Owoce chyba są dobre

Wszyscy widzieli, co się święci. W okolicznych wsiach ludzie mieli już to za sobą. W Spychowie jeszcze nie. Tu grupa ewangelików, choć nieliczna, była silna. Broniła swojego kościoła.

08.07.2019

Czyta się kilka minut

Spychowo, ul. Mazurska 9 – dawniej, na początku XX wieku, kościół ewangelicki. Dziś – rzymskokatolicki kościół pw. Matki Boskiej Nieustającej Pomocy. / PRZEMYSŁAW JAHR / WIKIMEDIA COMMONS / PRZEMYSŁAW JAHR / WIKIMEDIA COMMONS
Spychowo, ul. Mazurska 9 – dawniej, na początku XX wieku, kościół ewangelicki. Dziś – rzymskokatolicki kościół pw. Matki Boskiej Nieustającej Pomocy. / PRZEMYSŁAW JAHR / WIKIMEDIA COMMONS / PRZEMYSŁAW JAHR / WIKIMEDIA COMMONS

Jest końcówka lat 70. XX w. Ewangelików pozostało na Mazurach tyle, co kot napłakał. W Spychowie ostatnie rodziny mazurskie dostają zgodę na wyjazd do Niemiec. Adam wie, że Ewa będzie wyjeżdżać z Polski. Spotykają się u jej rodziny. Na pożegnanie wręcza jej polską monetę. I mówi: „Masz, na pamiątkę, z orzełkiem”.

Ewa jest wdzięczna, miła, spokojna. Zawsze taka była – przykładna uczennica stroniąca od konfliktów.

Adam Mierzejewski jako dziecko widzi, jak Mazurów ubywa. Nie postrzega tego w kategoriach dramatu. Ludzie wyjeżdżają, bo chcą lepszego świata. Ot, tyle. Trochę im nawet tego wyjazdu zazdrości.

Co rusz słyszy historie mazurskie. I coś go w nich pociąga. To nie są życiorysy jego przodków. Jego rodzice nie są stąd. Ojciec przybył z Kurpi, mama z Lubelszczyzny. – Przyszli na tereny zdobyte, które wówczas nazywano odzyskanymi – opowiada Adam. – Rodzinę mamy skusiła ziemia, bo tam pracowali u dziedzica. A komunizm powiedział, że mogą mieć swój kawałek ziemi. No więc przyjechali i zajęli czyjś dom.

Pupy, później Spychowo

Ewę poznaje w Spychowie – wtedy to jeszcze Pupy, od niemieckiego Puppen (Lalki). „Urodziłem się w Pupach” – nowych mieszkańców krępuje ta nazwa i w 1960 r. zostaje zmieniona. Ponieważ film „Krzyżacy” właśnie wszedł na ekrany, a słynny Jurand mieszkał niedaleko Szczytna, decydują się na Spychowo.

– Wspólnie rośliśmy, bawiliśmy się, graliśmy w piłkę – wspomina Adam. Ale kiedy dochodziło do kłótni, to było: ty Szwabie, Niemcu, Goebbelsie! Przezywaliśmy ich. Na to było przyzwolenie rodziców, Kościoła, wszystkich. Nikt za to uszu nie wytargał.

Pamięta jeszcze, że z kolegami rzucali kamieniami w kościół ewangelicki w centrum wsi, żeby wybić witraż i popatrzeć przez tę kolorową szybkę na słońce. – Ganiał nas za to pan Fidura, który się nim opiekował. Był ewangelikiem, ale dla nas to był Szwab. Bo trzeba zacząć od tego, że dla ludzi to był kościół niemiecki.

Kościół w Spychowie – duży, neogotycki, z czerwonej cegły – po wojnie niszczeje. Nieremontowany, coraz rzadziej użytkowany. Na początku lat 80. w Spychowie jest około dziesięciu ewangelików (jedne źródła mówią o siedmiu, inne o dwunastu).

