Naprzód, Włochy

Po wyborach 4 marca Italią tak czy owak będą rządzić populiści. Ci związani z Berlusconim okazują się najłatwiejsi do oswojenia.

26.02.2018

Czyta się kilka minut

Były premier Włoch Silvio Berlusconi,  przewodniczący partii Forza Italia, przed studiem telewizyjnym w Rzymie,  21 lutego 2018 r. / ALESSANDRA BENEDETTI / CORBIS / GETTY IMAGES
Były premier Włoch Silvio Berlusconi, przewodniczący partii Forza Italia, przed studiem telewizyjnym w Rzymie, 21 lutego 2018 r. / ALESSANDRA BENEDETTI / CORBIS / GETTY IMAGES

Początek marca będzie bardzo ważny dla Europy. Mamy referendum wewnętrzne SPD na temat koalicji rządowej [w Niemczech] i wybory we Włoszech. Najbardziej boję się o te wybory. Musimy być gotowi na najgorszy scenariusz, czyli włoski rząd, który nie będzie w stanie działać. (…) można się spodziewać silnej reakcji rynków w drugiej połowie miesiąca”. Nie trzeba było czekać aż tyle, żeby słowa przewodniczącego Komisji Europejskiej Jeana-Claude’a Junckera przyniosły pierwsze rynkowe konsekwencje: indeksy giełdy w Mediolanie natychmiast poszły w dół, wzrósł za to spread włoskich obligacji rządowych, czyli różnica w ich oprocentowaniu w stosunku do papierów skarbowych Niemiec.

Skok był niewielki, ale Włochom, ilekroć słyszą tę nazwę, ciarki chodzą po plecach – zbyt świeże są wspomnienia tego, jak wzrost spreadu wyznaczał dla opinii publicznej rytm czarnych dni kryzysu zadłużeniowego strefy euro w 2011 r. Inwestorzy i spekulanci pozbywali się włoskich obligacji i wydawało się, że za chwilę włoskie państwo zbankrutuje, co mogło skutkować załamaniem całej strefy euro. Wszyscy śledzili notowania i prześcigali się w zakładach, ile jeszcze łajba wytrzyma – wiadomo było bowiem, że choć użytkownicy wspólnej waluty uratowali przed niewypłacalnością Irlandię i Portugalię, to Włochy są za dużym krajem i za duża była ich dziura finansowa.

Skutek polityczny był taki, że pod naciskiem partnerów europejskich – czytaj: Niemiec, bo to od ich pieniędzy zależało wówczas w Europie wszystko – udało się jesienią 2011 r. przegonić ze stanowiska premiera Silvia Berlusconiego. Nie wiadomo dokładnie, co powiedzieli sobie wówczas w rozmowie Angela Merkel z ówczesnym prezydentem Giorgiem Napolitano (oficjalnie pani kanclerz „wyraziła zaniepokojenie, czy ówczesny rząd będzie w stanie przeprowadzić reformy wystarczająco głębokie, by pobudzić wzrost gospodarki”). Faktem jest, że wkrótce po niej prezydent wezwał do siebie premiera, a ten po paru tygodniach, przepchnąwszy przez parlament budżet na następny rok, podał się do dymisji.

Młodzi eurosceptycy

Nawet jeśli Włosi raczej nie dawali przez następne lata posłuchu spiskowym opowieściom o Berlusconim obalonym podstępnie przez Berlin i Brukselę, to ostatnia wypowiedź Junckera budzi w Rzymie proste skojarzenia. Dziś co prawda spread jest wciąż na niegroźnym poziomie stu parudziesięciu punktów (w 2011 r. poszybował do 574, a mówiło się, że 600 to ostateczna granica), gospodarka rośnie, choć znacznie wolniej niż w reszcie strefy euro, ale z Brukseli od dawna płyną oznaki niepokoju. Tyle że dziś nie o ryzyko finansowej zapaści idzie, lecz o znacznie trudniejszą do opanowania huśtawkę nastrojów.

