Ludzie marnej reputacji

We Włoszech trwa kampania przed marcowymi wyborami. Nadzieje na stabilny rząd są małe. Karty znów może rozdawać – politycznie zmartwychwstały – Silvio Berlusconi.

08.01.2018

Czyta się kilka minut

Silvio Berlusconi w studiu telewizyjnym, znów w politycznym żywiole, listopad 2017 r. / ALESSANDRA BENEDETTI / CORBIS / GETTY IMAGES
Silvio Berlusconi w studiu telewizyjnym, znów w politycznym żywiole, listopad 2017 r. / ALESSANDRA BENEDETTI / CORBIS / GETTY IMAGES

Powiedzieć, że nic nie jest pewne, to jeszcze nic nie powiedzieć. Włosi nie wiedzą, czy po 4 marca 2018 r. rządzić będą nimi euroentuzjaści, czy może eurosceptycy. Czy władzę obejmą partie stawiające na integrację imigrantów, czy też takie, które najchętniej wyekspediowałyby ich z powrotem do Afryki. Nie wiedzą też, kto, czy i jak mógłby rozwiązać problem wysokiego bezrobocia (średnio wynosi ono 11 proc., ale wśród ludzi młodych ponad 30 proc.!) albo załagodzić kryzys bankowy.

Poważnych graczy jest trzech. Pierwszy – to populistyczna partia Ruch Pięciu Gwiazd. Drugi – to prawicowa koalicja, złożona z ugrupowania Forza Italia Berlusconiego, Ligi Północnej Mattea Salviniego i Fratelli D’Italia pani Giorgii Meloni (posiadająca łącznie 36 proc. poparcia). Trzeci – to lewicowa koalicja skupiona wokół rządzącej Partii Demokratycznej (w grudniowych sondażach otrzymywała 29 proc., mniej więcej tyle co Ruch Pięciu Gwiazd). Jest jeszcze druga koalicja lewicowa, występująca pod nazwą Wolni i Równi – utworzyło ją w grudniu 2017 r. kilka mniejszych formacji krytycznych wobec Partii Demokratycznej, a jej liderami są byli działacze tej partii (na razie może ona liczyć na nieco ponad 6 proc.).

Chaos gwarantowany

Dwie trzecie miejsc zostanie wyłonionych w wyborach proporcjonalnych, jedna trzecia w okręgach jednomandatowych. W praktyce większościowy rząd ma szansę utworzyć tylko ta partia bądź koalicja, która uzyska 40 proc. głosów w wyborach proporcjonalnych i 70 proc. w wyborach jednomandatowych. Czyli... nikt.

Sytuacja, w której wiadomo, że utworzenie rządu będzie skomplikowane, sprzyja spekulacjom na temat powyborczych koalicji. Zdaniem analityków jedną z nich mógłby być sojusz centrolewicowej Partii Demokratycznej i prawicowej Forza Italia – choć ich liderzy, Matteo Renzi i Silvio Berlusconi, wykluczają taki scenariusz. Precedens jednak miał już miejsce: w 2013 r., gdy w wyniku wyborczego pata ci sami polityczni przeciwnicy utworzyli wspólnie rząd (partia Berlusconiego nazywała się wtedy Popolo della Libertà, Lud Wolności).

Ale dziś taki egzotyczny sojusz jest mało prawdopodobny. Choćby dlatego, że nawet liczone wspólnie, obie partie mają małe szanse na zdobycie przewagi. Mimo to Matteo Salvini, lider Ligi Północnej, obawia się takiego scenariusza tak bardzo, że zażądał od Berlusconiego gwarancji, iż ten nie zawrze paktu z Renzim.

Rewolucjoniści-szydercy i błazen-państwowiec

Jest jednak coś, co łączy Renziego i Berlusconiego – rzecz jasna, poza umiejętnością zawierania kompromisów z przeciwnikami. Obaj czują awersję do Ruchu Pięciu Gwiazd, który wdarł się przebojem do polityki w 2013 r., zapowiadając, że odsunie skorumpowanych polityków (czyli, ich zdaniem, wszystkich) i odda władzę w ręce ludu (cokolwiek by to miało znaczyć).

Choć dotąd Ruch odmawiał udziału w rządzeniu krajem, cieszy się niesłabnącym poparciem niemal jednej trzeciej wiecznie niezadowolonych wyborców. Nie przeszkadza im populistyczna retoryka liderów Ruchu: szefa partii, byłego komika Beppego Grilla oraz jej kandydata na przyszłego premiera, 30-letniego Luigiego Di Maio. Ruch stworzył alternatywny system obiegu informacji, rozprzestrzeniając w internecie masę fałszywych newsów na wszelkie możliwe tematy, od medycyny po politykę.

