Drastycznie wzrósł ruch migrantów przez Morze Śródziemne

Po trzech nieco spokojniejszych latach kapitanowie statków handlowych znów meldują o niesionych przez wodę ciałach.

12.08.2023

Czyta się kilka minut

Po dwóch stronach jednEgo morza
Tunezyjskie służby przechwytują migrantów na morzu niedaleko miasta Safakis, październik 2022 r. / YASSINE GAIDI / ANADOLU AGENCY / GETTY IMAGES

Liczba pierwsza: 92 tysiące ludzi, którzy od początku roku dotarli przez Morze Śródziemne do samych tylko Włoch (to dane dokładne, europejskie służby skrupulatnie liczą przybyszy).

Liczba druga: 1800 osób, które w tym samym czasie utonęły – to już dane niepełne, obejmujące wyłącznie ciała wyłowione, zauważone na wodzie bądź ludzi, o których wiadomo, że zginęli, ponieważ powiedzieli tak ich ocaleli towarzysze. Najbardziej prawdopodobne szacunki mówią, że w tym roku w morzu utonęło co najmniej 5 tys. osób.

Dzięki pustej łodzi

Po trzech latach na najpopularniejszym w świecie szlaku migrantów – przeprawie z Afryki do Europy – znów zwiększa się ruch. Podobnie jak w rekordowym pod tym względem roku 2015 kapitanowie statków handlowych płynących Cieśniną Sycylijską meldują przez radio o niesionych przez wodę ciałach.

Wypadki łodzi z migrantami tylko z pozoru wyglądają podobnie. Początek miesiąca pokazał, że ich scenariusze mogą być bardzo różne.

3 sierpnia z portu Safakis w Tunezji odbiła jednostka z 45 osobami na pokładzie. Szybko przewróciła ją wysoka fala. Zginęło co najmniej 41 osób. Przez kilkanaście kolejnych godzin ocalałe cztery – 13-latek, kobieta i dwóch mężczyzn – unosiły się na wodzie tylko dzięki wątłym dętkom samochodowym, jedynym „zabezpieczeniu”, w jakie przemytnicy wyposażają migrantów. Cała czwórka miała nieprawdopodobne szczęście – po pewnym czasie trafiła na pustą łódź, na której przeżyli kolejny dzień, aż wypatrzono ich z pokładu maltańskiego masowca, podjęto z wody i przekazano włoskiej straży przybrzeżnej.

W tych samych dniach: marokańskie służby zawróciły ćwierć tysiąca ludzi płynących w stronę należących do Hiszpanii Wysp Kanaryjskich; Grecy przechwycili niewielką żaglówkę, którą podróżowało kilkadziesiąt osób; Włosi podjęli z morza matkę z małym dzieckiem, jedynych ocalałych z innego wypadku u wybrzeży Tunezji – a także uratowali kilkanaście osób, które woda wyrzuciła na klif na wybrzeżu wyspy Lampedusa.

Piraci z Safakisu

Coraz większy ruch na śródziemnomorskim szlaku migracyjnym zmusił również do zmiany strategii ludzi, którzy na nim zarabiają – przemytników i mieszkańców afrykańskiego wybrzeża.

W ostatnich dnia lipca sąd w Agrygencie na Sycylii aresztował czterech Tunezyjczyków, których zatrzymano na morzu pod zarzutem piractwa. Mieli oni dopływać własnymi motorówkami do łodzi migrantów na pełnym morzu, a następnie, po abordażu – grożąc im nożami, pałkami bądź wyrzuceniem za burtę – wymontowywać z tych jednostek silniki.

Silnik jest najcenniejszą częścią łodzi – to zwykle ponad 90 proc. jej wartości. Lichą łódź dla migrantów – drewnianą, z tworzyw sztucznych albo metalową – można zbudować łatwo w przydomowym warsztacie. Takich warsztatów, przynoszących dochód całym wsiom, działają na wybrzeżu Libii i Tunezji tysiące.

Jednak silników zwykle nie da się tam zamontować. Od pierwszych lat kryzysu migracyjnego popyt na nie zawsze przekracza podaż.

