Prywatny wymiar sprawiedliwości

Minął miesiąc z okładem, odkąd w warmińskiej wsi Włodowo sąsiedzi zlinczowali gnębiącego ich latami recydywistę. Sprawcy w areszcie czekają na proces, a cała wieś stoi za nimi murem. Ich czyn wzbudził też uznanie w całym kraju. Ludzie ślą listy i pieniądze. Brawa za likwidację chwasta - piszą.

14.08.2005

Czyta się kilka minut

Włodowo /
Włodowo /

W nocy ze środy na czwartek Wiesławie Przerwie śniło się, że cała wieś ucieka przed jakimś bandytą, a ona biegnie na czele gromady. Nie wiedziała, że we czwartek po południu Józef C., postrach okolicy, rozbił butelkę na głowie Jagody Rybak. Nie wiedziała, że przez to do Włodowa przyjechała policja i że prosiła napastnika o spokój. Nie wiedziała też, że Józef C., który ponad połowę sześćdziesięcioletniego życia spędził za kratkami odsiadując 29 wyroków, rozpowiadał chłopom pod sklepem, iż tak tęskni za kryminałem, że musi kogoś zabić, żeby tam wrócić.

Następnej nocy sen Wiesławy Przerwy wrócił. Tak samo realny i bardzo męczący. Był piątek, 1 lipca. Tego dnia wieczorem siedmiu mężczyzn z Włodowa, sąsiedniego Brzydowa i Boguchwał za wiejskim cmentarzem zlinczowało Józefa C. Najpierw w pięciu okładali go łopatami, kijami i resorem samochodowym. Wykrwawionego zostawili w krzakach. Potem dwóch innych przyszło, aby go dobić.

Wina pijanych cyklistów

Ludzie we Włodowie nie żałują, że Józef C. zginął tak okrutną śmiercią. Mówią, że swoim życiem, w którym rabował, okradał, włamywał się, brał haracze od staruszek, do tego bił matkę i siostrę, a chorej na raka konkubinie włożył nawet śrubokręt w głowę, zasłużył sobie na męczarnie. Latami wszyscy się go bali, każdy w okolicy wiedział, że C. nie wychodzi z domu bez noża. - Dlatego jak do nas przyjeżdżał, to zawsze na ręce mu patrzyłem - mówi pan Jerzy, konkubent siostry C., który mieszka w Mysłakach, dwie wsie za Włodowem. - Jak się raz zagapiłem, to mi kosę w żebra wsadził.

W dniu śmierci Józef C. rozpowiadał po wsi, że zabije Jagodę Rybak, córkę swojej konkubiny. - Miał do mnie żal, że zabrałam matkę z ich mieszkania w Brzydowie - mówi pani Jagoda. - Ale po tym, jak pobił ją śrubokrętem tak, że znalazła się w szpitalu, nie mogłam postąpić inaczej.

Pani Jagoda być może zginęłaby 1 lipca po południu, na szutrowej wiejskiej drodze, gdy wracała z kościoła po Mszy odprawianej z okazji pierwszego piątku. Józef C. zobaczył ją przy posesji państwa W. Zaczął wyzywać od najgorszych, krzyczał, że oberżnie jej głowę. Tomasz W. stanął w obronie kobiety. Wtedy C. wyjął zza pazuchy ogromny nóż. Zaczęła się rozróba, z pomocą przybiegł z sąsiedztwa mąż listonoszki. Mimo to C. udało się zranić Tomasza W. w rękę i uciec.

- Jeszcze jak się chłopy szarpały, dzwoniłam po policję - mówi pani Elżbieta, listonoszka. Chwilę później o pomoc błagała tych samych policjantów Jagoda Rybak. - On wróci do wsi, boję się, że mnie zabije - mówiła.

Jakąś godzinę później do komisariatu w Dobrym Mieście wszedł Tomasz W. Wracał od lekarza, który zszył mu ranę. Prosił o interwencję, mówił, co wyprawia we Włodowie Józef C. - Policjant powiedział nam, że widział poważniejsze rany i że jak mąż chce, to może C. wytoczyć prywatny proces - opowiadała potem żona Tomasza W.