O metodach Pięciu Gwiazd wiele mówią szyderstwa Grilla, który świetnie umie nakręcać spiralę nienawiści wobec innych polityków, np. rzucając na Facebooku pytanie: „Co byście zrobili z Boldrini, gdyby nagle znalazła się w waszym samochodzie?” (Laura Boldrini to przewodnicząca parlamentu, znienawidzona przez prawicę i populistów). Także Di Maio lubi brudne chwyty. Na dzień przed zapowiadaną debatą telewizyjną z Renzim ogłosił, że jednak nie weźmie w niej udziału, bo Renzi nie jest partnerem do rozmowy. Albo potrafi zmusić do opuszczenia restauracji nielubianych przez siebie dziennikarzy, którzy przypadkowo zasiedli przy sąsiednim stole. Niedawno ogłosił, że gdyby doszło do referendum w sprawie porzucenia euro, głosowałby „za” – choć takie referendum byłoby niezgodne z konstytucją, a rezygnacja ze wspólnej waluty oznaczałaby katastrofę dla gospodarki. W środku kryzysu migracyjnego rzucał oskarżenia na organizacje pozarządowe, ratujące uciekinierów z morza.

Berlusconi nie przebiera w słowach, gdy mówi o Ruchu Pięciu Gwiazd. „Ta partia to wielkie niebezpieczeństwo – powiada były premier, który wielokrotnie dawał się poznać jako polityczny błazen, a teraz wchodzi w rolę państwowca. – To ludzie, którzy nigdy nic w życiu nie robili, nie pracowali, nie potrafią podejmować decyzji, nie mają żadnych kompetencji. Po wyborach lokalnych pokazali, że nie potrafią rządzić. Na ich czele stoi stary komik”. Z kolei o Di Maio mówił lekceważąco: „Ma ładną gładką buzię, to ładna gwiazdka. Studiował prawo i inżynierię, ale nie udało mu się skończyć ani jednego, ani drugiego. Pracował tylko raz w życiu, jako steward na stadionie, żeby oglądać mecze za darmo” (w istocie Di Maio sam o tym opowiadał).

Naprzód, Silvio

Krytyka Berlusconiego wobec Ruchu Pięciu Gwiazd może wydać się uzasadniona, gdyby nie to, że on sam jest ucieleśnieniem – łagodnie ujmując – braku powagi w polityce.

Dla Berlusconiego, który premierem był już cztery razy, polityka nie jest sferą realizowania jakiejś idei, lecz metodą skuteczniejszego bogacenia się. Od fiskusa wyłudził – przy pomocy swej spółki medialnej Mediaset – setki milionów euro, które lądowały na jego prywatnych kontach w rajach podatkowych. Przekupując senatora przeciwnej partii, doprowadził do upadku lewicowego rządu Romana Prodiego. W siedzibie rządu organizował orgie z prostytutkami. Wkrótce czeka go kolejny proces dotyczący afery z prostytutkami i kupowaniem ich milczenia w śledztwie.

Ale dla sporej grupy wyborców najwyraźniej nie ma to znaczenia: niemal co szósty Włoch popiera Forza Italia. Dzięki nim Berlusconi ma szansę zostać liderem prawicowej koalicji, choć jeszcze przez kilka miesięcy będzie ciążyć na nim zakaz sprawowania urzędów publicznych (z powodu wyroku za oszustwa podatkowe), a zatem nie będzie mógł zostać premierem. Rywalizująca z Forza Italia o pierwszeństwo na prawicy Liga Północna ma na razie o dwa punkty mniej. Trzecia partia wchodząca w skład tej koalicji, Fratelli D’Italia, w grudniu osiągnęła największe poparcie w swej historii: 5,5 proc. (to spadkobierczyni Alleanza Nazionale, która z kolei była kontynuatorką faszystowskiego Włoskiego Ruchu Socjalnego).

Zjednoczeni, choć różni

Liga Północna i Fratelli D’Italia to dla Berlusconiego niewygodni sojusznicy.

