Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Takie chwile też zostały w tej książce zapisane, choć opowiada ona o ostatnich latach poety i jego odchodzeniu.
Agnieszka Kosińska pojawiła się w krakowskim mieszkaniu Miłoszów w sierpniu 1996 r., polecona przez Teresę Walas. Powitanie nie było nazbyt serdeczne: „Carol, I don’t need any secretary” – oświadczył Miłosz żonie, pomysłodawczyni zatrudnienia sekretarki. Szybko okazało się, że ktoś taki jest nie tylko potrzebny, ale i niezbędny. Dla młodej absolwentki krakowskiej polonistyki była to chwila, która miała zmienić trajektorię jej życia na wiele lat. Czy była sekretarką? Tak lubił nazywać ją Miłosz i tak ona sama określa swoją funkcję, choć przecież stała się raczej współpracowniczką, kimś, kto nie tylko panuje nad korespondencją, odbiera telefony i pilnuje kalendarza spotkań, ale także zapisuje i redaguje teksty dyktowane przez coraz gorzej widzącego pisarza, zbiera dla niego materiały, wyszukuje potrzebne informacje. No i wspiera Carol w zarządzaniu całym polsko-amerykańskim gospodarstwem, od podatków po kuchnię.
Podstawą książki (nie rozumiem, czemu nie ma ona solidnej, twardej oprawy!) jest dziennik, który Agnieszka Kosińska prowadziła przez cały czas pracy u Miłosza, a także później, po jego śmierci – bo do dzisiaj zajmuje się jego spuścizną i sprawami wydawniczymi. Stąd rodzące się podczas lektury poczucie bliskości: jakbyśmy uczestniczyli w wydarzeniach kolejnych dni na Bogusławskiego, jakbyśmy sami składali wizytę poecie i poznawali rozmaite jego wcielenia. „Bywał Miłosz – pisze Kosińska – jowialnym raptusem Cześnikiem i surowym milczkiem Rejentem; mędrcem, którym targa święty gniew, i chytrym mędrkiem... Łaknął kompanii i odpychał ludzi, bywał względem nich sprawiedliwy i nie”. Był też człowiekiem z natury religijnym, do końca szukającym wyższego sensu, nadzwyczaj serio traktującym pisarskie powołanie, obdarzonym poczuciem obowiązku, którego źródła są gdzieś poza nami.
„Miłosz w Krakowie” to również opowieść o starości, surowa w swej rzeczowości relacja z ostatnich miesięcy życia słabnącego, oślepłego poety, który walczy o resztki samodzielności i próbuje jeszcze nadać pisarską formę doświadczeniu umierania. Także – piękny portret jego przedwcześnie zmarłej żony Carol, pokazujący jej inną, smutniejszą twarz, różniącą się od tej roześmianej i zawsze optymistycznej, którą zapamiętaliśmy. Także – portret tych, którzy pomagali Miłoszowi po śmierci Carol i tworzyli jakby dwór Starego Króla. Zapis nieuchronnych między nimi napięć, ale też oddania i poświęcenia. Zresztą – cóż tu wyliczać. Czytajcie. Poruszająca, świetna książka. ©℗
Agnieszka Kosińska, MIŁOSZ W KRAKOWIE, Znak, Kraków 2015, ss. 766