Moja wełna jest potrzebna Bogu

Paweł Kukiz: - Zanim mnie o cokolwiek zapytasz, chcę powiedzieć, że gdybym dokładnie wiedział, w co wierzę, nie popełniłbym w życiu tylu błędów. Zazdroszczę ludziom, którzy bez najmniejszej wątpliwości podporządkowują się jakiejś doktrynie czy idei. Zazdroszczę takiej wiary, która daje pewność sądów i zachowań.
 /
/

Maja Jaszewska: - Dlaczego zazdrościsz?

- Bo ci, którzy tak wierzą, mają łatwiejsze życie. Wiedzą, czego się bezwarunkowo trzymać i tylko kwestią dyscypliny jest, jakich wyborów w życiu dokonują.

- Uważasz, że brak wątpliwości jest zaletą?

- Nie mówię, że niewzruszona pewność jest lepsza. Nie chodzi mi o wartościowanie. Ja tylko mówię, że zazdroszczę im spokoju. Całe moje rozchwianie emocjonalne bierze się stąd, że nieustannie szukam odpowiedzi na najważniejsze pytania. Wiecznie szukam, cały czas jestem w drodze.

- Podejmując życiowe decyzje czymś się jednak kierujesz...

- Wewnętrznym wyczuciem, co jest dobre, a co złe. Nie mam wątpliwości, że są dwie siły: dobra i zła. Ja opowiadam się po stronie pierwszej. Ale cała reszta jest już tylko otoczką kulturową. Tradycja, w której się urodziłem i wychowałem, to Kościół katolicki, ale gdybym się urodził w Wiśle, pewnie byłbym protestantem, a w krajach arabskich wzywałbym Allacha.

---ramka 330673|prawo|1---- Mówisz, że zazdrościsz pewności, ale wiara jest chyba właśnie wiecznym poszukiwaniem. Nie jest jak wiedza - raz do zdobycia.

- Moja wiara to moment, w którym siedząc sam na rybach myślę sobie: “Boże, proszę Cię, żeby wszystko się jakoś ułożyło, żeby moja córka Hania była zdrowa". Albo gdy jadę samochodem i mówię: “Dzięki Ci, Panie Boże, za taki piękny dzień". Mam wtedy stuprocentową pewność, że z Nim rozmawiam. W moim przypadku odmawianie wymyślnej modlitwy z książeczki do nabożeństwa byłoby nieszczere. Ale w tych krótkich momentach mam niezachwianą pewność, że On jest przy mnie.

- Ale jaki On jest, już sobie nie próbujesz wyobrażać?

- Pojęcia nawet nie mam! Skąd niby miałbym to wiedzieć?! Są odczucia, których nie sposób nazwać. Ogarnia mnie wtedy wewnętrzne ciepło; mam przekonanie, że nie jestem tu przypadkiem i że nic, co mnie spotyka, nie dzieje się przypadkiem. Nie chodzi o żadne fanatyczne nawiedzenie. Nie szukam znaków typu: łyżeczka mi spadła ze stołu, więc to pewnie znak od Boga. Nie mam poczucia misji do spełnienia, ale wierzę, że wszystko ma głęboki ukryty sens. Nawet mój alkoholizm czy choroba mojej córki są doświadczeniami danymi mi od Boga. To choroba Hani kazała mi wyjść z nałogu. Wierzę, że i ona wyzdrowieje. Bóg dał mi dużą wrażliwość, dzięki temu straszliwie boleśnie przeżywam cierpienie, ale też bardzo pięknie doświadczam radości. To też ma sens. Napisałem kiedyś taki tekst dla zespołu Piersi do bardzo prostej muzyczki hardcorowej:

Ja to wiem

Ty to wiesz

Ona wie

Oni też

Po tamtej stronie

I obok ciebie

Jest w każdym miejscu

Na ziemi i w niebie

Wiem jedno, że jest na pewno

Że jest tuż obok

Chociaż tam nade mną

Bo ja wiem jedno

Na pewno jest

Jak ziemia, słońce, powietrze i deszcz.

Tak właśnie uważam. To nie jest z mojej strony prowokacja, ale nie widzę Boga w Kościele. Mówię tak, mimo że znam wielu wspaniałych księży. Skromnych i cudownych pozytywistów.

- Dlaczego, Twoim zdaniem, w Kościele nie ma Boga?

