Możesz spać spokojnie. Reportaż o samosądzie sprzed lat

Nikt o tym już nie wspomina. Co tu mówić? Pewnie, że się źle stało – zginął człowiek. Ale to była sytuacja niezawiniona.

31.10.2022

Czyta się kilka minut

Jagoda Rybak, Włodowo, lipiec 2005 r. / TOMASZ WASZCZUK / AGENCJA WYBORCZA.PL
Jagoda Rybak, Włodowo, lipiec 2005 r. / TOMASZ WASZCZUK / AGENCJA WYBORCZA.PL

Po lewej stronie drogi rozciąga się łąka. Z domu 60-letniej Jagody Rybak widać wszystko – w głębi łąki rośnie kilka brzózek, za nimi – krzaki tarniny. Czyli tam się to stało? Jagoda odsłania firankę w oknie. – Tak, tam właśnie wbiegł Ciechanek i nigdy już z tych krzaków nie wyszedł – potwierdza.

Włodowo to maleńka wieś – dwa sklepy, nieczynny budynek straży pożarnej, kościół. Od głównej ulicy odchodzą dwie boczne drogi, pełne wybojów, piachu i resztek bruku. Oprócz kilku zadbanych, dostatniejszych domów, w uliczkach tłoczą się raczej biedne domostwa – nadal dość powszechny widok w warmińskich, popegeerowskich wioskach. Za tablicą z nazwą miejscowości duży, zryty bruzdami, stary krzyż.

Wszędzie pusto. Dopiero po kilku minutach pod sklepem spożywczym pojawiają się dwie osoby. Zapytać je od razu o wydarzenia sprzed lat? Nie umiem. O śmierci mówi się z trudem, a co dopiero o zabójstwie, nawet takim sprzed 17 lat.

Źródło utrzymania

Wszystko stało się w piątek, pierwszego lipca 2005 r. Pod domem braci Wodzickich – Tomasza, Mirosława i Krzysztofa – pojawił się Józef Ciechanowicz, nazywany Ciechankiem (mieszkał w pobliskim Brzydowie). Ciechanka wszyscy znali, nie tylko we Włodowie, ale w całej okolicy. I wszyscy się go bali. Sześćdziesiąt lat, chudy, niski, żylasty. Połowę życia przesiedział w więzieniu (wyroki głównie za pobicia z użyciem ostrych narzędzi). Na jego widok ludzie zamykali drzwi, zabierali dzieci z podwórek, ostrzegali sąsiadów. Każdy wiedział, że jak Ciechanek wypił, to stawał się nieobliczalny, wykrzykiwał groźby, wdawał się w bójki. Okoliczni mężczyźni – tak wynika z akt sądowych – po jego stroju potrafili odgadnąć, czy ma nóż (był wtedy ubrany w garnitur), czy też siekierę (wówczas trzymał na ramieniu torbę).

Ciechanek we Włodowie bywał często – głównie pod sklepem spożywczym, gdzie wyłudzał pieniądze na alkohol. Choć, według Jagody, niełatwo było się zorientować, kiedy był pijany, bo nigdy się nie zataczał. Ale też prawdopodobnie nigdy nie był do końca trzeźwy, właściwie zawsze widywano go z butelką wina.

W ostatnich dniach czerwca 2005 r. Ciechanek pojawiał się jednak w wiosce z innego powodu. Chodziło mu o konkubinę – mieszkankę Brzydowa, która przebywała wówczas we Włodowie u córki, Jagody Rybak. Jagoda zabrała do siebie matkę ze szpitala, ponieważ nie chciała, żeby wróciła do swojego mieszkania – do szpitala trafiła bowiem po pobiciu przez Ciechanka. Mężczyzna traktował ją jak swą własność i zarazem źródło utrzymania – żył z jej niewysokiej emerytury. Żądał więc, by Jagoda „zwróciła mu” matkę. Bezustannie ją nachodził, nocami krążył koło jej domu, groził, czasem krzyczał: „Oddaj Basię!”, „Oddaj ją i będzie po temacie!”.

Kilka dni przed tamtym lipcowym popołudniem Ciechanek wszedł do ogródka Jagody i uderzył ją butelką w głowę. Kobieta pamięta wszystko dokładnie: butelka na szczęście się nie rozbiła, ale rozcięła głowę. Jagoda upadła. Syn powiedział potem: „Mamo, ja myślałem, że on cię zabił”. Krew trysnęła z jej głowy jak fontanna.

