Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Były to wstrząsy prawdziwie sejsmiczne: aresztowanie dyrektorów sądów podejrzanych o korupcję, odwołanie przez ministra sprawiedliwości prezes Sądu Okręgowego, dalszy ciąg procesu przed tym sądem w sprawie leczenia ojca tegoż ministra, wreszcie prośba sądu prowadzącego tę sprawę o powierzenie jej innemu sądowi. Siła rażenia tych wydarzeń wynikła z prostego faktu – w oczach opinii publicznej zostały one ściśle ze sobą powiązane: aresztowanie dyrektorów to reakcja na patologie, których nie dopilnowała pani prezes, zapewne taką patologią było uniewinnienie lekarzy w procesie dotyczącym Jerzego Ziobry, a sąd, który miał tę sprawę kolejny raz rozpatrzyć, poddał się presji wytworzonej przez aresztowania i odwołania.
W demokratycznym państwie prawa każde z tych wydarzeń powinno być traktowane oddzielnie. Podejrzenie dyrektorów sądów o korupcję nie powinno mieć nic wspólnego z działaniem odwołanej pani prezes – dyrektorzy zarządzają finansami sądów i podlegają ministrowi sprawiedliwości. Odwołanie prezes sądu okręgowego przez Zbigniewa Ziobrę nie powinno mieć żadnego związku z jego prywatną sprawą, toczącą się w jej sądzie, jednak koincydencja czasowa wskazuje na coś przeciwnego. Decyzja sędziów dotycząca przeniesienia sprawy gdzie indziej nie powinna być związana z zamieszaniem wykreowanym przez ministra sprawiedliwości, ponieważ powoduje wrażenie poddania się naciskowi politycznemu. Najpewniej jednak miała taki związek.
Dostrzeganie układu zdarzeń tam, gdzie go nie ma, i kreowanie takiego układu tam, gdzie go być nie powinno, to zjawiska, do których się przyzwyczajmy. Tak nie może być w demokratycznym państwie prawa, ale tak jest obecnie w Polsce. Bo łatwiej łowić ryby w mętnej wodzie. ©