Na Czarnym Lądzie

Każda wioska chciałaby mieć własną kaplicę. Budzi się zazdrość, wierni grożą księżom, że jeśli nie wybudują im miejsca do modlitwy, to odejdą z Kościoła.

29.04.2008

Czyta się kilka minut

2 lutego, sobota

Zimny poranek. Było jeszcze ciemno, kiedy rozpoczęliśmy Mszę św. z procesją świec, by celebrować Światło, które rozprasza ciemności i chaos przemienia w ład. Pojechałem do sióstr klarysek do Abong Mbangu (60 km) na dzień skupienia. Mówiłem im o wspólnocie budowanej na wzór Namiotu Spotkań. Tam, w drodze do Ziemi Obiecanej, Żydzi znajdowali obecność Boga i poznawali Jego wolę.

W drodze do domu kupiłem kilkanaście sztuk trzymetrowej blachy potrzebnej do wypalania cegieł; wiozłem ją niczym żagiel na małym pick-upie. Obejrzałem prace przy cegielni i zapłaciłem za tygodniową pracę grupie chłopców, którzy wyrobili przy pomocy prasy prawie 10 tys. cegieł.

Wieczorem przybyły dwie siostry pallotynki. Zatrzymały się na misji i w sanktuarium, by wypocząć i trochę się pomodlić. Zjedliśmy wspólnie kolację: były placki ziemniaczane, fasola i sałatka z ananasów, papai i bananów. O godz. 18 włączamy grupę elektrogenną. Na misji nie ma prądu, więc kiedy włączamy grupę, wykorzystujemy to, aby wprawić w ruch wszystkie maszyny. Trzeba z dwóch studni napompować wodę, pozbierać wszystko, co brudne, i włączyć pralkę, naładować kilka baterii. Ja włączam komputer i resztę dnia spędzam w internecie: odpisuję na listy, piszę raporty.

3 lutego, niedziela

Proboszcz wyznaczył mi Mszę w sanktuarium w Atoku, sam pojechał do wioski Nkuementag, gdzie po Mszy zachęcał wiernych, by pomogli mieszkańcom sąsiedniej wioski Kodjans przy budowie kaplicy. Namówić do takiej wzajemnej pomocy jest trudno. Każda wioska chciałaby mieć własną kaplicę. Budzi się zazdrość, wierni grożą księżom, że jeśli nie wybudują im miejsca do modlitwy, to oni odejdą z Kościoła. Trzeba wiele cierpliwości i wiele tłumaczenia, by dotrzeć do ich serc i przekonać do współpracy. Muszą zrozumieć, że nie możemy wybudować 25 kaplic w 25 wioskach. Proboszcz jest cierpliwy, ale i tak wiele razy w trakcie budowy ludzie go zostawiają i sam musi małą ciężarówką zwozić kamienie.

Msza w sanktuarium była tym razem dobrze przygotowana. Chór zebrał się pół godziny przed rozpoczęciem i przećwiczył pieśni. Kazanie (o błogosławieństwach) miałem przydługie - pół godziny - a z tłumaczeniem na język Maka ponad 45 minut, ale jak tu nie mówić, skoro w otaczającej biedzie i cierpieniu potrzeba nadziei? Pocieszam się, że łatwiej mi było mówić tu, w Kamerunie, choć jesteśmy w regionie zaniedbanym i niedorozwiniętym, niż kilkanaście lat temu w Rwandzie, w obozie dla uchodźców. Wtedy miałem przed sobą kilka tysięcy ofiar etnicznych konfliktów. Mówiłem do nich ze łzami w oczach.

4 lutego, poniedziałek

Dzień odpoczynku. Zostałem w misji sam, bo współbracia wyjechali na dzień skupienia do sióstr Opatrzności Bożej. Zająłem się więc gospodarstwem. Karmię kury i kaczki, daję jeść psom, nalewam mleko kotom, przynoszę banany dla dwóch małpek, które trzymamy dla dzieci, by się z nimi bawiły, kiedy przychodzą do nas na sesje.

Zupełnie zapomniałem, że jutro jest "tłusty wtorek". Postanowiłem przygotować trochę soku z grejpfrutów. Zerwałem z naszych drzew dwa wiadra owoców, które dały prawie trzy litry wybornego soku.

5 lutego, wtorek

Doglądałem naszego pola bananowego. Posadziliśmy przy pomocy parafian tysiąc różnego rodzaju bananowców. Teraz na czas pory suchej trzeba je obłożyć trawą i liśćmi, żeby nie pousychały.

