Muzyka między mrokiem a światłem

Przed niespełna rokiem zakopałem topór wojenny, obiecując, że odtąd - zamiast szydzić, przeklinać i wołać na puszczy - pisać będę dobrze albo wcale. Z obietnicy w zasadzie się wywiązałem, nie pisząc wcale. Teraz dla odmiany spróbuję pierwszego wariantu.

01.01.2006

Czyta się kilka minut

 /
/

Miniony rok, choć nie brakło rozczarowań, tragedii i katastrof, przyniósł wiele muzycznych radości. Zacznijmy od zagadki. Jakiego to państwa przywódca, obecnie urzędujący, wypowiedział następujące zdanie: “Muzyka wielkiego lotu oczyszcza nas i napawa nas uniesieniem, i w ostatecznym rozrachunku - daje nam odczuć wielkość i piękno Boga"? Aby zmylić trop, wtrącę w nawiasie, że tę samą z grubsza myśl bardziej prowokacyjnie wyraził swego czasu Cioran, pisząc, że “bez Bacha Bóg byłby postacią drugorzędną".

Wystarczy rozumować przez eliminację: nie mogli tego powiedzieć Chirac, Kwaśniewski, Blair ani Putin lub Bush, by już nie wspomnieć o Fidelu Castro lub Mahmudzie Ahmadineżadzie. Co do Lecha Kaczyńskiego, który sam się zaliczył do “pokolenia bigbitowego", domyślam się, że łatwiej mu przyszło “ukraść księżyc", niż docenić “Księżycową". W ogóle nie widzę żadnego prezydenta, premiera czy ważnego polityka, który wychyliłby się z takim credo w czasach, gdy nawet ministrowie kultury (że wspomnę choćby o Francji lub Polsce) notorycznie mają w nosie muzykę, gdyż nikt im widać nie wyjaśnił, że Bach, Mozart czy Beethoven to najwięksi geniusze ludzkości, troszkę ważniejsi niż gryzipiórki, pacykarze oraz krawcy wyniesieni do rangi “kreatorów".

No cóż, w ostatnich dwudziestu latach do władzy na całym świecie doszło pokolenie wychowane na rocku, disco lub pijackich przyśpiewkach, które wyższą muzykę ma za nic i nie jest w stanie pojąć, jak ważką ma ona rolę. Trudno od niego wymagać, by wiedziało, co miał na myśli chiński mędrzec Liu Bu Wei, gdy dowodził przed tysiącleciami, że od jakości muzyki - która “polega na harmonii między niebem a ziemią, na równowadze między mrokiem a światłem" - zależy zdrowie państwa; że “im muzyka bardziej hałaśliwa, tym bardziej melancholijni stają się ludzie, bardziej zagrożony staje się kraj i niżej upada władca". Czyżby pamiętał dziś o tym przywódca jednego już tylko państwa?

Medal pobożnych życzeń

Zacytowaną wyżej apologię muzyki wygłosił oczywiście papież Benedykt XVI, podczas koncertu, jaki odbył się w Stolicy Apostolskiej w październiku. Dzieła Mozarta, Wagnera, Palestriny i Pfitznera wykonane wówczas zostały przez filharmoników z Monachium oraz chór chłopięcy “Wróbelków z Ratyzbony", zespół, który powstał w X wieku i którym przez trzydzieści lat kierował brat Papieża Georg Ratzinger. Dobrze, że ostał nam się jeszcze choć jeden przywódca z wyrafinowanym uchem: być może (wolno pomarzyć...) dzięki przeciągom z Watykanu wywieje na przykład z polskich kościołów heavy metal i pożal się Boże sacrosongi, które wyparły stamtąd Bacha, Palestrinę i Wacława z Szamotuł.

