Lampedusa: na południe od Edenu

W drodze z Libii do Włoch, na wodach Cieśniny Sycylijskiej, wywrócił się kuter z ponad 700 uchodźcami na pokładzie. Trwa zakrojona na szeroką skalę akcja ratunkowa. Na Lampedusie, dwa tygodnie temu były nasz dziennikarz, Marcin Żyła.

24.03.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Darrin Zammit Lupi / MOAS
/ Fot. Darrin Zammit Lupi / MOAS

Do dramatu doszło 19 kwietnia. Nieznane są jeszcze wszystkie szczegóły, ale już mówi się o największej tragedii, jaka wydarzyła się na Morzu Śródziemnym w czasach pokoju.

Przeczytaj reportaż o Lampedusie:

Międzynarodowa Konwencja o Bezpieczeństwie Życia na Morzu, 1974 r.: „Kapitan statku przebywającego na morzu, znajdującego się w pozycji umożliwiającej przyjście z pomocą, po otrzymaniu z jakiegokolwiek źródła sygnału, że ludzie znajdują się w niebezpieczeństwie, jest obowiązany podążyć pełną prędkością na pomoc i, w miarę możliwości, zawiadomić te osoby lub służbę poszukiwań i ratownictwa o tym fakcie”.

Z poradnika dla migrantów płynących do Europy, 2015 r.: „Gdy zobaczysz inny statek lub samolot, machaj ubraniami, krzycz, gwiżdż lub podświetlaj ekran swojego telefonu. Jeśli twoja łódź się przewróci, chwyć cokolwiek, co unosi się na wodzie. Spróbuj wykonać pływak z pustych plastikowych butelek albo kanistrów po benzynie”.

Adres URL dla Zdalne wideo

Wypadek
Był październik, tak jak dziś czwartek, przed świtem, pół kilometra stąd.
Gdy zepsuł się silnik, a na pokład dostała się woda, musieli już widzieć światła wyspy. Telefony zabrano im przed rejsem. „Bez komórek nikt nie wykryje łodzi, nie zawróci jej z powrotem”, powtarzali im szmuglerzy.

To, co zdarzyło się później, ocaleni relacjonują różnie. Niektórzy mówią, że silnik w mig zajął się ogniem. Inni, że upłynęły długie minuty dryfu, oddalania się od Lampedusy, zanim ktoś, dla zwrócenia uwagi, podpalił koc.

Łódź była drewniana, którędyś ciekła benzyna, straż przybrzeżna nie zdążyła pomóc wszystkim, zginęło 360 osób.
Tydzień później na wschód od wyspy zatonął drugi kuter z migrantami.

Uratowanym groziło po 5 tysięcy euro grzywny za nielegalne przekroczenie granicy. Prasa pisała: to absurd. Mieszkańcy Sahelu, których na łodziach była większość, żyli dotąd za euro dziennie. Pięć tysięcy – to jak 14 lat. Więc prawo złagodzono.

Pani burmistrz Lampedusy oświadczyła: na wodach wokół nas rozgrywa się tragedia, która dorównuje wojnie. Na Morze Śródziemne wysłano zatem włoską marynarkę, która zaczęła ratować migrantów nawet u samych wybrzeży Libii. Nieufne zwykle rządom organizacje praw człowieka szacują, że uchroniło to przed ryzykiem śmierci 140 tys. ludzi.

Misja „Mare Nostrum” („Nasze Morze”) trwała rok. 1 listopada 2014 r. zastąpiła ją operacja „Tryton”, koordynowana przez agencję ochrony granic Unii Europejskiej. Jej budżet jest o połowę mniejszy, choć do Włoch dociera więcej migrantów niż przed rokiem. Na Lampedusie mówią: to będzie złe lato.

Wyspa
W porze sjesty bezpańskie psy wychodzą z bocznych uliczek, stają i rozglądają się na boki. Teraz, gdy miasteczko odpoczywa, wolno im wszystko, nawet na głównej via Roma. Jest tu bank, sklep z pamiątkami, dwa bary i kawiarnia internetowa. Transport publiczny? Raz na godzinę przez dziewięć większych ulic Lampedusy przejeżdża mikrobus. Najwyższy budynek? Wieża kontrolna lotniska, dziesięć minut na piechotę stąd.