Katolicy, których z roku na rok przybywa, gnieżdżą się natomiast w przedwojennej karczmie. To pomieszczenie w zwykłym domu jednorodzinnym w centrum wsi, niedaleko kościoła ewangelickiego, zmienione w kaplicę. Ludzie się w niej nie mieszczą. Chodzą po okolicy żarty, że w Spychowie nie ma spowiedzi prywatnej, tylko publiczna, bo przy konfesjonale człowiek na człowieku stoi.

– Więc nasz ksiądz katolicki, Władysław Dusza, wpada na pomysł, żeby iść pod kościół, kiedy jest nabożeństwo ewangelickie, poczekać, aż ludzie wyjdą, wprowadzić swoich i odprawić mszę – opowiada Mierzejewski. – Pastor w tym czasie czekał, aż msza polska się skończy, wychodził i zamykał.

Potwierdzenia słów Mierzejewskiego, jakoby kościół w Spychowie był współużytkowany, nie znajduję w żadnym innym źródle. A o współużytkowanie wówczas nie było łatwo.

Potem jest tylko gorzej. Katolicy wyłamują zamek w drzwiach i wstawiają swój. Bo ewangelicy jednak nie godzą się, żeby msze były odprawiane w innych dniach niż ich nabożeństwo ­niedzielne (które zresztą odbywa się coraz rzadziej). – Więc z tym zamkiem to było takie przejęcie bezprawne. Fidura jednak go wyłamał i swój wstawił ponownie – mówi Mierzejewski.

Zabór, kupno, kradzież

Wszyscy widzieli, co się święci. W okolicznych wsiach ludzie mieli już to za sobą. W Spychowie jeszcze nie. Może dlatego, że tutaj grupa ewangelików była dość silna. Nieliczna, ale silna. Broniła swojego kościoła.

Dziś różnych używa się określeń: przejmowanie kościołów, zajmowanie, przekazanie, zabór, kupno, kradzież. Zaraz po wojnie, a także w latach 70. i 80., przejęto ich, niekiedy dziwnymi metodami jak w Spychowie, kilkaset.

W tym czasie w Polsce kipi. Pielgrzymka Jana Pawła II, podniosła atmosfera, strajki, Solidarność. – W sierpniu 1980 r. to, co do tej pory było zabronione, staje się dozwolone. To dlaczegóż my nie mamy korzystać z tej wolności? – tłumaczy ówczesne realia Zbigniew Kudrzycki, z wykształcenia historyk, obecnie wójt gminy Rozogi. – Przecież my chcemy się tylko modlić. A ewangelików już prawie nie ma. Katolicy stanowią zdecydowaną większość. A w demokracji większość ma rację.

Katolicy nie mają gdzie się modlić. Ewangelicy są nieliczni, ale nie godzą się na współużytkowanie kościołów. A nowych obiektów brak, bo władza komunistyczna zgód na budowę nie wydaje. Inicjatywę przejmuje czterech księży: ks. Pętlicki, ks. Koperwas, ks. Dusza i ks. Dziwik. Szukają sposobów na przejęcie kościołów.

Najpierw chcą po bożemu. W 1976 r. ks. Dusza, wikary ze Świętajna odpowiedzialny za Spychowo, wysyła pismo do władz Kościoła ewangelickiego z prośbą o umożliwienie kupna bądź dzierżawy kościoła w Spychowie. Cisza. Prośbę popiera biskup warmiński. Cisza. Sami mieszkańcy piszą do wojewody olsztyńskiego z prośbą o pomoc w załatwieniu sprawy (władza miała ogromny wpływ na porozumienia katolicko-ewangelickie). Cisza. 23 września 1979 r. katolicy bezprawnie zajmują świątynię.

Zarówno Grażyna Suchecka w tekście „Kościoły ewangelickie przejęte na cele kultu katolickiego w dekanacie ­Rozogi”, jak i ks. Jacek Wojtkowski w książce „Świątynie ewangelickie przekazane katolikom na Warmii i Mazurach w latach 1972–1992” podobnie relacjonują całe zajście. „Katolicy wraz z księdzem Władysławem Duszą i księdzem Józefem Dziwikiem z Faryn przyszli do kościoła, gdzie odbywało się ewangelickie nabożeństwo. Wysłuchali go w przedsionku kościoła. Ponieważ katolików była większość, zaczęli się domagać odprawienia Mszy św. Duchowni katoliccy zdecydowali się to uczynić nie w kościele, tylko na schodkach. Do udziału we Mszy św. zaproszono ewangelików, jednakże ewangelicki duchowny i część wiernych opuścili kościół”.

