Tu będziecie mieli ten spór: Antek będzie twierdził, że on jest ojcem i matką tego wszystkiego, a inni będą mówili, że to nieprawda. Ja uważam, że on jest ojcem i matką tego wszystkiego, choć nie w takim stopniu, jak mu się zdaje, bo pewne rzeczy - jak mówiłem - były wymyślone wcześniej. Co więcej: samo działanie KOR-owskie zaczęło się nie wtedy, kiedy weszła "Czarna Jedynka"10, tylko już na lipcowym procesie.

Samą akcją pomocy zajmowali się ci, którzy mieli do tego serce. Nie jest prawdą, że robiła to tylko "Czarna Jedynka", choć ona uczyniła z tego podstawowe działanie; angażowali się też inni ludzie, np. Heniek Wujec w Ursusie. Niemniej dla różnych znaczących środowisk warszawskich stanowiło to margines działania. Literaci zaczęli dyskusje o swoim literackim piśmie11, które wymyślił Adam, jak sądzę. Ja z kolei wymyśliłem "Biuletyn Informacyjny", co jest dowodem na to, że również ja nie bardzo doceniałem tę akcję pomocy.

Narodziny

4 czy 5 września przyjechałem na przepustkę do Warszawy12 i Grażyna mi powiedziała: "Tego dnia wieczór powstaje komitet", ale następnego dnia przyszli do mnie Antek, Piotrek [Naimski] oraz Jan Józef [Lipski] i powiedzieli, że g... będzie, a nie komitet, bo podczas dyskusji ze starcami nie udało się niczego uzgodnić. Ze starcami, bo to miał być - tradycyjnym obyczajem Polaków - komitet staruszków, który by firmował działania młodzieży.

Piotrka poznałem w okresie tuż przed kampanią konstytucyjną, Antka jeszcze trochę wcześniej. Obaj bardzo mnie dusili, żeby powołać w Polsce, na wzór komitetu Sacharowa, Komitet Obrony Praw Człowieka i Obywatela; ja zaś mówiłem, że to nie ma sensu. Jak widać z ideą powołania jakiegoś komitetu oni się nosili już wcześniej i z tego punktu widzenia KOR był ich triumfem, bo teraz oni wymyślili, żeby zrobić Komitet Obrony Robotników, doraźny, do tej sytuacji. Tyle że potrzebowali go przede wszystkim jako szyldu, bo kiedy przychodzili do jakiejś rodziny i mówili "My chcemy pani pomóc", to kobieta pytała: "A kto wy jesteście?". I wyobrażali sobie, że to będzie zespół czcigodnych starców, do którego wejdzie Piotr Naimski jako sekretarz i łącznik z ludźmi jeżdżącymi pod tym szyldem z pomocą. Ja powiedziałem, że to głupi pomysł; że trzeba robić komitet natychmiast, ale nie komitet staruszków, tylko aktywistów. Że jest nas czterech - Antek, Piotrek, Jan Józef i ja. Że zakładamy Komitet Obrony Robotników i już tylko zwracamy się do starszych państwa z pytaniem, czy się przyłączą. Oni to kupili od razu. Miałem pięć dni urlopu i natychmiast ruszyliśmy do różnych ludzi z informacją, że powołano do życia Komitet. Przyjechałem do profesora Lipińskiego i powiedziałem: "Zakładamy, może się Pan Profesor przyłączyć albo nie". On powiedział: "Ja już się przyłączam, a o co w ogóle chodzi?". Bo Andrzejewski wyrabiał cuda wokół tej sprawy, przysłał do mnie [Antka] Liberę, że ja mam być przeciw. I wtedy zastosowałem taki chwyt - mówiłem: "Też byłbym przeciw, ale ta młodzież już zakłada; ja się do nich przyłączam, bo mam jakieś nazwisko, a oni nie mają".

