Kiedy jest źle, doceniasz małe rzeczy

KORESPONDENCJA PAWŁA PIENIĄŻKA: Rosyjski atak zostawił na ukraińskiej stolicy i jej mieszkańcach ślady, które nie znikną przez lata.

11.07.2022

Czyta się kilka minut

Zniszczony rosyjski sprzęt wojskowy na placu Mychajłowskim. Kijów, lipiec 2022 r. /
Zniszczony rosyjski sprzęt wojskowy na placu Mychajłowskim. Kijów, lipiec 2022 r. /

Cztery miesiące temu na tym podwórku stała grupa ludzi, a z oddali dochodziły kanonady artylerii. 45-letnia Ludmiła od dawna nie chodziła do pracy, więc nie widziała tego na własne oczy. Pracowała w niedużym sklepie spożywczym, gdzie poza drobnymi zakupami można napić się kawy lub zjeść ciastko. Choć wokół znajdują się wysokie bloki, wielu z mieszkańców znała przynajmniej z twarzy. Lubiąca zagadać Ludmiła z niektórymi się polubiła.

Dlatego może lepiej, że tego wszystkiego nie widziała. Tamtego dnia mieszkańcy bloku znajdującego się obok sklepu stali owinięci w koce, większość po prostu w piżamach, a nieliczni zdążyli założyć codzienne ubrania. Wszyscy bez wyjątku byli przerażeni, załamani, źli. Dorobek ich życia ogień strawił w trymiga. W chwilę stali się bezdomni.


ZOBACZ TAKŻE:

WYMĘCZYĆ BRONIĄCY SIĘ KRAJ. Rosyjskie rakiety i pociski niszczące obiekty cywilne oraz wojskowe spadają na kraj codziennie >>>>


Po huknięciu pożar ogarniał klatkę schodową i kolejne mieszkania 15-piętrowego bloku. Służby ratownicze szy- bko znalazły się na miejscu zdarzenia, godzinami gasiły ogień, a część uwię- zionych mieszkańców wyciągali, wspinając się po drabinach wozów strażackich. Mimo to zginęło pięć osób, z czego ciało jednej z nich policja znalazła dopiero po miesiącu, gdy przeszukiwała budynek.

Nad stołecznym Kijowem, gdzie do rosyjskiego ataku z 24 lutego mieszkało 3 mln ludzi, wisiała groźba, że walki przeniosą się w głąb miasta.

Ludmiła wróciła do pracy półtora miesiąca po tym wydarzeniu. Jak zwykle szła do sklepu na ósmą rano. Osmolony szkielet bloku straszył jeszcze długo. Gdy wychodziła zapalić, wzrok nie miał dokąd uciec, bo zniszczony budynek znajduje się niemal na wprost wyjścia ze sklepu. Najpierw patrzyła na niego z przerażeniem i pewną niechęcią, bo od razu jej myśli wędrowały do zwęglonych ciał.

To się zmieniło, gdy w okolicy pojawili się robotnicy. Szlifowali bez wytchnienia, a Ludmiła widziała, jak niemal z dnia na dzień znikał smolisty osad i zastępowała go biel.

– Jest głośno i strasznie się pyli, ale to nic. Najważniejsze, żeby ten blok odbudowali – przyznaje.

Chwila beztroski

W pierwszych dniach lipca niewiele zostało z ponurej atmosfery tamtego marcowego poranka. Już dawno temu okolica się zazieleniła, a gęste liście trochę ukryły blok, który wówczas ucierpiał. Nie na tyle jednak, aby nie przyciągał wzroku przechodniów. Co rusz ktoś unosi głowę, by zerknąć na budynek albo zatrzymać się i zrobić zdjęcie. Wciąż wiele mieszkań w sąsiednich budynkach pozostaje bez okien, które zastąpiła folia.

Sklep, w którym pracuje Ludmiła, też był zdewastowany. Fala uderzeniowa wybiła okna i poniszczyła część z pozostawionych towarów. Wyglądało, jakby po pomieszczeniu przeszła trąba powietrzna. Wraz z właścicielem pracowali kilka dni, by doprowadzić je do ładu.