Moi rozmówcy wspominają to inaczej.

Najpierw ks. Edward Koperwas, ówczesny proboszcz Świętajna. – Byłem tam. W kościele trwało nabożeństwo ewangelickie, był pastor, była jedna gruba pani, która grała na fisharmonii, i było paru ewangelików, może z dwie, trzy osoby. Oni odprawiali nabożeństwo, myśmy weszli, zresztą bardzo grzecznie. Usiedliśmy w ławkach i się modliliśmy. Nabożeństwo ewangelickie się skończyło, pastor odszedł od ołtarza, szaty złożył do walizki i poszedł, a za nim pani od fisharmonii i reszta ewangelików. Myśmy zostali. I odprawiliśmy mszę świętą. Tak oto zajęliśmy kościół.

– Skoro było tak spokojnie, to dlaczego Grażyna Suchecka pisze: „Kościół w Spychowie stał się przedmiotem szczególnego konfliktu międzywyznaniowego. Meldunki i komentarze niemieckie doniosły, że Spychowo nie jest jedynym ani najnowszym, ale najbardziej rażącym przypadkiem przejęcia kościoła ewangelickiego przez katolików na Mazurach”?

– Bo zrobiliśmy to w trakcie nabożeństwa ewangelików – odpowiada Koperwas. – Na ich oczach. W innych miejscach wchodziliśmy do pustego obiektu. W Spychowie tak jakby usunęliśmy ewangelików z kościoła. Dlatego uważa się to przejęcie za drastyczne. Ale było spokojnie – pastor odjechał, a ewangelicy się rozeszli.

– Czy pastor wiedział, że tego dnia przyjdziecie?

– Dokładnie nie wiem, ale chyba się spodziewał. Przecież to było głośne. To był któryś z kolei kościół.

Ks. Józef Dziwik, ówczesny wikary w Klonie: – Byłem tam. Wojtkowski w swojej książce pisze, że myśmy stali w kościele w Spychowie w przedsionku. To nieprawda. Normalnie uczestniczyliśmy w liturgii. Około stu katolików zasiadło w ostatnich ławkach. Ewangelicy bardzo podejrzliwie na nas patrzyli.

Ks. Władysław Dusza w liście do biskupa Glempa: „Poprosiłem o wydanie kluczy dwie ewangelickie rodziny, które je posiadały. Otrzymałem hardą odmowę i usłyszałem wiele niecenzuralnych słów wypowiedzianych pod moim i katolików adresem”.

Halina Mierzejewska, mama Adama, nauczycielka: – Ks. Dusza zachęcał, żeby przyjść tego dnia na mszę św. Pamiętam, była u mnie rodzina ze Śląska. Wybrali się ze mną. Moja kuzynka nawet podburzała mieszkańców. Nie bardzo mi się to podobało, bo ja nie lubię sytuacji, kiedy coś się załatwia tak drapieżnie. To było siłą wyrwane. Choć może nie tyle siłą, co tłumem. Było bardzo dużo ludzi. Ks. Dusza chciał zademonstrować, że jest wielu potrzebujących.

– Kościół w Spychowie został przejęty w atmosferze społecznej nienawiści – Adam Mierzejewski mówi najbardziej dosadnie. – Pamiętam taką scenę pod kościołem: zebrała się grupa katolików, naszych, miejscowych, i rodziny ewangelickie. Były biało-czerwone flagi, pieśni patriotyczne. Była też Ewa, której dwie godziny wcześniej dałem monetę z orzełkiem. Utkwiły mi w pamięci krzyki: „Spierdalać do Niemiec!”, „Won, Szwaby!”. Stek obraźliwych słów. I wtedy Ewa odpowiedziała: „Zamknijcie mordy, polskie świnie!”. Ewa. Taka zawsze cicha, spokojna, niekonfliktowa. Po tych wydarzeniach szybko wyjechali do Niemiec.

