Śledztwo Nałkowskiej

Dokumenty odnalezione w warszawskim Muzeum Literatury pokazują w nowym świetle genezę jednego ze słynnych obozowych opowiadań z tomu „Medaliony”.

28.05.2017

Czyta się kilka minut

Po lewej: Żydzi podczas transportu z włocławskiego getta do Chełmna nad Nerem, kwiecień 1942 r. Z prawej: członkowie komisji z Zofią Nałkowską (w futrze) obok ruin spichlerza w Chełmnie, maj 1945 r. / Fot. YAD VASHEM
Po lewej: Żydzi podczas transportu z włocławskiego getta do Chełmna nad Nerem, kwiecień 1942 r. Z prawej: członkowie komisji z Zofią Nałkowską (w futrze) obok ruin spichlerza w Chełmnie, maj 1945 r. / Fot. YAD VASHEM

Nałkowska pisała swoje słynne „Medaliony” – zbiór opowiadań okupacyjno-obozowych – tuż po zakończeniu II wojny światowej. Bohaterem jednego z nich jest ocalony Żyd – uciekinier z obozu w Chełmnie nad Nerem.

Nałkowska zatytułowała to opowiadanie: „Człowiek jest mocny”. Słowa te żydowski więzień usłyszał od Niemca, gdy wśród zwłok zamordowanych ludzi zobaczył swą żonę i dwójkę dzieci. Żydowski więzień nie chciał dalej żyć, chciał zostać rozstrzelany. Ale Niemiec darował mu życie.

Lager Kulmhof

Obóz zagłady Kulmhof – to okupacyjna nazwa Chełmna nad Nerem – był pierwszym niemieckim obozem zagłady, gdzie wszyscy przywożeni ludzie wkrótce po przybyciu byli bestialsko zabijani. Masowy mord odbywał się tu w specjalnych samochodach, pełniących funkcję mobilnych komór gazowych.

Spośród osób przeznaczonych do zagłady ocalała jedynie garstka żydowskich robotników, wyselekcjonowanych przez Niemców do robót związanych ze zbrodniczą akcją: m.in. kopaniem grobów, rozładunkiem samochodów komór gazowych, grzebaniem ciał i sortowaniem odzieży po ofiarach. Co jakiś czas zespoły robotników zabijano, pozbywając się w ten sposób niewygodnych świadków. Tylko kilkorgu z nich udało się zbiec.

Wieś Chełmno oddalona jest niespełna 13 km od Koła i 67 km od Łodzi. W czasie II wojny światowej znajdowała się w Reichsgau Wartheland, tzn. w Kraju Warty – tej części Polski włączonej do III Rzeszy, która według podziału administracyjnego z 1939 r. obejmowała województwo poznańskie, prawie całe województwo łódzkie i część województwa warszawskiego.

19 stycznia 1945 r. Chełmno nad Nerem zostało zajęte przez oddziały 8. Gwardyjskiej Armii pod dowództwem obrońcy spod Stalingradu, gen. Wasilija Iwanowicza Czujkowa. Początkowo działalnością obozu w Kulmhof zainteresowali się Sowieci. Przeprowadzili nawet własne dochodzenie i już 1 lutego 1945 r. sporządzili na ten temat krótki raport.

Jednak szczegółowe śledztwo miało być przeprowadzone później, a swój udział miała w nim Zofia Nałkowska.

Widok mrozi krew w żyłach

Pisarka okupację przeżyła w Polsce, w Warszawie i Adamowiznie pod Grodziskiem Mazowieckim. Gdy wojna się kończyła, Nałkowska miała 61 lat. W lutym 1945 r. przeprowadziła się do Łodzi. Cały czas pisała „Dzienniki”.

Na początku lutego 1945 r. zanotowała, że zaproponowano jej przewodniczenie komisji do badania zbrodni w obozie w Auschwitz. Później osobna komisja zajmowała się także funkcjonowaniem obozu w Chełmnie nad Nerem. „To, co nadciąga – pisała w „Dziennikach” – będzie naturalnie bardzo burzliwe, bardzo w tutejszych warunkach oporne i trudne. Ale to, co było, minęło naprawdę, ten koszmar jednak się skończył”.

