Miłosierdzie równych: pomaganie nie może utrwalać pochyłych relacji

Gdy spotykamy się z ludźmi potrzebującymi pomocy, ich potrzeby i braki wchodzą w nasz świat i naruszają istniejący porządek rzeczy. U każdej i każdego z nas proces taki może wyglądać inaczej.

15.04.2022

Czyta się kilka minut

Uchodźcy wojenni z Ukrainy na Dworcu Głównym w Przemyślu, luty 2022 r. / BEATA ZAWRZEL / REPORTER
Uchodźcy wojenni z Ukrainy na Dworcu Głównym w Przemyślu, luty 2022 r. / BEATA ZAWRZEL / REPORTER

Tysiące wolontariuszy na ukraińsko-polskiej granicy, na dworcach i w rozmaitych ośrodkach pomocy – dostarczających kanapki, koce, herbatę, wożących uchodźców własnymi samochodami, wynajdujących tymczasowe miejsca do mieszkania… Równie liczna grupa ludzi przyjmujących osoby uciekające przed wojną z Ukrainy w swoich domach i zapewniających im wyżywienie…

Pomoc i relacje

Istnieje wiele znaków wskazujących, że w ostatnim miesiącu zdaliśmy – Polki i Polacy – egzamin z miłosierdzia. Potwierdzają to także reakcje osób z Ukrainy – na przykład słowa ukraińskiego ambasadora, który publicznie powiedział: „Straciliśmy starszego brata, którym była Moskwa, ale odzyskaliśmy siostrę i tą siostrą jest Polska. I chciałem tutaj z głębi swojego serca (…) w imieniu Ukrainy podziękować Polsce, Polakom za tę pomoc, którą udzielacie naszym obywatelom (…). Na pewno to zostanie w naszych sercach, w pamięci i będziemy wdzięczni za to do końca naszego życia”.

Rozumiem słowa ukraińskiego dyplomaty, nie wątpię w ich szczerość i przypuszczam, że gdy wypowiadał je na początku marca, ogromna liczba obywateli jego kraju utożsamiała się z ich treścią. Jednak wcale nie jestem pewien, czy będzie tak, jak ambasador mówił: czy w przyszłości będzie między Polską a Ukrainą jak między kochającymi się siostrami. I czy Ukrainki i Ukraińcy będą nam wdzięczni do końca życia.

Ale moja wątpliwość – chcę to wyraźnie podkreślić – nie płynie z jakiegokolwiek podejrzenia, że osoby uchodzące przed rosyjską inwazją do Polski są ludźmi niewdzięcznymi. Mój sceptycyzm i obawy mają inne źródło – obserwację, że znalezienie się w sytuacji, w której jesteśmy zależni od czyjejś pomocy – i to na bardzo podstawowym poziomie – jest psychologicznie bardzo trudne i wcale nie sprzyja budowaniu relacji z „dobrodziejem”.

Osoby, które przyjęliśmy w ten wojenny czas, miały w Ukrainie swoje domy, pracę, życie towarzyskie. Tam tworzyły własnymi siłami swoją przestrzeń życiową, kształtowały ją w dużej mierze wedle własnego upodobania, gustów, pragnień. Miały poczucie sprawstwa, bycia „u siebie”. Nagle wszystko to runęło, znalazły się pod bombami, w schronie, na zimnie w wielokilometrowej kolejce do granicznego przejścia. Potem przybyły do miejsca, w którym nie znają języka, przepisów, zwyczajów, układu ulic. Muszą pytać, prosić, liczyć na dobrą wolę obcych ludzi. I żyją w niepewności – co z bliskimi, którzy zostali i walczą? Kiedy wojna się skończy? Czy – gdy się już skończy – będą miały do czego (i do kogo!) wrócić? Niosą w emocjach, myślach i w ciele pamięć traumatycznego wczoraj, napięcie dzisiaj, niepewność jutra – i to wszystko w pochyłej relacji, w której same znajdują się w niższej pozycji.

Pozostawanie w takiej sytuacji, w jakimś stopniu pozbawiającej podmiotowości, a z drugiej strony rodzącej poczucie zobowiązania, wcale nie sprzyja nawiązywaniu więzi z tymi, którzy nam okazują miłosierdzie. Jest tak tym bardziej, jeśli po stronie „miłosiernych” także mamy do czynienia z poczuciem, że robią oni coś specjalnego, co zasługuje na wdzięczność, której zatem oczekują od „dobrobiorców”.

Belka i drzazga

Kluczowe w okazywaniu miłosierdzia jest to, by nasza postawa i działanie nie cementowały społecznej nierówności, nie utrwalały pochyłości relacji, lecz – przeciwnie – wyrównywały pozycje ludzi wchodzących w interakcje, prowadziły do tego, by fundamentalna, metafizyczna równość osób ujawniała się także na poziomie empirycznie uchwytnych stosunków i zachowań.

Nie jest to możliwe bez rozpoznania zarówno sytuacji tych, którym dobro wyświadczamy, jak i procesów, które dzieją się w nas samych. Nie da się przy tym oddzielić jednego od drugiego – gdyż są to dwie strony tej samej relacji, wzajemnie powiązane i wpływające na siebie.

Gdy stajemy w sytuacji, w której pojawia się skierowane do nas wezwanie do pomocy drugiemu, warto najpierw uważnie przyjrzeć się sobie samemu. Może to wydać się paradoksalne – przecież nasza sytuacja zmieniła się właśnie dlatego, że wszedł w nią drugi człowiek, potrzebujący pomocy. Dlaczego nie skupić się od razu na nim, po co najpierw „wchodzić” w siebie?

