Misternie wznoszona budowla

Stare demokracje Europy stawiają sobie pytanie, czy cokolwiek może jeszcze im zagrażać. Czy, zważywszy na powszechne i mocno zakorzenione postawy prodemokratyczne większości społeczeństw, nadal potrzebują sądownictwa konstytucyjnego, korygującego i weryfikującego decyzje posiadających demokratyczną legitymację władz?.

14.11.2006

Czyta się kilka minut

fot. R. Kowalewski / Agencja Gazeta /
fot. R. Kowalewski / Agencja Gazeta /

I w Polsce zresztą da się słyszeć pełne niepokoju głosy o rosnącej władzy sędziów, zastępowaniu głosu ludu głosem sędziów pozbawionych bezpośredniej legitymacji demokratycznej, o coraz silniej rozrastającej się władzy sądów konstytucyjnych, które uzurpują sobie prerogatywę mówienia w imieniu społeczeństwa. Może nadszedł czas przewartościowań, strącenia z piedestału "nieomylnych mędr­ców" wypowiadających się arbitralnie w imieniu całego społeczeństwa, skoro minęło już ponad 60 lat od czasu, kiedy Gustaw Radbruch mówił o "prawie ponadustawowym"? Może te słowa brzmią już anachronicznie, ciążąc jak niespłacona hipoteka na naszych zdrowych i bezdyskusyjnie demokratycznych społeczeństwach?

Nie bądźmy nadmiernymi entuzjastami. Nasilają się postawy ksenofobiczne i rasistowskie, odzywają się resentymenty antysemickie, naruszane są rudymentarne gwarancje prawa do sądu czy wolności słowa. W niektórych regionach Europy partie o jawnie ksenofobicznym charakterze zdobywają znaczący procent głosów (ostatnio, chociażby we wschodnich Niemczech). Współczesna demokracja nie jest uodporniona na zagrożenia i w istocie rzeczy musi nieustannie strzec stanu posiadania.

Zagrożeniom towarzyszy upowszechniające się, przynajmniej w niektórych kręgach intelektualnych, przekonanie, że kończy się epoka ukierunkowana na ochronę praw człowieka, a społeczeństwo musi położyć akcent na inne wartości; że ethos praw podstawowych osłabił społeczne dążenia do większej efektywności, a nadmiar wolności prowadzi do zatarcia tradycyjnych wartości europejskich i relatywizacji każdej z nich. Dla tych, którzy, nie bez powodzenia, poszukują uzasadnienia dla takiej postawy, społeczny strach przed terroryzmem staje się doskonałym argumentem na rzecz ograniczania wolności.

Pytanie, co z naszymi zasadami, do niedawna jeszcze określającymi atmosferę wolności i swobód, nie jest więc pozbawione sensu. Jaka jest miara ograniczeń wolności, których wymaga walka z terroryzmem i nienawiścią? Słynny dylemat, czy także wrogowie wolności mogą korzystać z jej dobrodziejstw, powraca ze szczególną mocą.

Co zagraża prawom człowieka?

Nowoczesne społeczeństwo informatyczne jest nie tylko bardziej efektywne, lepiej wykształcone i poinformowane, niż bywało kiedykolwiek wcześniej, ale też w znacznie większym stopniu zagraża prywatności jednostki, jej autonomii i wolności. Człowiek stał się przejrzysty dla otoczenia we wszystkich przejawach swojej egzystencji - od żłobka do późnej starości. Żyje w zasięgu oczu orwellowskiego Wielkiego Brata. Niewielu jednak wyrzekłoby się dobrodziejstw internetu czy biotechnologii: terapii genetycznej, prognozowania zagrożeń, nowoczesnej diagnostyki, kreacji człowieka przy pomocy medycznie wspomaganej prokreacji, klonowania dla celów diagnostycznych i terapeutycznych etc.

Jestem jednak przekonany, że nie uporaliśmy się z odpowiedzią na zasadnicze pytania, jakie stawia przed człowiekiem nowoczesna nauka, a które w większości odnoszą się do praw jednostki, jej kondycji, relacji jednostkowych praw i wolności oraz dobra społecznego. Chodzi tu wszak o konflikty typu: jakość życia versus życie jako takie, prawo do wolności w sferze decyzji osobistych a ochrona praw i wolności innych osób, wolność badań naukowych versus prawa jednostki i prawa społeczeństwa, prawo obecnych pokoleń versus prawa pokoleń przyszłych. Na te wyzwania nie znajdujemy jednoznacznych odpowiedzi w normach i zasadach konstytucyjnych.