Piloci przylatujących tu małych samolotów Mistral Air lubią te popołudniowe marcowe rejsy – mają czas na obiad w jedynej czynnej teraz portowej restauracji. Dopiero za dwa miesiące wyspa zapełni się letnikami i wybór będzie większy.

O oddalonej od wybrzeża Afryki tylko o 113 kilometrów Lampedusie świat usłyszał po raz pierwszy w 1986 r., kiedy pułkownik Muammar Kaddafi, w odwecie za amerykański nalot na Libię, zaatakował ją dwoma pociskami balistycznymi. Jego celem była instalacja wojskowa USA. Rakiety chybiły, ale zrobiły wyspie reklamę. Zbudowano nowy hotel, na ulicach położono asfalt. Pod koniec lat 80. w europejskiej prasie ukazywały się już teksty o Rabbit Beach, ponoć najpiękniejszej plaży tego morza.

Potem na wyspę zaczęły przybijać statki z migrantami z północnej Afryki. Ich pasażerowie uciekali przed wojnami lub szukali w Europie lepszego życia. Włochy po cichu podpisały z Kaddafim porozumienie o odsyłaniu ich z powrotem, ale i tak nie było już roku, żeby ktoś nie znalazł na piasku wyrzuconego przez fale ciała.

Później wyławianiem zwłok z wody – było ich coraz więcej, bo na tym drugim brzegu wzrastały niepokoje, wybuchały arabskie wiosny, zaczęła się wojna w Syrii – zajęło się wojsko.

Ci, którzy przeżyli podróż, zapełniali ulice Lampedusy. Tak, z przerwami, jest do dziś, choć teraz nowo przybyli są już szybko odsyłani do ośrodków na Sycylii.

– Od początku stycznia do włoskich brzegów dopłynęło ok. 9 tys. migrantów, prawie dwa razy więcej niż w tym samym okresie rok temu. Tysiąc z nich to dzieci. Połowa z tych dzieci nie ma rodziców ani krewnych – mówi pracownik organizacji charytatywnej Save the Children w Katanii.

– Nasi wolontariusze całymi dniami bawią się z nimi, kopią w piłkę. Ale gdy dzieci zostają same, biorą do ręki kredki i rysują łodzie pełne ludzi – opowiada wolontariusz Caritasu w Agrygencie.

Dzieci rzadziej niż dorośli potrafią pływać. Te, które są na łodziach bez opiekunów, są bardziej narażone; w niebezpieczeństwie nikt się nimi nie opiekuje.

Międzynarodowa Organizacja ds. Migracji (IOM) podała właśnie, że od stycznia podczas przeprawy przez Morze Śródziemne zginęło ok. 600 osób – sześć razy więcej niż w tym samymczasie przed rokiem. Oficjalnie w minionym roku utonęły, zmarły z wychłodzenia lub zaginęły na morzu 3224 osoby. W rzeczywistości znacznie więcej, gdyż niejednego dramatu nie zdążyły zarejestrować statystyki.

Na południe od Europy tonie kilkanaście osób dziennie.

Papież
Właściciel sklepu spożywczego pamięta, jak kiedyś, na całe sto dni, na ulicach pięciotysięcznej Lampedusy zamieszkało pięć tysięcy migrantów.
– Spali tu, gdzie teraz siedzimy, na murkach wzdłuż ulic. Ksiądz otworzył dla nich kościół, wszyscy rozdawali im kanapki, koce. Współczułem im, lecz oni byli bezpieczni i szczęśliwi.
Paolo urodził się na północy Włoch. Na wyspę trafił w połowie lat 80., podczas jednej ze swoich hippisowskich wypraw młodości. Został. Przywykł jakoś do południowej mentalności, ale miejscowe emocje i osądy ciągle traktuje przez pół. Oni, opowiada o rodowitych mieszkańcach wyspy, może i czasem mówią źle o tych z Afryki, ale gdy przyjdzie co do czego, oddają im wszystko.

Północny dystans pozwala Paolowi sporo zauważyć. Na przykład: że odkąd nazwa „Lampedusa” w Europie coś znaczy, zaczęli się tu, niczym do jakiegoś Sarajewa, zjeżdżać wszyscy święci tego świata, premierzy, przewodniczący rad, parlamentów i komisji – tak jakby szukali jakiegoś usprawiedliwienia.

