Mit nieskalanego początku

Po 123 latach powstała Polska i ktoś ją musiał odbudowywać. Było oczywiste, że dokonają tego ludzie, którzy urodzili się pod zaborami, kształcili się i - czy chcieli, czy nie - musieli jakoś w tych systemach funkcjonować.

ANDRZEJ BRZEZIECKI: - Czy gdyby Niemcy nie wypuścili Józefa Piłsudskiego z Magdeburga, obchodzilibyśmy święto niepodległości 11 listopada?

PROF. JACEK MAJCHROWSKI: - Wizja historii opierająca się na datach jest sztywna i nie do końca oddaje minioną rzeczywistość. Historia to ciągłość i logika zdarzeń. Pewne daty stają się symbolami, ale na te symbole składa się też to, co je poprzedza i co po nich następuje. Przyjazd Piłsudskiego do Warszawy 10 listopada nie miałby tej rangi, gdyby Piłsudskiego wcześniej nie aresztowano. Uwięzienie go zadziałało niebywale na jego korzyść, bo nic tak nie uwiarygadnia działacza i nie buduje jego mitu, jak najkrótszy nawet pobyt w więzieniu. Z drugiej strony, gdyby Piłsudskiego przetrzymano dłużej w Magdeburgu, trudniej byłoby mu włączyć się w bieg historii. Możliwe, że pozostałaby mu rola obserwatora i moralizatora z zewnątrz. Z jego zdaniem władze musiałyby się liczyć, ale właśnie - to byłyby już władze bez niego.

- A jednak mit bojownika o niepodległość sprawił, że oddano mu kierowanie państwem niemal bez sprzeciwu.

- Niezupełnie. Kultywowana jest wizja przekazania Piłsudskiemu władzy - najpierw wojskowej, potem całości - przez Radę Regencyjną, bo, owszem, to miało miejsce. Ale obok Rady Regencyjnej istniały przecież i powstawały inne ośrodki władzy i one dopiero z czasem przekazywały władzę Naczelnikowi. Zresztą zastanawiano się też, że skoro istnieje Rada Regencyjna, to może należy powołać króla i szukać jakiegoś kandydata wśród dynastii zagranicznych. Więc nie było oczywiste, czy Piłsudski przejąłby władzę, gdyby nie wstrzelił się we właściwy moment. Ale zgoda: to był jeden z nielicznych przypadków w naszej historii, kiedy potrafiono się porozumieć i oddano komuś rządy.

- Czy współpracownik państw zaborczych nadawał się na przywódcę walczącego o niepodległość państwa?

- Po 123 latach powstała Polska i ktoś ją musiał odbudowywać. Było oczywiste, że dokonają tego ludzie, którzy urodzili się pod zaborami, kształcili się i - czy chcieli, czy nie - musieli jakoś w tych systemach funkcjonować. Większość tych, którzy funkcjonowali w życiu politycznym II Rzeczypospolitej, w jakimś sensie kolaborowała w czasie zaborów. Głównie w Austro-Węgrzech, trochę w Rosji, bo tam też Polakom pozwalano obejmować urzędy, i najmniej pod zaborem pruskim. W zaborze austriackim ocieranie się o władze było odbierane jako przygotowanie do ewentualnej służby Polsce. Kadry wojskowe, administracyjne, dyplomatyczne zostały przygotowane w oparciu i struktury państw zaborczych i nikt nie widział w tym nic złego. Wtedy przeważała postawa: jesteśmy stąd, czujemy się Polakami, a że działaliśmy w strukturach zaborczych? - taka była jedyna możliwość.

- Ówczesne środowiska niepodległościowe - w odróżnieniu np. od "Solidarności" w 1989 r. - już na starcie były mocno podzielone. W jakim stopniu rzutowało to na odbudowę państwa?

- Było wiele dróg do niepodległości: jedni wybierali dyplomację, inni rewolucję, a jeszcze inni drogę wojskową. Z punktu widzenia propagandy droga wojskowa sprzedawała się najlepiej. Bo przecież Pierwsza Kadrowa, a potem Legiony, to nie były potęgi militarne, lecz czytelne symbole walki o Polskę. I choć gabinetowe negocjacje przynosiły większe rezultaty, to nie oddziaływały tak na społeczeństwo.