Zanim Nałkowska przyjechała do Chełmna, sprawą popełnionych tu niemieckich zbrodni zajął się Józef Domżał. Był to nauczyciel pracujący w Cichmianie, niewielkiej wiosce położonej 6 km na południe od Chełmna. Już 17 lutego 1945 r. przeprowadził on wywiady z dwójką uciekinierów z obozu: Szymonem Srebrnikiem i Mieczysławem Żurawskim. Większość tych materiałów, jak również wywiad ze Srebrnikiem, zaginęła. Natomiast część (dwa bruliony jego dziennika, zatytułowane „Raport z piekła”) ostatecznie została przekazana do archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie. Jest to najwcześniejszy znany opis obozu po zakończeniu wojny.

Kolejną osobą, która przeprowadziła nieformalne śledztwo na terenie byłego obozu Kulmhof, był Jakub Waldman – ocalały Żyd z Uniejowa, pracownik Starostwa Powiatowego w Turku. Z jego inicjatywy 1 kwietnia 1945 r. przebywała na terenie byłego obozu kilkuosobowa komisja, w skład której weszli przedstawiciele Starostwa Powiatowego w Turku.

Obejrzeli wówczas spalony spichlerz oraz ruiny pałacu w Chełmnie nad Nerem. Odkryli także niepochowane jeszcze, zwęglone szczątki żydowskich robotników zamordowanych tuż przed opuszczeniem obozu przez Niemców w styczniu 1945 r., części maszyn do szycia i łańcuchy kajdan, którymi skuci byli więźniowie. Komisja pod przewodnictwem Waldmana przesłuchała sześciu świadków. Wśród nich Michała Podchlebnika i Szymona Srebrnego (Srebrnika).

Członkowie komisji Waldmana odwiedzili też oddalone o 4 km od Chełmna cmentarzysko w Lesie Rzuchowskim, gdzie odkryli porozrzucane ludzkie kości. Protokół kończyły słowa: „Pozostałe ślady morderstw w pałacu w Chełmnie i w lasach chełmińskich robią straszny widok, mrożący krew w żyłach”. Sporządzona przez Waldmana dokumentacja została dostarczona do Centralnej Żydowskiej Komisji Historycznej w Łodzi.

Oprawione w pasiaki

Choć może to zdumiewać, pierwsze literackie świadectwa tego, co się wydarzyło w obozach, znajdujących się w okupowanej przez Niemców Polsce, zaczęły ukazywać się wkrótce po zakończeniu wojny. Ich autorami byli często sami byli więźniowie. Albo pisarze, którzy rzeczywistość obozową poznali odwiedzając te miejsca – jak Nałkowska.

I tak, osiem wojenno-obozowych opowiadań Nałkowskiej, które ukazały się drukiem w grudniu 1946 r., powstawało na przełomie wiosny i lata 1945 r. Wcześniej Nałkowska opublikowała trzy z nich. „Profesor Spanner” i „Kobieta cmentarna” ukazały się na łamach wydawanej w Łodzi „Kuźnicy”. Z kolei opowiadanie dotyczące Chełmna nad Nerem, pt. „Człowiek jest mocny”, opublikowano w dodatku niedzielnym do – będącej organem Komitetu Centralnego komunistycznej PPR – gazety „Głos Ludu” w numerze z 24 grudnia 1945 r.

Poza „Medalionami” Nałkowskiej, lata 1945-46 przyniosły jeszcze kilka innych literackich świadectw dotyczących wojny i rzeczywistości obozowej. Wśród nich znakomite dokumentalne „Dymy nad Birkenau” Seweryny Szmaglewskiej, która była w 1946 r. świadkiem na Procesie Norymberskim oraz – podobnie jak Nałkowska – współpracowała z Główną Komisją Badania Zbrodni Niemieckich. A także wstrząsające „Z otchłani” Zofii Kossak-Szczuckiej i „Przeżyłam Oświęcim” Krystyny Żywulskiej. Oraz opowiadania Tadeusza Borowskiego, wydane w Berlinie w 1946 r. w tomie zbiorowym „Byliśmy w Oświęcimiu” (część jego nakładu „oprawiono w pasiaki wycięte z oryginalnych ubrań więziennych” z Auschwitz, a współautorzy obok swoich nazwisk na stronie tytułowej umieścili numery obozowe).