Albo: że jeśli jakaś fundacja umieści we wniosku o dotację wysyłanym do Brukseli słowo „imigracja” – Europa zawsze przyśle pieniądze.
Ale nawet jako właściciel sklepu Paolo pozostał w kontrkulturze. W miasteczku, gdzie zamiast zdjęcia zmarłej kobiety na klepsydrze umieszcza się wizerunek Matki Bożej (a Chrystusa, gdy umiera mężczyzna), nie wyszedł z domu, gdy przyjechał tu papież. Choć dziś mówi: czekaliśmy na niego od lat.

Franciszek przypłynął do portu na pokładzie łodzi rybackiej, wrzucił do wody wieniec dla upamiętnienia tych, którzy zginęli na morzu.

Potem mówił: „»Adamie, gdzie jesteś?«, »Gdzie jest twój brat?« – to dwa pytania, które Bóg zadaje na początku historii ludzkości i które kieruje również do wszystkich ludzi naszych czasów, także do nas. Chciałbym jednak, abyśmy zadali sobie trzecie pytanie: kto z nas płakał z powodu tego faktu i faktów takich jak ten, z powodu śmierci tych braci i sióstr? Kto zapłakał nad tymi osobami, które były na łodzi?”.

Kiedy papież mówił do mieszkańców Lampedusy, że choć są „niewielką rzeczywistością, dają przykład solidarności”, Paolo, który na sąsiedniej ulicy przypatrywał się wizycie w telewizji, myślał o swoich sąsiadach. Od lat narzekali, że sława „wyspy uchodźców” ograniczy dochody z turystyki. A gdy migranci przypływali, otwierali im na noc przybudówki domów, zanosili herbatę.

Sahel
Nie ma konwencji o bezpieczeństwie życia na pustyni. A to przez pustynię właśnie wiedzie zwykle pierwszy, równie niebezpieczny co przez morze, etap podróży migrantów.

Historię Nataniela przedstawił mi Dan Connell, amerykański badacz szlaków migrantów, autor strony internetowej, na której próbuje zwrócić uwagę Zachodu na dramat Erytrei. Najwięcej osób ucieka do Europy właśnie z tego kraju.
Kiedy w 2006 r. Nataniel osiągnął pełnoletność, władze Erytrei zakazały mu dalszej nauki w szkole i wysłały do wojska. W forcie na pustyni, w pobliżu granicy z Etiopią, spotkał innych mężczyzn powołanych w podobny sposób. Niektórzy służyli już piętnasty rok. On wytrzymał dwa. Któregoś dnia wyszedł z fortu z karabinem, by bronić się przed pościgiem – oraz z ręcznym granatem, by go odbezpieczyć, jeśli zostanie złapany. Po ośmiu godzinach dotarł do Etiopii, gdzie wysłano go do obozu dla uchodźców. Spędził w nim dwa lata.

W obozie dostał telefon. Zadzwonił do krewnych z Holandii. Ci opłacili przemytników, którzy w cztery dni mieli przeszmuglować go przez Sudan i Libię do wybrzeża Morza Śródziemnego, gdzie zamierzał wsiąść na łódź płynącą do Europy. Ale w drodze złapali ich żołnierze. Nataniel, który znał amharyjski, najważniejszy język Etiopii, przekonał oficerów, że jest tylko autostopowiczem. Wypuszczono go, dalej na północ szedł pieszo.

Zaraz po przekroczeniu granicy Sudanu jego – oraz grupę, do której dołączył – porwali rebelianci, którzy przez dziesięć godzin wieźli ich do obozu prowadzonego przez lud Raszaida, od dawna znany z hodowli wielbłądów wyścigowych, a od niedawna – ze sprzedaży erytrejskich chrześcijan handlarzom z półwyspu Synaj. Raszaidzi zabrali go dalej. Po ośmiodniowej jeździe przez Libię i Egipt Nataniel dostał od nich następny telefon. Zdobądź trzy i pół tysiąca dolarów, to cię zwolnimy, powiedzieli.

Pieniądze znów przyszły z Holandii. Raszaidzi na swój sposób dotrzymali słowa: zwolnili chłopaka ze swojej niewoli i oddali w niewolę Beduinów, którzy za zwolnienie zakładników – chłopak wciąż dzielił los z całą grupą – zażyczyli sobie 22 tys. dolarów od głowy. Od nich Nataniel dostał swój trzeci telefon.

