Monolog niewypowiedziany

Lektura „Dziennika 1957–1958” Gustawa Herlinga-Grudzińskiego to specyficzne doświadczenie. Intymne zapiski pozwalają dzień po dniu śledzić jego dylematy osobiste, kłopoty z pisaniem, a nawet sny.

18.06.2018

Czyta się kilka minut

Gustaw Herling-Grudziński, wrzesień 2000 r. / BASSO CANNARSA / EAST NEWS
Gustaw Herling-Grudziński, wrzesień 2000 r. / BASSO CANNARSA / EAST NEWS

Tekst wydanego właśnie „Dziennika” Herlinga-Grudzińskiego nie był przeznaczony do publikacji. Na pytanie, dlaczego mimo to się ukazał, i to zaledwie 18 lat po śmierci autora, próżno szukać odpowiedzi we wstępie autorstwa Włodzimierza Boleckiego, znawcy twórczości Grudzińskiego, w posłowiu córki pisarza Marty Herling – albo w opisach wydawcy.

Zastanawiająca jest beztroska, z jaką zgodnie zaznaczają oni, że odnaleziony w neapolitańskim archiwum diariusz był sekretny i „adresowany tylko do siebie”, ale decyzję o jego opublikowaniu pozostawiają bez przekonującego wyjaśnienia. Można wręcz odnieść wrażenie, że właśnie sekret jest czymś, co z natury domaga się ujawnienia: „samo istnienie dziennika usprawiedliwia też jego wydanie w serii tekstów odnalezionych w archiwum” – napisała Marta Herling. Na pewno „sekretny” sprzeda się lepiej. Ale co innego zostaje w takich przypadkach, niż naiwnie pytać: „Po co?”.

Stosunek Grudzińskiego do dzienników intymnych przeznaczonych do druku był sceptyczny, widział w tym grę udaremniającą zamiar prawdomówności: „człowiek może (choć nie zawsze potrafi) być szczery tylko z samym sobą, a z chwilą, kiedy zaczyna się zwierzać, nie jest w stanie oprzeć się pokusie komponowania samego siebie na obraz i podobieństwo kogoś drugiego już – kogoś, kim nie jest, lecz chciałby być w oczach innych” – pisał w eseju z 1953 r. poświęconym XVII-wiecznemu „Dziennikowi” Samuela Pepysa. Jasne jest zatem, że dziennikiem z lat 1957-58 nie zamierzał z nikim się dzielić – w przeciwnym razie zrobiłby to sam. Przede wszystkim zaś nazywa go w jednej z notek „prywatnym”, „nie przeznaczonym do czytania przez nikogo”, i trudno byłoby doszukiwać się w tym kokieterii.

O skomplikowanej biografii autora „Innego świata” wiadomo niemało, z tym że jest to wiedza rozproszona. Dużo informacji zawiera rozmowa z córką Grudzińskiego dla „Dużego Formatu” z 2009 r., przedrukowana w „Dzienniku ­1957–1958”. Dobrym źródłem informacji osobistych jest też „Krótki przewodnik po sobie samym”. W dwóch tomach wywiadu rzeki z Boleckim („Rozmowy w Neapolu” i „Rozmowy w Dragonei”) z kolei autor opowiedział szczegółowo o wielu trudnych sprawach, m.in. pobycie w łagrze w Jercewie, emigracji, samobójczej śmierci pierwszej żony, Krystyny. Nieustannie poruszał je też, wprost lub aluzyjnie, w najbardziej osobistych tekstach – opowiadaniach, gdzie obsesyjnie wręcz nawracają pewne motywy, a z napięcia między tym, co jawne, i tym, co ukryte, wyłania się los człowieka.

Tam i z powrotem

Herling-Grudziński urodził się w 1919 r. w rodzinie żydowskiej. Nieodgadniony pozostanie jego stosunek do własnego pochodzenia – ilekroć pojawiał się ten temat, pisarz zaznaczał, że jego rodzina była całkowicie zasymilowana, jakby odrzucał tę część swojej tożsamości. W „Dzienniku 1957–1958” pytał sam siebie, czy nigdy nie wyzwoli się z tego kompleksu pochodzenia. Wracał do tego zagadnienia w opowiadaniach z lat 80. i 90., takich jak „Święty smok”, o grupie włoskich chłopów, którzy dokonują konwersji na judaizm, czy w ostatnim ukończonym przed śmiercią „Podzwonnym dla dzwonnika”, o uratowanym z pogromu żydowskim dziecku, które zostało franciszkaninem.