Równie realne są zagrożenia terroryzmu. Tutaj poszukiwania skutecznej ochrony prowadzić mogą nie tylko do ograniczenia naszej prywatności, ale i np. prawa do sądu. Nie można mieć przecież pewności, czy dylemat rozstrzygany niedawno przez amerykański Sąd Najwyższy odnośnie praw więźniów, domniemanych terrorystów przetrzymywanych w więzieniu Guantanamo przez władze amerykańskie bez sądu, nie pojawi się w Europie. Konflikt ten, wyrażający się w przeciwstawianiu praw osób więzionych za terroryzm (a raczej podejrzanych o terroryzm) prawom społeczeństwa do bezpieczeństwa i ochrony przed terroryzmem, wpisuje się bowiem w panoramę współczesnego świata jako coś coraz bardziej oczywistego. Nie zawsze ów konflikt przybiera tak dramatyczną postać jak w orzeczeniu Sądu Najwyższego Izraela, który musiał przypomnieć, że godność każdego człowieka jest wartością na tyle ważną, że nic nie może usprawiedliwić jej naruszenia, nawet gdyby chodziło o ochronę przed terroryzmem (chodziło o zastosowanie przymusu fizycznego wobec więźnia, który mógł ujawnić informacje o planowanym zamachu terrorystycznym). Trafnie zauważa Zygmunt Bauman w książce "Europa - niedokończona przygoda": "Władze, kiedy skupią już lęki społeczne na zagrożeniu terroryzmem, a uwagę i siły społeczeństwa na »wojnie z terroryzmem«, uzyskują swobodę działania nieosiągalną i niewyobrażalną w przypadku jakiegokolwiek innego autentycznego lub domniemanego wroga publicznego (...). Tylko w tym przypadku państwo biorąc na siebie rolę surowego prawodawcy może być pewne, że jego obywatele skłonni będą uznać niespełnienie się niebezpieczeństw za dowód ich realności i błogosławionej zbawczej roli państwowych organów bezpieczeństwa, które ostrzegały przed nieuchronnym nadejściem niebezpieczeństwa".

Nie mniej trudne i ważkie w konsekwencjach są dylematy pojawiające się na tle ochrony praw mniejszości. Współczesna demokracja zaaprobowała wprawdzie tezę, że większość mająca demokratyczną legitymację do rządzenia nie może tylko z tej racji, że dysponuje większą liczbą głosów, uczynić wszystkiego, np. kwestionować praw mniejszości, jeśli wynikają one z powszechnie uznawanych w społeczeństwie demokratycznym wartości. Jednak to, co oczywiste na poziomie abstrakcyjnie ujętych zasad, traci wyrazistość w sytuacjach konfliktu społecznego. Kto i według jakich zasad ma decydować, jakie cechy mniejszości można uznać za dostatecznie usprawiedliwiające stworzenie szczególnych mechanizmów ochronnych dla tej grupy społecznej (dylemat mniejszości śląskiej rozstrzygany niedawno przez Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu jest dobrym przykładem)? Gdzie przebiega granica między dyskryminacją mniejszości (nieuwzględnianie ich słusznych praw) a dyskryminacją większości (tworzenie nieusprawiedliwionych przywilejów dla mniejszości)? Napięcia wokół marszów równości w Polsce, wokół legalizacji związków partnerskich w Niemczech, "walki" prawne, polityczne i uliczne o chusty i symbole religijne we Francji, o krzyże w szkołach Niemiec i Włoch, emocje wokół języka mniejszości narodowej w Karyntii rządzonej przez partię Jörga Haidera, spory o autonomię Katalonii, Kraju Basków czy równe traktowanie Walonów i Flamandów w Belgii - przekonują, że dzisiaj wydanie zakazu dyskryminacji mniejszości to za mało. Trzeba ustalenia, kiedy i w jakim zakresie możemy sięgnąć do środków tzw. dyskryminacji pozytywnej, a więc wyrównującej różnice przez przyznawanie preferencji określonym grupom społecznym.

