Moje Stany

Można nie lubić tego kraju, można się w nim nudzić. Można się go bać. Można narzekać, że syf, że daleko, że kilometrami nic nie ma, a jak już jest, to żadna Wenecja z Teneryfą. Można kwękać, że Azja, Kałmucja i Barbaria.

13.07.2015

Czyta się kilka minut

W porządku. Można po rejtańsku rozdzierać bieliznę i pokazywać blizny, rany oraz ślady knuta na własnym i ojczystym ciele. Można z zatkanym nosem i zamkniętymi oczami udawać się tutaj jedynie w celu funeralnych pielgrzymek, rajdów katyńskich, zbiórki kości i palenia świateł jesienią w imperialnej otchłani.

Można, jak jeden ksiądz na Syberii, który, gdy go zapytałem, czy mówi po rosyjsku, zwyczajnie się obruszył, ponieważ interesowały go tylko nasze groby w tajdze oraz nawracanie Rosjan, a to przecież można robić po polsku, skoro nas nawrócono po łacinie. Ksiądz skądinąd całkiem fajny, bo jak sobie pyknęliśmy po kilka browców, to pokazał mi swoją kolekcję broni: kałacha, strzelbę myśliwską i pistole m, czyli enerdowską wersję makarowa. Ale parafia była na peryferiach miasta i na strzelanie mogliśmy się ewentualnie udać w pobliskie góry, co zresztą proboszcz niejednokrotnie czynił.

Tak więc można nie przepadać za tymi stronami, mając w pamięci wiekową niewolę, Sybir i Szlisselburg oraz pokrzyżowanie mocarstwowo-kolonialnych planów z ojczyzną od morza do morza. Za Katarzynę można nie lubić, jednego i drugiego Mikołaja, za obu Aleksandrów, za Paskiewicza i Murawjowa „Wieszatiela”, za Lenina, Stalina i Breżniewa, i w ogóle za wszystko, ale za jedno ten kraj trzeba cenić: benzyna jest po circa dwa pięćdziesiąt. I żadna pamięć ani polityka historyczna nie są w stanie tego zmienić. Ani prawica, ani lewica, ani centrum tutaj nie podskoczą. Zajeżdżasz i po prostu lejesz. Jak jest do pełna, to masz ochotę jeszcze z piątkę albo z dyszkę po prostu po okolicy rozprowadzić. W step, żeby wsiąkło. Jak z sikawki świętą ruską ziemię rosić. Po circa dwa pięćdziesiąt. Albo komuś do starej łady, albo zaporożca dolać. Tak tam jest. Patrzysz, jak cyferki przeskakują, i czujesz, że zarabiasz. A osiemdziesiątka szóstka prawie po dwa wychodziła.

Czy w ogóle jeszcze ktoś pamięta osiemdziesiątkę szóstkę? Albo siedemdziesiątkę ósemkę? Pierwsza była zielona, druga niebieska. Jak weszła dziewięćdziesiątka czwórka, to była żółta. Różniły się też zapachami. Wydawało się, że żółta pachnie najwytworniej. Do gaza lałem niebieską. Do wołgi zieloną. Jechałem na stację i tankowałem dwustulitrową beczkę. Z takim ciężarem w bagażniku wołga sunęła jak stateczny poduszkowiec, jak citroën ds. Ale nawet wtedy, w połowie lat 80., nie musiało to kosztować więcej niż dwa pięćdziesiąt za litr.

Ech, obfitość wnętrza tych ziem, myślałem sobie już za Tim. Wśród krajobrazu w kolorze tysiącrublówki. I skromność ich powierzchni, dodawałem zaraz. Im dalej na wschód, tym głębsza melancho. Ledwo ludzkim przyprószone. Zwyczajnie nie dało się grubiej. Nie było czasu. Najpierw, gdy szli w głąb kontynentu, w stronę Pacyfiku. Potem, gdy w 1917 r. od nowa podbijali swój kraj. Potem, gdy musieli go bronić. I potem, gdy wybierali się w kosmos.

Nie mieli czasu zająć się tym, co już mieli. I nie mieli dość rzeczy, by pokryć nimi bezkres. A może taki bezmiar wydziela tak wielką ilość czasu, że trudno nad nim zapanować? Nad czasem, znaczy. Że jest go nadmiar i wydaje się, że go wystarczy i wszystko można odłożyć na później? Na przykład zwykłe życie, którym ludzie pokrywają powierzchnię ziem.

Skręciliśmy na stację przy kolejnym rondzie na pustkowiu. Zatankowaliśmy, aż się ulewało. To była jakaś sieciówka w żółtym kolorze i chyba ze słonecznikiem w logo. Mieli kawę z ekspresu i śmieciarskie paszteciki na ciepło. Jak na całym świecie. Ale panna za kontuarem była stąd. Milkliwa, odęta, w białym czepcu. Dała nam, co chcieliśmy, nawet na nas nie patrząc. Przyjemnie było jeść ciasto bez smaku, pić mocną kawę i patrzeć przez szybę na niebo w kolorze tysiącrublówki i na zielsko po horyzont. Wchodzili faceci w utytłanych kombinezonach i zagadywali do kasjerki. Stare kamazy pomrukiwały na wolnych obrotach. Było jak w dziwnej Ameryce. Jak u przybrudzonego Hoppera. Tylko ruch trochę większy. No ale miałem to, na co zasłużyłem. Zawsze chciałem przejechać Stany, a jechałem przez Rosję.

Zawsze chciałem być jak Moriarty, ale dożyłem 54 lat i wlokłem się starym autem przez zachwaszczony step. Zamiast czuć bezmiar kraju i wolność, czułem strach przed psiarnią. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2015