Nasze niepokoje

Ambicja prawdopodobnie skieruje Trumpa i Putina ku sobie. Dla Polski i całej Europy od Bałtyku po Morze Czarne nie ma dzisiaj gorszego scenariusza.

14.11.2016

Czyta się kilka minut

 / il. Andrzej Wieteszka
/ il. Andrzej Wieteszka

Zaskoczenie, złość, radość, nadzieje i obawy – wszystkie te emocje wybuchły nad ranem 9 listopada, gdy okazało się, że 45. prezydentem Stanów Zjednoczonych zostanie miliarder Donald Trump. Wciąż z trudem przychodzi nam pogodzenie się z faktem, że amerykańscy wyborcy głosują pod kątem własnych potrzeb, a nie oczekiwań świata. Zwycięstwo Trumpa jest tego bodaj najlepszym przykładem. I wbrew głosom, które słychać także w USA, jest to jak najbardziej zwycięstwo demokracji, której istotą jest przecież danie obywatelom możliwości zmiany. Zmiana ta nie musi i często nie przynosi spodziewanych efektów. Czasami prowadzi do większych problemów. Ale jej możliwość jest niezbywalnym prawem społeczeństw wolnego świata, które popadły w kryzys zaufania do swoich politycznych reprezentantów. Kto nie wierzy, niech spyta w Rosji, Chinach, Kazachstanie, Armenii czy na Białorusi.

Produkt kryzysu

Obawy nie są jednak bezpodstawne. Gdyby wierzyć wypowiedzianym w kampanii słowom samego Trumpa, szykuje on zmianę, jakiej świat nie widział i jakiej świat się boi. Koniec z nieefektywnymi sojuszami, wolnym handlem i złodziejskimi elitami. Odzyskanie suwerenności i sprawczości jest wstępem do Wielkiej Naprawy Wszystkiego.

Ale Trump nie jest szaleńcem, tylko zwykłym produktem czasu nowego wielkiego kryzysu. Tak jak wielu podobnych mu populistycznych polityków w Europie pełni rolę wentylu bezpieczeństwa dla społeczeństw mówiących „nie” dzisiejszym stosunkom społecznym. Nie jest więc i nie będzie rewolucjonistą, lecz raczej siłą oddalającą wybuch rewolucji poprzez trafne rozpoznanie emocji i lęków obywateli. Nie będzie też demiurgiem dowolnie i bezkarnie zmieniającym reguły systemu, lecz jego częścią walczącą o własną pozycję i zasoby. Powodem, dla którego Waszyngton jest postrzegany przez wielu wyborców jako symbol zła, jest przecież nie urząd prezydenta, ale cały system zależności między Kongresem a biznesem.

Dystans do kasandrycznych przepowiedni nie oznacza, że Trump – ze swoim biznesowym doświadczeniem oraz poczuciem własnej wiedzy, siły i racji – nie będzie miał wpływu na politykę amerykańską. Jak każdy prezydent, także i on stanie przed koniecznością pokazania swojej wyjątkowości i odniesienia sukcesu. Czy zdecyduje się na szerokie i głębokie zmiany, czy raczej będzie ustawiał się w kontrze do systemu, oskarżając go o blokowanie swych inicjatyw? Czy będzie grał w zespole, czy podkreślał swoją rolę lidera? I czy rzeczywiście świat jest jedną wielką kulką plasteliny, którą będzie mógł modelować wedle swoich wyobrażeń?

Chińskie dylematy

Powyższe pytania są ważne również dlatego, że Donald Trump obejmuje stery polityki amerykańskiej w czasach ogromnych i nierozpoznanych jeszcze przemian społecznych i politycznych, których wynik jest – podobnie jak on sam – wielką niewiadomą. Weźmy handel międzynarodowy.

Przez niemal 20 lat po końcu zimnej wojny Stany Zjednoczone i Europa były zwolennikami znoszenia barier handlowych. Przewaga gospodarcza i polityczna gwarantowała zyski przewyższające koszty, także te polityczne, związane z utratą miejsc pracy w sektorach „nieperspektywicznych”. Dzisiaj wolny handel jest jedną z przyczyn rewolty społecznej na Zachodzie. A w roli jego obrońców zaczynają występować Chiny, dla których bariery na rynku amerykańskim czy europejskim oznaczają problemy gospodarcze w domu. Oczywiście rynek chiński jest nadal zamknięty dla swobodnej wymiany dóbr i usług, co jest źródłem nieskrywanej irytacji nie tylko w Waszyngtonie lub Berlinie, ale i w kilku innych stolicach. Czy więc Trump pójdzie na zwarcie z Pekinem, czy też ograniczy się do korekt w działaniu strefy NAFTA obejmującej Kanadę, USA i Meksyk? A może jedno i drugie?
Bez względu na wynik wolny handel jest dzisiaj na celowniku wszystkich. Po politycznych trudnościach z układem Unii Europejskiej z Kanadą (CETA), porozumienie z USA (TTIP) jest martwe tak dla Waszyngtonu, jak i Brukseli.

Między Wschodem a Zachodem

Łatwiej jest wyobrazić sobie stosunek prezydenta elekta do Unii. Biorąc pod uwagę, że Barack Obama przestał przyjeżdżać na szczyty UE–USA, które odbywały się regularnie do 2011 r., a potem jeszcze tylko w 2014 r., nie należy oczekiwać zainteresowania tym formatem nowej administracji. Obama nie porzucił Europy, ale uznał, że warto z nią rozmawiać tylko wtedy, gdy z rozmowy wynikają działania. Niestety, kryzys Unii wyklucza jakąkolwiek realną współpracę, co nie znaczy, że Europa przestaje być partnerem Waszyngtonu. W wielu miejscach na świecie wsparcie Londynu, Paryża czy Berlina jest nadal warte mszy. O tym decydują jednak wydarzenia, czyli paliwo każdej polityki.