Jest wreszcie fundamentalna dyskusja, będąca w jakimś stopniu znakiem czasów, o prawach społeczno-ekonomicznych. Gdzie ustanowić granicę między rosnącymi oczekiwaniami, coraz bardziej skądinąd zamożnych, społeczeństw do "dobrostanu socjoekonomicznego" a konkurencyjnością gospodarczą, wartością coraz trudniej osiągalną w zglobalizowanym świecie? To spór o powszechny dostęp do taniej, równej i opartej na najwyższych usługach opieki medycznej, o powszechny dostęp do wykształcenia już nie na poziomie podstawowym i średnim, ale wyższym, o prawa ludzi pracujących w relacji do praw ludzi w wieku emerytalnym, o nieuchwytny do końca balans między solidarnością społeczną a efektywnością gospodarczą w ramach polityki podatkowej. Każdy z naszych europejskich systemów zmagał się z tymi dylematami, o czym świadczą np. spory konstytucyjne o kształt systemu opieki zdrowotnej i zakres zabezpieczeń społecznych w Polsce, konflikty o system odpłatności za studia w Polsce i Niemczech.

Na konflikty dotyczące dobrostanu socjo-ekonomicznego nakłada się spór o to, czy Europa potrafi obronić swoją wizję społeczeństwa mnożąc restrykcje imigracyjne, ograniczając swobody tych, którzy osiedlili się w niej wiele lat temu, i deportując tych, którzy przybywają do niej wiedzeni nadzieją na lepsze życie. Czy można budować oddzieloną murami od świata enklawę wolności i ludzkiego braterstwa w świecie poddanym innym wartościom i prawom?

Demokracja trzeciej władzy

Te zaledwie kilka przykładów dobrze pokazuje głębokość sporów o wartości i prawa podstawowe, występujących we współczesnych demokracjach europejskich.

Twierdzenie, że nastąpił koniec epoki naznaczonej dążeniem do uniwersalizacji prawa i wartości demokratycznych, jest tylko częściowo prawdziwe. Nie spieramy się o to, czy określone prawa i wolności mają być uznane za uniwersalne i podlegać ochronie, ale o to, gdzie przebiegają subtelne niekiedy granice między nimi, jak je zrównoważyć, kiedy pozostają w wyraźnej opozycji i nie dadzą się w pełni urzeczywistnić. Jak widać, ściągnięcie Konstytucji z niedostrzegalnych dla przeciętnego obywatela wyżyn systemu prawa na poziom, gdzie odbywają się starcia o wartości określające sytuację prawną jednostki, jest dziś powszechne. Dzięki temu, sądownictwo konstytucyjne nabrało wartości dotąd niespotykanej. Promieniowanie Konstytucji na cały system prawny jest widoczne w aktywności i orzecznictwie sądowym na wszystkich jego szczeblach. To dlatego właśnie coraz częściej słyszymy o władzy sędziów, rzekomo zastępującej władzę parlamentu, o demokracji sędziowskiej określającej istotę współczesnego państwa prawa. Twierdzenie o demokracji przeobrażającej się stopniowo w "demokrację trzeciej władzy" staje się dzisiaj powszechnym składnikiem dyskusji o państwie prawa.

Czyż jednak nie jest pozbawione jądra racjonalności określenie, które zrobiło karierę w polskiej przestrzeni publicznej, o "imposybilizmie" sędziowskim (chodziło o sędziów sądu konstytucyjnego), który ma czynić niemożliwym wszelkie zmiany w państwie, jeśli nie uzyskały wcześniej sędziowskiej aprobaty opartej na arbitralnych przesłankach, co w konsekwencji hamuje transformację i korzystne dla społeczeństwa reformy? Podkreśla się, że we współczesnym państwie prawa ostatecznym rozjemcą sporów stają się sądy, co jest zresztą konsekwencją postępującej jurydyzacji wszystkich dziedzin życia, powszechności zasady legalizmu i braku bardziej wiarygodnych metod rozstrzygania sporów. Nie bez przekąsu zauważa się, że sądy stają się ostateczną instancją prawdy i ostateczną wyrocznią we wszelkich sprawach, nawet w takich, co do których nigdy wcześniej nikomu nie przychodziło na myśl, by zwracać się z taką sprawą do sądu, np. przyjęcie na studia, zgoda na eutanazję, pytanie, czy lepiej byłoby się urodzić, czy też nie urodzić (słynne roszczenia wrongful life), ale też sprawy odpowiedzialności odszkodowawczej władzy publicznej wobec jednostki za bezprawne prawo, które władza ustanowiła, łamiąc demokratyczne standardy.