Jeśli chodzi o spór o to, czy Antek miał wcześniej rację, mówiąc o powołaniu Komitetu Obrony Praw Człowieka i Obywatela - twierdzę, że jej nie miał; że powołanie czegokolwiek przed KOR-em, zaprowadziło by nas donikąd. Główny argument przeciwko, który sformułował Michnik i który ja uznałem za absolutnie prawdziwy, brzmiał tak: jeśli ot tak, bez pretekstu powoła się Komitet, to zamkną parę osób na 48 godzin, przyjdą do członków tego Komitetu i powiedzą: "Rozwiążcie się, to my ich puścimy", a oni się natychmiast rozwiążą. Pomysł założenia komitetu staruszków przy okazji KOR-u należał do równie głupich: byłby to komitet fikcyjny, który nie mógłby prowadzić działań, a byłby niezwykle podatny na naciski typu "wsadzono tego czy tamtego". Powołanie zaś Komitetu w związku z sytuacją w kraju zmieniało sprawę radykalnie, ponieważ szło o bitych, torturowanych, siedzących. W dodatku powstał ten szczególny klimat: oto władza cofnęła się wobec nacisku masowego gniewu robotniczego i udawała, że nie represjonuje. W tych warunkach byłoby bardzo trudno prześladować komitet inteligencji, która chce bronić represjonowanych robotników. Być może oni później żałowali, że jednak nie poszli na represje, ale rozumiem, dlaczego nie poszli: w ten sposób potwierdziliby, że represje mają miejsce, a oni tego za nic w świecie nie chcieli.

Moja linia była więc taka: do Komitetu wchodzą ludzie realnie działający i dwóch-trzech staruszków. Miało to zostać ogłoszone ostatniego dnia mojego pobytu na przepustce, ale kogoś jeszcze brakowało, więc wyjechałem do wojska13, a oni to przeciągnęli - ogłosili dopiero 23 września i wydali pierwszy numer Komunikatu KOR-u.

Z wojska wyszedłem przedterminowo, ponieważ zwolnił mnie generał Jaruzelski. Stało się to tak, że w pewnym momencie zaczął mnie tam prześladować pewien kapitan, na takiej zasadzie, że on ma władzę, a ja nic nie robię. A jak ten kapitan zaczął się do mnie przy..., to wymyśliłem, że ja z nim nie wygram w inny sposób, tylko tak, żeby wszyscy oficerowie wiedzieli, co ja tu robię. I napisałem drogą służbową raport do ministra obrony narodowej, że zwracam się do niego w sprawie traktowania wojska jako środka represji pozasądowej przeciwko opozycjonistom. Napisałem nie po to, żeby mnie minister puścił, bo w moich oczach Jaruzelski jest takim samym ubekiem jak wszyscy inni, ale dlatego, że jak drogą służbową, to cała jednostka przeczyta. Tak też się stało. W przewidzianym terminie sześciu tygodni przyszła odpowiedź: "W związku z raportem obywatela natychmiast polecam przenieść do rezerwy".

Pierwsze kroki

Wypuszczono mnie w październiku, na dziewięć czy dziesięć dni przed końcem służby . Przyjechałem do Warszawy, a tutaj działał już KOR. Robiono drugi Komunikat, był uruchomiony Radom, doszły tłumy ludzi: wskoczyłem w sam środek tego "pospolitego ruszenia" i musiałem sobie znaleźć szybko w nim miejsce. Przyjechałem w niedzielę14, a następnego dnia rano zadzwonił Antek, żebym pojechał do Radomia. Jechała tam Halina [Mikołajska], więc zabrałem się z nią na swój pierwszy radomski proces.

Ja jestem cholernie niecierpliwy, Michnik mi to zawsze zarzuca. Ale pierwszy krok już miałem za sobą; znałem trochę zagranicznych dziennikarzy, więc następnego dnia po powrocie z Radomia pojawił się ktoś z BBC, kto chciał ze mną rozmawiać. Zaprosiłem go do domu, zaprosiłem Jana Józefa i jeszcze kogoś, bo ten dziennikarz był dla nas bardzo ważny. Jego wizyta spowodowała, że następnego dnia zadzwonił drugi, trzeci i tak dalej. W związku z tym ja biegałem do Antka, żeby się dowiedzieć, co się dzieje, jeździłem na procesy i informowałem dziennikarzy.