Policji wciąż nie było, gdy wieczorem Józef C. wrócił do wsi i znowu zaczął grozić ludziom nożem. Funkcjonariusze wyjechali co prawda z komendy w Dobrym Mieście, ale po drodze spotykali zalanych w sztok rowerzystów, więc zgarniali ich do radiowozu, zawracali na komendę, spisywali, zabezpieczali jednoślad... - Przyjechali dopiero, gdy zadzwoniłam do komendy i powiedziałam, że teraz to już mogą go sobie zabrać - opowiada Jagoda Rybak. Zarzeka się, że nie wiedziała wtedy, że C. nie żyje. Gdy Tomasz W. wrócił z krzaków za cmentarzem, powiedział jej tylko: “dziś możesz spać spokojnie". - Myślałam, że połamali mu nogi i dlatego do mnie nie przyjdzie - mówi.

Dwa tygodnie po linczu Krzysztof Świtkowski, komendant olsztyńskiej policji, zwolnił ze służby Bogusława S., dyżurnego komendy w Dobrym Mieście. Policjanta Andrzeja J., który kazał Tomaszowi W. zakładać prywatny proces, upomniał i obniżył mu pensję. Poza tym poprosił prokuraturę o sprawdzenie, czy obaj nie powinni stanąć przed sądem za zaniedbanie obowiązków służbowych. Postępowanie trwa.

Nagrody się naszym chłopakom należą

W nocy z piątku na sobotę wszystkich siedmiu sprawców zatrzymała policja, a w poniedziałek pod zarzutem zabójstwa na trzy miesiące aresztował ich olsztyński sąd. Krzysztof Stodolny, szef prokuratury Olsztyn - Północ, która zajęła się wyjaśnianiem kulisów zbrodni, powiedział wprost: “To był lincz". Jego zastępca, prokurator Andrzej Chechłowski, dodaje: - Pracuję w Olsztynie od 1988 r. Czegoś takiego jeszcze tu nie było. Od kolegów z Polski też podobnej historii nie słyszałem.

Ludzie z Włodowa oburzyli się na słowa prokuratora. - Jaki lincz? - dziwił się Bolesław Wrzosek, szkolny kolega C., który nie umie o zamordowanym powiedzieć ani jednego dobrego słowa. - Jaki areszt? Nagrody chłopakom, naszym bohaterom, się należą! - powtarzał wszystkim dziennikarzom, którzy przyjeżdżali tu po zbrodni.

Przez pierwsze trzy tygodnie po zabójstwie ludzie we Włodowie żyli nadzieją, że sąd okręgowy wypuści ich bohaterów z aresztu. W dniu posiedzenia, na którym za zamkniętymi drzwiami debatowali nad tym sędziowie, wynajęli autokar i przyjechali do Olsztyna. Od dziewiątej do czternastej siedzieli na korytarzu i zaklinali los. - Policjanci, którzy nam nie pomogli, są na wolności, więc i nasi wyjdą - przekonywała Jagoda Rybak.

Gdy adwokat powiedział im: “niestety", w milczeniu wyszli z sądu.

Wiesława Przerwa jako jedna z pierwszych we wsi otrząsnęła się z szoku. Już we wtorek zwołała w świetlicy przy sklepie wiejskie zebranie i założyła komitet ratowania zatrzymanych. Stanęła na jego czele. W niecałą dobę razem z trzema innymi osobami zebrała w okolicy 7 tys. zł na wynajęcie adwokatów. - Stał się cud, bo u nas ludzie za 500 zł muszą przez miesiąc utrzymywać kilkuosobowe rodziny - mówi.

