Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kiedy przyglądałam się w telewizji posłom tak gorąco popierającym projekt dołączenia do tego kalendarza jeszcze święta Trzech Króli (w tym roku byłby to wtorek zaraz po ostatniej niedzieli "długiego weekendu"), zastanawiałam się, ilu z nich jest przekonanych, że rodacy, zamiast brać urlopy i pryskać gdzieś w góry albo nad ciepłe morza, rzeczywiście raz jeszcze zasiądą masowo do rodzinnych śniadań po kościele, potem ruszą w odwiedziny do swoich seniorów, a wreszcie zakolędują przy drzewku (nota bene, czy nie można było odwiedzać babci i pośpiewać Dzieciątku nawet w wieczór dnia, który się przepracowało?). I czy na pewno tych, którym narty i wojaże nie w głowie, nie wciągnie na długie godziny to jedno pudło z ekranem, powtarzające najskuteczniejsze zawołanie dzisiejsze: "zostańcie państwo z nami". Tak przecież coraz częściej świętuje się w Polsce już od wielu lat.
To jedno prawda: chcielibyśmy być jeszcze mniej zaganiani do pracy. Ale zaraz potem chcielibyśmy, by płace rosły nam dalej i dalej. I wszystko to jakoś się nam zgadza...
Jest coś bardzo pięknego w chęci zatarcia tego śladu Peerelu, jakim było skasowanie wolnego dnia w święto Trzech Króli (przeniesione wtedy przez Kościół, jak w niejednym kraju, na najbliższą niedzielę). To wspaniała uroczystość, i połączyłaby nas z braćmi prawosławnymi, bo oni wtedy dopiero obchodzą Boże Narodzenie. Projektu tej zmiany nie powinno się na pewno odrzucać w Sejmie w pierwszym czytaniu. Ale warto odważniej przyjrzeć się przewidywanym skutkom. Nie idealizując, nie spodziewając się sielanki.