Mimo różnic programowych wszystkie opcje polityczne w momencie tworzenia się państwa potrafiły funkcjonować zgodnie. Kolejne lokalne ośrodki władzy podporządkowały się rządowi centralnemu, a Roman Dmowski podczas konferencji pokojowej w Wersalu jak mało kto działał na korzyść Polski.

- Ale prawdziwa odbudowa państwa zaczęła się dopiero po porozumieniu Piłsudskiego z prawicą.

- Tak. Pierwszy rząd wolnej Polski - socjalisty Jędrzeja Moraczewskiego - powstał w specyficznym układzie. Nie mógł jednak przetrwać dłużej, gdyż był zbyt jednostronny politycznie. Dokonano wtedy ważnej reformy, ustanawiając ośmiogodzinny dzień pracy i ubezpieczenia dla robotników, ale na tym jego historyczna rola się skończyła. Potrzeba była rządu mającego szerszą podstawę polityczną.

Dłużej natomiast przetrwał Sejm ze stycznia 1919 r., choć nie odzwierciedlał faktycznych sił poszczególnych stronnictw. Chociażby dlatego, że jego skład się zmieniał w zależności od zmian terytorialnych Polski, a część posłów została zwyczajnie dokooptowana. Część środowisk politycznych obawiała się jednak nowych wyborów, a poza tym, o czym warto pamiętać, silne było przekonanie, że odzyskana niepodległość jest świeża, wciąż bardzo delikatna i trzeba ją pielęgnować. Dzięki temu w Sejmie byli doświadczeni działacze z Galicji, którzy w wyborach 1922 r. w większości przepadli.

- Ledwo jednak nasze granice się ustabilizowały, wybuchły konflikty wewnętrzne, zwłaszcza na linii Sejm-Naczelnik. Czy był to początek ówczesnej "wojny na górze"?

- To jest zawsze problem i nieszczęście, kiedy do rządzenia państwem w czasie pokoju i w ramach demokracji zabierają się kombatanci. Umysł kombatanta nastawiony jest na walkę i destrukcję. To potem sprawia, że w warunkach demokracji używa się języka nienawiści, mowy rozliczeń... Tymczasem umysł polityka demokratycznego powinien być nastawiony na budowanie. Przejście od działalności konspiracyjnej czy opozycyjnej jest bardzo trudne. Ludzie z mentalnością kombatantów, którzy nigdy nie pracowali normalnie, tylko konspirowali, działali i politykowali, na dłuższą metę są przekleństwem. Bo bez zawodu albo bez doświadczenia w pracy taki człowiek musi być posłem, ministrem, premierem. Inaczej jest bez środków do życia. I wtedy na bok idą przekonania, a górę biorą dość przyziemne pobudki.

Jedynie Pierwsza Kadrowa znalazła swoje miejsce, ci ludzie mieli mocne poczucie służby, i choć potem poszli w różnych kierunkach, z komunizmem włącznie, to mieli świadomość, że służą Polsce. Część więc została w wojsku, a część normalnie pogodziła się z biegiem wydarzeń i wróciła do zwykłej pracy.

- Jak to się dzieje, że niektórzy dawni działacze wolnościowi, walczący z dyktaturą, czy to państw zaborczych, czy rodzimą, tak szybko rozczarowują się do demokracji i domagają się rządów silnej ręki?

- Ludzie mają potrzebę silnych rządów. Chcą, żeby ktoś porządził, nie ściskał za bardzo, ale zdecydowanie kierował. Takie były ówczesne odczucia społeczne i nawet prawica, choć nie akceptowała samego Piłsudskiego, to mogła akceptować formę jego rządu, bo sama miała podobną koncepcję państwa. Jej problem jednak polegał na tym, że nie miała przywódcy. W pewnym momencie Władysław Sikorski próbował wyrosnąć na podobnego lidera, ale mu się nie udało. To jednak był nie ten format co Piłsudski.