Spodobała mi się też wiadomość, że nowy Papież ściągnął sobie do Watykanu - na miejsce polskich zakonnic, które dbały o wikt i opierunek poprzedniego gospodarza - pewną damę, której swego czasu zwykł przygrywać na fortepianie. Nową panią domu w Stolicy Piotrowej jest od sierpnia 56-letnia Ingrid Stampa, specjalistka od muzyki dawnej, a w szczególności od violi da gamba, przepięknego instrumentu, do którego przyuczała studentów z Hamburga i na którym sama gra podczas publicznych występów, w czasie wolnym od muzykowania ze swym przyjacielem Josephem Ratzingerem. Jeszcze trochę, a zostanę papistą. Ale proszę mnie nie poganiać.

Grand Prix, czyli Cud nad Wisłą

Gdyby mnie spytano o największe wydarzenia roku, wymieniłbym ich arbitralnie pięć. Pokojową Nagrodę Nobla przyznałbym Danielowi Barenboimowi za jego niezmordowaną pracę z izraelsko-arabską West-Eastern Divan Orchestra, która 21 sierpnia wystąpiła po raz pierwszy w Ramallah. Literacko-muzyczny przebój roku to monumentalna edycja “Korespondencji" Claude’a Debussy’ego: ostatnie jego pośmiertne arcydzieło. Najbardziej chyba imponujące dokonanie płytowe to komplet sonat Haydna, nagrany dla Capriccio na klawesynie, klawikordzie i fortepiano przez wyśmienitą Christine Schornsheim: 14 kompaktów za cenę jednej płyty. Największa niespodzianka to zadziwiająca maestria młodziutkiej Niemki, Julii Fischer, w partitach skrzypcowych Bacha nagranych dla Pentatonu: Hillary Hahn ma odtąd szalenie groźną rywalkę. A już prawdziwy cud - to Rafał Blechacz.

Objawienie tego talentu ocaliło Konkurs Chopinowski, pogrążony od niepamiętnych czasów w pedagogiczno-zaściankowej sklerozie, aczkolwiek cała ta patriotyczno-tromtadracka heca odroczy zapewne niezbędne reformy. Wystarczyło mi w każdym razie parę utworów, zagranych na koncercie laureatów, aby się przekonać, że nikt tak nie grał Chopina od czasu bodaj Lipattiego i Kapella. Nie przypadkiem cofam się aż do Williama Kapella, Księcia Mazurków, choć to, co Blechacza z nim łączy, równie trudno opisać, jak sztukę jednego i drugiego. Wobec takiej gry wszystkie przymiotniki są bezsilne i daje się ją określić jednym tylko słowem: oczywistość.

Po prostu ogarnia nas takie uczucie, jakbyśmy - po spijaniu przez całe życie różnych lepkich, mniej lub bardziej zaprawionych chemią soczków - przepłukali nagle gardło czystą, źródlaną wodą. Nie wiem, jak potoczy się dalej kariera Rafała Blechacza, ale już teraz wydaje mi się bardziej interesujący od młodego Zimermana, który - choć olśniewający - był wówczas jeszcze muzycznym “dzieckiem". Otóż równie młodziutki Blechacz najbardziej zdumiał mnie tym, że gra jak “mądry starzec", z ową prostotą “wtórną", nie naiwną, lecz głęboko przetrawioną, jaką wielcy artyści osiągają zazwyczaj po siedemdziesiątce.

Dotarła do mnie właśnie płyta, nagrana przezeń dla Accordu jeszcze przed Konkursem. Widziałem, że w Polsce niektórzy pisali o niej z przekąsem, i zupełnie nie rozumiem dlaczego. Oczywiście, że w “Sonacie g-moll" Schumanna Rafał nie bucha ogniem jak Argerich, ale za to nie zajeżdża nutek (co Marcie się zdarza), lecz wygrywa je wszystkie z krystaliczną czystością. Oczywiście, że przez “Etiudy" Liszta nie cwałuje jak Cziffra, ale za to rzekłbym, że wręcz je “uszlachetnia" swą muzykalnością - która czyni cuda w mało znanych “Wariacjach" Szymanowskiego oraz w “Suicie Bergamasque" Claude’a Debussy’ego. A Chopin? No cóż: zmartwychwstał i wygrał konkurs swego imienia, nie mogło być inaczej.

