Most nad Dońcem

Zniszczone przęsło od lat jest tematem dyskusji między walczącymi stronami. Dotąd nie osiągnięto kompromisu. Nowy prezydent Ukrainy obiecał odbudować most w Stanicy Ługańskiej, ale to nie jest proste.
ze Stanicy Ługańskiej (Donbas)

19.08.2019

Czyta się kilka minut

Prowizoryczna przeprawa przez Doniec, rzekę oddzielającą tereny kontrolowane przez separatystów, Stanica Ługańska, sierpień 2019 r. / EVGENIYA MAKSYMOVA / AFP / EAST NEWS
Prowizoryczna przeprawa przez Doniec, rzekę oddzielającą tereny kontrolowane przez separatystów, Stanica Ługańska, sierpień 2019 r. / EVGENIYA MAKSYMOVA / AFP / EAST NEWS

Przy punkcie kontrolnym ludzie niemal nieustanie tłoczą się w kolejce. Stoją spokojni, ale bez wyjątku wyglądają na przybitych. W przeważającej większości są w wieku emerytalnym. Przechodzą kontrolę paszportową, a także kontrolę rzeczy osobistych. Aby straż graniczna przepuściła ich przez posterunek, muszą wcześniej otrzymać elektroniczną przepustkę od Służby Bezpieczeństwa Ukrainy.

– Każdy, kto ma paszport uznawanego państwa, może przejść. Ale to niemożliwe, jeśli wydały go tak zwane Doniecka czy Ługańska Republika Ludowa – mówi Ihor Szewczuk, podpułkownik Państwowej Służby Granicznej Ukrainy.

Na posterunku służbę pełnią dziś pogranicznicy i policjanci. Jeszcze do niedawna na samym przedzie stacjonowała ukraińska armia, ale – ze względu na obustronne wycofanie wojsk, do którego doszło na przełomie czerwca i lipca – teraz żołnierze są na tyłach.

Ludzie w kolejce przechodzą z terytoriów nieuznawanej Ługańskiej Republiki Ludowej (ŁRL) wspieranej przez Rosję na te, gdzie rozciąga się władza Kijowa. Rozdziela je rzeka Doniec, która od pięciu lat stała się naturalną linią frontu.

Ludność cywilna, pragnąca przejść w jedną lub drugą stronę – często to emeryci, którzy żyją na terenach obu donbaskich parapaństw i muszą udać się na stronę ukraińską po swoje emerytury – musi przeprawić się przez zawalone podczas walk przęsło mostu.

Schodzi się na nie prowizorycznymi drewnianymi schodami. Są trudne do pokonania dla osób starszych, szczególnie zimą i po deszczach, gdy drewno staje się śliskie. Z kolei teraz, podczas letniego skwaru, wielu trudno się po nich wspiąć. Osoby na wózkach lub chodzące z trudem muszą zapłacić za pomoc.

W ten sposób codziennie przeprawia się od dziesięciu do czternastu tysięcy ludzi. Jest to bowiem jedyne przejście w obwodzie ługańskim między terytoriami kontrolowanymi przez Ukrainę a obszarem pozostającym pod kontrolą separatystów.

Czas mija, nic się nie dzieje

Wołodymyr Zełenski, który od 20 maja jest prezydentem Ukrainy, już dwukrotnie odwiedził Stanicę Ługańską. Po raz drugi wybrał się tam na początku lipca. Towarzyszył mu przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk. Zełenski jeszcze podczas kampanii wyborczej zapowiadał, że osiągnięcie pokoju jest jego kluczowym celem. „Naszym pierwszym zadaniem jest zawieszenie broni w Donbasie” – mówił podczas swojego wystąpienia inauguracyjnego.

Zełenski dodał też, że władza musi zadbać o Ukraińców, którzy mieszkają na terenach nieuznawanych republik. Jednym z takich działań ma być właśnie odbudowa mostu. Po lipcowej wizycie w Stanicy Ługańskiej prezydent zapowiedział, że daje „tydzień, maksymalnie osiem dni”, rosyjskim separatystom na demontaż betonowych umocnień. Następnie w ciągu miesiąca robotnicy odbudują most – niezależnie od tego, czy separatyści podejmą inicjatywę władzy w Kijowie czy nie. W odpowiedzi przewodniczący ŁRL Leonid Pasiecznik napisał na Twitterze, że jeśli Kijów rozpocznie remont na własną rękę, to separatyści potraktują to jako „kolejny akt agresji”, równoznaczny z zerwaniem umowy w sprawie wycofania wojsk.