Dziś wielu spośród mieszkańców wróciło na to osiedle. Mężczyzna prowadzi wózek z dzieckiem, chłopcy szaleją na podwórku, kobieta wyprowadza psa, dwóch mężczyzn pociąga piwo z butelek koło sklepu Ludmiły. Do niej co chwilę ktoś przychodzi. W gorące dni największą popularnością cieszą się lody, chłodne napoje i piwo. Mimo problemów mieszkańcy pozwalają sobie na coraz więcej beztroski, którą zabrała im wojna.

Do sklepu wbiega dwóch chłopców, wpatrują się w słodycze za przeszkloną ladą.

– Co chcecie? – zagaja Ludmiła.

– Yyy… – tylko tyle są z siebie w stanie wydusić; nie odrywają wzroku od łakoci. Wreszcie po długiej pauzie jeden niemal wykrzykuje, jakby go nagle oświeciło: – Chupa chupsa!

Jego koledze, który nie ma pieniędzy, ewidentnie wybór się nie spodobał. Namawia go, by wziął podłużną żelkę.

– Zobacz, jest większa – mówi ściszonym głosem.

Cena taka jak za lizaka.

– Bierz! – namawia usilnie.

– To poproszę – mówi do Ludmiły ten z pieniędzmi i kładzie monety na plastikową tackę.

Wybiegają zachwyceni, nie zwracając uwagi na remontowany budynek.

Dziura wciąż straszy

Kilkanaście kilometrów dalej wciąż stoi inny blok z wyrwą. To tam pod koniec lutego, trzeciego dnia rosyjskiej inwazji, trafiła rakieta. Niemal 30-piętrowy blok stał się symbolem skutków wojny w Kijowie. Mimo to już niedługo po ataku ludzie tłumnie ruszyli do znajdującego się obok supermarketu. Wówczas zamknęła się większość sklepów. Nie wiadomo było, jak długo będą otwarte te wciąż działające ani czy będzie w nich co kupić. Co chwilę ktoś podchodził z nadzieją, że dostanie przynajmniej chleb.

37-letni Ołeksandr stoi przy supermarkecie, akurat odwrócony plecami do uszkodzonego bloku. Mieszka w okolicy i do tego sklepu zazwyczaj udaje się na zakupy. Z miasta nie wyjeżdżał przez cały ten czas. Nie chciał opuszczać domu. Pamięta dzień, kiedy uderzyła rakieta, długie kolejki, puste półki, a także jak w okolicy pomagał budować posterunki, gdy rosyjscy żołnierze próbowali wedrzeć się do stolicy.

Dziś, na początku lipca, atmosfera panuje tutaj taka jak koło sklepu Ludmiły. W supermarkecie półki są pełne, działa nawet stołówka, do której co chwilę ktoś przychodzi na szybki obiad. Na parkingu nie ma wielu wolnych miejsc, a idący na zakupy lub już wracający z siatkami unoszą tylko głowę, by spojrzeć po raz kolejny na ziejącą dziurę.

Przy trafionym budynku robotnicy przenoszą metalowe elementy. Uśmiechnięty chłopak przechodzi i robi selfie. Lekko ugina głowę, aby było widać dziurę wybitą przez rakietę. Na parterze zniszczonego budynku działa salon kosmetyczny i jedna z popularnych sieci kawiarni. Wciąż jednak nie zapadła decyzja, co zrobić z blokiem – zburzyć w całości, usunąć tylko nieprzydatną do życia część czy po prostu załatać wyrwę. Mieszkańcy narzekają na opieszałość władz miejskich, przez co muszą działać na własną rękę.


ZOBACZ TAKŻE:
LEGION MIĘDZYNARODOWY. POLAK I AMERYKANIN WALCZĄ O WOLNOŚĆ UKRAINY >>>>


W budynku mieszkało 400 osób, które teraz nie mogą do niego wrócić. Jeśli przed jesiennymi chłodami nie zostanie przeprowadzony remont, to mieszkania, które się ostały, też mogą ulec zniszczeniu.