Nałkowska w Chełmnie

W jaki sposób Nałkowska znalazła się w Chełmnie? I jakie znaczenie miał ten pobyt dla jej twórczości?

W maju 1945 r. z inicjatywy Prezydium Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce oraz dzięki staraniom Jakuba Waldmana i Centralnej Żydowskiej Komisji Historycznej przy Centralnym Komitecie Żydów Polskich doszło do przeprowadzenia wizji lokalnej niemieckiego obozu Kulmhof.

Poza Nałkowską, która przewodniczyła tej komisji, do Chełmna nad Nerem i okolicznych miejscowości pojechało jeszcze 13 osób. Wśród nich m.in. prokuratorzy, sędzia śledczy Władysław Bednarz – który wkrótce otrzymał zadanie prowadzenia śledztwa w sprawie funkcjonowania obozu zagłady w Chełmnie – a także literaci, zawodowi fotografowie i przedstawiciele miejscowych władz, m.in. Jakub Waldman [historia sędziego Bednarza została opisana w „TP” nr 6/2017 – red.].

Z dokumentów, do których dotarł teraz „Tygodnik Powszechny” w warszawskim Muzeum Literatury, wynika, że komisja przebywała w Chełmnie w piątek 25 maja 1945 r. Jednak w tekście opowiadania Nałkowskiej został wykorzystany protokół z 9 czerwca 1945 r. zeznań Michała Podchlebnika, który w „Medalionach” występuje jako Michał P., bez podania nazwiska.

Narracja opowiadania „Człowiek jest mocny” to z jednej strony migawkowy zapis wrażeń z pobytu Nałkowskiej w Chełmnie w maju 1945 r., a z drugiej – przytoczonych niemal dosłownie obszernych fragmentów z urzędowego protokołu przesłuchania świadka Michała P. przez sędziego Bednarza w obecności wiceprokuratora Juliana Leszczyńskiego, który (podobnie jak Podchlebnik) był ocalonym z Zagłady Żydem.

„Pałacu już nie ma – pisze Nałkowska. – I nie ma tych ludzi. Na krawędzi wzniesienia pozostał płaski czworobok odmiennej roślinności, wypełzającej łodygami i liściem spomiędzy drobnego gruzu, ograniczony przyziemnymi szczątkami murów. (...).
W słońcu zebrała się na miejscu dawnych ogrodów grupka ludzi. Każdy może powiedzieć, co się tu działo. Naokoło pałacu wystawili parkan drewniany, wysoki na trzy metry. Zobaczyć można było niewiele. Ale można było słyszeć, jak coś wywlekali, jak szczękały łańcuchy. W straszny mróz Żydów wyganiali w koszulach. Przed pałacem wciąż huczały wielkie maszyny i wykręcały do Rzuchowskiego Lasu. Ludzkie krzyki też było słychać.

– Ja mieszkałem w Ugaju, pracowałem u Niemców.

Tak mówi Michał P., młody, wielki Żyd atletycznej budowy, o małej głowie. Mówi niegłośno, spokojnie, ale jednak uroczyście, jakby recytował tekst święty”.

Po latach Michał Podchlebnik będzie jednym z rozmówców Claude’a Lanzmanna w jego dokumencie „Shoah”, ukończonym w 1985 r. W rozmowie z reżyserem wyzna, że w Chełmnie „umarło [w nim] wszystko, ale człowiek chce żyć, więc trzeba zapomnieć”, i że „dziękuje Bogu za to, co zostało, i że zapomina...”.

U Nałkowskiej Podchlebnik opowiada: „– Jednego dnia – to był wtorek – z trzeciego samochodu [komory gazowej – red.], który przyjechał tego dnia z Chełmna [do Lasu Rzuchowskiego] wyrzucili na ziemię zwłoki mojej żony i moich dzieci, chłopiec miał siedem lat, dziewczynka cztery. Wtedy położyłem się na zwłokach mojej żony i powiedziałem, żeby mnie zastrzelili.