Przed II wojną światową Grudziński przeżył fascynację komunizmem, zakończoną rewizją na stancji w Kielcach, gdzie uczęszczał do gimnazjum. „Manifestu komunistycznego”, ukrytego w niemieckim wydaniu Szekspira, policja nie znalazła. W dorosłym już życiu przyznawał, że bliski jest mu etos socjalistyczny. Postrzegał chyba siebie trochę tak jak swojego przyjaciela pisarza, Ignazia Silonego – chrześcijanina bez Kościoła i socjalistę bez partii.

W latach 30. doświadczył pierwszej istotnej porażki – Jan Twardowski (przyszły ksiądz) odrzucił jego nadesłaną do czasopisma „Kuźnia Młodych” nowelę „Rozrachunek” z komentarzem: „konstrukcja doskonała, ale treść słaba i banalna”. Za to już na studiach polonistycznych w Warszawie realizował się jako krytyk literacki i autor listów miłosnych, pisanych dla zarobku „kucharkom, lafiryndom i złodziejom”. Po wybuchu wojny został współzałożycielem PLAN-u (Polskiej Ludowej Akcji Niepodległościowej). W ramach konspiracyjnej „roboty” przedostał się do okupowanego przez Sowietów Lwowa, a później do Grodna. Uciekł, ostrzeżony w marcu 1940 r., że może zostać aresztowany, i ukrywał się na wsi. Znalazł przemytników, którzy mieli go przerzucić na Litwę: po drodze okazało się, że jeden z nich – nazwiskiem Mickiewicz – był na usługach NKWD i go zadenuncjował.

Tak Herling trafił najpierw do więzienia w Grodnie, gdzie dostał wyrok pięciu lat za „zamiar walki przeciw ZSRR” oraz „działalność na rzecz wywiadu niemieckiego” (z powodu brzmienia nazwiska), następnie do Witebska, potem do dwóch kolejnych i wreszcie do łagru w Jercewie pod Archangielskiem. Pomimo podpisania układu Sikorski-Majski w lipcu 1941 r. – przewidywał on m.in. amnestię dla więźniów polskich w ZSRR – nie został zwolniony. W ramach protestu rozpoczął więc z grupą więźniów głodówkę. Na wolność wyszedł w styczniu 1942 r. Pobytowi w łagrze poświęcił „Inny świat”, który ukazał się z przedmową Bertranda Russella po angielsku i po polsku (w Londynie) odpowiednio w 1951 i 1953 r. Ta poruszająca, oszczędna stylistycznie relacja z przeżyć obozowych autora jest zapewne też jego najbardziej znaną książką. Unosi się nad nią duch powinności: Grudziński wspominał, że kiedy został zwolniony, żegnający go przyjaciele „ciągle powtarzali, nie wiedząc zresztą, że będę kiedyś pisarzem, »opowiedz to, co przeżyliśmy, i co przeżyłeś razem z nami«”.

Zanim to zrobił, jeszcze niejeden raz mógł stracić życie. Po półtoramiesięcznej wędrówce dotarł „u kresu sił, w łachach obozowych, wygłodniały, pokryty wrzodami” do 10. Dywizji Piechoty Armii gen. Andersa. W rozmowie z Józefem Czapskim nazwał ją „armią więźniów dowodzoną przez więźnia i odbudowaną za oporną zgodą nadzorców więziennych”. Razem z nią, przez Irak, Palestynę i Egipt, dotarł do Włoch w grudniu 1943 r. Trzy miesiące spędził w szpitalu, złożony gorączką tyfusową; tutaj też przyjął chrzest w marcu 1944 r.

Podczas rekonwalescencji w Sorrento poznał filozofa Benedetta Crocego i jego córkę Lidię – swoją późniejszą drugą żonę. Nawiązali wtedy korespondencję, podobno byli w sobie zakochani. W maju 1944 r. Herling wziął udział w bitwie o Monte Cassino, za co odznaczono go Virtutti Militari, ale też przez pomyłkę wciągnięto na listę poległych. Po zakończonej kampanii zdecydował się pozostać na emigracji, w Rzymie, i poślubił malarkę Krystynę Stojanowską, poznaną jeszcze w Iraku, w kantynie wojskowej. Na wieść o tym zrozpaczona Lidia Croce zniszczyła otrzymane listy.

Słuchając siebie

Po przeniesieniu redakcji „Kultury” Jerzego Giedroycia (Herling był jej współzałożycielem) z Włoch do Francji pod koniec lat 40. wyjechał wraz z żoną do Londynu i podjął współpracę z „Wiadomościami” Mieczysława Grydzewskiego. Tych kilka londyńskich lat to bodaj najciemniejszy okres w jego życiu. Nie tylko z powodu ciężkiej sytuacji materialnej. Echa tego czasu da się rozpoznać w ponurym, pozbawionym nadziei „Zeszycie Williama Mouldinga, emeryta”, opowiadaniu o ostatnim kacie Anglii i jednej z jego ofiar – kobiecie.