W odpowiedzi można odwołać się do Jezusowej rady o wyjmowaniu z oczu belki i drzazgi. Rozumiana jest ona najczęściej jako ostrzeżenie przed negatywnym osądzaniem bliźniego w sytuacji, gdy my sami posiadamy większe wady. Ale sens rady Jezusa wcale się do tego nie ogranicza. Zawężając go w ten sposób, ulegamy złudzeniu z powodu bezpośredniego kontekstu, w którym je odnajdujemy, i pochodzącego od późniejszych redaktorów podziału tekstu na rozdziały i wersy.

Warto przeczytać go bez wstępnych założeń, biorąc pod uwagę także dalszy kontekst interesujących nas tu wersetów. Jezus przestrzega wcześniej przed zbytnimi troskami o przyszłość. Radzi skoncentrować się na dniu dzisiejszym i trosce o sprawiedliwość Królestwa. Owszem – wspomina następnie, aby nie sądzić – i nie być sądzonym, oraz mówi, że będziemy zmierzeni miarą, którą sami mierzymy. I bezpośrednio potem formułuje radę: „Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz? Albo jak możesz mówić swemu bratu: Pozwól, że usunę drzazgę z twego oka, gdy belka [tkwi] w twoim oku? Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka twego brata” (Mt 7, 3-5). Później jednak przechodzi do ostrzeżeń o dawaniu świętości „psom” i „świniom” oraz do rad dotyczących wytrwałości w zanoszeniu próśb do Boga.

Tekst biblijny zbiera więc tu wiele Jezusowych maksym życiowych dotyczących różnych aspektów egzystencji. A ta o belce i źdźble, jeśli przeczytać ją uważnie, mówi nie o potępianiu bliźniego, lecz o próbie udzielenia mu pomocy, ulżenia jego cierpieniu. I wcale nie podnosi kwestii, że jesteśmy większymi grzesznikami od brata, lecz zwraca uwagę na to, że cierpienie, którego sami doświadczamy, przeszkadza nam widzieć wyraźnie sytuację siostry lub brata i pomóc jej albo jemu skutecznie. Owa przeszkoda okazuje się zaś tym większa, im bardziej jesteśmy jej nieświadomi.

Współzależność

Gdy bowiem spotykamy się z ludźmi potrzebującymi pomocy, ich potrzeby i braki wchodzą w nasz świat i naruszają istniejący porządek rzeczy. Jeśli mamy wewnątrz siebie jakąś zadrę, ranę, wówczas – najczęściej – używamy owego zewnętrznego porządku rzeczy także do tego, by chronić owo bolące miejsce. Za pomocą rozmaitych zewnętrznych podpórek wspieramy naszą egzystencjalną równowagę – utrzymujemy poczucie własnej wartości, masujemy lęk przed przemijaniem, poszukujemy zadowolenia z życia. Jesteśmy w ten sposób uwikłani w taką, a nie inną postać otaczającego nas świata

Co się więc dzieje, gdy – na przykład – uchodźcy poszukują miejsca do zamieszkania, stawiając przed nami pytanie, czy możemy się z nimi podzielić swoją przestrzenią życiową? Sytuacja ludzi w potrzebie może, niezależnie od naszej ochoty udzielenia schronienia, wzbudzić w nas poczucie powinności, a gdy tej powinności się nawet tylko wewnętrznie opieramy – poczucie winy.

Jednak nawet jeśli zaczynamy pomagać z ochotą – nie jest to łatwe, będzie wymagało wyrzeczeń, zmiany nawyków. Każda zaś strata wzbudza w nas – to naturalne – negatywne emocje: frustrację, żal, złość. One zaś nie są miłe, burzą nasz wewnętrzny dobrostan, a z kulturowych przyczyn przez wielu mogą być oceniane jako nieodpowiednie, świadczące o egoizmie. Usiłujemy więc zamaskować tę frustrację lub złość, a cierpienie płynące z wewnętrznego konfliktu zrekompensować sobie w jakiś inny sposób, przez poszukiwanie psychicznej gratyfikacji z naszego działania – np. przez podkreślanie (najpierw przed sobą, potem przed innymi) wartości tego, co robimy pomagając. Rodzi się oczekiwanie wdzięczności ze strony obdarowanych, a także podziwu czy choćby społecznego uznania dla naszych działań.

U każdej i każdego z nas proces taki może wyglądać trochę inaczej. Wspólne w nich jest to, że – jeśli belka tkwi w naszym oku, pomaganie jest w gruncie rzeczy leczeniem własnej rany. Ci zaś, którym pomoc niesiemy, choć niby zajmują centrum uwagi, tak naprawdę są narzędziem, lekarstwem na ból naszego istnienia.

Jeśli belkę wyjmiemy, tj. rozpoznamy własne zranienia, zaakceptujemy ból swojej niedoskonałości, zwiększy się szansa, że nasze współczujące miłosierdzie będzie płynąć ze świadomości wzajemnego powiązania pomiędzy nami a osobami, które w danym momencie potrzebują konkretnej pomocy. Powiązanie, które istnieje nie tylko na najgłębszym, metafizycznym poziomie – najczęściej w ten lub inny sposób przejawia się także na poziomie codziennych relacji. Na przykład: Ukraińcy broniąc się przed inwazją rosyjską, w gruncie rzeczy bronią wolnej Europy, w której możemy w miarę spokojnie żyć. Kanapka dla matki z dzieckiem na dworcu albo przyjęcie jej do swojego domu to zatem tylko krok ku wyrównaniu naszego wobec nich długu. Albo lepiej: sposób uczestnictwa w naszym wspólnym, trudnym dzisiaj, losie.©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Akademii Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT®. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17/2022