Nie wiadomo jeszcze, czy „odzyskujący” silniki do ponownej sprzedaży piraci z Tunezji działali samodzielnie, czy na zlecenie przemytników ludzi. Ale statki handlowe już kilkakrotnie meldowały w ostatnich tygodniach o łodziach z migrantami – bądź już bez nich – pozbawionych napędu.

Właśnie jedna z takich pustych łodzi uratowała rozbitków z ostatniego wypadku.

Dwa oblicza służb

Odkąd jesienią 2022 r. premierką została Giorgia Meloni, rząd Włoch – państwa, do którego trafia ponad 80 proc. ludzi płynących przez morze – zaostrzył politykę migracyjną.

W styczniu wszedł w życie przepis nakazujący statkom ratowniczym należącym do organizacji pozarządowych natychmiastowy powrót do portu już po pierwszej akcji. W dodatku – do portu wyznaczonego przez władze. Organizacje skarżą się, że odtąd muszą dopływać do miejsc tak odległych jak Ankona w środkowej części adriatyckiego wybrzeża Włoch.

Na efekt nowych przepisów nie trzeba było długo czekać. O ile ubiegłego lata po środkowej części Morza Śródziemnego pływało 17 prywatnych statków ratowniczych, obecnie jest ich już mniej niż 10. Kilka niewielkich, utrzymywanych dzięki zbiórkom publicznym organizacji nie stać było na paliwo potrzebne, by dotrzeć do odległych portów. Dla pozostałych organizacji dłuższy rejs oznacza za każdym razem pozostawanie w strefie poszukiwań o 4–5 dni krócej. Przez większość minionego tygodnia „Geo Barents”, statek Lekarzy bez Granic, który 8 sierpnia podjął z metalowej łodzi 47 osób, był w drodze do portu La Spezia niedaleko Genui, daleko na północy Włoch.

Władze w Rzymie od lat twierdzą, że obecność statków ratowniczych zachęca migrantów do podejmowania podróży. Przeciwnikom tej tezy nowych argumentów dostarczyły – opublikowane w minionym tygodniu w „Nature” – wyniki prac międzynarodowego zespołu badawczego pod kierownictwem Alejandry Rodríguez Sánchez z Uniwersytetu Poczdamskiego.

Naukowcy przeanalizowali statystyki z Morza Śródziemnego z lat 2011-20 i „przefiltrowali” je przez takie zmienne jak pogoda, uwarunkowania polityczne, ruch na morzu, a nawet kursy wymiany walut, stopy bezrobocia czy ceny biletów lotniczych do Europy. Okazało się, że to właśnie warunki polityczne mają największy wpływ na liczbę podróży przez morze. Wyniki udowodniły też intuicyjnie oczywistą korelację między liczbą i skalą akcji poszukiwawczo-ratowniczych a mniejszą śmiertelnością. Organizacje humanitarne i ONZ od dawna apelują do Unii Europejskiej o powrót do skoordynowanych działań ratowniczych na wzór zakończonej przed dekadą włoskiej operacji Mare Nostrum.

Aktorzy dramatu

Po zmianach we włoskim prawie na morzu liczą się już w praktyce tylko cztery organizacje: Lekarze bez Granic, SOS Mediterranée ze statkiem „Ocean Viking”, Pilotes Volontaires utrzymująca na Lampedusie samolot zwiadowczy, a także Alarm Phone, rozsiana po Europie sieć wolontariuszy odbierających telefony od rodzin migrantów zaniepokojonych losem bliskich – wciąż główne źródło informacji o łodziach wymagających ratunku.

Mniej więcej pośrodku sporu o migrantów jest włoska straż przybrzeżna, która – choć przez organizacje pozarządowe bywa portretowana w ciemnych barwach – generalnie podejmuje ludzi z wody i w sytuacjach kryzysowych reaguje zgodnie z prawem i obyczajem morza. Już w styczniu tego roku jej okręty dowoziły do portów Sycylii nawet po kilkaset ludzi.

Gdzie w tym sporze jest Frontex – czyli unijna agencja ochrony granic – to już pytanie trudniejsze.

