Muzeum różnych rzeczy

24 marca rusza nowa odsłona portalu Wirtualne Muzea Małopolski, gdzie można obejrzeć ponad 2500 eksponatów z 48 muzeów i galerii w regionie.

22.03.2021

Czyta się kilka minut

Proces digitalizacji eksponatów w Zamku Królewskim na Wawelu (u dołu)  i Muzeum Etnograficznym w Krakowie (powyżej). Od lewej: Wojciech Szczekan i Marek Antoniusz Święch z Regionalnej Pracowni Digitalizacji MIK, Kraków, 2015 i 2020 r. / SEBASTIAN WOŹNIAK / SEBASTIAN WOŹNIAK
Proces digitalizacji eksponatów w Zamku Królewskim na Wawelu (u dołu) i Muzeum Etnograficznym w Krakowie (powyżej). Od lewej: Wojciech Szczekan i Marek Antoniusz Święch z Regionalnej Pracowni Digitalizacji MIK, Kraków, 2015 i 2020 r. / SEBASTIAN WOŹNIAK / SEBASTIAN WOŹNIAK

 

MICHAŁ SOWIŃSKI: Jak się ma sztuka w dobie pandemii?

KINGA KOŁODZIEJSKA: Zależy kogo zapytać, ale generalnie trudno o entuzjazm. Wiele instytucji zostało odciętych od bezpośredniego kontaktu z odbiorcą, a życie online chyba już wszystkich męczy. Akurat w moim przypadku niewiele się zmieniło, bo od 11 lat zajmuję się projektem internetowym – tęskniłam za realnym kontaktem z odbiorcami jeszcze przed pandemią.

Pojawiło się jednak sporo nowych inicjatyw.

Pandemia zmobilizowała wiele osób do działania. Uruchomiliśmy pokłady kreatywności, o które sami się nie podejrzewaliśmy. Na początku był szał – wszystkich ogarnęła histeria działania online. Chyba było tego za dużo, a na pewno za gęsto. Teraz sytuacja się powoli uspokaja, więc ilość przechodzi w jakość.

Nowe formy artystyczne albo wystawiennicze?

Na początku pandemii dominował trend kopiowania sztuki do sieci, przenoszenia jej w skali 1:1. To zrozumiałe, chcieliśmy mieć jakiś dostęp do tego, czego nagle nam zabrakło. Potem jednak pojawiły się nowe pomysły na wykorzystanie możliwości, jakie daje technologia cyfrowa. I tu można szukać pozytywnych stron lockdownu, bo w przyspieszonym tempie nauczyliśmy się korzystać z narzędzi, które od lat były dostępne, ale chyba nie budziły entuzjazmu albo zaufania.

Pandemia pokazała prawdziwe zapotrzebowanie na sztukę?

Zobaczymy, co się stanie, gdy w końcu wszystkie obostrzenia zostaną już na stałe zniesione. Gdy chwilowo poluzowany został reżim pandemiczny, sama stałam w długiej kolejce do krakowskiego Muzeum Etnograficznego, żeby zobaczyć kolekcję syberyjską. Przyznam szczerze, że był to krzepiący widok – tłumy przed muzeum to marzenie każdego kustosza. Oby ten entuzjazm się utrzymał.

Kontakt ze sztuką online to za mało?

Nic nie zastąpi bezpośredniego obcowania z eksponatami. Na przełomie marca i kwietnia ubiegłego roku udostępnialiśmy wirtualnie wiele zbiorów, jednocześnie namawiając ludzi, żeby już po wszystkim wybrali się zobaczyć je na własne oczy.

Ale przecież internetowe prezentacje sztuki nie są jedynie substytutem fizycznych muzeów czy galerii.

Oczywiście, dlatego z radością obserwuję, że ludzie stopniowo zmieniają swoje podejście do kontaktu ze sztuką za pomocą nowych mediów, dostrzegają dodatkowe możliwości, jakie daje dostęp do cyfrowych zasobów. Zaczynają traktować te dwa sposoby doświadczania kontaktu z eksponatami – analogowy i cyfrowy – komplementarnie. Cały czas się uczymy, że dostęp do olbrzymich zasobów kulturowego dziedzictwa ludzkości jest na wyciągnięcie ręki.