Ponieważ pokazywała się w telewizji, wypowiadała dla gazet, zaczęli dzwonić do niej ludzie z całej Polski. Przekazywali słowa otuchy, deklarowali pomoc, dostała nawet dwa listy ze słowami wsparcia i prośbą, by je przekazać innym. - Dlatego szybko założyliśmy w banku konto na pomoc prawną dla aresztowanych - opowiada. - Do dziś kilkanaście osób z całej Polski wpłaciło już na nie ponad 3 tys. zł. Proszę spojrzeć - pokazuje blankiety wpłat. - To konto stało się dla ludzi symbolem walki o sprawiedliwość.

W rubryce “tytuł wpłaty" ofiarodawca z Warszawy napisał “na walkę o prawo do obrony obywateli przed kryminalistami". Darczyńca z Katowic przelał 50 zł na “pomoc dla pionierów prywatnego wymiaru sprawiedliwości w Polsce".

Wciąż potrzeba pomocy

Po aresztowaniu sprawców we Włodowie zaczęły się bezsenne noce. Wiesława Przerwa: - Aresztowani utrzymywali swoje rodziny, więc do ich domów wkrada się niedostatek, a do tego z każdym dniem rośnie tęsknota. Poza tym we wsi pojawiły się osoby, które za plecami zaczęły obgadywać, wyłamywać się z grupy.

Po jednym z reportaży prasowych pracownicy łódzkiego Instytutu Ericsonowskiego zadzwonili do Włodowa i powiedzieli, że w razie potrzeby służą bezpłatną pomocą psychologów. Wiesława Przerwa oddzwoniła i powiedziała, że potrzebna jest pomoc. - Przyjechali błyskawicznie, zajęli się każdą z rodzin zatrzymanych chłopaków - mówi. - Teraz myślę, jakie instytucje można poprosić o pomoc materialną, bo gdy będą się wciąż zadręczać niedostatkiem, to psychologowie, choć wspaniali fachowcy, cudów nie zdziałają. Takie instytucje same się do nas nie zgłosiły - dodaje.

Przez to załatwianie, myślenie, dzwonienie, szperanie, kto by tu mógł coś doradzić, Wiesława Przerwa nie ma kiedy wznowić prób wiejskiego amatorskiego kabaretu, w którym udziela się prawie trzydzieścioro dzieci, w tym bliscy zatrzymanych. - Spróbuję ich zebrać jeszcze w sierpniu - mówi. - Dzieci nie mogą przecież całe wakacje żyć tym, co się stało.

Bożena Rychlik, jedna z psychologów, którzy pracują z mieszkańcami Włodowa, nie wyklucza, że we wrześniu odwiedzi szkoły, do których chodzą dzieci. - Nie wiadomo, jak potraktują ich rówieśnicy - mówi.

Pochówek to nie mój obowiązek

Kiedy o Włodowie stało się głośno, zaczęli dzwonić ludzie z różnych partii, bo taka tragedia może się przydać w kampanii wyborczej. Potem nagle zmarł Stasiek, który mieszkał z matką w środku wsi, a krążący po wsi niedożywiony lekkoduch miał coś z sercem. - Ale ludzie, którzy to widzieli, szybko zadzwonili na pogotowie, powiedzieli, że natychmiast potrzebny jest lekarz - opowiada Wiesława Przerwa. - Dyspozytorka w Dobrym Mieście upewniła się, czy chodzi “o to Włodowo", i wysłała helikopter. Lekarz zdążył w ostatnim momencie.

Śmierć Józefa C. wiele zmieniła też w życiu okolicy. W Brzydowie, gdzie C. mieszkał, gdy nie siedział w więzieniu, ludzie szykują się na grzybobranie. Wcześniej bali się chodzić do lasu. W Mysłakach, dokąd Józef C. przyjeżdżał odwiedzać (albo bić) siostrę Irenę R., kobiety przestały zamykać się w domach. Teraz całe dnie drzwi do wszystkich 26 mieszkań w popegeerowskich blokach otwarte są na oścież. - A ja nie wyglądam co dzień przez okno, żeby zobaczyć, czy Józek nie wysiada - mówi kobieta, do której brat przychodzi od kilku dni we śnie. - Ja mu mówię: “Józek, ty przecież nie żyjesz". On odpowiada: “jak nie żyję, skoro przyszedłem".