Choć czas wyznaczony przez Zełenskiego minął już dawno, betonowe umocnienia zostały nietknięte.

Aby rozpocząć ich demontaż i odbudowę mostu, najpierw teren musi zostać oczyszczony z min i niewybuchów. 31 lipca w Mińsku odbyło się spotkanie Trójstronnej Grupy Kontaktowej – w jej skład wchodzą przedstawiciele Ukrainy, Rosji i OBWE. Postanowiono, że następnego dnia rozpocznie się rozminowanie okolicy mostu. 4 sierpnia ukraińska strona poinformowała jednak, że nie ma gwarancji bezpieczeństwa ze strony nieuznawanej republiki. Wszystko utknęło w martwym punkcie.

Szacuje się, że odbudowa, jeśli nareszcie się rozpocznie, potrwa kilka miesięcy.

Zostali głównie starsi

Zanim wiosną 2014 r. zaczęła się wojna rosyjsko-ukraińska, w Stanicy Ługańskiej mieszkało ok. 15 tys. ludzi. Miejscowość była w zasadzie przedmieściami Ługańska – od stolicy obwodu dzieli ją raptem 18 km w kierunku północnym. Podróż autobusem zajmowała kilkanaście minut.

Do Stanicy Ługańskiej mieszkańcy Ługańska przyjeżdżali odpocząć, a ci ze Stanicy jechali do sąsiedniego miasta do pracy. Tam też sprzedawali owoce i warzywa z własnych hodowli. Wszystko zmieniło się w 2014 r., gdy krótka trasa stała się nagle długą i niebezpieczną.

– Stanica nie tylko dostarczała żywność do Ługańska. Była też miejscem, gdzie ludzie z miasta mieli dacze, dokąd przyjeżdżali na weekendy czy wakacje – mówi Jewhen Mazniew.

Jewhen jest po trzydziestce, dziś pracuje dla jednej z organizacji pomocowych. Pochodzi z Ługańska i w weekendy wybiera się do rodzinnego miasta, które od pięciu lat znajduje się po drugiej stronie frontu.

– Miejscowa ludność pracowała w Ługańsku i wracała do Stanicy jak do sypialni, na noc. Teraz zostali tu głównie starsi ludzie, rzadko można spotkać rodzinę z małym dzieckiem. Tu nie ma nic do roboty – mówi Mazniew.

Dwa tysiące dni

Wojna rosyjsko-ukraińska w Donbasie trwa już ponad pięć lat. Ktoś podliczył, że w minionym tygodniu, 12 sierpnia, minęło dokładnie dwa tysiące dni tego konfliktu. W jego rezultacie zginęło co najmniej 13 tys. ludzi, a ponad 30 tys. zostało rannych.

Zdecydowana większość ofiar przypada na pierwszy rok wojny. Od lutego 2015 r., po bitwie o Debalcewe front zasadniczo nie zmienił swego przebiegu i dziś jest to – jak mawiają wojskowi – wojna o niskiej intensywności. Ale – wojna: armia ukraińska musi trzymać na tym froncie kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy (jednostki zmieniają się rotacyjnie) i traci co miesiąc zwykle kilkudziesięciu rannych i zabitych (to straty bojowe na froncie; straty niebojowe – jak wypadki na poligonach, gdzie ćwiczy się ostrą amunicją, wypadki komunikacyjne czy samobójstwa – czasem są na podobnym poziomie).

Na początku wojny Stanica Ługańska została zajęta przez separatystów i Rosjan. Szybko jednak odbiły ją ukraińskie bataliony ochotnicze (walczące w tym rejonie) i regularna armia. W latach 2014- -15 w miasteczku i jego okolicach toczyły się ciężkie walki.

Według lokalnej administracji w ich rezultacie zostało zniszczonych lub uszkodzonych 3,5 tys. budynków. Chociaż w mieście znowu toczy się normalne życie, skutki wojny są widoczne do dzisiaj. Część budynków nie została wyremontowana. Pozostały powybijane okna, ściany z dziurami, które wybiła artyleria, ślady odłamków i pocisków w cegłach, osmolone od pożarów mury. Porzucone ruiny stopniowo obrastają trawą, chwastami i krzakami. Mniejsze zniszczenia – jak dziura po pocisku w sali koncertowej w domu kultury – prowizorycznie załatano, aby nie wpadała przez nie woda, aby nie rzucały się zbytnio w oczy.

Także most nad Dońcem został zniszczony jeszcze latem 2014 r.