- Zasadnicza rzecz to przerost formy nad treścią. Byłem kiedyś w Licheniu, w momencie gdy bardzo potrzebowałem być w Kościele. Ale to, co tam znalazłem, przeraziło mnie. Licheń kojarzy mi się z przypowieścią, w której Jezus wypędza kupców ze świątyni. Te wszystkie marmury, przepych, bogactwo... Supermarket, a nie świątynia. Tu obrazek, tu woda święcona, tu różaniec: idziesz przez supermarket z krzyżami. Wszystko wielkie, monumentalne, przygniatające, a obok nędza i furmanki. To przez takie podejście do Boga i religii trzeba potem sprzedawać kościół w Berlinie [tamtejsza zadłużona archidiecezja zdecydowała się ostatnio na sprzedaż kilku świątyń - red.].

Kościół powinien być miejscem, gdzie można szukać nadziei i odzyskać wiarę. Powinien być miejscem, do którego uciekam, a tymczasem stał się miejscem, z którego uciekam. Nie poszedł w stronę Tischnera, tylko w stronę opasłego proboszcza o ciasnych horyzontach myślowych. Kiedyś dla Kościoła reprezentatywny był KIK, ale teraz ten nurt katolicyzmu to underground. A w pierwszych ławkach zasiadają raczej dawni aktywiści partyjni. Przykładem mój były dyrektor ze szkoły. W 1979 r. przywiozłem sobie z Loreto krzyżyk z Matką Boską Loretańską. Kiedy zobaczył, że go noszę, wezwał mojego ojca i stwierdził, że to jest szkoła socjalistyczna i nie będzie tolerował w niej żadnych guseł. Dzisiaj szanowny pan dyrektor jest w radzie parafialnej, za to ja mam do Kościoła drzwi zamknięte, bo nie można mi darować, że napisałem piosenkę “ZChN zbliża się".

Na marginesie: ciekaw jestem, gdzie w tym wypadku jest chrześcijańskie przebaczenie. Może rzeczywiście jestem czarną owcą, co nie znaczy jednak, że jestem owcą “złą" - raczej inną. A być może moja wełna też jest Panu Bogu czasem potrzebna do jakiś wzorków. Na pewno jednak nie jestem baranem. A idąc dalej za tą metaforą - uważam, że w Kościele jest wielu kiepskich pasterzy, którzy myślą jedynie o tym, jak opchnąć mięcho i gdzie sprzedać dobrze wełnę.

- Ale Kościół to nie tylko duszpasterze. W olbrzymim stopniu od nas samych zależy, jakie będą nasze wspólnoty. Odcinając się, odbieramy sobie wpływ na ich kształt.

- Ale ja się wcale nie odcinam! Niedawno na zaproszenie mojego kolegi księdza byłem na trzygodzinnym spotkaniu z młodzieżą. Rozmawialiśmy o wierze, o Bogu i muzyce. Tylko że ten mój kolega ksiądz ma wyjątkowo światłego proboszcza. Wybacz, ale po tym ostracyzmie, jaki spotkał mnie i moich bliskich w naszej parafii, czuję, że drzwi Kościoła zostały dla mnie zamknięte. I na siłę forsować ich nie mam zamiaru. Nie pójdę też do kościoła, w którym z figury Jezusa kapie złoto. Moje miejsce jest raczej w przydrożnej kapliczce, w Kościele, o którym tak pięknie pisze ks. Jan Twardowski w tomiku “Nie przyszedłem pana nawracać". To jest właśnie mój Kościół: żyjący duchem prostoty, pokory, skromności, pełen ciepła, miłości, dający poczucie bezpieczeństwa i budzący zaufanie. Kościół-schronienie.

- Czy wiara pomaga ci pokonywać życiowe zakręty?

- Bez niej nie znalazłbym w sobie dość siły, żeby zmierzyć się z problemem alkoholowym. Nie chcę sprawiać wrażenia gościa, który nieustannie odmienia przez wszystkie przypadki słowo “Bóg", ale prawdą jest, co przeczytasz we wszystkich podręcznikach Anonimowych Alkoholików, że bez odniesienia do siły wyższej nie masz szans wyjść z nałogu. Po prostu musisz uwierzyć, bo sam sobie nie wystarczysz. I dla mnie fakt, że Bóg istnieje, jest tak oczywisty, jak to, że po nocy przychodzi dzień. Ale tego, że po śmierci będę sobie chodził z moją żoną po raju za rękę, nie jestem już pewien.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2004