Unia Europejska utrzymuje nad Morzem Śródziemnym flotę dronów. Te nie operują jednak nad obszarami, gdzie jest największe prawdopodobieństwo wykrycia migrantów. Paradoks środkowej części Morza Śródziemnego polega bowiem na tym, że choć dla kapitanów jednostek handlowych jest to ruchliwa trasa wschód–zachód, dla migrantów na łodziach – tylko dwa razy przecinających korytarze ruchu morskiego – prawdopodobieństwo napotkania statku jest niewielkie. Ruchliwe dla jednych morze jest dla innych pustą przestrzenią.

Frontex pod lupą

Co więcej, działaniom unijnej agencji ochrony granic zaczęła się ostatnio przyglądać europejska rzeczniczka praw obywatelskich.

Emily O’Reilly ogłosiła w minionym tygodniu, że wszczyna postępowanie wyjaśniające w sprawie działań Fronteksu podczas wydarzeń, które poprzedziły najtragiczniejszy od lat wypadek na Morzu Śródziemnym. Nad ranem 14 czerwca co najmniej 400 osób zginęło, gdy na wysokości greckiego Peloponezu zatonął przeciążony kuter z ludźmi. Przed wypadkiem przez kilkanaście godzin asystowały mu dwa statki handlowe; przez kilka ostatnich – okręt greckiej straży przybrzeżnej, który nie podjął żadnej akcji ratowniczej.

Grecka prokuratura prowadzi w tej sprawie własne śledztwo. Jeśli jego wynik będzie zbieżny z rezultatami dziennikarskich dochodzeń i zeznaniami ocalałych z wypadku, byłby to pierwszy tak dobrze udokumentowany przypadek, w którym służby państwa UE były biernymi sprawcami tragedii. Frontex wykrył łódź z migrantami poprzedniego dnia o 10 rano. Według greckiej straży przybrzeżnej pasażerowie jednostki, długiej na ok. 25 metrów, kilkakrotnie odmawiali pomocy twierdząc, że zamierzają płynąć dalej, do Włoch. Jednak według organizacji Alarm Phone ludzie na łodzi wielokrotnie prosili o pomoc, jeszcze na wiele godzin przed wypadkiem.

„Frontex zaalarmował greckie władze o obecności jednostki i zaoferował pomoc, ale nie jest jasne, co jeszcze mógł lub powinien był zrobić – mówiła O’Reilly ogłaszając wszczęcie postępowania. – Migracja do Europy będzie trwać nadal, ale do wszystkich instytucji Unii należy zagwarantowanie, że będą one działać w sposób zapewniający przestrzeganie praw podstawowych”.

Rzeczniczka wystosowała listę dziesięciu pytań do szefa Fronteksu Hansa Leijtensa. Zażądała od agencji ujawnienia wewnętrznych raportów na temat innych wypadków, w których ginęli ludzie; zapytała o umiejscowienie działań poszukiwawczo-ratowniczych w procedurach agencji; oraz o przyczyny odmawiania lub opóźniania wypuszczania ludzi z pokładu, gdy statek dotarł już do unijnego portu; wreszcie – o procedury komunikacji z prywatnymi statkami ratowniczymi.

Po dwóch stronach jednego morza

Choć to wszystko brzmi dość szczegółowo, jest to interwencja na najwyższym szczeblu w sprawie działań agencji, która od 2019 r. m.in. wspiera często kontrowersyjne polityki państw na zewnętrznych granicach Unii (także Polski na granicy białoruskiej).

Kiedy w marcu Leijtens objął stanowisko szefa Fronteksu, obiecywał „przywrócenie zaufania” do agencji, której działania już wcześniej analizowały unijne służby antykorupcyjne. Fabrice Leggeri, ostatni pełnoetatowy dyrektor Fronteksu, został w 2022 r. zmuszony do dymisji, gdy okazało się, że Frontex wiedział o tzw. push-backach (przymusowym cofaniu) migrantów przez grecką straż przybrzeżną – i nie podjął w związku z tym żadnych działań.

