Nasz Rashomon

Podobieństwo fragmentów poniższego tekstu do artykułów w gazetach czy zawartości portali internetowych jest zupełnie przypadkowe.

28.04.2010

Czyta się kilka minut

To było tak: już miał odchodzić, czekali tylko, aż przegra wybory, by odesłać go w niebyt, unieważnić, wytrzeć ze świadomości. Miał być tylko wspomnieniem - przestrogą, widomym znakiem klęski, która spotyka każdego, kto poważy się przypomnieć Polakom, że są winni Polsce patriotyzm, zdolność do poświęceń, solidarność. Jego dni były policzone, liczyli je w telewizjach, gazetach i na wiecach. Kpili z niego i obśmiewali. Aż tu nagle Katyń, krew rozlana po raz wtóry. W jednej chwili unieważnił wszystko, starł kpiące uśmiechy z twarzy, przywrócił Polsce godność, a Polakom pamięć. Razem z żołnierzami katyńskimi wdarł się w świadomość obojętnego świata, wyrył w niej znak cierpienia, które tak starannie przemilczano przez dziesiątki lat. Nie ma powrotu do czasu sprzed katastrofy, czasu kpin i pogardy dla poświęcenia Ojczyźnie.

Z jego krwi wyrosła nowa Polska, twarzą zwrócona ku wawelskim trumnom, brzozowym krzyżom na grobach powstańców warszawskich - nikt i nic już tego nie odwróci. Dlatego próbują teraz go skompromitować: że Wawelu niegodny, że sam tę katastrofę spowodował, że trumny nami rządzą. Tak, rządzą, jak rządziły wcześniej, bo bez tej pamięci dawno mówilibyśmy po rosyjsku lub niemiecku, jak Serbołużyczanie, Białorusini lub inne narody pozbywające się swojej tożsamości.

Ale w tym, co się nam wydarzyło, jest coś więcej. Bo Polska to Boże Igrzysko - kto o tym wątpił, już się przekonał. Ile razy odchodzimy od naszego przeznaczenia, które tylko Bóg do końca rozeznaje, tyle razy jesteśmy przywoływani do porządku przez cuda i znaki. Czym bowiem był fenomen Karola Wojtyły, wyprowadzającego nas ku wolności? Czym innym jak nie cudem była odzyskana niepodległość? Czym innym jak nie znakiem sprzeciwu była prezydentura Lecha Kaczyńskiego i teraz jego tragiczna śmierć w orszaku elit Rzeczypospolitej?

Będą jego przeciwnicy jeszcze nieraz próbowali podważyć jego dorobek, jego Czyn, ale to będzie jak psów szczekanie - tym zajadlejsze, że bezsilne. Bo Naród zrozumiał. Prezydent spoczął tam, gdzie jego miejsce, gdzie leżą jemu podobni rycerze Ducha, nieulękli i niepokorni. Z ich krwi nasze zwycięstwo: nad niepamięcią, nad małością ludzi wyrzekających się nieśmiertelnej Polski.

Tragiczny wypadek 10 kwietnia uruchomił lawinę niszczącą wszystko na jej drodze. Oto brak procedur zabezpieczających najważniejsze osoby w państwie doprowadził do śmieci 96 osób, ofiar katastrofy, której można było uniknąć. Ale ten brak, niedopatrzenie źle działającego państwa, nagle urósł do rangi symbolu z zupełnie innego świata niż procedury czy jakość sprzętu. Okazało się, że jest to rodzaj śmierci w boju, poświęcenia. Okazało się, że była to ofiara prawie równa tej sprzed lat siedemdziesięciu. Absurd sięgnął zenitu: fatalny zbieg okoliczności, w wyniku którego zginął prezydent kraju, jest dowodem na to, że zawsze miał rację, a próba bardziej zdystansowanej oceny jego dość marnej prezydentury (przecież gdyby nie katastrofa, przegrałby wybory z kretesem) jest uważana prawie za świętokradztwo!

W ostatnich tygodniach okazało się, że nie żyjemy w demokracji, której naturą jest ocena każdej postaci publicznej, ale w jakimś castrum doloris, gdzie można mówić tylko szeptem i to dobrze o zmarłych. Znikł gdzieś zgon prawie stu osób, a został prezydent z przypisaną mu swoistą logiką śmierci jako podstawowego mitu scalającego państwo. Media, Kościół, prezydenci miast, politycy i eksperci w jednej chwili nagle stali się częścią jakiegoś koszmarnego teatru funeralnego, mówiącego jednym głosem i wykluczającego ze wspólnoty każdego, kto ośmieliłby się mieć inne zdanie.

Po raz kolejny okazało się, że Polacy, jak tylko dotyka ich coś istotnego, nie mają innego języka niż obrządek Mszy łacińskiej. W tych dniach szantaż śmiercią zamyka drogę do jakiejkolwiek normalnej debaty publicznej i nie ma innych form żałoby niż podążanie za ornatem. Otwiera to z kolei perspektywy władzy dla środowisk i ludzi, którzy w normalnych warunkach skazani byliby na postępującą marginalizację. Jeśli to się utrwali, wrócimy do stanu przedpolitycznego, w którym wyłącznie racje metafizyczne (i to raczej w wersji dla ubogich duchem) pozwalają opisywać polską rzeczywistość, co bardziej nas zbliża do plemion przedkolonialnych niż do jakiegokolwiek nowoczesnego europejskiego państwa.