Jagoda nadal mieszka we Włodowie. Od strony kościoła idzie się do niej kilkanaście metrów w dół, po lewej stronie mijając dom Wodzickich – aż do rozstajów dróg. Jej dom stoi na niewielkim wzgórku – ładny, zadbany; ostatnio odnowiła elewację, zrobiła dach, wymieniła centralne ogrzewanie, wyremontowała piętro. Wszystko sama – z mężem rozwiodła się kilka lat temu. Wszystko dla wnuków – bo trzeba coś po sobie zostawić. A poza tym, przecież trumna nie ma kieszeni, na tamten świat nic z sobą nie weźmie. Po śmierci syna (umarł osiem lat temu) zupełnie nie wiedziała, co ze sobą począć, uciekła więc w pracę. Mimo swych sześćdziesięciu lat jest teraz zatrudniona na dwóch etatach: jako opiekunka medyczna w szpitalu miejskim w Olsztynie i w domu opieki. Codziennie dwanaście godzin w robocie, nie ma czasu na myślenie.

Tasak, kij, sztacheta

Tamten lipcowy dzień to był pierwszy piątek miesiąca. Jagoda pracowała wtedy jako kościelna w parafii, o godz. 16 była na mszy świętej. Po niej poszła do Wodzickich pożyczyć aparat fotograficzny od Marleny, żony najstarszego z braci, Tomka. W jej ogrodzie wyrosła piękna niebieska róża, chciała ją sfotografować.

Koło domu Wodzickich zobaczyła leżącego w trawie Ciechanka. Na jej widok natychmiast wstał i ruszył za nią. Przed dom akurat wyszli gospodarze. Ciechanek krzyknął do nich: „Co ta kurwa tutaj robi?”.

Tomek Wodzicki zareagował od razu: „Człowieku, dlaczego obrażasz kobietę? Wyjdź z mojej posesji!”. Mężczyźni zaczęli się kłócić, ale w końcu Tomek wyrzucił natręta z podwórka. Po kilku minutach mężczyzna wrócił z tasakiem do buraków; wymachiwał nim na wszystkie strony. Tomek złapał gruby kij i ruszył w stronę Ciechanka. Po chwili obaj mężczyźni znaleźli się na ulicy, szamocząc się. Ciechanek, próbując uderzyć Tomka w głowę, trafił go tasakiem w ramię. Na pomoc rannemu przybiegł sąsiad, sztachetą wytrącił Ciechankowi tasak z ręki. Ten ponownie go złapał i uciekł, krzycząc, że „jeszcze tu wróci i wszystkich pozabija”.

Zakrwawiony Tomek Wodzicki pojechał z żoną na komisariat policji w Dobrym Mieście. Z późniejszych zeznań Marleny Wodzickiej, żony Tomka, wynika, że przyjmujący interwencję funkcjonariusz powiedział, iż nie ma kogo wysłać, bo na komisariacie jest sam z kolegą. A w ogóle to jest zmęczony, rana Tomka zaś nie jest znowu taka duża – niech Wodziccy idą najpierw na pogotowie.

Tak też zrobili. Po opatrzeniu rany wrócili na komisariat. Tym razem przyjął ich inny policjant, obiecał, że jeśli sytuacja się powtórzy, to w miarę możliwości wyśle radiowóz do Włodowa. Wtedy też – to wiadomo z akt postępowania – z ust policjanta miało rzekomo paść stwierdzenie, że „są gorsze sprawy, a tu cała wieś nie da rady jednemu mężczyźnie”.

Nie dla niego wolność

Pod sklepem „U Felasia” spotykam kilku mężczyzn. Tłumaczą sprawców: co niby mieszkańcy wsi mieli przed laty zrobić – łapać Ciechanka i go uspokajać? Przetrzymywać go gdzieś do przyjazdu policji? Niby jak? Pamiętają np. jedno zdarzenie z tamtych czasów: Ciechanek stał sobie pewnego dnia pod sklepem i coś mu się nie spodobało. Nagle wyciągnął nóż i wbił go sąsiadowi w ramię. Oceniają: „to był psychopata”.

Według Jagody Ciechanek w ogóle nie nadawał się do życia na wolności – gubił się w normalnym świecie. Tu trzeba się było o wszystko postarać, a w więzieniu rytm jest uporządkowany. Jagoda uważa, że on bardzo do tego uporządkowanego świata chciał wrócić. Twierdzi, że to nie był żaden niechluj. Gdy szedł do opieki społecznej po zasiłek, potrafił być bardzo grzeczny i elegancki. Koszula, marynarka, wszystko zawsze wyprasowane. Tylko te oczy – rozbiegane, złe.