Pieniądze i prawa

Tymczasem Emily O’Reilly nie spuszcza z tonu i zapowiada kolejne dochodzenia. Jesienią chce sprawdzić, czy Komisja Europejska, wspierając finansowo Włochy, Grecję czy Polskę na granicy białoruskiej, odpowiednio monitoruje przestrzeganie przez te państwa praw człowieka.

Ma również zamiar przyjrzeć się pod-pisanej w połowie lipca umowie z Tunezją. Unia zobowiązała się wtedy do przekazania władzom w Tunisie nawet miliarda euro, z czego 137 mln ma być przeznaczone na wzmocnienie granic i zwalczanie nielegalnej migracji.

O’Reilly ma powody, by podejrzewać, że za umową stoi coś więcej niż sama współpraca w dziedzinie bezpieczeństwa. Odkąd trzy lata temu dziennik „The Guardian” ujawnił poufny dokument, w którym brukselscy urzędnicy przyznawali, iż nie mają możliwości kontrolowania sytuacji migrantów w państwach północnej Afryki, coraz wyraźniej widać, w jakim rozkroku między swoimi wartościami a praktyką stoi Unia Europejska. Na Saharze, z dala od kamer i poza jakąkolwiek kontrolą z zewnątrz, w powstrzymywaniu migrantów biorą wciąż udział nie tylko armie państw Sahelu, ale też prywatne milicje o wątpliwej reputacji. Np. w Sudanie, pilnujące granicy z Libią tzw. Siły Szybkiego Wsparcia (RSF) to w istocie oddziały Dżandżawidzów, bojówek odpowiedzialnych kiedyś za zbrodnie na chrześcijanach w Darfurze.

W praktyce Tunezja, Libia i Sudan są dla Unii jedynymi wyjątkami od świętej zasady, że w ślad za europejską pomocą finansową z Europy musi pójść przestrzeganie praw człowieka. To zresztą już praktyka nie tylko Unii – w Wielkiej Brytanii trwa właśnie dyskusja o ewentualnym wypowiedzeniu Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, co miałoby „ułatwić radzenie sobie” z kryzysem migracyjnym na La Manche.

Więcej niż turyści

Tunezja właśnie wyprzedziła Libię jako państwo, skąd w stronę Europy wypływa najwięcej migrantów. Safakis – położony w środkowej części tunezyjskiego wybrzeża, niecałe 200 km od Lampedusy – stał się dla nich głównym punktem tranzytowym.

Na początku lipca ich obecność wywołała zamieszki na tle rasowym. Władze zareagowały na kryzys ostro: prezydent Kais Sajed oskarżył „obce siły” o próbę destabilizacji kraju poprzez zmianę proporcji demograficznych społeczeństwa. Zaprzeczył, by kierował nim rasizm, jednak nie sprzeciwił się, gdy tunezyjskie służy wywiozły z miasta ok. 80 osób i pozostawiły je na pustyni na granicy z Libią.

Czy umowa z Tunezją faktycznie zmniejszy liczbę migrantów płynących w stronę Europy? Podpisując ją, w obecności przewodniczącej Komisji Ursuli von der Leyen oraz premierów Włoch i Niderlandów, prezydent Kais Sajed oskarżył zachodnie organizacje humanitarne o kampanię dezinformacyjną wymierzoną przeciwko jego krajowi. Ale unijne pieniądze mogą nieco ograniczyć zasięg działania przemytników ludzi. Nie poprawi to w niczym sytuacji migrantów, może jednak ograniczyć presję, jakiej poddawana jest w ostatnich miesiącach Tunezja.

O jej sile świadczą pieniądze. Szacuje się, że rynek przemytu ludzi w Tunezji i Libii może obracać ponad 2 mld euro rocznie. Według urzędników z Tunisu tylko w pierwszej połowie tego roku wartość przekazów, które trafiły do tego kraju z państw Afryki Subsaharyjskiej – niemal zawsze były to pieniądze przeznaczane przez bliskich migrantów na kontynuowanie ich podróży – wynosi 880 mln euro.

To więcej niż w tym samym czasie Tunezja zarobiła na turystyce. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 34/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Po dwóch stronach jednego morza