Kiedyś był to kraj najbardziej prounijny z grona pierwszych założycieli Wspólnoty: wskaźniki poparcia dla integracji były zawsze powyżej 70 proc., a istotna część klasy politycznej hołdowała ideom pełnego federalizmu (w duchu Altiera Spinellego, jednego z wpływowych twórców powojennej demokracji). Dziś dwa z trzech głównych podmiotów liczących się w najbliższych wyborach głosiły w kampanii hasła eurosceptyczne. Co prawda na ostatniej prostej ton uległ złagodzeniu i już nikt poza Ligą Północną nie mówi wprost o porzuceniu wspólnej waluty, ale wszyscy patrzą w sondaże. Na pytanie, czy w ogólnym rozrachunku kraj zyskał na członkostwie w Unii, „tak” odpowiada tylko 39 proc. i jest to najniższy wynik w całym bloku (dla porównania, Polska jest piąta w rankingu: 84 proc. odpowiedzi pozytywnych).

Jeszcze gorzej sytuacja wygląda, jeśli spojrzy się na dynamikę wiekową. Im młodsi Włosi, tym bardziej eurosceptyczni: równo połowa wyborców poniżej 45. roku życia zagłosowałaby w referendum za wyjściem z Unii, podczas gdy wśród starszych wyborców wskaźnik ten wynosi tylko 26 proc. Ma to na pewno związek z tym, że ci młodzi ludzie przez czas swego dojrzewania widzieli właściwie tylko osuwanie się ojczyzny. Od 2005 do 2016 r. dochód na głowę w przeliczeniu na parytet siły nabywczej spadł ze 109 proc. unijnej średniej do 97 proc. (w Polsce w tym czasie wzrósł z 50 do 68). Włochy mają też najwyższy w Unii – wraz z Grecją – odsetek ludzi do 34. roku życia nieuczących się i niepracujących, stąd aż 65 proc. z nich mieszka nadal z rodzicami. Jednym z najgłośniejszych haseł wyborczych był zgłoszony przez centrolewicę projekt zapomogi 150 euro miesięcznie dla każdego z tych „młodzieńców”, który zdecyduje się usamodzielnić.

Bruksela je żabę

Kiedy pod koniec 2016 r. ówczesny premier Matteo Renzi z Partii Demokratycznej – jedynej, która nigdy nie próbowała nawet flirtować z nastrojami antyunijnymi – postanowił zdjąć gwiaździste flagi zza stołu, gdzie odbywają się konferencje prasowe, w Brukseli zrozumiano, że Włochy zaczynają się gdzieś wymykać. Stąd też ostatnia wypowiedź Junckera. Należy ją zapewne uznać nie za niefrasobliwe igranie z giełdowym ogniem, tylko za zimno skalkulowaną próbę postraszenia włoskich wyborców: pamiętacie katastrofę spreadową sprzed siedmiu lat? No to teraz bądźcie rozsądni przy urnach i nie zapominajcie, że wasze pieniądze, nawet jeśli narzekacie, że jest ich mało, zależą od nas.


Czytaj także: Ludzie marnej reputacji - Bartosz Hlebowicz przed wyborami we Włoszech


Jedno się tylko zmieniło – kwestia, kto mianowicie ucieleśnia rozsądek. Jest to Silvio Berlusconi, niezatapialny 81-latek o wyglądzie tak podrasowanym przez operacje plastyczne, że wciąż powracające w programach satyrycznych porównania do mumii egipskiej przestają śmieszyć. Niegdysiejszy polityczny parias, wyszydzany jako skandalizujący populista, uwikłany w gęstą sieć konfliktów interesów i afer obyczajowych, bohater niesmacznych wyskoków, w których nie wstydził się eksploatować antyniemieckie skojarzenia (sławna uwaga o kapo skierowana do Martina Schulza to tylko jeden z wielu przykładów), dziś mówi z kamienną twarzą: „zawsze miałem z panią Merkel znakomite relacje pełne wzajemnego szacunku”. Daje się też fetować przez Junckera i szefa Europejskiej Partii Ludowej Antonia Lopeza. W styczniu podczas dwudniowej triumfalnej wizyty Berlusconiego w Brukseli Lopez zapewniał, że EPL jest jego domem, i życzył, aby głos Włoch był lepiej słyszalny w Unii za sprawą „przyszłego rządu” , ten zaś będzie mocny „dzięki wpływowi Berlusconiego”. Dlaczego tylko wpływowi? Bo sam Berlusconi, jako skazany za przestępstwa finansowe, nie może kandydować, za to na liście możliwych premierów pod jego patronatem często wskazuje się obecnego szefa europarlamentu Antonia Tajaniego, który ten wielki comeback zorganizował.