Gdy sytuacja w Stanicy Ługańskiej trochę się uspokoiła, a rzeka stała się faktyczną granicą, zaczęto mówić o odbudowie. Jednak strony nie były w stanie osiąg­nąć porozumienia i przez lata sprawa mostu pozostawała nierozwiązana.

Śmierć po drodze

Ziemia pomiędzy okopami i ostatnimi posterunkami z obu stron to tzw. szara strefa. Czasem może to być tylko kilkadziesiąt lub kilkaset metrów. W Stanicy szara strefa wynosi dziś nawet półtora kilometra. Most znajduje się mniej więcej pośrodku.

Zgodnie z porozumieniem zawartym między stronami, nie mogą tam wchodzić uzbrojeni ludzie. To, paradoksalnie, utrudnia życie przeprawiającym się cywilom. Jeśli ktoś w okolicach mostu poczuje się źle lub straci przytomność, nie ma mu kto udzielić pomocy. Mogą tam dotrzeć tylko nieuzbrojeni wojskowi ze Wspólnego Centrum Kontroli i Koordynacji, a także personel medyczny stacjonujący przy ukraińskim posterunku. Jednak, jak twierdzi Jewhen Mazniew, lekarze i sanitariusze boją się wychodzić w szarą strefę bez ochrony policji.

Skutek: wiek i problemy zdrowotne często prowadzą do tragicznych wypadków. Według danych OBWE tylko od grudnia 2018 r. do kwietnia 2019 r. w trakcie przeprawy przez Doniec zmarło 18 cywilów, w większości ludzi w starszym wieku. Nie zabiły ich jednak walki, które w Stanicy Ługańskiej od dawna nie toczą się wcale lub na minimalną skalę. – Wiosną strzelał snajper, głównie w nocy. Odkąd wycofano do tyłu wojska, nikt nie strzela – mówi podpułkownik Szewczuk.

Ludzie nie wytrzymują trudów przeprawy. Większość ofiar zmarła z powodu problemów z sercem.

Głęboka rana

Nina Tkaczowa kilka godzin wcześniej przybyła do Stanicy Ługańskiej z Ługańska. Teraz szykuje się do drogi powrotnej. Jak większość przychodzi zwykle do Stanicy z samego rana, załatwia sprawy urzędowe, wypłaca pieniądze z bankomatu i wraca do Ługańska.

Tkaczowa ma 70 lat. Podobnie jak jej mąż, który siedzi obok niej. On sam nic nie mówi, ledwie się porusza. Pomaga mu w tym chodzik. Kilka miesięcy temu przeszedł krwotok śródmózgowy. Tkaczowa mówi, że z mężem nie dało się nawiązać żadnego kontaktu przez trzy miesiące, teraz jest trochę lepiej.

Przybyli oboje do Stanicy, aby odebrać w gotówce swoje emerytury i – jak co dwa miesiące – pokazać się w lokalnym oddziale banku, aby potwierdzić, że wciąż są żywi i emerytura im się należy. Gdyby tego nie uczynili, wypłata świadczenia zostałaby zamrożona, dopóki nie przyszliby do placówki. Emerytura Tkaczowej wynosi 1975 hrywien (obecnie to równowartość ok. 300 zł).

– Jeśli żylibyśmy na Ukrainie, to tyle by mi wystarczyło – mówi Nina Tkaczowa. – W Ługańsku ceny są rosyjskie.

Koniec z końcem pomaga im związać rodzina i własny ogród, w którym hodują warzywa i owoce.

Przy okazji wizyty w Stanicy Tkaczowa kupiła też leki. Twierdzi, że wprawdzie w Ługańsku także można je nabyć, ale że ich cena jest tam trzykrotnie wyższa.

Dotarcie do Stanicy Ługańskiej i zakup niezbędnych leków kosztował ją miesięczną emeryturę. Dokładnie 1511 hrywien wydała na leki dla siebie i męża. Do tego od 300 do 400 hrywien musi zapłacić człowiekowi, który przewiezie jej męża na wózku do mostu, oraz następnemu, który zniesie go i wniesie po drewnianych schodach. To cena za transport w jedną stronę.

Na miejscu są wprawdzie ratownicy medyczni, którzy pomagają bezpłatnie, ale tylko osobom w starszym niż Tkaczowa wieku lub tym, co mają pierwszą grupę inwalidzką. Jej mąż się do niej kwalifikuje, ale Nina nie była w stanie zebrać niezbędnych dokumentów, więc musi płacić osobom prywatnym.

– Moje życie przed wojną było lepsze. Otrzymywałam emeryturę i stać mnie było na leki – wspomina Tkaczowa.