Tamtego lipcowego dnia Wodziccy wrócili z Dobrego Miasta około osiemnastej. Tomek z kolegą, Rafałem Wroną, zabrał się znów za remont domu. Po godzinie pojawił się jak bumerang Ciechanek. Według zeznań świadków (wokół domu Wodzickich stało po wcześniejszym incydencie nadal sporo ludzi) krzyczał, że „jak nie da rady starszym, to dzieci poczęstuje kosą”.

Na podwórku bawił się wtedy w piaskownicy 4-letni syn Wodzickich i dzieci sąsiadów. Mężczyźni – Tomek Wodzicki i kilku innych – tego już nie wytrzymali: chwycili w ręce kije i ruszyli w stronę Ciechanka. Ten, widząc wielu przeciwników, zaczął uciekać w stronę pobliskiego cmentarza. Tomasz Wodzicki i Rafał Wrona wsiedli do poloneza i pojechali za nim. Po kilkudziesięciu metrach zatrzymali się, widząc, że Ciechanek ukrywa się w przydrożnych krzakach. Gdy po chwili wybiegł z nich, przeskoczył przez płot i ruszył dalej przez pole, obaj mężczyźni pobiegli za nim. Pierwszy dogonił go Rafał Wrona – uderzył łomem w lewą nogę. Ciechanek jednak się nie przewrócił, ale biegł co sił. Do pościgu dołączyli pozostali dwaj bracia Wodziccy – Krzysztof i Mirosław, którzy pracowali na pobliskim polu. Ciechanek uciekał dalej, aż dotarł do wąwozu.

Tam dopadli go Mirosław i Krzysztof – bili go szpadlami i kopali po całym ciele. Po chwili na miejscu byli też Rafał i Tomasz. Ten pierwszy krzyknął, żeby nie bili leżącego po głowie, bo go zabiją. W pewnym momencie Tomek Wodzicki – tak wynika z akt – wziął od Mirka szpadel i zaczął uderzać Ciechanka w okolice głowy. Następnie podniósł opuszczony przez pokrzywdzonego nóż i co najmniej raz uderzył nim w pobliżu barku i głowy rannego.

Gdy Tomek Wodzicki wrócił do domu, powiedział do Jagody Rybak: – Dziś możesz już spać spokojnie. Ciechanek na pewno do ciebie nie przyjdzie.

Jagoda Rybak wraca do siebie i dzwoni na komisariat w Dobrym Mieście. Mówi: – Teraz możecie już przyjechać i posprzątać.

Zmowa milczenia

Dziś kobieta żałuje tych słów. Przyznaje, że była wtedy zła na policjantów – za zbagatelizowanie zagrożenia, za opieszałość. Przecież gdyby przyjechali wcześniej – po pierwszym zgłoszeniu przez Tomasza Wodzickiego – nie doszłoby do tego wszystkiego. Nie wiedziała jednak wtedy, że Ciechanek nie żyje. A Tomek, jest o tym przekonana, też tak nie myślał. – Pobiegłam na miejsce, gdy Wodziccy już stamtąd odeszli. Stanęłam na ­ogrodzeniu i ­widziałam Ciechanka. Był pochylony, jakby czegoś szukał. Nie leżał, tylko jakby czegoś szukał. Ja od razu stamtąd uciekłam, nie chciałam tam zostać.

Z akt sprawy wynika, że do chwili przybycia policji w miejscu pobicia Ciechanka było wielu mieszkańców. Prokurator stwierdził, że we Włodowie panował tego wieczoru zamęt, a ludzie byli poruszeni tym, co się stało. Dlaczego szli w to miejsce? Z ciekawości? I czy radowali się z zemsty na dręczycielu? Czy wszyscy zaakceptowali lincz? Tego w toku śledztwa nie ustalono. Nie ­stwierdzono także, ile osób mogło być na ­miejscu zdarzenia. Mieszkańcy solidarnie nabrali wody w usta – nikt nie mógł sobie niczego przypomnieć.

Prokuratorom udało się ustalić tylko jedno: że na miejscu zdarzenia do chwili przybycia policji były z całą pewnością jeszcze dwie osoby, dwaj mieszkańcy Brzydowa: ojciec Marleny Wodzickiej i jego kolega.

Około godz. 20.45 do Włodowa przyjeżdża policja. Wkrótce na miejsce dociera również lekarz pogotowia ratunkowego i stwierdza zgon Józefa Ciechanowicza.