Czemu przyjechałem? No bo trzeba było, z bratem jechaliśmy tu. Jest, o tam, jeszcze świeczkę zapala, od swojej teściowej. W takich chwilach trzeba być, bez dwóch zdań, po prostu mus.

Czy głosowałem na prezydenta? Noo, nie bardzo, bo ja tak w ogóle rzadko głosuję. Kto by się tam poznał na tych wszystkich programach i partiach. Ja od polityki to się trzymam z daleka. Tu nie polityka, tylko żałoba. Tylu ludzi zginęło, porządnych, posłów jakichś, ministrów, pół wojska prawie. No i Pan Prezydent, znaczy polski prezydent, naszego państwa. Straszna tragedia, panie, straszna. Po prostu brak słów.

Jak zaczęli pokazywać w telewizji, że się ludzie przed pałacem zbierają, tośmy z bratem się zastanawiali, czy jechać, 80 kilometrów do Warszawy jednak, ale moja ślubna mówi: "Jedź", a moja mama to bez przerwy płakała. Tośmy wsiedli i przyjechali. Ludzi tu tłumy, wszyscy zachowują się godnie, jak należy. A ci harcerze, strażacy, to mają tu robotę, widać, że to z serca.

Co będzie dalej? Albo to ja wiem? Żeby tylko nieszczęścia nie było, kłótni. Teraz może zgoda będzie większa. Tak myślę. To znaczy mam nadzieję, że tak będzie. Bo po takiej strasznej tragedii to musi jakieś opamiętanie się zrobić, nie?

Czy się domyślam? Nie, panie, pewnie wypadek, nieszczęście po prostu. Ale ludzie mówią, że jakieś żarówki wkręcali po wypadku, że tam nie całkiem było jak należy. Wiadomo, Ruscy - tak do końca wierzyć im nie można. Tych w Katyniu w czasie wojny też po cichu chcieli załatwić. Ludzie swoje wiedzą.

Ja? Nie, tylko tak powtarzam, pewnie wypadek, nieszczęście po prostu. Ale wie pan, jak było, to się może już nigdy nie dowiemy...

Pierwsze sondaże po 10 kwietnia nie przyniosły żadnej zmiany - jedno, dwupunktowe różnice w stosunku do dotychczasowego poparcia partii politycznych. Przełomem był sondaż MillwardBrown SMG/KRC z 22 kwietnia: wzrost poparcia PiS o 14 punktów i spadek PO o 6 spowodował, że różnica między obydwoma ugrupowaniami zmalała do 6 punktów, co jest sytuacją zupełnie nową od przynajmniej trzech lat. Co więcej: komentarze socjologów do tych badań wskazują, że wzrost poparcia PiS spowodowała zmiana preferencji udziału w wyborach. Innymi słowy to badani, którzy do tej pory deklarowali absencję wyborczą i zmienili zdanie, zasilili grono zwolenników PiS. Przypomina to sytuację z roku 2005, gdy podobne wydarzenie o ogólnonarodowym charakterze przesunęło lidera sondaży w wyborach prezydenckich i parlamentarnych na drugie miejsce.

W takim ujęciu PiS znajduje się na fali wznoszącej nastrojów społecznych, zagospodarowując zwolenników spośród na co dzień biernych obywateli. Jeśli do tego dodamy efekt "wczesnej Samoobrony", czyli zatajanie przed ankieterami własnych preferencji (typowe dla respondentów z mniejszych miejscowości, z obawy przed posądzeniem o "prowincjonalizm"), to można już powiedzieć, że zarówno wybory prezydenckie, jak i parlamentarne, nie mają zdecydowanego lidera.

Oznacza to ostrą walkę polityczną, toczoną w sytuacji niepewności, ale i marginalizację innych ugrupowań do poziomu nic nieznaczących statystów. Przywraca to z jednej strony równowagę potencjałów, po okresie absolutnej hegemonii PO, ale z drugiej strony odtwarza klimat "gry o wszystko", z pogłębieniem dotychczasowych podziałów politycznych i kulturowych.

Zarysowany powyżej scenariusz ma jednak tę wadę, że może ulec zmianie przez pewną nieobliczalność Jarosława Kaczyńskiego. Im bardziej będzie on bowiem chciał wyeksponować swoje racje, tym większe prawdopodobieństwo zrażenia sobie części wyborców, tak jak to bywało nieraz w przeszłości. Dotyczy to także (aczkolwiek w mniejszym stopniu) PO - niefortunne wypowiedzi wobec przeciwników z PiS, obdarzanych powszechnym współczuciem (pamięta się na ogół te ofiary, których symbolem jest tragicznie zmarły prezydent), mogą skutkować pogłębionym spadkiem poparcia. Jak to ujęła jedna ze znakomitych komentatorek, "w tym wyścigu hamulce zdecydują o zwycięstwie". Sztaby partyjne właśnie dokonują przeglądu klocków hamulcowych.

***

W psychologii obecny jest termin "efekt Rashomona", oznaczający bezradność wobec niemożności uzgodnienia poszczególnych racji. Rashomon w filmie Kurosawy to nazwa bramy zrujnowanej świątyni, w której bohaterowie-narratorzy schronili się przed deszczem. Niewykluczone, że "Rashomon po polsku" oznacza stan, w którym nie tylko nie sposób uzgodnić racji, ale i nie ma gdzie się schronić.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2010