W Londynie w 1952 r. Krystyna popełniła samobójstwo, dwa tygodnie po tym, jak Herling wyjechał do Monachium, gdzie dostał pracę w Radiu Wolna Europa. Była to już jej trzecia próba samobójcza. Niebawem odebrał sobie też życie Andrzej Ciołkosz, tłumacz „Innego świata” na angielski, jedyny syn przyjaciół Herlinga. Ta druga tragedia zbliżyła go do jego matki, która widziała w nim przybranego syna. Przewidział zresztą, że choć 17 lat młodszy od niej, umrze wcześniej, a nawet odgadł rok swojej śmierci w „Zimie w zaświatach” – autobiograficznym opowiadaniu m.in. o powolnym odchodzeniu Lidii Ciołkoszowej.

Odnowiona w Monachium relacja z Lidią Croce pomogła mu się wydobyć z pijaństwa i rozpaczy po śmierci Krystyny. W 1954 r. wzięli ślub, urodził się im syn, a w 1956 r. zamieszkali na stałe w Neapolu. To miasto w cieniu Wezuwiusza męczyło Grudzińskiego, ale również fascynowało i dostarczało inspiracji; tutaj stworzył najważniejsze dzieła: „Dziennik pisany nocą” – nazwany przez siebie opus magnum, spełniającym wszystkie ambicje pisarskie – oraz opowiadania, z biegiem lat coraz bardziej osobiste.

„Dziennik 1957–1958” nie jest „literackim kuriozum” ani „buchalterią”, jak pisał na łamach „Tygodnika” o „Kronosie” Gombrowicza Jerzy Franczak. To dobrze prowadzona kronika nowego-starego etapu w życiu – przeszłość bowiem nie zniknęła wraz z zaangażowaniem w kolejny związek i zmianą miejsca zamieszkania. Owszem, zapiski te nie powinny się były ukazać, nie oznacza to jednak, że są pozbawione zalet: najważniejszą z nich jest możliwość śledzenia z dnia na dzień (z kilkumiesięczną przerwą), poniekąd „na żywo”, jeszcze bez filtra nałożonego przez dystans czasowy, życia pisarza.


Czytaj także: Jerzy Franczak: "Operacja Kronos"


Czytelnik znajduje się tu w roli (będę uparty: niechcianego) obserwatora. Inaczej niż w przeznaczonym dla szerokiej publiczności „Dzienniku pisanym nocą”, gdzie dał dojść do głosu „historii spuszczonej z łańcucha”, samemu usuwając się w cień, tutaj Herling zajmował się głównie sobą, szkicując swoisty autoportret z tłem. Skrupulatnie odnotowywał częste zmiany nastroju wpływające na aktywność twórczą („kiedy dobrze mi się pisze, gorzej mi się żyje i vice versa”), analizował swoje emocje, zapisywał sny, w których przychodzili do niego bliscy zmarli. Po ich lekturze nie sposób nie poczuć się jak złodziej, jeśli pamięta się słowa: „wolno go [sen – GB] jedynie opowiedzieć, w miarę dokładnie, mając za jedynego słuchacza samego siebie”.

W rozmowach z Boleckim autor przyznawał co prawda, że np. przez wiele lat po śmierci Krystyny współżył z nią w snach, ale jest to mimo wszystko co innego niż dokładne poznawanie treści nieerotycznych nawet snów z „Dziennika 1957...”. Wiedza o tym, że Grudziński miewał sny kończące się wytryskiem, nie odmieni niczyjego spojrzenia na jego opowiadania lub postać, co najwyżej wywoła u kogoś spragnionego „momentów” tanią ekscytację – obcą temu autorowi.

Przebrania

Kto by zresztą szukał kontrowersyjnych, mrocznych czy perwersyjnych tematów, prędzej i więcej znajdzie ich w opowiadaniach Herlinga. Pełno w nich odrażających zbrodni, samobójstw, tajemniczych zaburzeń świadomości. Są też opętania, kazirodztwo, ludzie żyjący na obrzeżach społeczeństwa: hipnotyzer-medium zakopujący ofiary w przydomowym ogródku czy była zakonnica, która wciąż nosi habit i przyjmuje kochanków na cmentarzu. To oryginalne, XX-wieczne opowieści grozy, inspirowane twórczością Stendhala („Kroniki włoskie”), Henry’ego Jamesa czy E.A. Poego. Kunszt Herlinga sprawia, że nie ześlizgują się one w kicz, nigdy też nie są dopowiadane do końca. Eksplorowanie tematów z pogranicza normalności i rzeczywistości było dla niego sposobem na zbliżanie się do tajemnicy egzystencji, nieosiągalnej również dlatego, że zatrzymywał się w odpowiednim miejscu – nie próbował powiedzieć za dużo, zwłaszcza o bohaterze historii.