Biskup Glemp

Po przejęciu kościoła pozostaje niesmak. Ewangelicy nazywają je nielegalnym i nieetycznym. Wydarzenia w Spychowie spowodowały wycofanie się Kościoła ewangelickiego z udziału w nabożeństwach ekumenicznych w ramach Tygodnia Modlitwy o Jedność organizowanych przez Kościół katolicki: „Decyzja taka została powzięta w następstwie bezprawnie zajętych przez rzymskokatolików świątyń ewangelickich (...). Tego rodzaju przejawy nietolerancji są zaprzeczeniem prawdziwego ducha ekumenicznego”, pisały władze Kościoła ewangelickiego.

Z tego powodu biskup warmiński, którym wówczas był Józef Glemp, w liście do ks. Duszy pisał: „Proszę bardzo Księdza Proboszcza, aby zechciał przekonać wiernych katolików w Spychowie o potrzebie wycofania się ze świątyni ewangelickiej aż do formalnego załatwienia sprawy”.

Jednakże do opuszczenia świątyni nigdy nie dochodzi. Miejscowi nawet organizują straż ochotniczą, żeby pilnować kościoła nocą. Wkrótce zaczęto codziennie o godz. 17. odprawiać mszę.

Wbrew pozorom biskup Glemp był przychylny akcji przejmowania kościołów na Mazurach. Tak przynajmniej wynika z relacji księży z „bandy czworga” i zachowanych dokumentów. – Chodziło o uspokojenie sytuacji – mówi ks. Koperwas – stąd takie słowa w liście do księdza Duszy. To było jego formalne stanowisko. Bo my przecież nieprawnie przejmowaliśmy te kościoły. Ale biskup Glemp akceptował z całego serca to, co żeśmy robili. I nam błogosławił.

Ks. Koperwas opowiada historię z Nawiad – pobliskiej wsi, w której również zajęto kościół. Inicjatorem był wikariusz z Piecek, proboszcz natomiast sprzeciwiał się akcji i zażądał od biskupa Glempa kary dla wikariusza. Kiedy wikariusz przyjechał do biskupa Glempa po karę, ten mu powiedział: – Klękaj. W imię Ojca i Syna, i Ducha Św. Czyń tak dalej.

W pracy ks. Krzysztofa Bielawnego „Dzieje ludności luterańskiej i rzymskokatolickiej w Gawrzyjałkach na Mazurach w XX stuleciu” czytam: „Funkcjonariusz SB w raporcie odnotował: »z rozpoznania wynika, że zajęcie powyższego obiektu ewangelickiego [w Gawrzyjałkach] nastąpiło z inspiracji ks. Pętlickiego z Klonu, za cichą aprobatą bp. Glempa«”.

Za Spychowo biskup Glemp oficjalnie przeprosił. Dzięki rozmowom zarówno z władzami Kościoła ewangelickiego, jak i komunistami kościół udało się wykupić – 23 grudnia 1981 r., ponad dwa lata po zajęciu. Jednak na budynku umieszczono tablicę z informacją, że kościół wykupiono od Kościoła ewangelickiego w 1979 r. I dodano: „Bogu na chwałę. Potomnym ku pamięci”.

Spychowo, ul. Mazurska 9 – dawniej, na początku XX wieku, kościół ewangelicki. Dziś – rzymskokatolicki kościół pw. Matki Boskiej Nieustającej Pomocy. / PRZEMYSŁAW JAHR / WIKIMEDIA COMMONS

Banda czworga

Nazywali siebie „bandą czworga”. To nawiązanie do czwórki radykalnych działaczy Komunistycznej Partii Chin, którzy po śmierci Mao Zedonga w 1976 r. próbowali przejąć w kraju władzę i zostali uwięzieni, a po kilku latach skazani. Ks. Dziwik: – Biskup Julian Wojtkowski, który ponoć pierwszy użył takiego określenia w stosunku do nas, mówił: „Wy to rozbabraliście i nie wiadomo, jak to się skończy”.