Razem z kilkudziesięcioma innymi Erytrejczykami, w pomieszczeniu bez okien, z jedną dla wszystkich toaletą, spędził kolejne tygodnie. Więźniów bito, grożono im śmiercią. Kobiety, jedną po drugiej, porywacze zabierali na noc do swoich pomieszczeń. Kiedyś – Nataniel pamięta, że nazajutrz był piątek – jedna ze zgwałconych wróciła z kluczem. Uciekli.

Już z pustyni zadzwonili – tak, na pustyni czasem też jest zasięg – do mieszkającej we Włoszech Erytrejki. Nazywano ją „Panią Doktor”, bo jej zamorskie interwencje, jakimś cudem, przynosiły czasem wybawienie. Kazała im nie ruszać się z miejsca i czekać na przyjaciela, którego już do nich wysyła.

Burmistrz
Przed dwoma laty wydała takie oświadczenie: „Wybrano mnie w maju, a 3 listopada położono przede mną 21 ciał. Bylito ludzie, którzy utonęli, próbując się tu dostać, i świadomość tego jest dla mnie nie do zniesienia. Musieliśmy poprosić władze prowincji o pomoc w zorganizowaniu godnego pochówku 11 osób, gdyż na naszym cmentarzu nie ma już wolnych miejsc. Wygospodarujemy nowe. Ale chciałabym teraz zapytać wszystkich: jak duży ma byćcmentarz na mojej wyspie?”.

Dzisiaj okruchy popiołu lądują na ekranie iPada Giusi Nicolini, lecz ona jakby tego nie zauważała. Papieros wsunęła między dwa palce, trzecim sprawdza konto na Twitterze. O blat stołu, gdy chce podkreślić, że mówi coś szczególnie ważnego, uderza kciukiem.

– Morze Śródziemne to sprawa nas wszystkich. Ma tu miejsce humanitarna tragedia. Ale to nie w gestii tej wyspy, lecz całej Europy, także Polski, leży zmiana przepisów o uchodźcach – mówi burmistrz Lampedusy.

Na ścianie gabinetu – dużo tu skosów, a mało miejsca, to poddasze urzędu municypalnego – Nicolini powiesiła swoje zdjęcie z papieżem. Mówi: – Każdy, kto tak jak on ma reprezentować biblijne wartości, musi tu przyjechać. Lampedusa pokazuje nasz świat, to, jak się zmienia. Morze Śródziemne i migranci – to powinno być źródło naszych zasobów.

– Moi poprzednicy podsycali strach – kontynuuje Nicolini. – Reprezentowali tych mieszkańców wyspy, którzy mówili, że przybysze z zewnątrz zasieją u choroby, przyniosą przestępczość. Znajdzie pan takich ludzi w każdej społeczności na świecie.Tu są mniejszością. Ja działam w imieniu większości, tych, którzy myślą jak papież. To jest serce, to jest dusza Lampedusy.

Cała Europa, po tym, gdy zobaczyła w telewizji rybaków pomagających potrzebującym, zapragnęła być Lampedusą. „Wir sind Lampedusa”, głosi tu plakat kawiarni. A Giusi Nicolini dostaje zaproszenia z całego kontynentu. O takich jak ona dziennikarze kochają pisać: „ambasador nadziei”, „sumienie świata”.

Burmistrz nawet nie pamięta, kiedy ostatnio oglądała dla przyjemności jakiś film. W czasie ostatnich trzech lat tylko dwa razy wyjechała za granicę. Dziś też jest zmęczona, dwie godziny przyjmowała mieszkańców wyspy.

– Jest na odwrót, niż się mówi. Europa coraz bardziej potrzebuje migrantów – tłumaczy Nicolini. – Ale w trudnych czasach kryzysu ludzie częściej niż zwykle zamykają się, jakby chcieli nakryć się kocem. Wznoszą nowe bariery. Europa reaguje niczym dziecko: przestraszone, chce się schować... Nie będzie przeszkadzać, jeśli zapalę.

Morze
„Pani Doktor” nie zdążyła pomóc. Pierwsi byli beduińscy porywacze. Zjawili się nagle, ich strzały rozproszyły grupę. Trzy osoby zginęły.