Łatwa dostępność to z pewnością jeden z atutów wirtualnych zbiorów.

Co więcej – to często jedyny sposób na dotarcie do wielu dzieł i eksponatów, które ze względów konserwatorskich lub z powodu braku przestrzeni wystawienniczej znajdują się w magazynach i nie są udostępniane publiczności. Ale to niejedyna zaleta – na ekranie komputera możemy się wielu rzeczom przyjrzeć dużo dokładniej. Możemy swobodnie robić notatki, na bieżąco sprawdzać dodatkowe informacje, a nawet – o zgrozo – zjeść przy tym kanapkę. I nie chodzi tylko o to, że nie ma presji czasu ani tłumu ludzi napierającego ze wszystkich stron. Na przykład wawelskie arrasy możemy oglądać tylko z pewnej odległości. Największe z nich mają przecież rozmiar cztery na osiem metrów, więc nie mamy szans przyjrzeć się ich górnym partiom. A na naszym portalu da się zobaczyć niemalże każdą ich nitkę, wątek i osnowę, co czasem zaskakiwało nawet samych kustoszy. Nie chodzi więc o zastąpienie autentyku wirtualną kopią, ale o poszerzenie możliwości doświadczania sztuki.

Wasz portal to także kopalnia wiedzy o wielu eksponatach – przy niektórych są artykuły, a nawet wywiady z ekspertami.

Dlatego to świetne uzupełnienie wizyty w muzeum. Albo możliwość przygotowania się do niej – dzięki informacjom z portalu będziemy wiedzieć, czego szukać.

Każdy budynek muzeum ma też swoje ograniczenia przestrzenne.

Właśnie. To podstawowy problem każdego kuratora. A wirtualne muzeum to przestrzeń egalitarna, burząca ustalone kanony.

Jak to?

Nawet najbardziej znane obrazy Matejki mają taką samą ekspozycję, jak drewniany płużek z muzeum w Kętach. Tu nie ma wyższych ani niższych półek – odbiorca decyduje, co jest dla niego ważne. W naszym projekcie podstawową jednostką jest pojedynczy eksponat – nie kolekcja czy zbiory konkretnego muzeum. Oczywiście niektóre są obudowane większą liczbą komentarzy, inne mniejszą, ale to zależy nie od prestiżu placówki czy rozpoznawalności dzieła, tylko raczej od wiedzy, jaką uzyskujemy na temat danego obiektu. W ten sposób możemy tworzyć wystawy zbudowane na innych niż zazwyczaj ­zasadach. Posiłkujemy się wiedzą ekspertów z najróżniejszych dziedzin: antropologów, historyków, muzykologów, kulturoznawców, nawet botaników. Prosimy ich o przejrzenie naszych zasobów pod kątem ich dyscyplin, a z tego powstają wirtualne wystawy tematyczne. Dzięki temu wskazujemy na bardzo nieoczywiste połączenia między przedmiotami, często umieszczamy je w szerszym kontekście.

Na przykład?

Dariusz Czaja w wystawie „Ceremonie żałobne” stworzył kolekcję obiektów funeralnych, gdzie pojawiają się maski pośmiertne, portrety trumienne, ale też kołyska Joachima Lelewela z Muzeum Narodowego w Krakowie. To bardzo poruszające zestawienia, ale właśnie dlatego tak interesujące.

Trudne do pomyślenia w klasycznie rozumianej koncepcji muzeum.