Dyplomy honorowe

Pośród firm płytowych co najmniej dwie zasłużyły na laury: najbardziej litościwa dla naszej kieszeni Brilliant Classics (najmocniejsze uderzenie roku: komplet dzieł Mozarta za 99 euro, lecz także reedycje nagrań Emila Gilelsa, Dawida Ojstracha etc.) oraz niezmiennie oryginalna, francuska Alpha, wybrana zresztą na targach MIDEM Firmą Roku (zdolne ożywić trupa “Sonaty" i “Koncerty wiolonczelowe" Boccheriniego w wykonaniu Bruno Cocseta, DVD z niezwykłą kreacją integralnej wersji “baletowej" Molierowskiego “Mieszczanina szlachcicem" z muzyką Lully’ego...). Przybywa bezcennych pozycji w świetnej serii EMI Classic Archive: prawdziwym wydarzeniem jest reedycja filmu Bruno Monsaingeona o Yehudim Menuhinie - to jeden z najbardziej poruszających filmów muzycznych, jaki kiedykolwiek powstał.

Kilku jeszcze płyt nie sposób pominąć. Książę barokowych skrzypiec Giuliano Carmignola prześciga samego siebie w “Concerto Veneziano" (Sony). Wiktoria Mułłowa dokonała tego, czego nikt dotąd na tym poziomie nie dokonał: założyła do swego Stradivariusa jelitowe struny, przestroiła go na stary diapazon 415, pożyczyła zakrzywionego smyka i śmiało rzuciła się w przepaść. No i okazało się, w koncertach Vivaldiego nagranych z Il Giardino Armonico, że umie latać jak jaskółka (Onyx). Piotr Anderszewski przez siedem lat medytował nad Szymanowskim (którego muzyka wydawała mu się wcześniej “galaretowata, kleista, odrażająca") i rezultat tych przemyśleń jest olśniewający (Virgin). Młody Kwartet Artemis, wywodzący się z Konserwatorium w Lubece, potwierdził w swym nagraniu opusów 59/1 i 95 Beethovena, że przerasta inne kwartety o cztery głowy. To kwadratura koła: nie słyszałem jeszcze chyba zespołu, w którym wszyscy graliby, do tego stopnia, każdy z osobna i jednocześnie absolutnie razem (Virgin).

Oczywiście rok bez Marka Minkowskiego i jego Muzyków z Luwru byłby rokiem straconym. Naszego ulubieńca, od lat skutecznie tępionego przez paryski establishment, wygryziono co prawda z Opera Comique, ale pocieszył nas podkasaną “Wielką Księżną Gerolstein" Offenbacha (Virgin) i zniewalającą “Symphonie imaginaire", czyli muzyką Rameau w stanie nieopisanej łaski (Archiv, druga “symfonia" w drodze). Moja ukochana Magdalena Kožena (“Dardanus" Rameau!, “Giulio Cesare" i “Włoskie kantaty" Haendla!!!) zdradziła tym razem Minkowskiego z Reinhardem Goeblem, ale jej “Lamento" (muzyka rodziny Bachów, Archiv) wiedzie nas do serca muzyki: jej głos to wzruszenie, szczerość, powaga uczuć - bezpośrednio przełożone na najczystszy, najszlachetniejszy dźwięk.

***

Spostrzegłem się poniewczasie, że - wbrew obietnicy - między te zachwyty wkradły się tu i tam grymasy i sarkazmy. Najwyraźniej ciągnie wilka do lasu. Skoro już tam jestem, zawołam sobie raz na puszczy, ot tak, po raz ostatni: hej, jest tam kto?! Poprzednim bowiem razem, gdy zawołałem (“Głośno wszędzie, głucho wszędzie, czyli o zapaści muzycznej w Polsce i o winnych tego stanu rzeczy", “TP" nr 11/05), nawet echo milczało jak grób. Czy jest zatem sens pisać jeszcze o muzyce, dobrze czy źle, wszystko jedno?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2006