Nasza psycho(pato)logia społeczna

Gdyby serio potraktować oceny wystawiane przez Polaków III Rzeczypospolitej, to należałoby się obawiać, że rychło podzieli ona los Republiki Weimarskiej. Można się ewentualnie pocieszać, że Polacy w badaniach ankietowych kręcą i oszukują, ale to wątpliwy powód do radości.

24.08.2003

Czyta się kilka minut

 /
/

Opublikowane niedawno wyniki sondażu przeprowadzonego w ramach badań “Diagnoza społeczna 2003", ukazały, że jedynie 6 proc. ocenia transformację przeprowadzaną po 1989 r. jako udaną (prawie 60 proc. jako nieudaną), natomiast niespełna 20 proc. uważa jej wpływ na swoje własne życie za korzystny (prawie 70 proc. za niekorzystny). Takie opinie, wzięte literalnie, oznaczają społeczną delegitymizację III RP, zwłaszcza po uwzględnieniu nie lepszych ocen wystawianych instytucjom publicznym w rutynowych badaniach demoskopijnych. To zaś oznaczałoby gotowość anulowania przemian. Jak wiadomo, Leszek Balcerowicz - żywy ich symbol, jest jedną z najbardziej dezaprobowanych osób publicznych.

Rozsądny człowiek może popaść w zdumienie: jak jest możliwe kwestionowanie przekształceń systemowych, które przyniosły dotychczas wzrost poziomu życia o połowę, dwukrotne zwiększenie liczby prywatnych samochodów osobowych, czterokrotny przyrost liczby studentów czy znaczną poprawę zdrowotności społeczeństwa, nie mówiąc o dostrzegalnej gołym okiem radykalnej zmianie dostępności wszelkich dóbr konsumpcyjnych? Czy ktoś przytomny może faktycznie uważać czasy talonów na malucha i kartek na mięso (nie wspominając o cenzurze czy niedostępności paszportów) za pomyślniejsze dla kraju i siebie od czasów obecnych? Jedno wydaje się pewne: takie oceny więcej i gorzej mówią o Polakach niż o transformacji. Lecz takiej akurat opinii nie usłyszy się ani od polityków, ani publicystów, ani naukowców.

Zakłamana rzeczywistość zakłamanych ludzi

Ci pierwsi nie powiedzą bowiem nic złego o swoich potencjalnych wyborcach. Bez względu na własne rodowody i przekonania, ochoczo przyznają rację sfrustrowanemu społeczeństwu, jeszcze podsycając jego irracjonalne pretensje, żale i roszczenia. Leszek Miller jako lider opozycji ze swadą perorował o milionach Polaków szukających żywności w śmietnikach, obecna opozycja oskarża go z kolei o zrujnowanie kraju, wszyscy zaś od lat plotą o nieustającym kryzysie, recesji, regresie i nadciągającej katastrofie. Społeczeństwo tego słucha i gotowe jest odesłać wszystkich polityków - jako sprawców tylu nieszczęść - do diabła. Andrzej Lepper oferuje się z pomocą i spotyka się z życzliwym przyjęciem.

Publicyści nie kwapią się z formułowaniem krytycznych analiz społeczeństwa złożonego ze swoich potencjalnych czytelników. Poza nielicznymi wyjątkami, usprawiedliwiają Polaków z frustracji, malkontenctwa i apatii, podpowiadając im dodatkowe do nich powody. Wyświechtanym frazesem stało się “postępujące zubożenie społeczeństwa", tłumaczące wszystkie nieodpowiednie postawy i zachowania - od niskiego czytelnictwa, przez zaleganie ze spłacaniem zobowiązań, do rozkradania kolejowej sieci trakcyjnej. Przede wszystkim zaś media ochoczo przeciwstawiają biedne i sponiewierane, ale uczciwe i pracowite społeczeństwo skorumpowanym, cynicznym i nieudolnym politykom. Tak, jakby tych polityków nie ono wybierało.

Nic złego o społeczeństwie nie powie też żaden naukowiec, bo zasłania się wymogiem chłodnej analizy faktów, wolnej od ocen. W praktyce gotów jest wytłumaczyć i uzasadnić każdą mentalną aberrację Polaków jako wynik jakichś obiektywnych czynników. Jest jednak skandalem, że profesorowie socjologii (sic!) jako wytłumaczenie destrukcyjnych nastrojów czy opinii społecznych powtarzają absurdalną tezę o połowie społeczeństwa żyjącej rzekomo poniżej granicy ubóstwa, co ma wszystko wyjaśnić i usprawiedliwić.

Dla krótkiego wyjaśnienia niespecjalistom: istnieją rozmaite wskaźniki niedostatku czy ubóstwa. Jeden z nich to subiektywne poczucie braku zaspokojenia osobistych potrzeb, które może być dowolnie wysokie, w zależności od wymagań. Większość Polaków uważa, że żyje w niedostatku. Drugi wskaźnik to dochody poniżej średniej, logicznie biorąc w każdym społeczeństwie obejmujący co najmniej połowę mieszkańców. Inne kryterium ubóstwa ustalane jest jako pewien procent średniej w danym kraju. Według tej miary w społeczeństwie o spłaszczonych dochodach nie ma ubóstwa, dlatego jego wskaźnik na Kubie byłby mniejszy niż w USA. Kolejny to wskaźnik oparty na pewnej minimalnej stawce dochodowej, np. wg ONZ to dwa dolary dziennie na osobę. Według tego kryterium w ubóstwie żyje 20 proc. Polaków. Czym innym jest z kolei minimum socjalne, ustalane arbitralnie i administracyjnie jako poziom dochodów wymaganych dla zaspokojenia potrzeb adekwatnych społecznie. Ten odsetek ubóstwa wynosi w Polsce 15 proc. Gdy jednak standardy życia rosną, zwiększają się też wymogi i pułapy socjalne. W wielu krajach ubodzy w tym rozumieniu Polacy zostaliby uznani za bogaczy. Ostatnim kryterium jest minimum egzystencji, oznaczające zasoby i dochody niezbędne do biologicznego przeżycia. W każdym społeczeństwie kilka procent populacji nie jest zdolne go osiągnąć, wykazuje taką życiową niezaradność, że wymaga pomocy socjalnej.