Herling mieszał w opowiadaniach prawdę ze zmyśleniem. Wprowadzał pierwszoosobowego narratora, którego można utożsamiać z nim samym. To był jego sposób na zrealizowanie potrzeby publicznego wyznania, wypowiedzenia lęków i niepokojów – stąd też powracające w tytułach określenia gatunkowe, zwłaszcza „opowieść”, ale też „monolog” lub „spowiedź”. Kronikarską, oszczędną formę, udającą relację z prawdziwych wypadków, łączył z treścią wymykającą się niekiedy zasadzie prawdopodobieństwa, ale jedynie dlatego, że podporządkowywał ją nie logice ziemskiej, lecz logice zaświatów. Te zaś uważał za coś w rodzaju snu – a może sen za coś bliskiego zaświatom. Oba służyły jednemu: ponownemu nawiązaniu kontaktu z utraconą kobietą. Wraca ona pod różnymi postaciami, bywa, że rozpoznaje jej rysy w czyjejś twarzy. Śmierć nie kończy tu miłości i pożądania.

Przedwczesne odejście Krystyny odcisnęło piętno na całym życiu i twórczości Grudzińskiego, czasami w stopniu obsesyjnym, podporządkowując zwłaszcza późne utwory wciąż na nowo opowiadanej historii niedomkniętej żałoby. W tej uporczywości nawracających obrazów, nastrojów i ducha – zdarza się, że i upiora – ukochanej jest coś z nawiedzenia: łaska miesza się tu z obłędem.

Kto wobec tego zna biografię i opowiadania Herlinga, ten bez „Dziennika 1957–1958” domyśli się, że jego związek z Lidią Croce musiał być trudny. Podobnie żadną rewelacją nie jest fakt, że najważniejsza dla niego była praca własna, a np. obowiązki dla Radia Wolna Europa nazywał odrabianiem pańszczyzny. Niewiele pożytku wyniknie także z poznania fragmentów zniszczonego przez Grudzińskiego fragmentu pisanego wówczas „Czarnego stawu”. Deklaratywne dialogi i fabuła rodem z nieudanej powieści psychologicznej z międzywojnia nijak się mają do języka i zagadnień, które wkrótce potem zawarł w swych pierwszych znakomitych opowiadaniach: „Księciu niezłomnym” czy „Wieży”. We wstępie jako datę śmierci Krystyny Stojanowskiej podano (błędnie?) 1953 r., podczas gdy w przypisie kilka stron dalej jest już 1952.

Po co nam to było

Marta Herling wspominała, że jej ojciec był „zamknięty w gabinecie, zamknięty w sobie, zamknięty w pisarstwie”. Z jej opowieści wyłania się obraz człowieka nieprzystępnego, małomównego, zajętego własnymi sprawami; dopiero w późniejszym okresie ich kontakt się ożywił.

W kontraście do tego czytelnicy „Dziennika 1957–1958” dostali Herlinga otwartego, mówiącego wprost, chwilami nudnego, kiedy opisuje wycieczki po Włoszech, lub nieprzyjemnego, gdy w niewybredny sposób wypowiada się o homoseksualistach. Przy okazji zdradzone zostały jego intymne refleksje i rozterki. Zabrakło jednak konsekwencji i w paru miejscach, dotyczących osób z rodziny, opuszczono fragmenty tekstu.

„W człowieku istnieje i powinna istnieć strefa, gdzie nic prócz Boga nie potrafi i nie ma prawa go dosięgnąć” – pisał Herling w rozważaniu o dzienniku osobistym jako gatunku. Dobrze byłoby wierzyć, że jest tak naprawdę, i że kogoś to obchodzi. ©℗

Gustaw Herling-Grudziński, DZIENNIK 1957–1958, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018.

Korzystałem m.in. z: Włodzimierz Bolecki „»Inny świat« Gustawa Herlinga-Grudzińskiego”; Ewa Bieńkowska „Pisarz i los. O twórczości Gustawa Herlinga-Grudzińskiego”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor i wydawca serwisu internetowego. Autor opowiadań. Za debiutancką „Florydę” (Czarne, 2017) był nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia i Nagrody Gombrowicza. Ostatnio opublikował książkę „Idzie tu wielki chłopak” (Czarne, 2023), za którą został… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 26/2018