To wojna na długo

Tego dnia panuje straszny skwar i duchota przed nadciągającą burzą. Dlatego Ołeksandr zrobił przerwę na piwo, spożywa je w cieniu. Do 24 lutego był pracownikiem na budowie, ale praktycznie cała branża stanęła. Nie może znaleźć pracy w swoim zawodzie.

– Nikt się nie kwapi, by teraz inwestować w takie projekty. Dlatego ten sektor pozostanie martwy. Zmieni się to dopiero, gdy zwyciężymy nad Rosją – przyznaje Ołeksandr.

Swoje przeżycia i trudności, z którymi się mierzy, stawia na dalszym planie. Jak mówi, to drobiazgi w porównaniu z przeżyciami tych, którzy stracili domy, bliskich, zdrowie czy siedzą pod ostrzałami.

– Pieniądze da się zarobić, ale życia nie przywrócisz – stwierdza. – Kiedy jest naprawdę źle, zaczynasz doceniać małe rzeczy.

Jest przekonany, że sytuacja zmierza w dobrym kierunku i wojna potoczy się pomyślnie dla Ukrainy. Nie nosi jednak różowych okularów. Zdaje sobie sprawę, że konflikt nie skończy się szybko.

– Ta wojna rozpoczęła się osiem lat temu i kolejnych osiem lat to dla mnie całkiem prawdopodobny scenariusz – uważa Ołeksandr.

W 2014 r. wybuchła wojna w Donbasie, gdzie Rosjanie i wspierający ich separatyści walczyli przeciwko ukraińskiej armii. W rezultacie tego powstały dwie nieuznawane republiki na części terytoriów obwodów donieckiego i ługańskiego, których obrona stała się pretekstem do rosyjskiej inwazji w lutym 2022 r. Tylko z powodu tamtej pierwszej ośmioletniej odsłony konfliktu zginęło ponad 13 tys. osób.

Żelbet w cenie

40-letni Ołeksandr Burłaka, architekt i artysta, zawsze myślał, że jego mieszkanie jest źle rozplanowane. Zazwyczaj na powierzchni 70 m2 spokojnie mieszczą się trzy pokoje. W jego mieszkaniu były dwa. Duży korytarz wydawał mu się marnotrawstwem przestrzeni, a grube ściany utrudniały jakiekolwiek przeróbki.

Inaczej spojrzał na to po 24 lutego. W korytarzu wraz ze swoim szwagrem spędził dwa miesiące. Tam było najbezpieczniej. Zmieściły się tam dwa duże materace, było miejsce, by wygodnie rozsiąść się z komputerem, więc wszystko miał pod ręką. Grube ściany i porządne okna skutecznie wygłuszały wybuchy. Tylko raz, gdy fragment zbitej rakiety spadł w okolicach dworca, rozległ się huk i budynek lekko zafalował.

– Ludzie inaczej spojrzeli na swoje domy. Patrzą na te twarde elementy i zastanawiają się, czy mogą zapewnić im bezpieczeństwo – przyznaje Burłaka.

Odzwierciedliło się to na rynku kupna i wynajmu mieszkań. Te znajdujące się na ostatnich piętrach i w pobliżu potencjalnych celów ataków stały się strasznie tanie.

Burłaka mówi, że jego szwagierka po powrocie do Kijowa szukała dla siebie mieszkania. Nie mogła zrozumieć, dlaczego duże mieszkanie, za wynajem którego jeszcze kilka miesięcy temu trzeba byłoby zapłacić kilkanaście tysięcy hrywien miesięcznie, teraz były do oddania za 6 tys. hrywien (równowartość niecałego tysiąca złotych). Dopiero potem spojrzała na mapę i zobaczyła, że znajdowało się w pobliżu zakładu zbrojeniowego, bez wątpienia będącego na celowniku Rosjan.

Coraz więcej osób zwraca również uwagę na to, czy w mieszkaniu są przynajmniej dwie solidne ściany, za którymi w razie czego można się ukryć. A także na to, czy budynek został wykonany z żelbetowych monolitycznych płyt. W przyjętej w czerwcu przez Radę Najwyższą ustawie wymagane jest, by każdy nowy wielomieszkaniowy budynek miał schron lub inne ukrycie.