Józef C. śni się też panu Jerzemu, z którym żyje Irena R. - Na ten przykład dziś w nocy śniło mi się, że zapukał jak zwykle w szybę w kuchni i krzyczał, żeby go wpuścić do środka - opowiadał mi we środę rano.

Oboje nie mają wątpliwości. - On prosi nas o pogrzeb - mówią.

Odkąd prokurator zabrał ciało Józefa C. z miejsca zbrodni, leży ono w olsztyńskim prosektorium. Choć już dawno jest zgoda na pochówek, zwłok nie odbiera ani siostra, ani pomoc społeczna z gminy Świątki, w której Józef C. był zameldowany. - Nie był dla nas bohaterem, nie będziemy się po zwłoki wyrywać. Zrobimy to dopiero, jak nakaże nam to prokurator - mówi Janusz Sypiański, wójt gminy Świątki.

Prokuratura mówi, że pochówek to nie jej problem. I nikomu takiego obowiązku nie może narzucić. - Nie ma ani jednego paragrafu, który by o tym mówił - tłumaczy Chechłowski.

Irena R. załamuje ręce. - Nie mam ani grosza, bo matula po zawale leży w Morągu w szpitalu i na jej leczenie oddałam wszystko, co miałam. Za co mam pochować brata?

Jej konkubent patrzy jeszcze dalej. - ZUS pewnie coś wypłaci, jak się tam pojedzie. Ale gdzie Józka pochować? Toż w okolicy ludzie go wykopią... Nie chcą mieć tu jego grobu. A księdza skąd wziąć? Przecież żaden go nie pochowa. Chyba żeby w Olsztynie, jakoś po cichu...

Brzydowo, w którym zameldowany był Józef C., należy do parafii Boguchwały. Jej proboszcz (rozmawia pod warunkiem, że nie napiszę, jak się nazywa) twierdzi jednak, że C. nie był jego parafianinem. - On mieszkał we Włodowie - przekonuje.

- We Włodowie go zabili, mieszkał w Brzydowie, zaglądałam w okna jego mieszkania.

- Myli się pani - odpowiada ksiądz i odsyła do proboszcza w Skolitach, bo do tej parafii należy Włodowo.

Ksiądz ze Skolit (też chce być anonimowy) obrusza się. - Prawo kanoniczne zabrania mi grzebania nie mojego parafianina. Do księdza w Boguchwałach proszę się udać - ucina. Nie chce też rozmawiać o tym, jak zbrodnia zmieniła mieszkańców Włodowa. - Za wcześnie o tym mówić. W niedzielę, dwa dni po zbrodni, zmówiliśmy za duszę zmarłego modlitwę do Miłosierdzia Bożego. Wszyscy obecni w kościele się modlili i starczy. Tyle mam w tej sprawie do powiedzenia.

Ksiądz z parafii Świątki, która sąsiaduje z Boguchwałami i Skolitami, mówi: - Na moim cmentarzu nie zgodzę się go pochować.

Ludzie z Włodowa nie interesują się pogrzebem Józefa C. Mało kto też chodzi oglądać miejsce, w którym zginął, na sąsiedniej łące gospodarze wypasają bydło. Wieś powoli zaczyna mówić o innym postrachu - Marku R. Kilka lat temu włamał się do sklepu, zamknął od środka sprzedawczynię, narobił rabanu. Siedzi teraz w więzieniu, ale podobno niedługo kończy mu się wyrok. Ludzie już zaczynają się bać, a że nikt nie wie, w którym więzieniu siedzi, plotek nie można zweryfikować. - Od dziecka mam prorocze sny, ale ten R. jeszcze mi się nie śnił - mówi Wiesława Przerwa.

Joanna Wojciechowska jest dziennikarką “Gazety Wyborczej" w Olsztynie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2005