Piłsudski i jego otoczenie szybko uwierzyli w nieomylność własnej formacji. Z tym że, o ile sam Piłsudski i kilku ludzi z jego najbliższego otoczenia, jak Bolesław Wieniawa-Długoszowski czy Walery Sławek, w tym przekonaniu o nieomylności myśleli jednak kategoriami państwowymi, to pomniejsze postaci reprezentowały już tylko interes własnego obozu. Powstało coś, co potem, przy innej okazji, nazwano systemem szwagrowo-brydżowym, w którym towarzyskie powiązania decydują o obsadzie ważnych stanowisk.

- Kiedy Piłsudski przestał wierzyć w demokrację?

- Początkowo wielokrotnie podkreślał potrzebę zapomnienia o dawnych sporach i budowania państwa od nowa. Uważał też, że najważniejsza była Polska, a nie partia, dlatego na przystanku niepodległość wysiadł z socjalizmu. Tym samym zaprzeczył swojemu dotychczasowemu doświadczeniu rewolucjonisty. Zrobili to także inni - przecież Walery Sławek został ranny w wyniku wybuchu bomby, którą konstruował, a potem przekształcił się w polityka.

Zagrzebanie dawnych podziałów - taka “gruba kreska" - jednak się nie udało. Zresztą w jakimś sensie sam Piłsudski ze swoim życiorysem rewolucjonisty i zamachowca nie pasował do systemu parlamentarnego. Jeszcze w czasie napięć przed zaprzysiężeniem Narutowicza odgrażał się: “My z I Brygady nie darujemy, potrafimy w mordę bić".

Punktem przełomowym w rozpadzie polskiej sceny politycznej i rozerwaniem Polski na pół było zabójstwo prezydenta Gabriela Narutowicza 16 grudnia 1922 r. Wtedy to obie strony musiały dojść do przekonania, że o dalszej współpracy nie będzie już mowy. Niewykluczone, że mogło dojść do wojny domowej. Mówi się, że to był moment, który Piłsudskiego przekształcił z dydaktyka w dyktatora. Od tej chwili nie był on już postacią nadającą się do funkcjonowania w demokracji.

Rów między największymi ośrodkami politycznymi w kraju, wykopany w momencie zabójstwa prezydenta, pogłębiony został odejściem Piłsudskiego do Sulejówka, co poprzedziło jego słynne wystąpienie w hotelu Bristol. Wtedy to, celowo ubrany w strzelecką kurtkę, nazwał endecję karłem na krzywych nóżkach i oskarżył ją o zabójstwo Narutowicza. Swoje odejście tłumaczył tym, że jako żołnierz nie mógłby bronić “tych panów".

A jak już przebywał w Sulejówku, to przyjeżdżali do niego współpracownicy i namawiali do akcji. Trzeba pamiętać, że to były inne czasy: plotki i rozmowy były często głównym źródłem informacji, więc Piłsudski wiedział tyle, ile mówili mu poplecznicy - a to były informacje jednostronne.

- Ale obóz prawicy chyba też byłby z regułami demokracji na bakier?

- Tego nie wiemy. Prawica porządziła tylko na początku i to do spółki z Wincentym Witosem. Nigdy nie miała takiej władzy, jaką zwłaszcza po 1926 r. zdobył obóz Piłsudskiego. A tylko taka sytuacja byłaby wiarygodnym miernikiem. Trzeba jednak pamiętać, że endecka koncepcja Polski to koncepcja państwa narodowego. Gdy pisano pierwszą konstytucję, chciano, by prezydentem mógł być tylko Polak-katolik. Kiedy prezydentem został Narutowicz, właśnie jego agnostycyzm był jednym z argumentów, by zablokować zaprzysiężenie.

Nie jestem więc pewien, czy taka wizja państwa mogłaby na dłuższą metę się obronić. Przecież Polska była krajem, w którym jedna trzecia mieszkańców nie była Polakami i nie była katolikami.