Wcześniej nie używaliśmy naszych telefonów do pewnego typu rozmów, a na Placu Unii Lubelskiej był automat, z którego można było dzwonić na Zachód. Po wydaniu drugiego Komunikatu ja, Antek Libera, Wiera Drawiczowa i Grażyna zadzwoniliśmy więc z tego automatu na Zachód. Rozmawiałem wtedy pierwszy raz w życiu z Giedroyciem i czytałem mu Komunikat. Bałem się straszliwie, że jeśli mnie teraz złapią, to będę odpowiadał za chamską kradzież - za to, że okradam Pocztę Polską. Następnego dnia okazało się jednak, że coś się źle nagrało: cały mój strach poszedł na nic, bo oni tego nagrania nie mają. Wk... się wtedy i zacząłem dzwonić z mojego telefonu. Myślałem tak: wolę już mieć proces polityczny, a nie kryminalny.

Tak się zaczęła operacja, którą później robiło wiele osób, ale przez dwa miesiące wojowałem na tym terenie sam. Dzwoniłem z domu i nadawałem na Zachód wszystkie dokumenty. Zaczął dzwonić do mnie Adam, który był wtedy we Francji. Potem była sprawa zorganizowania jakiegoś szybkiego telefonu, Alik Smolar zaczął na tym telefonie pracować i nadawaliśmy już codziennie, a ja stałem się tubą KOR-u. Antek oświadczył mi, że to był pomysł na wyślizganie go z szefa akcji, bo dopóki nie przyjechałem, on ewidentnie wszystkim kierował. Natomiast w momencie, kiedy stałem się informatorem, z natury rzeczy do mnie musiały płynąć wiadomości (choć grupa Antka jeszcze przez pewien czas robiła cuda, żebym ich nie dostawał). Na dodatek, ponieważ trzeba było nadawać na bieżąco i sprawa szybkiej informacji, że kogoś zamknięto, odgrywała olbrzymią rolę, uznano, że mój telefon jest telefonem alarmowym KOR-u. Nagle więc powstał tu centralny ośrodek informacyjny i w związku z tym wszyscy zaczęli mówić ludziom: "To jest telefon, na który dzwonisz, jakby się cokolwiek zdarzyło".

Informacja w takim układzie oznacza kierowanie i dlatego właśnie powiedział mi Antek, że to był mój plan, jak go wyślizgać. Oczywiście można mi wierzyć, można nie wierzyć - ale bariera strachu, którą musiałem przekroczyć przy tym pierwszym telefonie, była tak wielka, że po prostu psychologicznie niemożliwe jest, żebym przekraczał ją z jakąkolwiek uboczną myślą. Mnie się po prostu wtedy nie śniło, że fakt, iż telefon regularnie dzwoni w obie strony, może być najzupełniej normalny.

Istnieje taka społeczna prawidłowość, że integracja grupy ściśle wiąże się z komunikacją. Nie chcę powiedzieć, że komunikacja jest czynnikiem integracji; odwrotnie: integracja jest czynnikiem komunikacji, co oznacza, że w miarę integracji wzrasta stopień komunikacji. Ja strasznie wielką wagę przywiązuję do praktyków: oni mają wielką wiedzę socjologiczną i jak się okazuje, wszystko, co udało się sformułować dzięki żmudnym badaniom, praktycy w różny sposób już powiedzieli - w sprawach integracji np. Piłsudski, Lenin czy Makarenko. Otóż właśnie Makarenko mówił, że cechą dobrego kolektywu jest orientacja. Polega ona na tym, że bez względu na to, gdzie kto jest, każdy wie, co się w danej chwili zdarzyło. Mnie się to tysiąc razy sprawdziło, a w historii KOR-u sprawdzało się idealnie. Przecież tu się zdarzył pewnego rodzaju cud: nie było takich zatrzymań w Polsce, o których byśmy na bieżąco nie informowali. Ten olbrzymi ruch, działający w różnych sferach i w różny sposób, był w stanie bez żadnej siatki i koncepcji na bieżąco informować o wszystkim. Dla przykładu: kiedy KOR zamknięto i siedziałem na komendzie, strażnik mi powiedział: "Nie musi się pan spieszyć. Wolna Europa już to nadaje".