Natanielowi i kilku innym osobom znowu udało się uciec. Tej nocy szli przez pustynię jeszcze cztery godziny.O świcie dotarli do namiotów. Był to obóz egipskiej armii. Aresztowano ich i przewieziono do więzienia na półwyspie Synaj, gdzie zostali przez następnych pięć miesięcy.

Odwiedzali ich tam ludzie z ambasady Erytrei – obiecywali wolność w zamian za powrót do kraju. Ale grupa wolała prosić o pomoc ambasadę Etiopii, która obiecała, że w zamian za przyjęcie obywatelstwa tego kraju i zapłacenie za podróż lotniczą będą mogli polecieć do Addis Abeby. Znów chwycili telefony, znów Bóg wie od kogo zdobyli pieniądze.

Gdy znaleźli się w Etiopii, od razu zorganizowali kolejną podróż do Sudanu i dalej, w stronę morza. W obozie dla uchodźców we wschodnim Sudanie Nataniel spędził dwa miesiące, po czym przeniósł się do Chartumu, stolicy kraju, gdzie znalazł pracę jako taksówkarz, ożenił się i osiadł na półtora roku.

Ale życie Erytrejczyka w tym mieście nie różniło się tak bardzo od jego losu na pustyni: sudańska policja nie dawała uchodźcom spokoju, zatrzymując ich często i żądając pieniędzy w zamian za uwolnienie. W czerwcu 2013 r. Nataniel zapłacił więc szmuglerom tysiąc dolarów i opuścił Chartum, kierując się w stronę libijskiego wybrzeża.

Niedaleko miejsca, gdzie schodzą się granice Sudanu, Czadu, Egiptu i Libii, ich ciężarówkę zatrzymał kolejny gang. Po raz trzeci Nataniel dostał telefon z poleceniem zapłacenia pięciu tysięcy dolarów okupu. Żaden ze 131 Erytrejczyków nie był w stanie uzbierać tej sumy. Jedzenia dostawali tyle, że sił starczało tylko na strach przed śmiercią.

Porywacze w końcu obniżyli wysokość okupu do trzech tysięcy dolarów. Tak się udało. We wrześniu 2013 r., po siedmiu latach od wyjazdu z Erytrei, zobaczył pod Trypolisem Morze Śródziemne.

Przeprawa

Rejsami przez Morze Śródziemne rządzą kryminaliści. Gangi, mafia, lokalne układy – wszystko, co potrzebne, aby od zdesperowanych wydusić ostatnie pieniądze.

Kraje północnej Afryki od dawna apelują do Europy, aby umożliwiła legalne przyjazdy ich obywateli. Ale Unia Europejska chroni swój rynek pracy.Organizacje praw człowieka powtarzają jednak, że migranci są tak zdesperowani, że przed podróżą, choćby w najgorszych warunkach, nie powstrzyma ich nic. Dlatego, na wszelki wypadek, przygotowują dla nich poradniki, jak przetrwać podróż.

W jednym z nich, kolportowanym w języku arabskim, francuskim i angielskim, czytamy m.in. takie rady: „Miej przy sobie numery telefonów do wszystkich krewnych i znajomych w Tunezji, Libii, Włoszech i innych krajach. Udostępnij im kontakt do służb ratunkowych, aby mogli skontaktować się z nami, jeśli nie usłyszą o tobie przez dłuższy czas”. „Staraj się dokumentować wszystko, w tym czas i koordynaty GPS wszystkiego, co się dzieje na łodzi: jeśli tylko się da, rób zdjęcia, kręć filmy, notuj. Rozglądaj się naokoło, aby w porę móc zapobiec kolizji”. „Nie jedz za dużo, tylko tyle, żeby nie być głodnym. Wody pij po trochu, regularnie. Nigdy nie pij wody morskiej”. „Staraj się zachować równowagę na pokładzie. Nie panikuj, niezależnie od tego, co się dzieje. Za wszelką cenę unikaj konfliktów z innymi”.

Pod tym wszystkim jest też taka uwaga: „Zdajemy sobie sprawę z tego, że podczas kontaktów ze szmuglerami może nie być możliwości zastosowania tych zasad bezpieczeństwa. Znamy jednak przypadki, kiedy ludzie, bojąc się o swoje życie, odmawiali w portach wejścia na pokład”.