Twierdzenie, że połowa Polaków żyje poniżej minimum socjalnego czy w ubóstwie, jest więc po prostu bzdurą.

W świecie fikcji i aberracji

Od czasu śmierci ś.p. ks. prof. Tischnera nie ma bodaj tej rangi i przenikliwości analityka, gotowego równie krytycznie i wnikliwie rozpatrywać mentalne aberracje, psychiczne zaburzenia i emocjonalne rozchwianie Polaków. Szerzą się więc absurdalne poglądy, idiotyczne przekonania i paranoiczne wyobrażenia. O obecności i żywotności w polskim społeczeństwie syndromu “homo sovieticus" czy sieroctwa po PRL nikt nie odważy się nawet wspomnieć.

Niektórzy specjaliści pocieszają nas, że w badaniach opinii Polacy nie ukazują tego, co naprawdę myślą, więc wcale nie chcieliby powrotu realnego socjalizmu, a tylko z przekory wystawiają złe oceny transformacji i obecnym czasom, nawet jeśli osiągnęli w nich sukces. Czy można się jednak pocieszać tym, że Polacy kłamią i oszukują w tym, co mówią?

Gdy przed referendum europejskim deklarowane wskaźniki uczestnictwa oscylowały wokół 70 proc., uderzono na alarm, bo w rzeczywistości oznaczać to mogło, że do urn pójdzie mniej niż wymagana połowa. Po dokonaniu rozpaczliwych zmian w ordynacji (zwłaszcza przedłużeniu głosowania do dwóch dni) udało się osiągnąć ponad 50-procentową frekwencję. Już nazajutrz po referendum deklarowany udział okazał się o ponad 10 proc. wyższy od faktycznego. Kilkanaście procent ankietowanych kłamało nie tylko, że będzie głosować, ale że głosowało. Dodatkowo co najmniej kilka procent nie przyznało się, że będzie głosować przeciw. Wszystko to w anonimowych ankietach!

Podobnie dzieje się przed wyborami. Żeby oszacować rzeczywiste poparcie dla Tymińskiego czy Leppera, trzeba dokonywać interpretacyjnych łamańców nad sondażami, bo ich zwolennicy kryją się ze swymi sympatiami. Pociesza się nas, że to świadczy o ich świadomości, czego robić nie wypada. Cóż z tego, skoro tak czynią?! Kto więc zaręczy, że z deklarowanego poparcia 15 proc. dla Samoobrony nie wyłoni się w wyborach wynik w wysokości 25 proc.?

Narodowe wykręty i krętactwa

Innym przykładem rozmijania się deklaracji, oczekiwań i szacunków są opublikowane wyniki ubiegłorocznego spisu powszechnego, zwłaszcza w zakresie narodowej identyfikacji respondentów. Liczba zdeklarowanych członków mniejszości narodowych i etnicznych okazała się wielokrotnie (w niektórych grupach nawet dziesięciokrotnie!) mniejsza od szacowanej. Bodaj najbardziej zdumiewające jest, że w ciągu kilkunastu już tygodni od zaprezentowania tych danych, w żadnym poważnym i opiniotwórczym piśmie nie ukazała się specjalistyczna analiza tak zaskakującego i niepokojącego wyniku.

Wynik ten jest niepokojący, bowiem pozwala podejrzewać przekłamania. Nie chodzi o nierzetelność ankieterów, lecz ankietowanych. Dlaczego jednak mieliby ukrywać swoje pochodzenie i tożsamość? Można przypuszczać, że z obawy przed dominującą większością. Być może nie lękają się represji czy szykan, lecz zwykłych, codziennych i banalnych przykrości. Nie jest tajemnicą, że zwłaszcza w miejscach zamieszkania Białorusinów i Ukraińców (na dobitkę prawosławnych i grekokatolików) narodowo-katolicka żarliwość i gorliwość Polaków jest znacząco wyższa od przeciętnej.

Aby obraz dodatkowo zagmatwać, przypomnijmy, że największą zdeklarowaną mniejszością okazali się... Ślązacy. Słyszymy, że to już na pewno wynik przekory i świadectwo dezaprobaty dla warszawskich rządów. Znów więc trzeba zgadywać, co naprawdę respondenci chcieli powiedzieć.

Skoro jednak wyniki spisu są wątpliwe w kwestii przynależności narodowej i etnicznej, to i reszta zebranych deklaracji staje się podejrzana. Znając Polaków, trudno przypuszczać, że uczciwie przedstawili swój stan posiadania. Niełatwo jest przecież znaleźć rodaka, który rzetelnie przyzna się do rzeczywistych dochodów. Panuje powszechne przekonanie, że lepiej jest się na nie skarżyć, niż nimi chwalić.

Wygląda więc na to, że od Polaków nie dowiemy się kim są, jak żyją, co myślą, jakie mają poglądy i polityczne sympatie, lecz raczej kim uważają za właściwe być, jak twierdzić, że się im żyje, co wypada myśleć, do jakich poglądów się przyznawać i jakie polityczne preferencje deklarować. Czy to ma być zdrowe, świadome, odpowiedzialne i uczciwe społeczeństwo?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2003