Od końca lutego na skutek rosyjskich ostrzałów w Kijowie ucierpiało ponad 600 budynków. W pierwszej kolejności inspekcji i odbudowie ma być poddanych 360 obiektów. Z budżetu miejskiego wydzielono na ten cel 600 mln hrywien (ok. 96 mln zł), a rząd ma przeznaczyć kolejne 200 mln hrywien (ok. 32 mln zł).

Został tylko gniew

Te zniszczenia, ofiary, przemoc i wciąż tocząca się wojna powodują, że powszechną emocją jest w najlepszym razie złość.

Na placu obok Monasteru św. Michała Archanioła o Złotych Kopułach ustawiono zniszczony rosyjski sprzęt wojskowy. Są tutaj spalone czołg, artyleria, ciężarówki, samochody osobowe i pozostałości po rakietach. Odwiedzają go tłumy. Pary, rodziny, znajomi, mimo rozwieszonych ostrzeżeń o ostrych krawędziach skaczą po nich dzieci.

23-letnia Julia, absolwentka aktorstwa, jest tutaj po raz trzeci. Za każdym razem znajomi namówili ją, by poszła z nimi.


ZOBACZ TAKŻE:

ROSYJSKA RULETKA | Czy ostracyzm, z jakim zetknął się Siergiej Ławrow na spotkaniu ministrów spraw zagranicznych grupy G20 na Bali, zwiastuje zmiany w podejściu zagranicznych partnerów do Moskwy i jej łgarstw? >>>>


– Tym razem to ja ją poprosiłam – mówi 21-letnia Anna, także marząca o karierze aktorskiej.

Pytam, jaka emocja jej towarzyszy, gdy patrzy na wraki.

– Nienawiść – rzuca Anna.

Obie kobiety są z miasta Sumy, w stronę którego rosyjskie wojska ruszyły od pierwszych godzin inwazji. Obecnie kobiety mieszkają w Kijowie.

Mówią, że wychowały się w rosyjskojęzycznym środowisku. Latami słuchały rosyjskiej muzyki, z którą wiązało się wiele miłych wspomnień. Za każdym razem, gdy ją włączały, wracały do tamtych chwil. Teraz usuwają kolejne rosyjskie piosenki ze swoich list odtwarzania. Tylko sporadycznie się złamią i którąś sobie puszczą.

Julia marzyła o wyjeździe do Petersburga, bo wydawał się jej twórczym miastem, ale obecnie wykreśliła to miasto, jak i cały kraj, z mapy miejsc, które chciałaby odwiedzić. Przez długi czas obie mówiły po rosyjsku. Teraz używa rosyjskiego w zasadzie tylko w rozmowie z rodzicami, którzy nie potrafią płynnie mówić po ukraińsku. Ojciec Anny jest Rosjaninem, ale gdy wybuchła wojna w Donbasie, zerwał kontakty z rosyjską rodziną. Zawsze powtarzał córce, że jest Ukraińcem, choć się w tym kraju nie urodził.

– Te wraki powinny nam przypominać, że nigdy nie możemy tego wybaczyć – mówi Julia.

– Niestety po roku 2014 pozwoliliśmy, aby ta wojna została zamrożona. Gdyby teraz nie traktowali tak ludności cywilnej, nie mordowali, nie gwałcili kobiet i dzieci, może też by tak się stało. Po tym wszystkim jednak nie pozwolimy o tym zapomnieć. Został w nas tylko gniew – wtóruje jej Anna.

W Kijowie czują się bezpiecznie. Wierzą, że ukraińska armia prędzej czy później złamie rosyjską ofensywę. Chcą, by ich kraj zerwał wszelkie kontakty z północnym sąsiadem.

– Oddzieli nas granica, reżim wizowy i ostre kontrole… – mówi Anna.

– ...zbudujemy mur… – dodaje Julia.

– ...wykopiemy rów…

– ...zalejemy wodą…

– ...i zupełnie się oddzielimy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Kiedy jest źle, doceniasz małe rzeczy