Jej rodzina mieszka nie tylko w Ługańsku i Stanicy Ługańskiej, ale też w Kijowie. Dawniej jeździła do stolicy, ale teraz jest to bardziej skomplikowane. Również napięcia między ludźmi są większe.

– Chciałabym, żeby nastał spokój i życie było łatwiejsze, ale nie da się wrócić do przeszłości. Tylu ludzi zginęło, tyle dzieci zostało bez ojców i matek. Tylu zostało inwalidami. To bardzo głęboka rana – mówi Tkaczowa. – Ludzie przez długi czas nie zapomną dźwięku ostrzału.

Donbaski biznes

Zła sytuacja ekonomiczna, powstała na skutek wojny, „granica” i duży przepływ ludności spowodowały, że wokół przejścia w Stanicy powstała duża sfera przeróżnych usług.

Posterunek po ukraińskiej stronie znajduje się obok zniszczonej stacji benzynowej. Wyrósł tam nieduży bazar, na którym można kupić głównie produkty spożywcze, ale też wypić kawę, piwo czy wymienić pieniądze (w obu donbaskich parapaństwach obowiązują rosyjskie ruble). Stoją tu też bankomaty ukraińskiego państwowego Oszczadbanku, który wypłaca emerytury. To przy nich jest największa kolejka. Są także punkty medyczne. Organizacje pozarządowe rozdają herbatę, a także zapraszają do swoich biur, gdzie oferują różnoraką pomoc, od materialnej po prawną.

Przy parkingu stoją taksówkarze, którzy wykorzystują sytuację. Odjeżdżają dopiero, gdy w samochodzie nie ma już wolnych miejsc. Za wyjazd poza Stanicę Ługańską domagają się od pasażerów opłat, których wysokość nie odbiega od tych w Kijowie.

Czasami, gdy spraw do załatwienia jest zbyt dużo, osoby przyjeżdżające do Stanicy Ługańskiej z drugiej strony frontu nie są w stanie wrócić do domu tego samego dnia. Dlatego sporo jest tu także ogłoszeń w sprawie noclegów. Czasami oferowane są całe pokoje, czasami łóżka w wieloosobowych salach. Nocleg kosztuje nawet 200 hrywien (równowartość ok. 30 zł).

– Za tę cenę możesz zapłacić za dobry nocleg w Charkowie – mówi Mazniew.

Pracują tu także „mrówki”. Zgodnie z ukraińskim prawem, każda osoba prywatna przechodząca na tereny kontrolowane przez separatystów i Rosję może zabrać ze sobą do 75 kilogramów. „Mrówki” wykorzystują to i przenoszą wszystko, na czym tylko da się zarobić. Czasami cały ich ładunek to ser albo warzywa i owoce, które sprzedają na terytoriach ługańskiego parapaństwa.

Mężczyzna, przedstawiający się jako Andrij, właśnie tym się zajmuje. Gdy go spotykam, 31-latek akurat szykuje się do przewiezienia załadowanego kartonami wózka towarowego. Mówi, że w kartonach znajduje się ser.

– Jest wyznaczony limit i ja go nie przekraczam – wyjaśnia. – Dzisiaj wykonuję zlecenie. Biorę ten ładunek z serem, dostarczam na posterunek po drugiej stronie i wracam.

Tam kolejna osoba zabiera towar, który potem trafia na sprzedaż w ŁNR.

Jak z tak ciężkimi wózkami przejść przez zniszczone przęsło mostu nad Dońcem? Andrij nie jest sam. Ale nawet gdyby pracował samotnie, to na moście są osoby, które za opłatą przeniosą nie tylko wózki inwalidzkie, ale też te z towarem. Wygląda na to, że każda nisza wokół tej niby-granicy została zagospodarowana.

800 metrów

W drugiej połowie dnia kolejka na posterunku znowu rośnie – tym razem tworzą ją ludzie wracający do Ługańska. Wśród oczekujących jest Nina Tkaczowa ze swoim schorowanym mężem na wózku.

W ostatnim czasie przeprawy przez Doniec stały się trochę łatwiejsze. Od kilku tygodni z ukraińskiego posterunku do zniszczonego mostu kursuje autobus pasażerski. Jego trasa to raptem jakieś 800 metrów. Mogą z niego korzystać osoby niepełnosprawne oraz w zaawansowanym wieku.

Ludzie, którzy muszą przeprawiać się przez granicę, są wdzięczni, że zrobiono choć tyle. ©

Tekst został zrealizowany dzięki stypendium dziennikarskiemu Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 34/2019