Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Rząd zapowiedział znaczne przyspieszenie akcji: premier chce, by tempo wzrosło do 10 mln zastrzyków miesięcznie. Do końca wakacji – zadeklarował – będzie mógł się zaszczepić każdy chętny. W kwietniu do Polski może trafić nawet 7 mln dawek, w tym jednodawkowy preparat firmy Johnson & Johnson. Premier i ministrowie przedstawili zwiększenie dostaw jako swój sukces, bliżej prawdy będzie jednak stwierdzenie, że po tym, jak koncerny farmaceutyczne nie zdołały wywiązać się w pierwszym kwartale z kontraktów z Komisją Europejską, wraca po prostu na właściwe tory mechanizm zakupu i rozdziału szczepionek.
Czy zapowiedziane tempo jest możliwe do osiągnięcia? – Będzie to niezwykle trudne. To tak, jakby Węgry w ciągu miesiąca miały zaszczepić wszystkich obywateli od noworodków po seniorów – mówi Rafał Halik, epidemiolog z Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego (całość rozmowy na powszech.net/szczepienia). – Z drugiej strony, musimy sobie narzucić jakieś obłędne tempo, bo zupełnie się zmieniły realia epidemiologiczne. Mamy kolejne warianty wirusa: o wiele bardziej zakaźne, groźniejsze dla dzieci i osób w wieku produkcyjnym.
Od początku akcji zaszczepiono w Polsce zbyt mało osób, żeby ograniczyć wysokość trzeciej fali pandemicznej. Przynajmniej jedną dawkę przyjęło ponad 11 proc. populacji, obie – ponad 5 proc. (co plasuje nas w unijnej średniej). Przywrócenie dostaw sprawi, że wyzwaniem nie będzie już brak podaży, lecz logistyka. Narodowy Program Szczepień powędrował do lamusa, zrezygnowano z II i III etapu na rzecz szczepień populacyjnych. Uproszczona zostanie kwalifikacja, zwiększy się liczba punktów i liczba szczepiących (odpowiednie szkolenia kończą m.in. farmaceuci i ratownicy). Wyzwaniem pozostaje jednak to, o czym na konferencji rządowej mowy nie było: dawki są przechowywane w jednym, centralnym magazynie. Decentralizacja tego systemu wydaje się warunkiem sine qua non wypełnienia planu „10 milionów w miesiąc”.
Czytaj także: Zdążyć przed końcem lata - rozmowa z epidemiologiem Rafałem Halikiem
Minister Michał Dworczyk nie wykluczał, że „uwolnienie szczepień dla wszystkich chętnych nastąpi w maju”, wcześniej miały (sukcesywnie, dzień po dniu) zapisywać się roczniki 1962-73. Tym większą niespodziankę stanowiło uwolnienie zapisów w nocy z 31 marca na 1 kwietnia. W ciągu kilku godzin, zanim system się zawiesił, bliskie terminy szczepień zdołało uzyskać ponad 100 tys. osób. Po czym okazało się, że był to „błąd systemu”. Żeby z tego primaaprilisowego blamażu wyjść przynajmniej częściowo z twarzą, minister zapewnił, że terminy dla 50-latków zostaną utrzymane. Młodsi otrzymali lub mają otrzymać nowe, w maju.
To, co w tej historii budzi optymizm, to ujawnienie się sporej grupy Polaków mocno zdeterminowanych, by się zaszczepić. Rząd nie może tych oczekiwań zawieść, bo stawka jest poważna. – Albo szczepieniami wyprzedzimy wirusa do końca lata, albo znów z nim przegramy i doświadczymy fali jesiennej, będziemy mierzyli się z kolejnymi mutacjami, co będzie też wymagało rekonstruowania szczepionek i powtarzania kampanii – przestrzega Halik. – Przy tym stopniu wyczerpania społeczeństwa, gospodarki i systemu ochrony zdrowia zapobiegnięcie kolejnej fali to nie scenariusz optymistyczny, tylko zwyczajnie konieczny.
Tekst ukończono 2 kwietnia