Ks. Edward Koperwas w książce „Chłopak z Roztocza” opisuje każdego członka „bandy czworga” jednym słowem: śp. ks. Bolesław [Pętlicki] – Herszt, śp. ks. Władysław [Dusza] – Umysłowy, ks. Józef [Dziwik] – Twórca, ks. Edward [Koperwas] – Robotnik.

Dopytuję o znaczenie tych określeń. Koperwas: – Pętlicki za wszystko odpowiadał. Byliśmy mu posłuszni. On kazał i to się robiło. Uznaliśmy, że w tych komunistycznych czasach nie może być rozłamu. Jedność zwycięży.

Wytłumaczenie dotyczące ks. Władysława (Umysłowego) nie jest już tak jasne. – To był kaznodzieja. Dużo jeździł po rekolekcjach. Jego postawa w czasie kazania była zachwycająca. On jak mówił, to aż się unosił.

W książce ks. Koperwas doda jeszcze, że był „dobrym proboszczem i dbał o wszystko, a co najważniejsze, był bardzo lubiany jako kapłan i jako człowiek. Spychowianie wszystko mu wybaczali”, nawet alkoholizm. O ks. Duszy słyszę też inne słowa: „On miał pomysłów mnóstwo. Fantazję niesamowitą. Mówił, że najlepiej wejść do kościoła ewangelickiego, mszę odprawić, nikomu nic nie płacić, że się uładzi, czas zagoi rany”. Takie zbójnickie maniery.

– Ks. Józef to był kto? – dopytuje Koperwas. – On był naukowiec? – Napisał ksiądz, że Twórca – prostuję. – Aha, Twórca. On wszystko wiedział. Jeszcze dobrze jakaś książka nie wyszła, a on już ją miał przeczytaną.

Ks. Józef Dziwik „Twórcę” tłumaczy inaczej. – To dlatego, że wszystkie pisma służbowe z naszej strony – czy to do kurii, do diecezji mazurskiej, czy władz ewangelickich – pisałem ja.

Inaczej też panowie rozumieją słowo „Robotnik”. Ks. Koperwas: – Ja byłem takim robotnikiem, bo posiadałem w parafii gospodarstwo. Miałem bydło, trzodę, kaczki, pszczoły. Krowę sam doiłem. Pochodzę ze wsi, to dla mnie szklanka mleka prosto od krowy to była wartość jak dzisiaj kiełbasa z Myszyńca. [Dla niewtajemniczonych: Myszyniec to miasteczko tuż za granicą Mazur, już na Kurpiach, słynące z wędlin].

Ks. Dziwik: – Funkcja ks. Koperwasa była bardzo ważna, bo przecież myśmy nie mieli żadnego zaplecza materialnego, a parafia Świętajno, w której ks. Koperwas był proboszczem, była najzamożniejsza. Kiedy więc trzeba było pieniędzy (na przykład do umowy przedwstępnej), braliśmy od Edka. Później mu je zwracaliśmy.

Wróćmy jeszcze do ks. Pętlickiego, proboszcza w Klonie, herszta „bandy”. Zbigniew Kudrzycki opowiada: – Ks. Pętlicki w czasie II wojny światowej jako młody chłopak trafił do kamieniołomów. Tam ciężko zachorował. I wówczas sobie postanowił, że jeżeli przeżyje wojnę, będzie księdzem. I dotrzymał słowa. A te doświadczenia wojenne spowodowały, że na życie patrzył racjonalnie, że tak powiem: rozsądnie. Rozumiał ludzi. Był otwarty i chętnie pomagał. Znał też niemiecki, co mu bardzo po wojnie ułatwiało tutaj życie. Był takim księdzem, który cieszył się dużym autorytetem i wśród księży, i wśród wiernych.

Grażyna Saj-Klocek w artykule opublikowanym w 2007 r. w regionalnym „Kurku Mazurskim” pisze: „Parafianie zgodnie twierdzą, że był dobrym, sprawiedliwym, skromnym i bardzo mądrym duszpasterzem”.