Bo jesteśmy nie tyle muzeum sztuki, ile dziedzictwa kulturowego. Choć bardziej lubię naszą roboczą nazwę: „muzeum różnych rzeczy”. W naszych cyfrowych zbiorach mamy wielkie dzieła malarskie i rzeźbiarskie, ale też zabytkowe silniki z Muzeum Lotnictwa w Krakowie, historyczne aparaty fotograficzne i zapomniany już sprzęt do obróbki analogowych zdjęć z Muzeum Fotografii w Krakowie, meteoryty z Muzeum ­Geologicznego PAN, wywołujące nostalgię sprzęty z czasów PRL-u (np. czarno-biały telewizor Belweder) czy – również reprezentujące nasze dziedzictwo kulturowe – wypchane ptaki z Ciężkowic. Taka różnorodność obiektów byłaby nie do udźwignięcia w innej formie niż wirtualna.

Dziedzictwo kulturowe – trzeba dodać, że Małopolski.

To prawda, na portalu prezentujemy wizerunki cyfrowe już z 48 małopolskich muzeów, czyli jednej trzeciej muzeów w naszym województwie.

Czyli portal pokazuje niemalże pełny obraz tej części Polski.

Nie da się stworzyć całościowej opowieści o żadnym regionie – choćby nie wiem jak szeroką perspektywę przyjmować. Ale to, czego nam brakuje, puste miejsca, są także znaczące. W ten sposób można stawiać diagnozy na przyszłość, pomyśleć, w którą stronę należałoby wytężać wzrok, czym uzupełnić te luki, a przede wszystkim – rozpoznać je.

Czego nie ma?

Wiele tematów wciąż ma za małą reprezentację. Na przykład skomplikowane stosunki polsko-żydowskie, w tym przedwojenny antysemityzm, długo omijany w narracjach muzealnych. Albo traktowanie sztuki ludowej nie tylko jako dokumentacji etnograficznej, ale pełnoprawnego języka do opowiadania o świecie. Dla pełnego obrazu dziedzictwa istotne jest dopuszczenie perspektyw widzenia innych niż tylko większościowe, decydujące o oficjalnej narracji. No i oczywiście – sztuka kobiet, ich obecność i spojrzenie, o którym opowiada na portalu Magdalena Ujma w wystawie „Wyjście z domu”. Dzięki dołączeniu kolekcji sztuki współczesnej z Bunkra Sztuki i MOCAK-u sytuacja się poprawiła, ale wcześniej na 1500 dzieł tylko 20 było autorstwa kobiet...

Na portalu każdy odbiorca jest kuratorem swojej własnej kolekcji.

Od początku było to dla nas najważniejsze założenie – każdy może poruszać się po naszym muzeum w dowolny sposób, wybierać eksponaty do swoich kolekcji, choć oczywiście proponujemy na początek kilka wytyczonych przez nas ścieżek.

Jakich?

Prowadzą przez tematy uniwersalne: śmierć, zabawa, religijność, wojna, wielokulturowość w Małopolsce, ale też dotyczą konkretnych mediów – np. malarstwa, piśmiennictwa czy rzeźby. W tych propozycjach spotykają się najróżniejsze rzeczy, od średniowiecznych dokumentów, przez świadectwo maturalne Karola Wojtyły, aż po sztukę współczesną. Wyciągamy rzeczy z ich oczywistych kontekstów, oglądamy je z najróżniejszych stron. Można zastosować też inny, bardziej klasyczny filtr – np. materiał, z którego dany obiekt jest wykonany. Jeżeli wybierzemy drewno, zobaczymy najróżniejsze rzeźby, ale tu też z pewnością coś nas zaskoczy, np. przejście od afrykańskich masek i instrumentów muzycznych do Dunikowskiego i jego drewnianej głowy wawelskiej.

Prowokacja wobec klasycznie rozumianego muzealnictwa?

Nie, absolutnie! Zazwyczaj jest tak, że stare zegarki są w jednym miejscu, malarstwo historyczne w drugim, a jeszcze w innym historyczne akcesoria służące produkcji perfum. Nie ma w tym nic złego, ale można też czasem potrząsnąć tymi pudełkami, pomieszać puzzle i ułożyć je w coś innego. A kluczy, według których można by to zrobić, jest mnóstwo – tematyka, czas, biografie, idee, emocje, sposób wykonania – żeby wymienić tylko kilka. W ten sposób widzimy rzeczy z nowej perspektywy, możemy ocenić, czy i jakie mają jeszcze dla nas znaczenie.

