Młot na czarownice

Zks. Adamem Bonieckim można się nie zgadzać. Aleśmieszy iprzestrasza szukanie uzasadnienia dla nakazu jego milczenia wprzepisach Episkopatu.

24.11.2011

Czyta się kilka minut

Żeby zrozumieć, dlaczego podobne głosy muszą śmieszyć i przestraszać, trzeba zacząć od początku.

To było na krótko przed śmiercią Jana Pawła II. Na antenie Radia Maryja i Telewizji Trwam oskarżono Lecha Wałęsę o współpracę z bezpieką, a Okrągły Stół uznano za wynik zawiązanego w Moskwie spisku. W odpowiedzi były prezydent napisał dwa listy. W pierwszym, zaadresowanym do Torunia, na oskarżenie odpowiedział oskarżeniem: "Używacie instrumentalnie religii" i żerujecie na "miłości do Maryi". Drugi nosił tytuł "List otwarty do Biskupów i Wiernych Kościoła katolickiego w Polsce"; był apelem o zmianę zasad, na których opiera się działalność rozgłośni redemptorystów. Od razu zawrzało w mediach, zawrzało też w kuluarach Episkopatu, gdy w marcu 2005 r. w Warszawie biskupi zebrali się na 331. posiedzeniu plenarnym. "Sprawa jest na tyle poważna, że trzeba się nią zająć" - zapowiadał abp Henryk Muszyński. To wydawało się przesądzone z jeszcze innego powodu: biskupi mieli ogłosić dopracowane w roku poprzednim, a niedawno zaakceptowane przez Stolicę Apostolską "Normy Konferencji Episkopatu Polski dotyczące występowania duchownych i osób zakonnych oraz przekazywania nauki chrześcijańskiej w audycjach radiowych i telewizyjnych". Od debaty nie było odwrotu.

A jednak po zakończeniu obrad z ust uśmiechniętego abp. Sławoja Leszka Głódzia usłyszeliśmy słynne słowa: "Nec unum verbum de Radio Maryja". Ani jedno słowo o Radiu Maryja nie padło podczas dwóch dni posiedzenia? Czy to możliwe? Zadzwoniłem do jednego z biskupów. Odpowiedział krótko: "To prawda. Ani słowa. I powinien się pan z tego cieszyć. Gdyby doszło do głosowania, byłby pan bardzo zaskoczony wynikiem".

Po tamtej rozmowie ponownie spojrzałem na 21 punktów, składających się na ogłoszony właśnie dokument Episkopatu poświęcony obecności duchownych w mediach. To lista reguł z których wiele można dowolnie interpretować i dowolnie stosować. Większość komentatorów analizowała je wówczas pod kątem pytania, czy będą miały jakikolwiek wpływ na Radio Maryja. I oceniała, że wszystko - jak zwykle - i tak będzie zależne od woli, a właściwie od braku woli biskupów.

Dobrym tego przykładem był punkt ósmy: "Duchowni i członkowie instytutów zakonnych, wypowiadający się w mediach, winni cechować się wiernością nauce Ewangelii, rzetelną wiedzą, roztropnością i odpowiedzialnością za wypowiedziane słowo, troską o umiłowanie prawdy i owocny przekaz ewangelicznego orędzia". Z kolei w punkcie ostatnim wskazano na ewentualne sankcje: "W wypadku poważnego naruszenia powyższych norm ordynariusz winien upomnieć duchownego lub członka instytutu zakonnego i zobowiązać go do naprawienia szkody, np. poprzez sprostowanie lub odwołanie błędnej czy krzywdzącej wypowiedzi. W uzasadnionych i poszczególnych przypadkach ordynariusz może zabronić wypowiadania się w mediach lub zastosować inne sankcje przewidziane przez prawo".

Biorąc pod uwagę słowa pragnącego zachować anonimowość biskupa, nie ulegało wątpliwości, że wobec Radia Maryja tamte przepisy pozostaną martwe. Ale, kto wie, może kiedyś posłużą za wygodne narzędzie do dyscyplinowania księży, którzy mają odwagę myśleć na rachunek własnego sumienia? Szczerze mówiąc, przeszło mi to wówczas przez głowę, ale koniec końców uznałem, że cały dokument po prostu pogrąży się w zapomnieniu.

I tak właściwie było - aż do teraz, gdy "Normy" wypłynęły w sporze wokół ks. Bonieckiego. Uczciwie trzeba zaznaczyć, że w lakonicznym komunikacie wydanym przez władze marianów o tych przepisach nie ma wzmianki, choć w dyskusji pojawiają się raz po raz. Czarno na białym widać, ile problemów powodowałoby ich stosowanie w praktyce.

