Najgorszy dzień w roku

Nie istnieje najbardziej depresyjny dzień w roku, nie istnieje także – a może przede wszystkim – żaden algorytm pozwalający rozrysowywać amplitudę nastroju ludzkości na podstawie najbardziej choćby szczegółowych danych.

10.01.2022

Czyta się kilka minut

Fot. Karol Paciorek /
Fot. Karol Paciorek /

W opublikowanym przed siedemnastoma laty materiale prasowym, przygotowanym przez brytyjską firmę Sky Travel, w tonie jednoznacznie sensacyjnym oznajmiono, że naukowcy dokonali właśnie niezwykłego odkrycia. Otóż w każdy trzeci poniedziałek stycznia samopoczucie ludzkości osiąga dolne ekstremum. Takie wnioski – przekonywano – wyciągnęli autorzy pewnej niesłychanie wprost uczonej publikacji, opartej na algorytmie pozwalającym z zegarmistrzowską precyzją kalkulować stany mentalne. Gąszcz wykresów, w których roiło się od matematycznych symboli, odsłaniał ponoć prawdę niekwestionowalną – istnieje najbardziej depresyjny dzień w roku i niniejszym udało się go zidentyfikować. Parametry, które go konstytuują, są następujące: świadomość, że się nie dotrzyma postanowień noworocznych, fatalny stan konta po świątecznych wydatkach oraz warunki pogodowe.

Trudno się dziwić, że momentalnie stała się to jedna z najgorętszych medialnych wiadomości. Ostatecznie już sam fakt, że ktoś gdzieś opracował jakiś wzór na nasze melancholie i obawy, na nasze neurotyczne lęki i natręctwa – a na dodatek, że wmontował ich bezwzględną dynamikę w kalendarz – brzmi uwalniająco. Najdotkliwszymi jakościami istnienia są przecież, jak dobrze wiadomo, bezwład, chaos i nieprzewidywalność. Jeśli więc chociaż drobny fragment tych nieokiełznanych wirów dałoby się zoperacjonalizować, byłoby to niewątpliwą ulgą.

Zresztą – czy nie o tym właśnie od zarania dziejów marzyliśmy? O racjonalizacji nieszczęścia i mizerii losu, wpisaniu ich w choćby nawet i najbardziej splątaną, ale jednak uchwytną strukturę boskiego planu, karmicznego wzorca albo dziejowej konieczności? Nic w tym zatem osobliwego, że kiedy rzekomo ścisłą definicję takiej prawidłowości ogłosiła Sky Travel, wspierając się na domiar autorytetem nauki, news ten w jednej chwili osiągnął status wiralu – oczywiście w proporcjach stosownych do ówczesnej fazy rozwoju internetu. Statusem tym skądinąd cieszy się do dzisiaj, ilekroć bowiem przychodzi trzeci poniedziałek stycznia, media społecznościowe uginają się wprost od narzekań na tę przeklętą datę (w tym roku wypadnie 17., sami zobaczycie, co się będzie działo).

Tyle że to wszystko nieprawda. Nie istnieje najbardziej depresyjny dzień w roku, nie istnieje także – a może przede wszystkim – żaden algorytm pozwalający rozrysowywać amplitudę nastroju ludzkości na podstawie najbardziej choćby szczegółowych danych. Istnieją oczywiście prawidłowości statystyczne, związki przyczynowe oraz współwystępowanie faktów społecznych i jednostkowych – np. w krajach o dużych nierównościach więcej jest depresji i lęku niż tam, gdzie nierówności są mniejsze – niemniej nie ma żadnego takiego równania, dzięki któremu dałoby się wyliczyć, że akurat w trzeci poniedziałek stycznia wszyscy czuć się będziemy znacząco gorzej niż zazwyczaj. Materiał opracowany przez Sky Travel, co wykazał niedługo po jego publikacji lekarz i publicysta Ben Goldacre – niestrudzony tropiciel rozmaitych nadużyć i poznawczych zakrzywień – był w istocie mistyfikacją, za którą stali pewien łaknący rozgłosu psycholog oraz… agencja public relations wietrząca w tym chytrym pomyśle szansę na zarobienie jakichś pieniędzy.

Mimo to „najbardziej depresyjny dzień w roku” wciąż cieszy się gigantyczną popularnością, nie tylko w mediach społecznościowych. Może zatem – choć do matematycznej precyzji mu daleko – idealnie wpisuje się on w jakąś naszą głęboką potrzebę? Może jest nie tyle najbardziej depresyjnym dniem w roku, ile raczej dniem, w którym wszystkie nasze ciemne emocje, wszystkie nasze frustracje, lęki i obawy otrzymują nagle prawo do istnienia? W tym jednym, jedynym dniu nie trzeba ich już skwapliwie przykrywać opowieściami o tym, jak to wspaniale się rozwijamy. Jak to stawiamy przed sobą kolejne cele i z determinacją dążymy do ich realizacji. Jak to każdą porażkę traktujemy niczym drogocenną lekcję, która w nieodległej przyszłości pozwoli nam odnieść kolejny sukces. Jak to jesteśmy kowalami własnego losu.

Przeciwnie: w tym jednym dniu można wreszcie swobodnie odetchnąć, bo wszystko to, co nas na co dzień przygniata, przestaje być wyłącznie naszą jednostkową odpowiedzialnością i winą. Zostaje natomiast włączone w zbiorowy los, zewnętrzną formę. Niechby i wykoncypowaną przez jakiegoś hochsztaplera za pomocą łże-algorytmu, ale przynajmniej dającą nam choćby minimalne poczucie bycia częścią jakiejś ponadindywidualnej całości. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Eseista i filozof, znany m.in. z anteny Radia TOK FM, gdzie prowadzi w soboty Sobotni Magazyn Radia TOK FM, Godzinę filozofów i Kwadrans Filozofa, autor książek „Potyczki z Freudem. Mity, pokusy i pułapki psychoterapii”, „Co robić przed końcem świata” oraz „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 3/2022