Poza wzajemną niechęcią między „Il cavaliere” a szefem Ligi Salvinim różnią ich poglądy na Unię Europejską. Liga i Fratelli D’Italia ostro ją krytykują, czego Berlusconi unika. Jego formacja należy do Europejskiej Partii Ludowej, największej frakcji w europarlamencie – z niej wywodzą się np. przewodniczący Komisji Juncker, przewodniczący Rady Europejskiej Tusk i przewodniczący europarlamentu Antonio Tajani (Berlusconi czasem wskazuje na Tajaniego jako na przyszłego premiera centroprawicowego rządu). Z Salvinim i Meloni u boku Berlusconiemu trudno byłoby pokazać się Europie.

Jednak antyeuropejscy i faszyzujący radykałowie, Fratelli D’Italia i Liga Północna, też ze sobą rywalizują. Giorgia Meloni, liderka Fratelli D’Italia, krytykowała szefów Ligi za przeprowadzenie w północnych regionach referendum w sprawie autonomii. Potem, mimo formalnej współpracy, Fratelli D’Italia nie dopuściła Ligi do współrządzenia na Sycylii. Z kolei Sal­vini rozwścieczył panią Meloni zawierając pakt z byłymi politykami związanymi w przeszłości, tak jak Meloni, z Alleanza Nazionale.

Trudno wyobrazić sobie wspólne rządy tak różnych formacji: „centrystów” i wolno­rynkowców Berlusconiego, dążących do autonomii Północy członków Ligi (część z nich przeobraziła się ostatnio w nacjonalistów) oraz marzących o silnym państwie ludzi z Fratelli D’Italia, którzy celebrują pamięć o XX-wiecznym dyktatorze Mussolinim. Nie łączy ich wiele – poza chęcią zdobycia władzy. Ale właśnie dlatego idą do wyborów razem. A jeśli się nie uda, Berlusconi zawsze może wrócić do opcji rządów z Partią Demokratyczną...

Lewica ćwiczy odejmowanie

Jest jeszcze inny wariant: niedawno Berlusconi oświadczył, że jeśli po marcowych wyborach nie uda się utworzyć rządu, powinno się szybko rozpisać nowe. W międzyczasie upłynie jego trzyletnia kara i będzie mógł się starać o sądową rehabilitację. Jeśli ją uzyska, w kolejnych wyborach startowałby już jako kandydat na premiera.

Co innego lewica. Choć wiele ją łączy – poglądy na swobody obywatelskie albo na przyjmowanie imigrantów – to idzie do wyborów podzielona. Liderzy mniejszej koalicji – Wolnych i Równych, skupionej wokół marszałka Senatu Pietra Grasso – zarzucają rządowi porzucenie klasy robotniczej, podkopanie roli związków zawodowych, odpowiedzialność za istnienie prekariatu. Wygląda na to, że największym problemem Wolnych i Równych jest Matteo Renzi, szef Partii Demokratycznej – z ich punktu widzenia mniejszym złem byłoby najwyraźniej objęcie władzy przez koalicję oszusta Berlusconiego, ksenofoba Salviniego i pogrobowczyni faszyzmu Meloni, niż współrządzenie z liderem partii, do której większość z nich niedawno należała.

Jeśli chodzi o arytmetykę, włoska prawica wyspecjalizowała się w dodawaniu, lewica zaś w odejmowaniu.

Dwa pewniki

Tymczasem jednak na największą partię wyrasta Ruch Pięciu Gwiazd, który jako jedyny nie idzie do wyborów w koalicji. Co nie znaczy, że tak będzie również po wyborach. Szykowany na premiera Luigi Di Maio zapowiedział w grudniu, iż po raz pierwszy jego partia jest gotowa zawrzeć koalicję rządową, tyle że „z każdym, byle nie z Partią Demokratyczną”.

Faktycznie, dzięki brakowi jakiegokolwiek programu (poza ogólną „rewolucją”) populiści Grilla mogą rządzić wspólnie albo z Ligą Północną (obie partie przedstawiają się jako antysystemowe, antyimigranckie, antyeuropejskie i prorosyjskie), albo z Wolnymi i Równymi. W drugim przypadku Ruch musiałby zawiesić swoją antyeuropejskość i złagodzić ksenofobiczne zapędy. Żaden problem – o wszystkim zdecyduje matematyka i „wola wyborców”.

W natłoku niewiadomych są dwa pewniki. Pierwszy: z roku na rok sondaże pokazują, że Włosi coraz mniej ufają politykom. A drugi: gdy przychodzi dzień wyborów, ci sami Włosi zaciskają zęby i znów oddają głos na ludzi marnej reputacji, którzy już nieraz zrobili ich w balona.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 3/2018