Czyli ścieranie nobliwego kurzu.

Ukazując nowe konteksty eksponatów, ożywiamy je, zderzamy z naszą codziennością – efekty bywają zaskakujące. Chcieliśmy dodać do klasycznie rozumianej fizyczności obiektu jego kontekst społeczny, uruchomić dodatkowe znaczenia. Co te rzeczy komunikują dziś? Jakie miały znaczenie w swojej epoce? I co ta zmiana mówi nam o naszym świecie? Fizyczny opis jest oczywiście ważny, bez niego nie da się rozmawiać o dziedzictwie kulturowym, ale to za mało. Nawet najzwyklejsze, zamknięte w gablotach rzeczy, po których tylko prześlizgujemy się wzrokiem, mogą mieć niesamowite historie.

Można śledzić ścieżki, którymi podążają użytkownicy?

Mamy oczywiście narzędzia do anonimowej analizy ruchu na naszej stronie. Dzięki temu widzimy, z jakiego obiektu ktoś przeskakuje na inny albo jakie filtry są najczęściej używane. No i chyba najciekawsze – jakie kolekcje nasi użytkownicy zakładają. Prowadziliśmy też badania na wybranych grupach właśnie pod kątem preferencji i zainteresowań, dzięki temu poznaliśmy różne strategie nawigowania po portalu. Bardzo nam zależy, żeby dało się po nim swobodnie i przyjemnie wędrować.

A autorskie ekspozycje?

Wkrótce pojawi się u nas wystawa przygotowana przez Mirę Marcinów, która będzie opowiadać o pięciu podstawowych emocjach. Wymóg był jeden – w całości musi się składać z naszych zbiorów. Na początku wydawało się, że to poważne ograniczenie, bo pierwotnie kuratorka szukała wielkich i znanych dzieł – założyła, że w tak wielkich zbiorach będzie wszystko. Owszem, jest bardzo dużo, ale nie da się znaleźć każdego dzieła, jakie się kiedykolwiek w życiu widziało. Ta trudność jednak szybko okazała się szalenie interesującym wyzwaniem. Trzeba bowiem uruchomić wyobraźnię, pomyśleć poza utartymi schematami – znaleźć w sobie nowe kanały ekspresji. I o to nam właśnie chodzi.

Portal jest bardzo przyjazny osobom z niepełnosprawnościami – choćby niewidzącym.

Przez lata działalności w Małopolskim Instytucie Kultury wypracowywaliśmy narzędzia, dzięki którym możemy poszerzać grono odbiorców sztuki także o osoby z różnymi rodzajami niepełnosprawności. Już teraz na naszym portalu mamy 500 audiodeskrypcji dla osób niewidomych lub niedowidzących. Audiodeskrypcje to w ogóle fantastyczna rzecz – opisy w nich zawarte uwzględniają najdrobniejsze szczegóły, które nawet przy uważnym oglądaniu często umykają uwadze, a tymczasem mogą wzbogacić interpretację dzieła. Część wystaw została również przygotowana w formie plików audio. Można w nich usłyszeć Annę Dymną, Jana Peszka, Krystynę Czubównę, Grzegorza Turnaua czy Roberta Makłowicza.

Bardzo podoba mi się część adresowana do dzieci.

Dotarcie do młodszych odbiorców, uczniów, jak również nauczycieli było szczególnie ważne. To z myślą o nich zostały przygotowane scenariusze lekcji (np. języka polskiego, historii czy plastyki) wykorzystujące cyfrowe zasoby oraz mniej standardowe materiały edukacyjne, rozwijające nowe kompetencje, z których mogą skorzystać także dorośli już użytkownicy. Dzięki nim można się podszkolić w zapomnianej sztuce opowiadania, nauczyć rozpoznawać ptaki czy rozróżniać plany malarskie w otaczającym nas krajobrazie. Wszystko to oczywiście na podstawie zgromadzonych na portalu eksponatów.