Nie chcieli mnie zastrzelić. Niemiec powiedział: »Człowiek jest mocny, może jeszcze dobrze popracować«”.

Wkrótce Podchlebnikowi udało się zbiec z obozu. Pomógł mu polski chłop.

Ukraińcy, których nie było

Zarówno w opowiadaniu Nałkowskiej, jak i też w swoich zeznaniach Michał Podchlebnik wspomina o Ukraińcach, którzy rzekomo mieli należeć do załogi obozu w Kulmhof.

Nałkowska w „Medalionach” pisze: „Po wyrzuceniu trupów auto odjeżdżało do Chełmna.

Potem dwóch Żydów podawało trupy dwom Ukraińcom. Oni byli w ubraniu cywilnym. Wyrywali obcęgami złote zęby trupom, z szyi im ściągali woreczki z pieniędzmi, z rąk zegarki, obrączki z palców”.

Z kolei Podchlebnik mówił w zeznaniach: „Rewidowano zwłoki bardzo dokładnie, szukając złota i kosztowności nawet w organach kobiet, odbycie itp. W czasie tego rodzaju »rewizji« nie używali oni gumowych rękawic. Znalezione kosztowności składano do specjalnej walizki. SS-mani zwłok nie rewidowali. Przyglądali się jednak uważnie pracy »ukraińców«” [pisownia oryginalna – red.].
Rzecz w tym, że w załodze obozu w Kulmhof nie było Ukraińców.

W Chełmnie „pracowało” za to ośmiu znanych z nazwiska Polaków, z których tylko jeden, Henryk Mania, został oskarżony, i to długo po wojnie, bo dopiero przez pion śledczy IPN; w 2001 r. został skazany przez sąd na 8 lat więzienia „za współudział w ludobójstwie”. Próżno jednak szukać tej informacji w przypisach do kolejnych wznowień „Medalionów” Nałkowskiej.

Podchlebnik w swoich zeznaniach i w cytatach w tekście Nałkowskiej podaje też charakterystyczny szczegół dotyczący przypadkowego zagazowania jednego z rzekomych Ukraińców. W istocie to autentyczny przypadek śmierci jednego z Polaków, który wszedł do mobilnej komory gazowej. Nazywał się Marian Libelt, było to 14 stycznia 1942 r.

Skąd Ukraińcy wzięli się zatem w opowiadaniu Nałkowskiej? Czy „ukrainizacja” załogi obozu to celowy zabieg pisarski? Prócz tego, że zajęła się dokumentowaniem niemieckich zbrodni, Nałkowska zaangażowała się też wtedy w legitymizowanie struktur komunistycznego systemu: została posłanką do Krajowej Rady Narodowej z ramienia PPR, potem posłanką na Sejm Ustawodawczy (wyłoniony w styczniu 1947 r. po sfałszowanych przez komunistów wyborach). Czy też może wynikało to z doświadczeń wojny i okupacji oraz intensywnej wówczas działalności UPA w Polsce południowo-wschodniej? Wydaje się jednak, że był to raczej błąd pisarki – wynikający z bezkrytycznego podejścia do zeznań Podchlebnika.

Mimo tego błędu, jego zeznania pozostają świadectwem, w jak odhumanizowany i odpersonalizowany sposób Niemcy zorganizowali w Kulmhof zagładę żydowskiej ludności głównie z Kraju Warty.

Śladami komisji

Data pierwszego wyjazdu Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce i wizji lokalnej na terenie obozu w Chełmnie nad Nerem jest problematyczna. W różnych źródłach daty są tu podawane odmiennie. Wiadomo na pewno, że w trakcie podróży z Łodzi do Chełmna przeprowadzono wizję lokalną w Poddębicach, Uniejowie i Dąbiu, a zakończono ją w Kole.

Sędzia Bednarz, który prowadził dochodzenie w sprawie funkcjonowania obozu Kulmhof, w notatce urzędowej bez daty opisuje 9 zdjęć wykonanych przez Nachmana Zonabenda w Chełmnie i okolicach, twierdząc, że zostały zrobione 24 maja 1945 r.