Dlaczego zatem w Brukseli postanowiono zjeść tę żabę? Z prognoz przedwyborczych wynika, że tak czy owak Włochy będą rządzone przez jeden z trzech odłamów populizmu. Ten reprezentowany przez Berlusconiego okazuje się najłatwiejszy do oswojenia.

Samotność gwiazd

W sondażach przewodzi Ruch Pięciu Gwiazd, znany na świecie przez skojarzenie z charyzmatycznym pierwszym liderem, komikiem Beppem Grillem, który niedawno jednak odszedł i zerwał kontakty z ugrupowaniem. Zmiana pokoleniowej warty (na czele stoi teraz trzydziestolatek Luigi Di Maio) w niczym nie zmieniła jego charakteru: ma dość niespójny antyelitarny przekaz „odzyskiwania kraju z rąk sitwy” i odcięcia się od dyktatu Brukseli, od niedawna też coraz więcej mówi o obronie przed imigracją i zadbaniu o interesy zwykłego Włocha. Panuje w nim także obsesja demokracji bezpośredniej, co jest tym bardziej ironiczne, że platforma internetowa, na której odbywa się robota partyjna, jest kontrolowana przez małą prywatną firmę nieodpowiadającą przed nikim za swoje manipulacje przy moderowaniu forów i zliczaniu głosów. Im więcej też działacze mówią o czystości moralnej i pogromie politycznego złodziejstwa, tym częściej wychodzą na jaw przekręty, drobne jak na skalę włoskiej systemowej korupcji, ale szalenie szkodliwe wizerunkowo.

Pięć Gwiazd dostało wielką szansę, wygrywając w 2017 r. wybory na burmistrza Rzymu, miasta będącego od kilku kadencji w stanie głębokiego rozkładu administracji i zapaści infrastruktury. Cokolwiek więc sensownego by tam zdziałać, można to było zdyskontować jako dowód, że nowe, niedoświadczone ugrupowanie potrafi skutecznie rządzić. Jednak ­burmistrzostwo Virginii Raggi okazało się taką samą katastrofą jak jej poprzedników.

Ruch przewodzi we wszystkich sondażach, ale nie uzyska dość głosów, by mieć samodzielną większość. Skoro zapowiedział i obiecuje, że nie zawrze żadnej koalicji z którąś ze starych partii, to nie weźmie udziału w rządzeniu, przynajmniej nie w pierwszym podejściu.

Tylko nie Liga

Brukseli pozostaje więc dogadywanie się zawczasu z tymi, którzy mają największe szanse. A jest to Forza Italia Berlusconiego, wespół z Ligą Północną, mariaż już wypróbowany w poprzedniej dekadzie, ale potencjalnie chwiejny i niebezpieczny dla unijnego status quo.

Liga Północna od zawsze była ugrupowaniem zbudowanym na ksenofobii, z tym że dziś modelowym obcym przestaje być mieszkaniec włoskiego południa (chociaż kraj wcale nie przestał być niedokończonym de facto projektem zjednoczenia dwóch bardzo odstających od siebie połówek). Przepaść w poziomie życia i mentalności między północą a południem pozostaje właściwie bez zmian: ostatnio podano, że spodziewana długość życia w Neapolu jest aż o cztery lata krótsza od tego samego wskaźnika w Treviso koło Wenecji. Wydatki na służbę zdrowia i podstawowe parametry opieki medycznej w Kalabrii i na Sycylii są na tym samym poziomie co w Bułgarii.