To samo dotyczy NATO. Z perspektywy amerykańskiej Sojusz jest od dawna krytykowany za powolne tempo adaptacji do zagrożeń międzynarodowych. Koronnym argumentem są zbyt małe wydatki na zbrojenia w Europie. Ale przy wszystkich swoich słabościach NATO daje każdemu prezydentowi USA platformę polityczną, której poparcia nie zastąpi żaden inny sojusz.

I wreszcie Rosja. To będzie sprawdzian umiejętności Trumpa i nowej administracji. Także dlatego, że Rosja jest dzisiaj punktem odniesienia dla dyskusji o naprawie świata w Europie Wschodniej i na Bliskim Wschodzie. A dyplomatyczna porażka na Kremlu będzie sygnałem dla przywódców w innych regionach świata. Tymczasem Trump wielokrotnie przekonywał o swojej zdolności do dokonania przełomu w Moskwie. Jego partner na Kremlu też zdaje się w to mocno wierzyć. Ambicja skieruje zapewne obu ku sobie. Czy będzie to początek nowych nadziei, które skończą się tak jak „reset” Baracka Obamy, czy też porozumienie okaże się możliwe i jakie będą jego warunki? Dla Polski i całej Europy od Bałtyku po Morze Czarne nie ma dzisiaj ważniejszego pytania.

Europa: nowe podziały

Warszawa była jedną z niewielu stolic, w których zwycięstwo Trumpa spotkało się z pozytywnym przyjęciem. Była w tym nie tylko kurtuazja, ale także wyraz przekonania, że krytykowany za populizm i kwestionowanie reguł politycznej gry prezydent elekt wpisuje się w nową antysystemową narrację, stopniowo podbijającą społeczeństwa i narody Europy. To jednak nie musi i zapewne nie będzie mieć większego znaczenia dla przyszłości wzajemnych stosunków. Bez względu na prawdziwe czy domniemane sympatie, Ameryka Trumpa będzie mieć interesy globalne, a Polska pozostaje państwem aspirującym do roli ważnego gracza w targanej kryzysem Europie.

Dlatego prawdziwe wyzwanie Trumpa wiąże się nie z przyszłością stosunków Warszawy z Waszyngtonem, lecz z polityką europejską. Dla każdego, kto zna i śledzi polskie zmagania w i z Europą, jest oczywiste, że zmiana w Białym Domu zaostrza na kontynencie klimat polityczny i tym samym sprzyja nowym podziałom. Wydaje się kwestią czasu, gdy ktoś z Brukseli, Berlina czy Paryża reaktywuje hasło „konia trojańskiego” i wskaże palcem na Warszawę, bo w tej rozgrywce Budapeszt nie ma znaczenia. Od nas zależy, czy motywowani świętym oburzeniem dumnie wkroczymy w tę pułapkę, czy też nauczeni doświadczeniem pozostaniemy niewzruszeni z korzyścią dla pozycji Polski tak w Unii, jak Waszyngtonie. Historia ostatnich 20 lat uczy nas, że bycie podmiotem w sporze retorycznym oznacza przedmiotowy status w dyskusji politycznej. Ale jeśli Jean-Claude Juncker nie skorzysta z szansy, aby milczeć, a Trump złoży „złotoustą” ofertę, pokusa wejścia w stare buty może okazać się zbyt silna, aby ją zignorować.

Kalkulacje oparte na emocjach – tych pozytywnych i negatywnych – związanych z wynikiem wyborów amerykańskich są zatem złymi doradcami. Największym zwycięstwem Donalda Trumpa jest na razie to odniesione 9 listopada. Na inne przyjdzie nam poczekać. Jego dziedzictwem nie będzie zapewne ani koniec świata, jaki znamy, bo ten świat kończy się niezależnie od kalendarza politycznego, ani głęboka naprawa polityki, bo do tego nie wystarczą cztery lata. Tak samo jego nieliberalny język opisu świata i pełnionej w nim przez USA roli nie pogrzebie całego porządku międzynarodowego, bo ten jest nadal fundamentem potęgi amerykańskiej gospodarki i polityki. Ale o prawdziwe sukcesy będzie trudno. Oby nie przykryły ich dotkliwe porażki. ©

Autor jest politologiem, przewodniczącym Rady Ośrodka Studiów Wschodnich oraz dyrektorem ds. oceny ryzyka w centrum analitycznym Polityka Insight.


CZYTAJ TAKŻE:

Aleksander Smolar: Ostatnie kryzysy zachwiały naszą nadzieją i zapoczątkowały etap pesymizmu. To szokujące zwłaszcza w odniesieniu do USA, które zawsze były krajem wiary w przyszłość.

Jeszcze nie minął powyborczy wstrząs, a napięcie znów rośnie. Jaka będzie ekipa prezydenta Trumpa? Czy zrealizuje on zapowiedzi, którymi szokował w kampanii? I jak ułoży relacje ze światem? – pyta Radosław Korzycki.

Więcej o wyborach prezydenckich w USA czytaj w naszym serwisie specjalnym >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2016