Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jest pierwszy września 1993 r. W kościele Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Ciechocinku brodaty ksiądz woła po polsku i niemiecku: “Przekażcie sobie znak pokoju". Na jego wezwanie podpułkownik Stanisław Trela, obrońca Westerplatte, i Martin Menzel, celowniczy z ostrzeliwującego półwysep okrętu, podają sobie ręce.
Tak 54 lata po wybuchu II wojny światowej doszło do symbolicznego pojednania polskich i niemieckich żołnierzy. “Druga wojna światowa skończyła się w Ciechocinku" - pisały nazajutrz gazety. “To zdrada!" - burzyli się przeciwnicy pojednania. Na szczęście nieliczni.
- Nie można całe życie tkwić w nienawiści. Tylko zgodą można budować coś trwałego - tłumaczył ks. Johannes Gehrmann, duszpasterz Kriegsmarine. To on odprawił Mszę świętą w ciechocińskim kościele.
Urodził się w 1933 roku - tym samym, w którym Hitler doszedł do władzy. Był synem niemieckiego policjanta. Gdy wybuchła wojna, ojca skierowano do służby w podbitej Polsce. Mały Joahnnes spędził okupację w Lulkowie, wsi pod Toruniem. Bawił się z polskimi dziećmi i razem z nimi przyjął Pierwszą Komunię.
Po wojnie matka Johannesa zamieszkała z dziećmi pod Olsztynem, skąd pochodziła (ojca zawierucha wojenna rzuciła na teren Niemiec). W powojennej Polsce Gehrmannom nie było łatwo. “Ty Szwabie, niemiecka świnio" - wymyślali czasem Johannesowi polscy rówieśnicy. Przeżył boleśnie śmierć ciotki, którą zamordował Polak z Mławy, ale zapamiętał również dobre chwile. Lubił wspominać, jak zaraz po wojnie młody polski żołnierz zakochał się w jego siostrze. Rodzice chłopaka przysłali potem na Boże Narodzenie rodzinie Gehrmannów paczkę. Była w niej mąka, cukier, słonina i serdeczny list. - Jak widać, w każdym narodzie są ludzie i ludziska - powtarzał.
W 1948 roku Gehrmannowie dostali zgodę na wyjazd do Niemiec, gdzie czekał ojciec. Młody Johannes skończył seminarium i został księdzem.
***
Kontakty z Polską odświeżył po powstaniu “Solidarności". Zaczęło się od paczki wysłanej koleżance z Lulkowa, gdy urodził się jej wnuk. Potem zaczął organizować transporty z darami dla innych, nieznanych sobie Polaków. Dzięki jego inicjatywie w latach 80. z RFN do Polski wysłano dary za 80 milionów marek.
Sam też przyjeżdżał do kraju dzieciństwa. W stanie wojennym odprawił Mszę w kościele w Makowie Podhalańskim. Podczas kazania poniosło go: “Macie Królową na Jasnej Górze, której ani Hitler, ani Stalin nie zdetronizowali. I generał Jaruzelski też musi się z Nią liczyć" - powiedział z ambony. Od wiernych dostał brawa, od władz - zakaz wjazdu do Polski na cztery lata.
Na początku lat 90. ksiądz Gehrmann poznał w Ciechocinku Tadeusza Krepsa, dyrektora sanatorium “Gracja". Urodzony w czasie wojny Kreps stracił w Oświęcimiu ojca chrzestnego, brata swojej matki. - Przez długie lata nienawidziłem Niemców - przyznaje Kreps. Z czasem zmienił zdanie: - Zrozumiałem, że nie można całe życie rozpamiętywać złej przeszłości, ale że trzeba żyć przyszłością.
To Kreps namówił niemieckiego kapłana na wspólne spotkanie kombatantów z obu krajów. Wkrótce niemiecki miesięcznik dla marynarzy “Leinen Los" zamieścił apel w tej sprawie.
- Jechałem do Polski z obawami, że potraktują mnie tam jak wroga - wspominał Martin Menzel swoją podróż do Ciechocinka w 1993 r. - Niepotrzebnie. Nikt nie wypominał mi wojennej przeszłości.
Wkrótce po tamtym spotkaniu Menzel zaprzyjaźnił się z porucznikiem Władysławem Stopińskim, jednym z nielicznych jeszcze żyjących obrońców Westerplatte. Obaj odwiedzali się w domach, długo rozmawiali przy piwie. Wojny nie wspominali.
Aż do śmierci Menzla w 2001 r. obaj kombatanci spotykali się w kolejne rocznice wybuchu wojny. Na Westerplatte i w innych miejscach upamiętniających poległych Polaków i Niemców składali wiązanki kwiatów z białych, czerwonych i żółtych gerber - symbolizujących barwy obu narodów oraz jednobrzmiącymi napisami na szarfach: Misja Pojednania i Mission Versöhnung. Ks. Gehrmann modlił się za poległych po obu stronach.
Ideę “Misji Pojednania" szerzył też w Niemczech. W kruchcie maleńkiego kościółka w Hilter niedaleko Bielefeld, gdzie był ostatnio proboszczem, kazał umieścić płaskorzeźbę z polskim i niemieckim godłem i dwiema uściśniętymi dłońmi. A obok w obu językach cytat z Ewangelii świętego Jana: “Aby wszyscy stanowili jedno..., aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał".
***
Za swoją działalność kanonik Gehrmann został odznaczony przez prezydentów Polski i Niemiec oraz kard. Józefa Glempa. O swoim zaangażowaniu mówił skromnie: - To kapłański obowiązek.
Wierzył, że pojednanie między Polakami i Niemcami jest nieodwracalne. - Niech sobie wypędzeni mówią, co chcą. To takie psy, co szczekają, ale nie gryzą - mawiał. - Ale dobrze, że szczekają, bo wtedy nasi i wasi politycy muszą działać ostrożniej, z korzyścią dla pojednania.
Mieszkańcom kilkutysięcznego Hilter chwalił się gośćmi z Polski. Odwiedzających go Polaków lubił prowadzić do katedry w Münster. Pokazywał im płytę pamiątkową ku czci kard. Klemensa von Galen, przeciwnika nazistów. Powtarzał wtedy: - Mówcie wszędzie, że nie wszyscy Niemcy chcieli wojny.