Weźmy normę dziewiątą: duchowni "są powołani do głoszenia nauki Chrystusa, a nie własnych opinii", dlatego w mediach mają wypowiadać się "zgodnie z doktryną głoszoną przez Urząd Nauczycielski Kościoła". Tu naturalnie nie ma sporu. Tyle że to wcale nie koniec wspomnianego punktu, który precyzuje: "Powinni również respektować zdanie Konferencji Episkopatu w kwestiach, które były przedmiotem jej oficjalnego stanowiska. Stanowisko Konferencji Episkopatu prezentuje jej rzecznik".

To już diametralnie zmienia sytuację, o ile oczywiście nie będziemy odwracać kota ogonem i roztrząsać, jaka jest różnica między respektowaniem, podzielaniem a twardym zobowiązaniem do głoszenia poglądów identycznych ze stanowiskiem Episkopatu bądź jego rzecznika. Dotychczas w Kościele stosowano na ogół niepisaną zasadę, ostrożną w szafowaniu karami, a przy tym zgodną z wolnościowym duchem Ewangelii. Sankcje takie jak nakaz milczenia dotykały duchownych właściwie w dwóch przypadkach: gdy głosili herezję albo szerzyli nienawiść, czyli drastycznie sprzeciwiali się nauczaniu Jezusa i Kościoła.

Tyle że Episkopat - słusznie, bo ma do tego święte prawo - zabiera też głos w wielu kwestiach społecznych, których ocena nie wynika bezpośrednio z katolickich dogmatów. Nauczaniem niezbędnym do przyjęcia wcale nie jest np. przekonanie, że katolik za wszelką cenę powinien dążyć do umieszczania krzyża w instytucjach państwowych. Skoro zaś tak, czy duchowny rzeczywiście nie może w tym przypadku wyrazić zdania odrębnego? Czy nie może uważać, że ubiegając się o zewnętrzne przywileje Kościół traci na skuteczności w przekazywaniu ewengelicznego orędzia? Czy naprawdę uważamy, że komunikat po plenarnym posiedzeniu biskupów albo wypowiedź rzecznika Episkopatu dla telewizji powinny mieć podobną rangę jak soborowe konstytucje?

Zresztą gdyby opracowane przez episkopat "Normy" traktować z całą powagą, w zakazy występowania w mediach musiałoby obfitować np. kilka tygodni ubiegłorocznych awantur na Krakowskim Przedmieściu. Wielu duchownych publicznie krytykowało wówczas pomysł przeniesienia krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego do kościoła św. Anny, co przecież wyraźnie polecił metropolita warszawski, a wsparło prezydium Episkopatu (zobacz oficjalne oświadczenie czterech hierarchów z sierpnia zeszłego roku).

Zamiast pokładać złudną nadzieję w prawnych regulacjach, warto zaufać ludzkim sumieniom. Wiadomo, że Kościołowi należy się posłuszeństwo i lojalność, a biskupom szacunek, także w tym sensie, że ich zdania nie wolno lekceważyć. Ale czy naprawdę najlepszą dla człowieka i Kościoła drogą jest ślepe posłuszeństwo absolutnie we wszystkim? Nie ignorujmy wniosku, który płynie z dwóch tysięcy lat historii Kościoła - że trwał, a jednocześnie rozwijał się, gdy umiał znajdować błogosławiony balans między wolnością myślenia a strzeżeniem nienaruszalnego depozytu wiary. Gdyby nie ta wolność, także do wygłaszania votum separatum wobec dominującego w danym czasie nurtu, nadal akceptowalibyśmy w katolickim nauczaniu niewolnictwo, Żydów oskarżali o zabicie Jezusa, a demokrację zwalczali jako podszept szatana.

Opinie ks. Adama Bonieckiego o Nergalu czy Palikocie uważałem za zbyt pobłażliwe. Rozumiem część jego argumentów, ale niektórych wniosków nie podzielam, czemu niedawno dałem wyraz - uwaga - na łamach "Tygodnika Powszechnego". Ale teraz sumienie nakazuje mi jednoznacznie stanąć w jego obronie, a przede wszystkim - w obronie dobra samego Kościoła. Mam w tym zresztą inny, własny interes.

Raz jeszcze, pisząc ten artykuł, przeczytałem bowiem "Normy Konferencji Episkopatu Polski dotyczące występowania duchownych i osób zakonnych...". I zauważyłem coś, co przeoczyłem przed sześciu laty. Punkt dziesiąty mówi: "Powyższe zasady obowiązują także odpowiednio pozostałych wiernych, którzy wypowiadają się w mediach w sprawach nauki katolickiej lub obyczajów".

I teraz muszę zapytać moje sumienie, moje siostry i moich braci oraz biskupów mojego Kościoła: czy miałem prawo napisać ten artykuł?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Były dziennikarz, publicysta i felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie zdobywał pierwsze dziennikarskie szlify i pracował w latach 2000-2007 (od 2005 r. jako kierownik działu Wiara). Znawca tematyki kościelnej, autor książek i ekspert ds. mediów. Od roku… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2011