Wrażenie robi też ogrom włożonej pracy technicznej.

Proces digitalizacji to szerokie pojęcie, w którym mieści się wiele czynności i narzędzi. Jakość techniczna naszych odwzorowań jest imponująca – mówimy tu o publikacjach internetowych z przeciętną dokładnością do 0,2 mm. Niektóre detale, jak sploty nici arrasów, są prezentowane nawet z dokładnością do 0,01 mm. Nasze odwzorowania trójwymiarowe są doceniane także na świecie przez społeczność serwisu Sketchfab.com, największą na świecie platformę poświęconą obrazom 3D, których można też doświadczać w rzeczywistości rozszerzonej AR. Nieustannie znajdujemy się tam w pierwszej dziesiątce instytucji zajmujących się udostępnianiem dziedzictwa kulturowego na całym świecie. Dodam tylko, że w naszym sąsiedztwie jest np. British Museum.

Jak wygląda digitalizacja w konkretnych przypadkach?

Wyzwanie polega na tym, że za każdym razem trzeba dostosowywać technologię do obiektu i konkretnej przestrzeni muzealnej. Inaczej digitalizuje się szklany paciorek celtycki z Muzeum Archeologicznego, inaczej współczesną instalację z Bunkra Sztuki, która składa się z tysiąca elementów. Dopiero na miejscu wymyślamy najlepszą strategię działania. Czasem wystarczą porządne aparaty i skanery 3D, kiedy indziej, jak w przypadku arrasów, trzeba sięgnąć po narzędzia fotogrametryczne, których na co dzień używa się w geodezji do tworzenia map lotniczych.

Aż tak?

To jest olbrzymia powierzchnia, nie da się jej objąć w całości przy jednoczesnym zachowaniu wszystkich detali. Dlatego do współpracy przy arrasach zaprosiliśmy specjalistów od skanowania geodezyjnego. Podobnie było w przypadku kolekcji renesansowych głów wawelskich, dla których opracowania wykonaliśmy ponad dwa tysiące zdjęć składowych To jednak dopiero połowa roboty, bo potem trzeba te ogromne ilości danych odpowiednio przetworzyć i opracować graficznie. Czasem pojawiają się niedoskonałości samego skanowania, trzeba więc uzupełnić luki w procesie modelowania trójwymiarowego. Na koniec musimy całość przygotować, aby była przystępna dla komputera lub smartfona odbiorcy. Nie możemy umieszczać bezpośrednio na portalu plików źródłowych, które mają po kilkaset megabajtów.

Wasze eksponaty można nie tylko oglądać, ale także wykorzystywać w innych celach.

Właśnie udostępniliśmy wszystkie nasze modele 3D. Zapraszamy więc projektantów, grafików, twórców gier – korzystajcie, bo to jest dla was.

A prawo autorskie?

Ponad 80 proc. naszych eksponatów znajduje się w domenie publicznej, a z naszego wysiłku włożonego w digitalizację można korzystać bez ograniczeń. Przy każdym wizerunku eksponatu z domeny publicznej znajduje się przycisk „pobierz” – należy z niego korzystać! Dokładnie też opisujemy status autorsko-prawny każdego obiektu, żeby nawet mniej rozeznani w tej kwestii użytkownicy wiedzieli, na jakich zasadach mogą przetwarzać elementy naszych zbiorów. Chcemy, żeby jak najwięcej z nich trafiło dalej w świat. Po to przecież tworzymy nasz portal. ©℗

KINGA KOŁODZIEJSKA jest z zawodu i zamiłowania filmoznawczynią, inicjatorką i uczestniczką wielu projektów edukacyjno-kulturalnych ze szczególnym uwzględnieniem dziedzictwa żydowskiego i historii Zagłady. Od 2006 r. związana z Małopolskim Instytutem Kultury w Krakowie, w którym obecnie pełni funkcję redaktorki prowadzącej portal Wirtualne Muzea Małopolski.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor i krytyk literacki, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2021

Artykuł pochodzi z dodatku „Muzea są bliżej, niż myślisz