O drugiej w nocy 2 października 2013 r. Nataniel, razem z 520 migrantami, wsiadł na dwudziestometrową łódź, która natychmiast wypłynęła na północ. Drugiego dnia wieczorem, tak jak obiecywali im przemytnicy, zobaczyli światła włoskiego miasteczka, do którego zmierzali: Lampedusy.

Był październik, tak jak dziś czwartek, przed świtem, pół kilometra stąd, gdy zepsuł się silnik.

Milioner
Tego dnia, gdy łódź Nataniela zatonęła u wybrzeży Lampedusy, Christopher Catrambone, amerykański przedsiębiorca z branży logistycznej i milioner, spędzał na Morzu Śródziemnym spóźnione, rodzinne wakacje.
Mówi, że natychmiast przypomniał sobie słowa papieża z tamtej małej skalistej wysepki. Franciszek mówił: exodus migrantów jest oskarżeniem „sytego zachodniego świata”, symbolem jego niesprawiedliwości. „Dlatego właśnie potrzebujemy teraz etyki odpowiedzialności. Bez niej nie ma przyszłości dla Europy”.

– Jesteśmy praktykującymi katolikami – mówi mi Christopher. – Słowa papieża były dokładnie tym, co sami od lat obserwowaliśmy na morzu. Dla nas stały się inspiracją. Kupiłem statek w Stanach Zjednoczonych, na Malcie skompletowałem załogę – marynarzy, ratowników i lekarzy.

Tak powstała Morska Stacja Pomocy Migrantom (Migrant Offshore Aid Station) – prywatna organizacja, która od minionego roku patroluje wody pomiędzy Afryką, Sycylią i Maltą. Między majem a październikiem, kiedy najwięcej drewnianych łodzi płynie na północ, z pokładu statku „Phoenix” startują dwa bezzałogowe śmigłowce wyposażone w sonar i kamery noktowizyjne. Jeśli wypatrzą migrantów, powiadamiają o tym służby ratunkowe na europejskim wybrzeżu. Na łodzie wysyłają lekarstwa, kamizelki ratunkowe. Gdy trzeba, zabierają na pokład „Phoeniksa”.

W ciągu dwóch miesięcy ubiegłego roku MOAS zorganizował akcje ratunkowe, podczas których z wody wyciągnięto około trzech tysięcy osób.

– Na pokładzie była cała moja rodzina – mówi Catrambone. – Żona, Regina, pomagała lekarzom. Córka zresztą też. Maria Luisa ma 18 lat, mam nadzieję, że będzie teraz o migrantach opowiadać swoim rówieśnikom.

Catrambone zbiera właśnie pieniądze na kolejny rok działalności: – Chciałbym, aby w naszej akcji wzięło udział więcej statków. Nikt nie zasługuje na to, aby umierać na morzu. Polityka nie ma z tym nic wspólnego. To jest kwestia praw człowieka i ludzkiej godności.

Ludzie, którzy stworzyli MOAS, podkreślają, że są apolityczni, jednak krytykują unijną operację „Tryton” za marne efekty. Brakuje – mówią – wspólnej, skoordynowanej strategii poszukiwawczo-ratowniczej na Morzu Śródziemnym. W efekcie ciężar ratowania migrantów spada na okręty handlowe.

Morze Śródziemne to jeden z najważniejszych szlaków żeglugowych świata – w dzień powszedni w pobliżu Lampedusy przepływa średnio nawet 300 statków, w większości prywatnych.

Christopher Catrambone: – Zasada ratowania życia na morzu jest święta. W 2014 r. jedną trzecią migrantów uratowały jednostki handlowe. Kłopot w tym, że takie statki nie są przygotowane do podejmowania z wody po kilkaset osób: nie mają sprzętu czy wystarczającej ilości lekarstw i pożywienia.

W minionym roku statki handlowe wykonały naMorzu Śródziemnym ok. 800 takich operacji. Każda z nich – zboczenie z kursu, zbliżenie się do łodzi z migrantami, ich pobyt na pokładzie i przetransportowanie na ląd – kosztuje armatorów około 65 tys. euro. Po zakończeniu misji „Mare Nostrum” ich właściciele obawiają się, że koszty te wzrosną w tym roku trzykrotnie. Dlatego na początku marca najważniejsi armatorzy świata zrzeszeni w Międzynarodowej Izbie Żeglugi (ICS) zaproponowali stworzenie mechanizmu rekompensującego prywatnym właścicielom koszty akcji ratunkowych.