Dorastanie

- W listopadzie KOR wystosował "Apel do społeczeństwa". Jak narodził się jego pomysł?

- To się wiąże ze sprawą Stanisława Wijaty. Wijata to taki torturowany z Radomia, który napisał skargę, jak wielu innych torturowanych, ale następnie został przesłuchany i - już nie pamiętam, co tam było: zamknęli go czy powiedzieli, że go zabiją - dość że napisał, że to, co w skardze, to nieprawda i że mu KOR tę skargę podyktował. Potem Mirek [Chojecki] z nim rozmawiał i Wijata napisał, że to nieprawda, że to nieprawda. Następnie znowu go wzięli i on znowu napisał, że to nieprawda, że to nieprawda, że to nieprawda. W tych warunkach postanowiliśmy odpowiedzieć bardziej frontalnie, bo nam łamią ludzi. Wymyśliliśmy, że zwracamy się do społeczeństwa z apelem o podpisy domagające się powołania komisji sejmowej, która zbada przypadki tortur - po prostu żeby wyjść ofensywą. To zresztą potem wielokroć przywoływano jako właściwy model: w momencie, kiedy atakują na jakimś odcinku, trzeba atakować tak samo, tylko szerzej. Nie bronić się, tylko atakować.

Jeśli chodzi o Wijatę, to przywieziono go do Warszawy i on z mecenasem Siłą-Nowickim poszedł do Prokuratury Generalnej: opisali całą sprawę dyżurnemu prokuratorowi oraz zażądali ochrony i pomocy dla Wijaty. Równocześnie rozpoczęła się kolejna akcja zbierania podpisów. Pierwszy list podpisali ludzie znani z telewizji i estrady, około dwustu osób. Wywołało to znakomity rezonans i rzeczywiście próby wymuszenia zmiany zeznań pojedynczych torturowanych ustały. Natomiast pojawiła się inna idea: że klasa robotnicza Radomia będzie nas biła w sądzie jako wichrzycieli. Najpierw pobili Mirka, który był sam, i w związku z tym uznaliśmy, że na następną rozprawę trzeba jechać w większym towarzystwie. Pojechaliśmy: Jan Józef [Lipski] przypiął sobie Krzyż Walecznych, chyba Janusz Klekowski się wtedy objawił (taki muzyk z filharmonii), ja, jeszcze ktoś, ale nic się nie wydarzyło. Dopiero podczas następnego procesu natrafiliśmy na dość zwarty tłum - aż trudno się było wepchnąć na salę. To była sprawa Józefa Smagowskiego15; sąd ogłosił przerwę i podczas tej przerwy oni nas zaczęli w tym tłumie kopać, popychać i trochę bić. Wrzeszczeli: "Żydowskie pachołki!", a my "Ruskie folksdojcze!". Oni wołali "Za dolary!", myśmy wołali "Za ruble!", a Siła-Nowicki wygłaszał do nich przemówienia. To było na tym samym piętrze, co posterunek milicji, tuż koło sali rozpraw. Staliśmy oparci o drzwi posterunku, krzyczeliśmy coś, a milicja siedziała zamknięta w środku. A potem "ruskie folksdojcze" przyniosły jajka i zaczęły w nas rzucać, Siła-Nowicki otworzył drzwi sali rozpraw, weszliśmy na salę, a za nami poleciały jajka. Sędzina Dobrowolska, zresztą chyba najgorsza k... w Radomiu, przerwała rozprawę, zdjęła togę i runęła w drzwi, żeby dać znać prezesowi sądu, i też oberwała parę razy.