Jednych bulwersuje, innych niepokoi władza sędziów konstytucyjnych. Pada pytanie, co to za grupa nieomylnych mędrców, której przyznaje się tak wielkie prerogatywy, pozwalające eliminować z systemu prawnego akty wyrażające wolę ludu, której emanację stanowi parlament? Przecież Konstytucja - powiadają - nie bez racji złożona jest z klauzul generalnych, pojęć na tyle ogólnych, że ich interpretacja może się stać przedmiotem "eksperymentów intelektualnych" sędziów, ograniczonych tylko swymi preferencjami ideologicznymi, politycznymi czy światopoglądowymi. Jeśli miejsce prawa i wartości demokratycznych mają zająć arbitralne oceny i poglądy sędziów, idea państwa prawa i Konstytucji rychło może się przeobrazić w swoją karykaturę.

Jakże często, dodają inni, mamy do czynienia z gorszącym zjawiskiem sprzeczności lub co najmniej niespójności ocen w orzecznictwie konstytucyjnym, sędziowie nie są w stanie wypracować wspólnej formuły i piszą zdania odrębne, a te same zjawiska i problemy współczesnych demokracji są odmiennie oceniane przez europejskie czy międzynarodowe sądy konstytucyjne. Czy wobec tego jedynym weryfikatorem sporów w państwie ma być wyrok wydany przez gremium osób nieposiadających bezpośredniej legitymacji demokratycznej oraz nieponoszących żadnej odpowiedzialności za swą orzeczniczą działalność?

Takich wątpliwości można by przytoczyć jeszcze sporo, bo wielka władza sędziów jest rzeczywistością, a nie fikcją. Czy jednak zagrożenia demokracji są na tyle poważne, że ją uzasadniają? Czy "terapia sędziowska" nie staje się nieoczekiwanie dodatkowym czynnikiem destabilizacji i ograniczania wolności jednostki?

Prawo moralne we mnie...

Konstytucja, standard demokratyczny, aksjologia konstytucyjna to pojęcia wypełniające się treścią tylko wtedy, kiedy stają się punktem odniesienia dla autentycznych sporów w społeczeństwie demokratycznym, jeśli wyznaczają ramy publicznego dialogu i są w stanie spełnić rolę najważniejszych wskaźników dla przyjmowanych rozwiązań. Paradoksalnie, we współczesnej kulturze konstytucyjnej państwa demokratycznego, opierającej się na uznawanych powszechnie wartościach i zasadach, charakterystycznym wyznacznikiem staje się nie tyle formalna zawartość norm ustawy zasadniczej, ale sposób ich wykładni i mechanizmy umożliwiające realizację gwarantowanego w akcie najwyższym modelu państwa prawa. O ile bowiem może on przybierać postać podobną w państwach o różnych typach ustrojowych (znamy skądinąd idealne "normatywne demokracje", funkcjonujące w państwach o ustrojach wybitnie autorytarnych), o tyle istotna jest praktyka konstytucyjna, to, co determinuje zachowania podmiotów władzy, wyznacza realnie, a nie "na papierze", obszar praw i wolności jednostki. W konsekwencji, pytanie, czy w danym systemie chroni się własność, wolność gospodarczą, słowa czy zgromadzeń, jest mniej ważne od tego, przy pomocy jakich instrumentów chroni się te prawa i wolności w praktyce konstytucyjnej.

Mogą w tym pomóc sędziowie sądu konstytucyjnego, pod warunkiem, że nie będą arbitralni w decyzjach, odłożą na bok preferencje ideologiczne, polityczne i światopoglądowe, zachowując jednocześnie wrażliwość moralną i niezależność, a więc cechy, które Kant wyraził metaforycznie słowami: "Prawo moralne we mnie, niebo gwiaździste nade mną", a inaczej - Julian Tuwim: "Niech prawo zawsze prawo znaczy, a sprawiedliwość - sprawiedliwość".