W czasie śledztwa wyłoniono trzech podejrzanych o zabójstwo – Krzysztofa, Mirosława i Tomasza Wodziccy. Mężczyźni konsekwentnie odmawiali zeznań. Zarzuty postawiono jeszcze trzem podejrzanym: Rafałowi Wronie o udział w pobiciu oraz ojcu Marleny i jego koledze – o znieważenie zwłok. Wszyscy mężczyźni trafili do aresztu. 7 listopada 2005 r. zostali zwolnieni do domu. W dalszym toku postępowania odpowiadali z wolnej stopy, niektórzy udzielali wywiadów. Po dwóch procesach i oddalonej przez Sąd Najwyższy kasacji, w styczniu 2009 r. Krzysztof, Mirosław i Tomasz Wodziccy otrzymali karę czterech lat pozbawienia wolności z zawieszeniem na trzy lata, Rafał Wrona został skazany na karę jednego roku więzienia, pozostali na sześć miesięcy – także z warunkowym zawieszeniem na trzy lata.

Na kary sześciu miesięcy więzienia w zawieszeniu – za niedopełnienie obowiązków, czyli zlekceważenie sygnałów od mieszkańców i zbyt późną interwencję we Włodowie – w lutym 2008 r. skazani zostali także dwaj policjanci z komisariatu w Dobrym Mieście.

Nikt już nie wspomina

W grudniu 2009 r. prezydent Lech Kaczyński podpisał akt ułaskawienia dla skazanych za zabójstwo Józefa Ciechanowicza. Jego ministrowie argumentowali, że w tej sprawie zawiodło państwo: jego funkcjonariusze zlekceważyli ludzi, których mieli chronić. Jednocześnie urzędnicy podkreślali, że decyzja głowy państwa nie jest usprawiedliwieniem dla samosądu. I dlatego okres próby wyznaczono na 10 lat. Jeśli sprawcy w tym czasie popełniliby przestępstwo, akt zostałby cofnięty. Nie popełnili.

Jagoda jest przekonana: to była słuszna decyzja. Tym bardziej że w sprawie pojawiły się niejasności. Marlena Wodzicka zeznała w sądzie, że tak naprawdę Ciechanka zabił jej ojciec z kolegą. Pobiegli rzekomo do wąwozu, przeciągnęli Ciechanka „w brzózki” (jego ciało faktycznie tam znaleziono) i dobili go łomem. Tego jednak nie dało się udowodnić podczas procesu.

Jagoda mówi, że Wodziccy to fajni, normalni faceci. Nigdy od nikogo nie usłyszała na nich słowa skargi. Dzieci Tomka wyszły na ludzi. Syn w tym roku zdał maturę, córka chodzi jeszcze do liceum, dobrze się uczy. Oprócz Tomka w ich domu rodzinnym mieszka jeszcze najmłodszy z braci, Krzysiek. Trzeci brat, Mirek, mieszka ze swoją życiową partnerką w Boguchwałach.

Długo trwało, zanim Jagoda mogła spojrzeć ludziom w oczy. Wie, że była postrzegana jako osoba, z powodu której doszło do zbrodni. Nikt jej tego w oczy nie powiedział, ale wiedziała to doskonale, słowa były zbędne.

Jak się jej teraz żyje? Jak żyje się ludziom z Włodowa?

– Normalnie. Nikt o tym już nie wspomina. Co tu mówić? Pewnie, że źle się stało, zginął człowiek. Ale to była sytuacja niezawiniona – usprawiedliwia sprawców. Jagoda od lat stara się wyprzeć tamte zdarzenia z pamięci. Czasami myśli, że się jej udało, że będzie spała spokojnie. Ale wtedy znowu przychodzą złe sny i wspomnienia.

Najbardziej przerażające w historii linczu jest to, że społeczność Włodowa zostawiono samą sobie. Tak, przyjeżdżali dziennikarze, tak, wielu stawało po ich stronie. Ale państwo zawiodło. Nie tylko dlatego, że nikt w jego imieniu nie stanął w obronie terroryzowanych mieszkańców. Państwo zawiodło, bo do dziś w świadomości mieszkańców tej okolicy nie znalazł się ślad refleksji. Nikt nie pochylił się poważnie nad tą zbrodnią. We wsi nigdy nie pojawił się psycholog, nikt też nie wytłumaczył ludziom tak naprawdę, do czego doszło. A doszło przecież do samosądu. W demokratycznym kraju, posiadającym sądy i policję. Nad tym żywym wyrzutem sumienia zawisła chmura milczenia i wstydu. ©

Nazwiska sprawców linczu zostały ­zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz oraz tłumacz z języka niemieckiego i angielskiego. Absolwent Filologii Germańskiej na UAM w Poznaniu. Studiował również dziennikarstwo na UJ. Z Tygodnikiem Powszechnym związany od 2007 roku. Swoje teksty publikował ponadto w "Newsweeku" oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 45/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Możesz spać spokojnie