Dojrzałość

- Czy KOR był instytucją polityczną?

- KOR miał taki program, jaki miał, i w związku z tym nie mógł być polityczny, a myśmy się nawet nastawiali na to, żeby był ponadpolityczny (stąd np. był wśród nas chadek, stąd PPS-owcy, stąd ksiądz Zieja). Z tym że jednak w tamtym czasie i w tamtej sytuacji musiała to być w sumie polityczna działalność: polityczna w tym sensie, że naruszała system polegający na monopolu organizacji, informacji i decyzji.

- Zazwyczaj zaprzeczaliście, że to działalność polityczna.

- Bo pomoc ludziom wyrzuconym z pracy nie stanowi przecież działalności politycznej. Polityczną się robi w szczególnej sytuacji totalitarnego systemu.

- Czyli chcieliście przewartościować pojęcie "polityki"?

- Wręcz przeciwnie. Zarówno w najbardziej potocznym rozumieniu słowa "polityka", jak również w jakiejkolwiek innej definicji nasza działalność się przecież nie mieści. Mogę powiedzieć, że w tych warunkach miało to charakter działalności politycznej, ale nigdy bym tak nie powiedział publicznie, bo byłaby to tylko dezinformacja.

Jeżeli bowiem przez politykę będziemy rozumieć działania zmierzające do zdobycia władzy (to zresztą bardzo zawężająca definicja), to o czymś takim w ogóle nie było mowy. Jeśli zaś będziemy przez politykę rozumieć działania zmierzające do jakiegokolwiek wpływu na władzę, to w systemie totalitarnym każde działanie będzie polityczne, jako że nie ma dziedzin życia, które by nie wymagały decyzji władzy. W związku z tym trzeba przyjąć zdroworozsądkowo, że działania polityczne dotyczą istotnych decyzji dla systemu - nie wszelkich, tylko istotnych. Z tego punktu widzenia można powiedzieć o naszych działaniach: "nie-istotne", bo chodziło o to, żeby wypuścić i nie bić niewinnych. Dlatego na generalne pytanie, czy KOR był instytucją polityczną, trzeba odpowiedzieć, że nie był: był instytucją ponadpolityczną. Nigdy zresztą nie był w stanie wysunąć żadnego programu politycznego.

Cała moja dotychczasowa relacja ma jednak dość istotne wykrzywienie: mało opowiadałem o działaniach KOR-u, a dużo o tym, kto komu co powiedział. To może sugerować, że to było ważniejsze, a to oczywiście nieprawda. Kłopot polega na tym (myślę, że wszyscy będą mieli to samo przechylenie, co ja), że praktycznie nasza działalność nie nadaje się do opowiadania, bo niewiele w niej elementów. Po prostu codziennie ileśset osób wyjeżdża w teren, rozmawia z ludźmi, gromadzi informacje, przywozi je, ogłasza, rozdaje pieniądze, jedzie na proces, wraca z procesu, znów to ogłasza - i koniec.

PRZYPISY

1 Konspiracyjna organizacja niepodległościowa, utworzona w połowie lat 60., m.in. przez Andrzeja Czumę i Stefana Niesiołowskiego. Wiosną 1970 r. przygotowywała podpalenie Muzeum Lenina w Poroninie; zdekonspirowana na skutek donosu. Przywódcy "Ruchu" za "prowadzenie przygotowań do obalenia w przyszłości przemocą ustroju socjalistycznego w PRL oraz liczne przestępstwa kryminalne" zostali w 1971 r. skazani na kary więzienia. Czuma i Niesiołowski dostali po 7 lat.