W sprawozdaniu Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce z pierwszego wyjazdu na teren obozu w Chełmnie, sporządzonym dla Ministerstwa Sprawiedliwości, jak również w dokumentach przechowywanych w ŻIH podana jest data wyjazdu komisji: 26 maja 1945 r. Natomiast wizja lokalna w Chełmnie nad Nerem miała mieć miejsce 27 maja 1945 r.

W publikowanych wówczas artykułach prasowych wykorzystywane są informacje z wizji lokalnej Waldmana z początków kwietnia 1945 r. Jedynie 26 maja 1945 r. wydawane w Lublinie pismo „Gazeta Lubelska” w artykule „Obóz śmierci w Chełmnie” informuje czytelników o dacie pobytu komisji w Chełmnie nad Nerem w piątek 25 maja 1945 r. Dzień ten jest prawdopodobnie związany z pobytem komisji na terenie ruin pałacu i spichlerza.

Najprawdopodobniej prace „komisji wyjazdowej” trwały kilka dni. Przemawia za tym m.in. czas przejazdu z Łodzi do Koła przez Poddębice, Uniejów, Dąbie, Chełmno nad Nerem oraz Las Rzuchowski. Jazda autobusem i autem osobowym po ówczesnych drogach nie była z pewnością szybka. Trasę ok. 100 kilometrów trzeba było pokonać w kilka godzin. Były jednak postoje: zwiedzanie kościoła w Poddębicach, w Uniejowie miasta i terenu dawnego getta, w Dąbiu kościoła i rozmowy ze świadkami wydarzeń z czasów wojny. Prawdopodobnie przyjazd do Chełmna późnym popołudniem lub wieczorem. To co najmniej jeden dzień: 24 maja 1945 r.

Majątek w Chełmnie, ruiny pałacu i spichlerza oraz cmentarzysko w Lesie Rzuchowskim to następny dzień, 25 maja 1945 r. Także tu przeprowadzano wywiady z miejscową ludnością, jak również kluczowym świadkiem: uciekinierem Podchlebnikiem.

Dzień trzeci to sobota 26 maja 1945 r.: w Powierciu obejrzano młyn w Zawadce (gdzie nocowały ofiary), a w Kole synagogę oraz fabrykę Ostrowskiego; tu m.in. sfotografowano auto marki Magirus, które służyło jako mobilna komora gazowa.

Niezależnie od tego, że data pobytu komisji jest nadal sprawą otwartą, to jej wyjazd w teren, dokumentacja fotograficzna, wysłuchanie relacji świadków i obszerny raport przyspieszyły rozpoczęcie śledztwa w tej sprawie.

Co pozostało?

W świadomości społecznej kilku pokoleń Polaków wychowanych na „Medalionach” brakuje wiedzy, że Nałkowska przy pisaniu jednego z nich posłużyła się oficjalnym zeznaniem z dochodzenia prowadzonego przez sędziego śledczego Władysława Bednarza. Ustalenia oraz dokumenty z tego śledztwa wykorzystane zostały poza granicami naszego kraju do poszerzenia wiedzy na temat Holokaustu – m.in. w Procesie Norymberskim, w procesie członków niemieckiej załogi Kulmhof w latach 60. XX wieku, a także w jerozolimskim procesie Adolfa Eichmanna.

Wątki te łączy osoba Zofii Nałkowskiej, która 72 lata temu, pod koniec maja 1945 r., pojechała na wizję lokalną do Chełmna nad Nerem. ©

Korzystaliśmy z dokumentów Muzeum Literatury w Warszawie, Instytutu Pamięci Narodowej, Żydowskiego Instytutu Historycznego, Archiwum Akt Nowych, Biblioteki Donacji Pisarzy Polskich i książek: Z. Nałkowskiej „Medaliony” (1968), H. Zaworskiej „»Medaliony« Zofii Nałkowskiej” (1984), Z. Nałkowskiej „Dzienniki VI. 1945–1954. Część 1 (1945–1948)”, oprac. wstęp i komentarz H. Kirchner (2000) oraz H. Kirchner „Nałkowska albo życie pisane” (2011).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2017