Zespół MOAS grupuje przedstawicieli jedenastu narodowości, w tym byłego ministra obrony Malty i kanadyjskiego korespondenta wojennego. Catrambone długo nie kończy rozmowy: – Podczas pierwszej misji kapitan i pierwszy oficer na „Phoeniksie” byli Polakami. Uwielbiam Polskę, kiedyś mieszkałem w Krakowie. Mam nadzieję, że posłuchacie Franciszka i włączycie się w pomoc migrantom na morzu.

 

Strach i nadzieja
Mauro, asystent prasowy, przynosi pani burmistrz espresso w plastikowym kubku. Nasze spotkanie miało trwać kwadrans, ale znacznie się przedłuża. Giusi Nicolini coraz częściej stuka kciukiem o stół.

Miesiąc temu dżihadyści z Państwa Islamskiego krzyczeli z wybrzeża Libii, że kiedyś dotrą do Rzymu, a swych bojowników wyślą do Europy na łodziach migrantów. Przed tygodniem pewien think tank z Londynu doniósł, że wędrówkę przez Libię w kierunku Morza Śródziemnego rozpoczęła grupa członków somalijskich bojówek Asz-Szabab. Wczoraj (18 marca) w muzeum w Trypolisie, niecałe 200 kilometrów stąd, ekstremiści zamordowali turystów z Europy.

– Media często wykorzystują Lampedusę, aby mówić o terroryzmie – mówi Nicolini. – A ja się nie boję żadnego zamachu. Nasze czasy musimy postrzegać w szerszej perspektywie. Terroryzm jest tylko jednym z efektów ubóstwa, dyktatorskich rządów w wielu krajach. To powinno być dla nas ważniejsze.

Burmistrz coraz częściej się uśmiecha, już się odprężyła. Dodaje jeszcze: – Kiedy Kaddafi wystrzelił w kierunku Lampedusy swoje dwie rakiety, nie zrobił nam żadnej krzywdy. Żadnej krzywdy nie wyrządzili nam migranci. Jeśli media twierdzą inaczej, to znaczy, że mówią ludziom tylko to, co ci chcą usłyszeć. A ludzie zawsze będą chcieli się czegoś bać. Wy, dziennikarze, miejcie odwagę mówić prawdę, a nie spekulować.

Pożegnaliśmy się już, ale Nicolini cofa się od drzwi. Kiedy wchodziłem do jej gabinetu, pytałem ją, czy Polacy przekonają się kiedyś do tego, że wyzwania Morza Śródziemnego są również ich wyzwaniami.

– Pamiętam dzień, gdy na papieża wybrano Wojtyłę. Byłam uczennicą szkoły dla dziewcząt w Agrygencie. Siostry, które ją prowadziły… Nawet nie chodzi o to, że nie potrafiły wymówić jego nazwiska. One nawet nie wiedziały, jak się tworzy przymiotnik od nazwy „Polska”. A jednak w końcu się nauczyły.

Po wyjściu z urzędu skręcam w stronę portu. W restauracji znów siedzą piloci Mistral Air. Na parkingu straży przybrzeżnej stoją, przechylone niczym w pełnym sztormie, drewniane łodzie, na których przypłynęli migranci. Jest ich tylko sześć, służą za dowody w sprawach sądowych. Ktoś, z czyjegoś powodu, musiał na nich zginąć.

Nataniel przeżył katastrofę, mieszka w Szwecji. Prawie wszyscy ocaleni wyjeżdżają stąd – do krewnych, znajomych, do ludzi, którzy kiedyś odbierali ich telefony z pustyni.

W 2014 r. około 170 tys. ludzi, w większości pochodzących z państw afrykańskiego Sahelu, spędziło we Włoszech pierwsze od dawna dni, kiedy nie bali się o swoje życie. Sahil – to po arabsku „wybrzeże”.

Prognozuje się, że w tym roku liczba migrantów płynących Morzem Śródziemnym do Europy zwiększy się o jedną trzecią. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2015