Mimo to Narodowa Demokracja stanowiła największą siłę polityczną w kraju, a Dmowski miał ten komfort, którego nie miał nawet Witos, że stała za nim zorganizowana partia, z licznymi bojówkami. Co prawda wszystkie ugrupowania miały bojówki, zwane niekiedy drużynami ochronnymi... Ale w przypadku endecji dochodził cały sztafaż z marszami, mityngami, pochodniami. Budowano siłę, która mogła być użyta.

- Czy przewrót majowy zapobiegł prawicowemu zamachowi?

- Prawdopodobnie tak. Prawica zaczęła się z powrotem konsolidować dopiero koło roku 1933, ale to już były inne czasy.

- Czy zamach był koniecznością?

- Jedyną szansą by go uniknąć, byłby jakiś rząd fachowców. Ale na takie rozwiązanie nie było już przyzwolenia zwalczających się stron. Oczywiście, rozlewowi krwi zawsze można starać się zapobiec. Piłsudski zresztą liczył, że tak się stanie. Był przekonany, że kiedy wkroczy do akcji, jego autorytet sprawi, że władza ustąpi. Tymczasem przeciwko Piłsudskiemu stanęli także ci, którzy byli uważani za jego zwolenników, a nawet członkowie Pierwszej Kadrowej. Ci ludzie ponad wszystko stawiali legalizm władzy.

Nic nie dało się zrobić, by zapobiec walce. Oba obozy tak się okopały, że potrzebne były lata, by zaczęto ze sobą rozmawiać. Bo to były sytuacje - dziś nie do wyobrażenia - że przeciwnicy polityczni w ogóle ze sobą nie rozmawiali. Każdy gest wykonany przez przeciwnika, nawet mimowolny, był interpretowany jako atak. Już później “Gazetę Warszawską" zamknięto za to, że opublikowała zdjęcie ministra spraw zagranicznych Francji, który odjeżdżając z Warszawy stał w oknie wagonu i uśmiechnięty machał na pożegnanie. Ponieważ było to zaraz po śmierci Marszałka, uznano, że gazeta specjalnie wydrukowała takie zdjęcie, by zademonstrować, że wszyscy się cieszą.

- W 15. rocznicę powstania II RP była po: zabiciu prezydenta, wojskowym zamachu stanu, nowelizacji konstytucji, uwięzieniu polityków opozycji w Brześciu. W porównaniu z tym III RP w swoją 15. rocznicę wypada chyba korzystniej?

- I tak, i nie. My cały czas mówimy o polityce i owszem, czytając sprawozdania sejmowe z pierwszej połowy lat 20. nie dziwię się Piłsudskiemu, że dokonał zamachu. Proszę jednak zwrócić uwagę na kwestie gospodarki. W ciągu tych 15 lat II Rzeczpospolita w niebywały sposób podźwignęła się ekonomicznie. Dość powiedzieć, że w 1914 r. wymiana handlowa między poszczególnymi dzielnicami nie sięgała 10 proc., zaś wymiana tych zaborów z rynkami państw zaborczych wynosiła około 80 proc. To były trzy odmienne systemy państwowe, a podziały społeczne i gospodarcze były bardzo wyraźne. Zresztą do dziś widoczne - wystarczy spojrzeć na współczesną mapę kolejową Polski. Z tych trzech osobnych tworów zbudowano państwo. Pierwsze 15 lat II RP to był okres umacniania państwowości, rozwoju gospodarczego.

- Ale czy to jeszcze była ta II RP, która narodziła się w 1918 r.?

- Nie. Po uwięzieniu opozycji w Brześciu i później jeszcze, po powstaniu obozu odosobnienia w Berezie Kartuskiej to już nie było to samo państwo.

Prof. Jacek Majchrowski jest prawnikiem, historykiem doktryn politycznych i prawnych. Znawca II Rzeczypospolitej, dokumentujący jej historię. W latach 70. i 80. współpracował z “TP". Napisał m.in.: “Pierwsza Kompania Kadrowa - portret oddziału", “Sylwetki polityków Drugiej Rzeczpospolitej" (razem z Jackiem Czajowskim). W 2002 r. wybrany na prezydenta Krakowa.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2004