Kilku chrześcijan z wioski w Bidjigue przyprowadziło do misji młodą kobietę, która, jak twierdzą, zwariowała. Uciekła z domu. Mówi bez przerwy, wymyśla dziwne historie. Opowiedzieli, że dwa miesiące temu dokonała aborcji, że żyje z mężczyzną bez ślubu. Zadzwoniłem do Siostry Nazariuszy ze Zgromadzenia Duszy Chrystusowej w Abong Bang - kiedyś już udało jej się wyleczyć przypadek ciężkiej depresji. Zaproponowała, by kobietę przywieźć do niej. Zaprosiłem rodzinę chorej i odmówiłem nad nią modlitwę z pokropieniem wodą świeconą i nałożeniem rak. Potem wytłumaczyłem, że mają pojechać do Siostry Nazariuszy. I że muszą sami zapłacić dwa dolary za podróż i jedzenie w czasie leczenia. Nigdy nie dajemy pieniędzy, bo prawdopodobnie po prostu by je ukradli, a chorego nie dowieźli do lekarza.

6 lutego, Popielec

Proboszcz zaplanował sześć celebracji: każdy z nas ma po dwie wioski. Pojechaliśmy samochodami z przygotowanymi walizami kaplicowymi i z popiołem z palmowych liści z ubiegłorocznej Niedzieli Palmowej. Na celebracje posypania głów popiołem przychodzi bardzo wielu ludzi. W wiosce Kodjans było ich prawie 200, a po południu w Atoku prawie 500. Ryt ten jest zbliżony do tradycyjnych zwyczajów związanych z pochówkiem zmarłych. Kameruńczycy malują sobie twarze popiołem lub gliną na znak żałoby po zmarłym. Posypanie głowy popiołem tłumaczą jako żałobę za popełnione grzechy.

7 lutego, czwartek

Zająłem się sprzątaniem kościoła, bo po wczorajszej liturgii i harmatanie (wietrze przynoszącym piasek z Sahary) był niezmiernie zakurzony. Grupa młodzieży zatrudniona przy wyrobie cegieł zakończyła swoją pracę. Mamy 10 tys. cegieł ustawionych w piecu polowym i będziemy je w przyszłym tygodniu wypalać. Sprawdzam efekty ich pracy. Niektóre części pieca trzeba było rozebrać, całość oblepić gliną, którą rozrabiali z wodą bosymi nogami, by zakryć większe otwory i zabezpieczyć przed ucieczką ciepła.

Wieczorem przyjechał Yves Oumarou, nasz seminarzysta. Jest na drugim roku teologii w Międzyzakonnym Seminarium w Ngoya. Zdał wszystkie egzaminy i jest uradowany, co widać po jego uśmiechniętej twarzy i dowcipach, które opowiadał. Cieszymy się jego sukcesem. Przyjechał małym busem, który ma 20 miejsc, ale tu wozi po 40 osób. Kierowca jechał bardzo szybko, lecz obeszło się bez wypadku.

8 lutego, piątek

Zaplanowaliśmy na dziś nabożeństwo dla chorych. Dlatego dziś, bo 11 lutego, to jest w święto Matki Bożej z Lourdes, nie możemy go odprawiać. W Kamerunie jest to dzień młodzieży i wszyscy idą na wiece. Yves zajął się przygotowaniem kościoła do nabożeństwa. Ma być Msza św. z okadzeniem, aby chorym ukazać wszystkie znaki wspomagające modlitwę.

Od wczesnego rana zwoziliśmy chorych ze wszystkich stron parafii. Serce się ściskało, kiedy wnosiliśmy do samochodów tych ludzi, a zwłaszcza dzieci. Niektórzy przybyli na trzykołowych wózkach inwalidzkich, które w 2005 r. otrzymali dzięki Polskiej Akcji Humanitarnej. Na zakończenie nabożeństwa podawaliśmy do ucałowania relikwie

bł. o. Papczyńskiego, założyciela naszego zgromadzenia. Potem był uroczysty obiad z plantenów, makabo, ryżu i ryby. Każdy otrzymał małą paczkę z żywnością i mydłem. Przez cały dzień towarzyszyła nam s. Gracjana ze zgromadzenia sióstr Opatrzności Bożej, pielęgniarka. Niektórych opatrzyła, dzięki jej ocenie część z nich wkrótce wyślemy na leczenie.

Ks. Franciszek Filipiec jest marianinem. Od 1984 r. pracuje jako misjonarz - najpierw w Rwandzie, obecnie w Kamerunie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2008