2 Doktor fizyki Ryszard Kowalczyk i jego młodszy brat Jerzy podłożyli 6 października 1971 r. bombę w auli Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu, gdzie następnego dnia miała się odbyć uroczysta akademia ku czci funkcjonariuszy MO i SB. Wybuch uszkodził budynek; ofiar nie było, jednak Kowalczykom postawiono zarzut bezpośredniego przeprowadzenia aktu terroru (Jerzy) i udzielenia pomocy przy jego przygotowaniu (Ryszard). We wrześniu 1972 Sąd Wojewódzki w Opolu skazał Jerzego na karę śmierci, a Ryszarda na 25 lat pozbawienia wolności. Na skutek protestów rodzącej się opozycji, a także władz kościelnych, wyrok śmierci dla Jerzego Kowalczyka zamieniono na 25 lat więzienia.

3 Jacek Kuroń był sądzony w procesie tzw. inspiratorów wydarzeń marcowych w styczniu 1969 r., otrzymał wyrok 3,5 roku więzienia; zwolniony przedterminowo we wrześniu 1971. W sumie od 1965 r. spędził w więzieniach PRL 9 lat.

4 Podpisywany w listopadzie 1975 r. (przesłany do Sejmu 5 grudnia) list intelektualistów, protestujących przeciwko zmianom w Konstytucji PRL, zwłaszcza wpisaniu do niej kierowniczej roli PZPR, zawierał deklarację dążeń do ustroju demokratycznego. Redaktorami tekstu byli Jan Olszewski, Aniela Steinsbergowa, Jan Józef Lipski, Jacek Kuroń i zapewne Jakub Karpiński.

5 W grudniu 1975 r. podpisało go 218 osób z Warszawy i Łodzi.

6 Chodzi o "List 14", protestujący przeciwko represjom, jakie napotkały robotników w Czerwcu 1976, podpisany m.in. przez Jana Olszewskiego, Kuronia, Adama Michnika, Anielę Steinsbergową, Stefana Kisielewskiego, Edwarda Lipińskiego, Ludwika Cohna, Jakuba Karpińskiego i Władysława Siłę-Nowickiego.

7 25 czerwca 1976 r. w proteście przeciwko wprowadzonym przez władze PRL podwyżkom cen odbył się m.in. strajk ZM "Ursus". Protestujący na kilkanaście godzin zablokowali linie kolejowe i usiłowali przeciąć tory.

8 Jan Józef Lipski w relacji nagranej przez A. Friszkego i A. Paczkowskiego twierdzi, że była to Marta Miklaszewska, dziennikarka zajmująca się sprawami sądowymi, prywatnie żona Jana Olszewskiego.

9 Krąg starszoharcerski, założony przez Antoniego Macierewicza, Marka Barańskiego, Janusza Kijowskiego, Wojciecha Onyszkiewicza latem 1969 r., i angażujący się w następnych latach w działalność opozycyjną.

10 Warszawska Drużyna Harcerska im. Romualda Traugutta, nosząca na pamiątkę patrona czarne chusty. W czasach PRL wielu jej członków angażowało się w działalność opozycyjną, m.in. członkowie i współpracownicy KOR-u: Antoni Macierewicz, Piotr Naimski, Wojciech Onyszkiewicz, Andrzej Celiński, Ludwik Dorn, Dariusz Kupiecki, Urszula Doroszewska.

11 "Zapis", którego pierwszy numer ukazał się w styczniu 1977 r.

12 W istocie Kuroń przyjechał na przepustkę 13 września. Zebranie, o którym wspominał, odbyło się 12 września.

13 Przepustka Kuronia kończyła się 22 września.

14 17 października.

15 Oskarżony o podburzanie do podpalenia Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Radomiu, a następnie o udział w zbiegowisku, którego uczestnicy dopuszczają się zamachu na osobę lub mienie, początkowo uniewinniony, w czerwcu 1977 skazany na 2 lata pozbawienia wolności. Zwolniony na mocy amnestii w lipcu 1977.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2006