Przez ostatnie lata, dzięki napływowi ogromnej liczby imigrantów z Afryki Północnej, pojawił się jednak znacznie bardziej podatny na zarządzanie strachem obcy. Jest przy tym oczywistym paradoksem, że w rozwiązaniu problemu z przyjmowaniem i integracją migrantów jedynym wyjściem jest raczej ściślejsza współpraca z Brukselą – nie tylko w kwestii zdobywania pieniędzy na programy pomocowe, lecz interwencje bezpośrednio u źródeł migracji (oraz kontestowane, lecz gwarantujące względną skuteczność porozumienia z podmiotami kontrolującymi Libię, zdolnymi zablokować wybrzeża, z których ruszają do Włoch migranci).

Tymczasem jednak lider Ligi Północnej Matteo Salvini mówi po prostu „dość”, domagając się szybkiej rewizji traktatów z Schengen i z Dublina. Jedyne, w czym zmiękczył swoją retorykę w ciągu ostatnich miesięcy, to kwestia euro – latem 2017 r. wciąż jeszcze żelaznym punktem programu Ligi było wycofanie się ze wspólnej waluty, dziś, przygotowując się do koalicji z umiarkowanym w tej kwestii Berlusconim, mówi, że „da jej ostatnią szansę”, cokolwiek by to miało znaczyć.

Liga Północna bywa też oskarżana o konszachty na szczeblu lokalnym z ugrupowaniami wprost faszystowskimi. Obecność tych ostatnich na ulicach i w samorządach jest we Włoszech znacznie bardziej widoczna, niż przystoi w drugiej dekadzie XXI w. – począwszy od regularnych demonstracji (nieraz odwołujących się bezpośrednio do rytuałów i rocznic faszystowskich), najść na redakcje prasowe, aż po akty skrytobójstwa politycznego. Warto dodać, że Salvini protestował przeciw przyjętej latem ubiegłego roku ustawie zaostrzającej ściganie aktów użycia symboliki faszystowskiej w przestrzeni publicznej.

Obrazu dopełniają dość typowe dla populistycznej prawicy w Europie sympatie do Putina (i udział działaczy partii w różnych sponsorowanych przez Kreml inicjatywach), a także ostra retoryka anty­szczepionkowa. Kwestia obowiązkowych szczepień nabrała w tej kampanii ciężaru jak nigdzie dotąd w Europie. Kiedy w 2017 r. w Europie wybuchły ogniska odry, Włochy były na drugim miejscu po Rumunii (ok. 5 tys. przypadków). Według danych ONZ współczynnik wyszczepialności dzieci w północnych, bogatych regionach Włoch wynosi ok. 85 proc., czyli grubo poniżej granicy, która zapewnia bezpieczeństwo całej populacji.

Berlusconi tymczasem osobiście i gorąco poparł program rozszerzenia szczepień, mówiąc, że jest on widocznym miernikiem cywilizacji i leży „w żywotnym interesie niepełnoletnich obywateli”.

Znormalizować populistów

Ponieważ w wielu sondażach Liga Północna i Forza Italia szły łeb w łeb – z paro­punktową zaledwie przewagą tej drugiej – nie dziwi, że aż do najbliższej niedzieli Bruksela będzie robić wszystko, by wzmocnić Berlusconiego kosztem znacznie mniej spolegliwego koalicjanta. W interesie wszystkich w Europie jest, by z całej puli centroprawicowych głosów jak najwięcej zgarnął zgrany, ale jednak przewidywalny blagier, a nie prawie o połowę młodszy, głodny władzy cynik spod znaku nowej skrajnej prawicy.

Bułgarski politolog Ivan Krastev pisuje ostatnio o dwóch możliwych reakcjach liberalnego establishmentu na populizm: można dać się populistom „znormalizować”, pozwolić wejść w codzienność rządzenia, w której ich wzmożenie w sferze emocji i symboli okaże się bezradne wobec praktyki władzy. Albo popaść w alarmistyczne tony, podbijając bębenek emocji, które są jedyną istotną płaszczyzną, na której partie populistyczne zdobywają poparcie. Krastev odnosi się wprawdzie raczej do Europy Wschodniej, jednak wydaje się, że jego diagnoza została usłyszana także przez tych, którzy zrozumieli, kto po najbliższych wyborach będzie rządził Włochami.

Trzeba wybierać. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 10/2018