Sędziowie mają życiorysy, doświadczenia i przekonania. I nie może być inaczej, bo inaczej ich werdykty mógłby zastąpić wydruk komputerowy zawierający rezultat uśredniający wartości zaprogramowane przez twórców zastosowanego w danym przypadku oprogramowania. Będę jednak silnie oponował przeciwko twierdzeniu, że skazana na sprawiedliwość sędziowską współczesna demokracja poddana jest nieprzewidywalnym i arbitralnym decyzjom mędrców niepodlegających kontroli.

Po pierwsze, kultura konstytucyjna jest wartością i dobrem wspólnym, powstającym w przestrzeni publicznej demokratycznego państwa prawa, a nie tylko w orzecznictwie sądowym. Rolą sądu konstytucyjnego jest sublimacja tych wartości w orzecznictwie, nie ich wymyślanie i narzucanie społeczeństwu, oraz aplikowanie standardu demokratycznego do zdarzeń i sytuacji, z których składa się - dziejąca się na naszych oczach - codzienna praktyka konstytucyjna. Wytyczanie granic między wartościami i ich konfrontowanie (co jest rolą sądu konstytucyjnego) nie jest tym samym, co ich tworzenie (to już rola społeczeństwa obywatelskiego).

Po drugie, w każdym wolnym i demokratycznym kraju kultura konstytucyjna kształtuje się ewolucyjnie, a nie rewolucyjnie. W polskim orzecznictwie konstytucyjnym używamy niekiedy sformułowania zaczerpniętego z prawa europejskiego - acquis constitutionel, czyli doświadczenia konstytucyjnego, podkreślając w ten sposób, że każde orzeczenie sądu konstytucyjnego wpisuje się już w jakiś wcześniej ukształtowany nurt, tradycję czy kierunek interpretacyjny. Nie jest więc wynikiem arbitralnego wyboru dokonywanego przez sędziów wedle subiektywnych preferencji, ale kolejnym elementem wznoszonej od dawna budowli. Tylko wtedy nie będzie on "dysonansem" konstytucyjnej architektury, jeśli zachowa podobną estetykę i styl. Styl może opierać się na nowych rozwiązaniach i ideach, czasem sięgać do eklektyzmu, ale zawsze musi pozostawać w granicach dobrego smaku.

Po trzecie wreszcie, w państwie demokratycznym żadna instytucja publiczna nie może być wolna od oceny, także krytycznej, swej działalności. Dotyczy to i sądów konstytucyjnych, które wszak nie działają w próżni, ale w społeczeństwie, z którym muszą pozostawać w dialogu. Jego potrzeby, oczekiwania i preferencje, dotyczące rozumienia wartości i dobra wspólnego, nie mogą znikać z sędziowskiego pola widzenia. Ślepota konstytucyjnej Temidy ma inną naturę niż ślepota Temidy patronującej sądownictwu powszechnemu. Natomiast bezstronność i uwolnienie sądu konstytucyjnego od bieżącej polityki nie jest tożsame z zamknięciem się na rzeczywistość i złożony kontekst konfliktów ewokowanych przez współczesną cywilizację. Tylko sąd otwarty, przejrzysty w argumentacji, wyposażony w konieczny - rzeczywisty, a nie jedynie formalny - autorytet jest w stanie spełnić swoją rolę.

Prof. MAREK SAFJAN (ur. 1949) pracuje w Katedrze Prawa Cywilnego Uniwersytetu Warszawskiego. Przez dziewięć ostatnich lat był sędzią Trybunału Konstytucyjnego, od stycznia 1998 r. pełniąc funkcję jego prezesa. Jest autorem około 200 publikacji naukowych, w tym 18 książek z zakresu prawa cywilnego, medycznego i europejskiego. Ostatnio wydał książkę "Prawa Polska" (seria "Szklane Domy" wyd. Rosner&Wspólnicy, 2005). Jego kadencja jako sędziego Trybunału zakończyła się 4 listopada 2006 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2006