Moja domowa haggada

22.03.2021

Czyta się kilka minut

Znów wiosna, znów lockdown, znów zbliża się Wielkanoc domowa. Tylko jakoś bardziej umęczeni jesteśmy własnym Kościołem, któremu świetnie idzie ukrywanie przestępców i błogosławienie samochodów, ale gdy przyjdzie błogosławić kochającej się parze, to mówi, że nie da rady, bo to grzech.

A tu trzeba go zaraz celebrować, przypominać sobie o najważniejszym. Wtedy widać, jak daleko jesteśmy od takiej wspólnoty, jaką powinniśmy być. Może faktycznie łatwiej być Kościołem na odległość, w transmisji, niż na żywo?

Zatem dom. Święta od dzieciństwa kojarzą mi się z niełatwym dylematem: dom czy kościół? Gdzie należy się więcej lojalności? Nastoletnia ja, odkrywająca dopiero, że Wielkanoc nie sprowadza się tylko do rezurekcji, starałam się nie słyszeć rzucanego za mną „znowu wychodzisz”? Zostawiając udręczoną pracą zawodową i świątecznymi przygotowaniami matkę, odpowiadałam z nastoletnią dumną mądrością: „Ale w tych świętach nie chodzi o gotowanie!”.

Bo przecież dominikanie, Triduum, wszyscy spędzą wiele godzin w kościele, a ja mam sprzątać szafy i siekać sałatkę? A jednak nie odpuściłabym mazurków – tylko umykało mi ich znaczenie. Rodzinotwórczość stołu, te same potrawy szykowane raz w roku najlepiej jak się da, jako wyraz wspólnoty i ciągłości. Przygotowania też wspólne, wieczory przy muzyce poważnej i rozmowach – raz poważnych, raz błahych. Dziś mamy za sobą święta, podczas których, zamiast siedzieć przy stole, wymieniamy na spacerze potrawy, które każdy z nas zwykle przygotowuje. I już wiem, że to nie smaków, a nawet nie tylko wspólnego stołu brakuje, ale tego pośpiechu, rytualnego nerwu, jak wyszła baba i czy polewa czekoladowa skrzepnie na gładko, czy będzie miękka. Kuchni rodziców, do której schodzimy się jak z pielgrzymką, gotować wspólnie, choć mamy swoje domy.

Jeśli święta nie są o gotowaniu, to kto kazał mi faszerować jaja i kręcić kajmak podczas zagranicznych stypendiów? Czemu tyle razy wybiegałyśmy z sąsiadką Martą do kościoła w ostatniej chwili, ledwo zdążywszy wylać polewy? W imię czego przysypiam na ukochanej liturgii Wigilii Paschalnej po tym, jak odczyszczałam kuchnię po armagedonie siekanych jaj? Ale przecież nie mogę bez nich zostawić rodziny. To było moje pierwsze wielkanocne zadanie w życiu – nauczyć się ich od cioci Lody i przenieść na nasz stół. Przecież siłą takich prostych a drogich nam dań nie jest mało wyrafinowany smak, lecz ilość włożonej pracy. Wyrażanie miłości przez kuchenny znój odziedziczyłam po wielu pokoleniach kobiet, które rzadko mówiły „kocham”, za to trzykrotnie mieliły dla wnuków pasztet.

Pandemia rozwiązała dylemat. Choć kościół w domu może się skończyć jak rok temu, gdy zasnęłam zwinięta w kłębek na kanapie podczas wielkanocnego kazania. Jak na słabym filmie. Mierzi mnie liturgia z ekranu. Brakuje uczestnictwa. Jego pragnienie rok temu nasyciły koleżanki-feministki, organizując liturgię wielkanocnego poranka. Uszytą z kobiecych głosów ze wszystkich prawie kontynentów. Z mówionym przez kobietę kazaniem. Ubrane na biało (na święto? czy w kolor sufrażystek?), przypominałyśmy sobie, jak tamtego poranka kobiety z dobrą nowiną zostały posłane do świata.

Czy po roku jesteśmy tak samo niegotowi, by zabrać liturgię pod swój dach inaczej niż przez transmisję?

A przecież, gdy zabrakło jerozolimskiej świątyni – centralnej kiedyś dla obchodów Paschy – Żydzi przenieśli ją do domów. Rodzinny stół zastąpił ołtarze. Zawsze im zazdrościłam tej pełnoprawnej, domowej liturgii. Obrzędy, które przewędrowały do domu, porządkuje haggada – domowa księga liturgiczna na paschalny wieczór. Są kolacje paschalne długie i krótkie, pospieszne i obrośnięte w rodzinne zwyczaje. O zreformowanych tekstach, lewicujące i tradycyjne. Do domowego stołu przyniesiono pytanie, czym różni się ta noc od innych nocy i czemu obchodzimy ją w ten sposób. Co znaczą symbole, jedzenie. I hymn wdzięczności za wszystko. Rodzinny stół to spełnienie przykazania, by przekazać synom opowieść o wyjściu z Egiptu (Wj 13, 8). Bo w końcu wyjście wydarzyło się, ale wydarza też dziś.

Czy umiem nie tylko nakryć stół, ale stworzyć moją domową haggadę, opowieść, na kolejną pandemiczną Wielkanoc? Jak w domu o tym mówić, a jak nie, skoro nasze wielkanocne stoły są często przestrzenią spotkania wierzących i niewierzących? Czy potrafimy, niezasłonięci rytuałem i tradycją, wobec babci, partnera, dzieci – dzielić się opowieścią o pustym grobie, o nadziei? A może rytualnie pracochłonna potrawa pozwoli zwyczajnie, niemo, wyznać przy stole bezwarunkową miłość? ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolożka i publicystka a od listopada 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zajmuje się dialogiem chrześcijańsko-żydowskim oraz teologią feministyczną. Studiowała na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie i na Uniwersytecie Hebrajskim w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2021