W 2018 r. ukazuje się książka Marty Abramowicz „Dzieci księży. Nasza wspólna tajemnica”. Opisana jest w niej historia Janusza i Franka, synów ks. Pętlickiego. Urodzili się, zanim Pętlicki został przeniesiony do Klonu. Marta Abramowicz pisze tak: „Rok 1961. Samborowo. Mazury. Regina ma osiemnaście lat. Jest najmłodsza z dwanaściorga rodzeństwa. Wychowana w bardzo katolickiej rodzinie, widzi dla siebie tylko jedną drogę – zakon. Mieszkają na kupie, więc Regina przenosi się na strych. Dom stoi w centrum wsi, niedaleko most, naprzeciwko kościół. W kościele – ksiądz Bolesław Pętlicki. Starszy o dwadzieścia lat, nosi się po męsku, na sutannę narzuca skórzany wojskowy płaszcz. (...) Kiedy pierwszy raz ksiądz Bolek przystawia drabinę i wdrapuje się na strych, Regina jest przerażona. Ale po pierwszej nocy nie ma już dla niej odwrotu. (...) Zanim położy się spać, zostawia uchylone okno”.

Jeszcze przed narodzinami drugiego syna, w lipcu 1963 r. ksiądz Pętlicki zostaje przeniesiony w okolice Rozóg. Tam dorobi się jeszcze córki, a jako sześćdziesięciolatek będzie miał romans ze swoją dwudziestoletnią gosposią.

Zbigniew Kudrzycki podczas rozmowy nie wspomina o całej historii ani słowem. Mówi natomiast: – Pętlicki to był gieroj. Stąd też jego autorytet.

Takty i nietakty

Z ks. Edwardem Koperwasem spotykam się w Świętajnie, 10 km od Spychowa. Traktuje mnie z dystansem. – Pani chce udowodnić, że myśmy ewangelików skrzywdzili. Ewangelicy nie mogą mieć do nas żadnej pretensji, bo my im za te kościoły zapłaciliśmy. I ja nie mogę powiedzieć, że to jest kościół ewangelicki. To jest nasz kościół! Gdyby nie my, nic by nie mieli – ani kościołów, ani pieniędzy. Była pani w Klonie? Widziała pani ten zrujnowany kościół? Tak wyglądałyby wszystkie kościoły, gdybyśmy ich nie zajęli. (...) Dlatego też uważam, że nie ma co tego roztrząsać. Zawsze przy jakimkolwiek załatwieniu opornym są takty i nietakty. Ale jeśli ktoś ma cel, dobry cel, i to dobro się spełnia, to dlaczego mamy sobie coś wyrzucać? Należę do „bandy czworga” – bohaterów. I tego nikt mi nie zabierze.

Ks. Koperwas umiera w maju 2019 r.

Ks. Dziwik mieszka w Rozogach. Jest pokorny, otwarty, zawsze częstuje jedzeniem w myśl zasady „Gość w dom, Bóg w dom” i ma świetną pamięć.

– Ks. Koperwas „bandę czworga” nazywa bohaterami. Czy ksiądz może tak o sobie powiedzieć? – pytam.

– Nie.

– A jak by ksiądz siebie określił?

– Normalny człowiek, normalny ksiądz. Bohaterstwo? Nieee... Bez przesady. Jeżeli obowiązuje zasada ewangeliczna, że po owocach ich poznacie, to owoce chyba są dobre. Nigdy nie miałem poczucia winy, przestępstwa, nie czułem, że robię komuś krzywdę. Pomijając stronę stricte religijną, uratowaliśmy budynki i nie doprowadziliśmy do zmiany ich struktury, profanacji, odsakralnienia.

– Czy można było inaczej?

– Jak rozmawialiśmy z pastorami, oni mówili: „Ale to takie trochę...”. A my na to: „Nawet więcej niż trochę, ale jak to inaczej załatwić?”. Nie widzieliśmy innego rozwiązania. Pastorzy nie powiedzieli nic, ale powiedzieli przy okazji wszystko.

– A może warto było poczekać?

– Nawet zakładając, że można było czekać na lepsze czasy, to ja pytam: jakie lepsze czasy? Czy dzisiaj coś się zmieniło? Specjalnie też nie. Każdy broni swojej racji stanu. Choć sprawy formalne dzisiaj pewnie przechodziłyby łatwiej. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 28/2019